Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2. Nosił wilk razy kilka


Krople lodowatej wody, sunęły w dół po gładkiej skórze i rozbijały się o granatowe kafelki. Wybijały jakiś rytm, rozbrzmiewały głośno w ciszy, upadały z tak potężnym łoskotem, że mogły przyprawiać o ból głowy, kogoś kto słuchał bardzo uważnie, kto rejestrował każde drgniecie w przestrzeni.

Wyprostował się jak struna. Wilgotna skóra lśniła w świetle, woda wyznaczała swe szlaki na ciele, ściekała z mokrych włosów i twarzy. Kafelki pod bosymi stopami stawały się niebezpiecznie śliskie, ale nie chwycił wiszącego ręcznika. Nawet nie drgnął.

Odbicie w lustrze obserwowało go uważnie, wręcz natarczywie, drapieżnie. Ponury wyraz zdobił twarz niczym kunsztowna maska. Tylko znawca sztuki dostrzegłby to jedno drobne pęknięcie na kamiennej powierzchni, ledwo widoczna rysę na gładkim szkle, tą niezaprzeczalną nutę męczeństwa, o ludzkim wydźwięku.

Wieczność przecież bywała trudna. Tego, kogo dotknęła czyniła więźniem, który mógł spoglądać na świat, nie mogąc być nigdy jego częścią. Patrzeć jak upływa czas, widzieć jego skutki, widzieć śmierć zbierającą swe żniwo- samemu stać z boku. Odwracać wzrok, obrazy puszczać w niepamięć. Błądzić jak niespokojna dusza, które nigdzie nie może znaleźć miejsca. Być jednym z wiecznych wędrowców krążących bez celu, duchem pamiętającym najstarsze dzieje świata.

Ale Layner miał jasno określone cele, choć nie raz gubiły się w jego zachciankach i niejasnych sytuacjach, do których doprowadzał. Wiecznie szukał odpowiedzi, a pytania wiecznie się nawarstwiały.

Pochylił się, opierając silne dłonie na brzegach umywalki. Musiał sprowadzić się na ziemię, uspokoić własne ciało, które było nadzwyczaj pobudzone. Nosiło go w mięśniach, rozpierała go dzika energia, a zmysły szalały jak po narkotykach. Ciężko było mu się skupić.

W końcu dotarło do niego, że był tak pochłonięty innymi sprawami, że nie licząc dzisiejszego incydentu- dawno się nie żywił. Nagła dawka krwi po długim odwyku nieco go rozstroiła.

- Schodzisz na psy. – mruknął z dezaprobatą do lustra.

Dotknął opatrunku zdobiącego jego lewy bok, po czym westchnął głośno i teatralnie. Wydawał mu się to niesamowicie przedziwny, a wręcz komiczny widok. Przecież nie codziennie można było zobaczyć wampira obwiązanego bandażem jak łańcuchem choinkowym.

Poruszył się na boki, sprawdzając stopień bólu. Oj tak. Bolało jak cholera, mimo to jego twarzy nie nawiedził żaden grymas. Pozostał niewzruszony. Zdjął bandaż i odkleił połowę opatrunku, by rzucić okiem na ranę. Rana wyglądała dokładnie tak jakby dostał rozżarzonym do czerwoności prętem, który ktoś zatopił w jego ciele. Fioletowo-zielony siniec rozprzestrzenił się aż na jego brzuch i kawałek pleców. Był to dla niego przedziwny widok. Wampiry nie miały siniaków. Zbyt szybko ich ciało się regenerowało. Tkanka wokół rany zaczęła czernieć i gnić, a ciemna krew wciąż powoli toczyła się z miejsca zranienia.

- Paskudztwo. – zakleił to z powrotem. Nie leczył się, a rana się wciąż pogłębiała, co oznaczało, że jakaś wiedźma maczała w tym palce.

Wyszedł z łazienki jedynie w przetartych jeansach, które wciąż były ubrudzone krwią, bo nie zdążył ich jeszcze zmienić. Przemierzył pokój i spojrzał na kilka kartek leżących na stole. Wyjazd do Londynu będzie musiał zaczekać. Zrzucił jednym ruchem wszystko ze stołu. Pusty kubek po kawie zleciał na podłogę i się roztrzaskał, kartki pofrunęły w każdym kierunku, dwa długopisy zleciały i potoczyły się gdzieś po podłodze.

Oparł ręce na drewnianym stole i zawiesił głowę. Łowcy ostatnio wyjątkowo działali mu na nerwy, chociaż w tym wszystkim byli najmniejszym problemem. Stowarzyszenie chciało dorwać go w swoje sidła, wilkołaki- rozszarpać na strzępy, łowcy- sprzedać jego głowę i zęby na jakimś psim targu.

Wodził ich wszystkich za nos. Bawił się, a cena za jego głowę rosła.

Z każdym tygodniem jednak coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jego pobyt w tym mieście to nie była najrozsądniejsza decyzja. Szkoda tylko, że już dawno uśpił głos rozsądku. Zabicia Łowcy nie było w jego planie- przyznał to od razu. To był czysty kaprys, a jednak za sprawą przypadku, poruszył jakąś machinę. I choć jeszcze nie wiedział jak działa, ani dokąd może go doprowadzić- otworzyła mu oczy. Podczas jego nieobecności miasto cienia, które od zawsze było jego domem, obrosło siecią zabójczych intryg. Znalazł się w samym centrum burzy. A może to on był burzą?

Kilkanaście minut później stał w kuchni podgrzewając nad palnikiem nóż kuchenny. Musiał wyciąć spory fragment rany zanim cholerstwo zacznie się rozprzestrzeniać,vskóra zacznie doszczętnie gnić, a on stanie się podręcznikowym przykładem żywego trupa.

Pozbył się opatrunku, a rana ukazała w świetle dziennym swe jeszcze paskudniejsze oblicze.

Westchnął, ni to ze zmęczenia, ni to ze znudzenia

Gdy zaczął zabawę w masochistę, gdzieś pomiędzy przekleństwami zrozumiał, że jeśli chce dowiedzieć się więcej musi odwiedzić jaskinię lwa. Jednak najpierw musi zadbać o swoją kartę przetargową.

*

W środku śmierdziało stęchlizną, wilgocią i pleśnią, która wkradła się już wieki temu za nim jeszcze zobaczył pomieszczenie na własne oczy. Piwnice miały to do siebie, że były dość staroświeckie i oklepane. Ciemne, zatęchłe, odizolowane od świata, a jednak tym wszystkim niesamowicie użyteczne.

Jednym pstryknięciem zapalił słabe, żółtawe światło, które rozproszyło się po niewielkim pomieszczeniu, ukazując surowy, niezbyt przyjemny stan betonowych ścian oraz podłogi. Tuż naprzeciwko, w kącie, do którego ledwo docierało światło samotnej żarówki, czaiło się coś, co nie spuszczało z Leynera wzroku.

Jednym sprawnym ruchem chwycił krzesło. Powolnym, leniwym krokiem, szorując jego nóżkami po podłodze zmniejszył odległość, dzielącą go z postacią w rogu. Błyszczące, żółte ślepia obserwowały każdy jego ruch. To, jak przystaje w połowie drogi, jak przystawia sobie krzesło, siada na nim okrakiem i nonszalancko opiera ręce na jego podparciu.

Powietrze zdawało się gęste. Dusiło w płuacach.

- Znowu się widzimy, Lucio.

Sekundę później poderwała się z ziemi i rzuciła w jego stronę. Layner nie drgnął. Łańcuch zaskrzypiał, pisnął pod naporem jej ciała, ale nie odpuścił. Jej pazury zatrzymały się zaledwie kilkanaście centymetrów od twarzy wampira. Szarpnęła się, napięła mięśnie w nadziei, że chociaż uda jej się go drasnąć. Na próżno. Wszystko na próżno. Wrzasnęła z frustracją, a gniew mocniej zapulsował w jej żyłach. Jej krtań mimowolnie zadrżała, wydobyło się z niej warczenie.

Leyner westchnął przeciągle, splatając ręce. Obrzucił dziewczynę nieprzejętym spojrzeniem. W cieniu błyszczały żółte oczy i kropelki potu, które wystąpiły na jej gładkiej, opalonej skórze. Kosmyki jej włosów opadały na twarz i przyklejały się do wilgotnej skóry. Oddychała łapczywie, odsłaniając ostry rząd zębów i pełne, poranione od przygryzania wargi. Widać po niej było pierwsze ślady zmęczenia, kurz i pot oblepiający skórę, ubrania rozdarte prawie do zera po wielu nieudanych próbach przemiany.

- Każdy ma swój kryptonit. – Rzucił okiem na obrożę na jej szyi i łańcuch, który był przytwierdzony do ściany. – Drewno, ametyst, srebro, trujące zioła, skały z kosmosu, czosnek. – Wzruszył ramionami. – Wiesz ile jest sposobów na zabicie wampira czy wilkołaka? Mnóstwo. Przecież to nieskończony wachlarz możliwości. – Wstał, złapał krzesło i bez żadnego wysiłku, odłamał jego nóżkę, a ułamana część nabrała ostrego kształtu. Przerzucił kołek z ręki do ręki jak zabawkę i uśmiechnął się nieprzewidywalnie, spotykając się ze spojrzeniem dziewczyny, która marzyła, by tym kołkiem przeszyć mu klatkę piersiową.

- Twój ojciec, przy pierwszym spotkaniu, dźgnął mnie kawałkiem drewna prosto w serce. – Przejechał kciukiem po drewnianej powierzchni po czym zaśmiał się, jakby przywoływał dobre wspomnienie. – Wilkołak też uczy się całe życie. Żebyś widziała tylko jego minę, kiedy wyjąłem odłamek i wepchnąłem go pomiędzy jego żebra. - Z drugiego końca pomieszczenia dobiegło go ostrzegawcze warczenie. Znów się do niej zbliżył, powolnym, leniwym krokiem i stanął naprzeciwko z założonymi rękoma.

- Zabij mnie po prostu. – Warknęła hardo, prostując się, jakby gotowa na atak.

Leyner powstrzymał się od przewrócenia oczami. Potarł nasadę nosa, jakby jej obecność przyprawiała go o ból głowy.

- Chciałbym. Naprawdę.- Zapewnił bez mrugnięcia okiem, wbijając w nią lodowate spojrzenie. – Wiesz dlaczego tu jesteś?

- Nie. – Przyznała.

- Jesteś gwarancją, że twój ojciec mnie nie zdradzi. Potrzebuję, by wyświadczył mi drobną przysługę. – Jego oczy zabłyszczały triumfalnie i niebezpiecznie. Ciemnowłosa pokręciła głową.

- Ojciec, nigdy ci nie pomoże. Zabije cię bez wahania.

- Daję mu wybór. – Wzruszył ramionami. – Zobaczymy jak bardzo ceni życie swojej wilczej córki. – Lucia, szarpnęła kolejny raz za łańcuch w geście desperacji. Nienawiść wypełniała każdą komórkę jej ciała.

- Jesteś. Pieprzonym. Skurwysynem. – Wycedziła powoli, delektując się każdym słowem.

Westchnął. Był znudzony.

- Tak, zgadza się. Mam wiele imion.

- I tchórzem.

Przekręcił głowę, jakby z zainteresowaniem, a potem postanowił skrócić ich dystans. Wkroczył na jej terytorium, a ona tylko na to czekała. Prowokowała go od pierwszej chwili. Wystrzeliła w jego kierunku, całe jej ciało było gotowe do ataku. Nie przewidziała, że był przygotowany. Jedną ręką złapał ją za szyję, drugą jej nadgarstki po czym przyparł ją całym ciałem do ściany.

- Było by nawet miło, gdybyś nie próbowała rozszarpać mi gardła w każdej możliwej sekundzie. – Rzucił ostro, powoli i przeciągle wypowiadając każde słowo, tak by w końcu dotarło do niej, że dawno przegrała.

- Byłoby miło, gdybyś mnie tu nie uwięził, skurwysynie. – Wycharczała, szarpiąc się na wszystkie boki. Była zbyt osłabiona srebrem, by mogła się równać z jego siłą.

- Jak widzisz to nie był dobry pomysł, by iść z wampirem do łóżka. – Kpiący uśmiech błysnął w jego kącikach ust, a ona zadrżała ze wściekłości, wbijając w niego rozżarzone spojrzenie. 

- Żałuję, że wtedy nie rozerwałam cię na strzępy. – Warknęła.

- Ja tam myślę. – Nachylił się, mówiąc wprost do jej ucha. – Że dochodząc trzeci raz, miałaś co innego w głowie.

Znów przeszedł ją dreszcz. Wyczuł to. Wściekłość i podniecenie. W tym przypadku też miał przewagę. Wilki silnie odczuwały napięcie seksualne, a poszczególne fazy księżyca tylko to potęgowały. Wykorzystywał jej słabość bez mrugnięcia okiem.

Musnął jej szyję samym oddechem, aż cała się spięła, a na ciele wystąpiła gęsia skórka. Wiedział, że wygrał.

- Bądź tak miła, Lucio. – Wbił w nią pełne samozadowolenia spojrzenie. - I nie gryź. 




***

Ulala 1560 słów  :p

W moim przypadku i po takiej przerwie to sukces. Kto by pomyślał, że siedzenie w domu jednak pobudzi do działania :p 

Trzymajcie się ciepło!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro