7. Dlaczego mi to mówisz?
Kastiel uderzał młotkiem w drewno z monotonną regularnością. Odgłos pracy rozchodził się po podwórzu, a sam Kastiel wyglądał, jakby skupienie na naprawie schodów było jedyną rzeczą, jaka trzymała go przy zdrowych zmysłach. Co chwilę ocierał pot z czoła, przeklinając w myślach żar lejący się z nieba, ale nie przestawał pracować. Schody były niemym świadkiem codzienności farmy, a teraz, po latach zaniedbania, wymagały wymiany.
Silnik samochodu wyrwał go z tej cichej rutyny. Kastiel uniósł głowę i spojrzał na zakurzoną ścieżkę, gdzie zatrzymało się stare, ciemnozielone auto. Z wnętrza wysiadł Sebastian - wysoki, z pewnością siebie, która wydawała się nieco wymuszona, a jego spojrzenie zdradzało lekkie napięcie.
- Cześć. Melody jest w domu? - zapytał, podchodząc bliżej, choć już z daleka mierzył Kastiela badawczym wzrokiem.
Kastiel wzruszył ramionami i wrócił do pracy, celowo unikając kontaktu wzrokowego.
- Nie ma jej - odparł niedbale, uderzając młotkiem w kolejną deskę.
Sebastian zmarszczył brwi, wyraźnie nie przekonany. Jednak zanim zdążył powiedzieć coś więcej, z wnętrza domu dobiegł odgłos otwieranych drzwi. Melody pojawiła się na werandzie, wycierając dłonie w ściereczkę. Jej spojrzenie prześlizgnęło się po Kastielu, zanim zatrzymało się na Sebastianie.
- Sebastian? - jej zdziwienie było autentyczne, a uśmiech, który zaraz zagościł na jej twarzy, rozbrajająco szczery. - Co za niespodzianka!
Sebastian przeniósł wzrok na Kastiela, jego spojrzenie było pełne znaczenia, a kącik ust uniósł się w ledwo widocznym, nieprzyjaznym uśmiechu.
- A jednak jesteś - rzucił, zanim zwrócił się z powrotem do Melody. - Przywiozłem coś dla ciebie.
Kastiel, choć nadal udawał skupienie na pracy, nie mógł się powstrzymać od nadstawienia ucha. Sebastian otworzył bagażnik, wyjmując paczki zapakowane w szary papier.
- Moja mama miała w pracowni kilka płócien i farb, których już nie używa. Pomyślałem, że może się przydadzą komuś, kto naprawdę wie jak z nich korzystać - wyjaśnił, podając pakunki Melody.
Na twarzy Melody pojawił się ciepły, wdzięczny uśmiech.
- To naprawdę miłe z twojej strony. Dziękuję, Sebastian. Przydadzą się na pewno - powiedziała, zerkając ciekawie na paczki, jak dziecko odkrywające prezenty.
Sebastian wsunął ręce do kieszeni, patrząc na nią z wyraźnym zadowoleniem.
- Wiesz... Może kiedy coś namalujesz, będziesz mogła mi pokazać? - zaproponował, a Kastiel niemal się roześmiał, słysząc ten oczywisty pretekst.
- Pewnie - Melody skinęła głową, choć w jej tonie było coś, co Kastiel natychmiast rozpoznał jako grzecznościowe zobowiązanie, nic więcej.
Sebastian najwyraźniej nie dostrzegł tej subtelności i poszedł o krok dalej.
- A może znajdziesz czas, żeby się spotkać? Tak po prostu. Na kawę albo coś w tym stylu? - zapytał, z nadzieją w głosie.
Melody zawahała się, a Kastiel kątem oka dostrzegł, jak przygryzła lekko wargę, zanim odpowiedziała.
- Jasne, czemu nie. Daj znać, kiedy i gdzie - odparła z uprzejmym uśmiechem, którego przesadna neutralność nie uszła uwagi Kastiela.
Sebastian wydawał się rozpromieniony.
- Świetnie! Odezwę się niedługo - powiedział, po czym ruszył do auta.
Kastiel odprowadził Sebastiana wzrokiem. Odpalił silnik, rzucił jeszcze szybkie „Do zobaczenia" Melody i odjechał, zostawiając za sobą tylko obłok kurzu. Dziewczyna wzięła pakunki i ruszyła w stronę domu, mijając Kastiela.
- Nie wyglądasz na szczególnie zakochaną - rzucił, podnosząc kolejną deskę.
Melody zatrzymała się i spojrzała na niego chłodno, ale z cieniem uśmiechu, jakby przygotowała sobie tę odpowiedź wcześniej.
- Może nie powinnam brać rad na temat miłości od kogoś, kto ostatnim razem, gdy był zakochany, skończył ze złamanym sercem i bajzlem, który wciąż sprząta - odparła spokojnie, zanim zniknęła za drzwiami.
Kastiel wypuścił powietrze nosem, uśmiechając się pod nosem, choć nie było w tym uśmiechu ani krzty wesołości. Nie odpowiedział, bo wiedział, że miała rację. Ale to nie znaczyło, że przestał myśleć, że i ona robiła głupstwa, których kiedyś pożałuje.
***
Około południa Lysander szykował się do wyjazdu. Wciągnął na siebie starannie wyprasowaną czarną marynarkę, która, mimo letniego upału, zdawała się być dla niego równie naturalnym wyborem, co codzienna koszula. Miał w sobie tę charakterystyczną elegancję, która zawsze wyróżniała go na tle innych, nawet w najbardziej prozaicznych sytuacjach.
- Naprawdę nie cierpię prawników - mruknął, poprawiając mankiety białej koszuli. - Ciągle zadają pytania, na które nie znam odpowiedzi, jakby robili to dla sportu.
Melody, która obserwowała go z lekkim rozbawieniem, westchnęła teatralnie i podała mu teczkę wypełnioną dokumentami, wcześniej dokładnie sprawdzoną.
- Tym razem jesteś świetnie przygotowany. Osobiście upewniłam się, że masz wszystko, czego mogą chcieć. Nawet rzeczy, o które jeszcze nie zdążyli zapytać - powiedziała z nutą dumy w głosie.
Lysander uśmiechnął się z wdzięcznością, przyjmując teczkę. Jego dłonie były spokojne, ale Melody zauważyła, jak odruchowo poprawił pasek zegarka, jakby próbował ukryć lekkie zdenerwowanie.
- Dziękuję, Mel. Co ja bym bez ciebie zrobił? - zapytał retorycznie, z ciepłem w głosie.
- Byłbyś skazany na przebywanie w towarzystwie Kastiela, co samo w sobie jest torturą - dodała pół żartem, pół serio.
- Słyszałem to! - że salonu dobiegł ich jego głos
Lysander pokręcił głową, z trudem tłumiąc uśmiech.
- Wracam wieczorem. A wy postarajcie się nie rozszarpać - rzucił w kierunku Melody, która w tym czasie przeglądała zawartość szuflady w kuchni. Odburknęła tylko coś pod nosem.
Wychodząc, zatrzymał się jeszcze na chwilę, by spojrzeć na Kastiela, który rozsiadł się w salonie z gitarą na kolanach.
- Spróbuj się nie wpakować w kłopoty - dodał z cieniem uśmiechu.
- Z Melody? Może być ciężko - odparł Kastiel leniwie, nawet nie podnosząc wzroku.
Gdy Lysander odjechał, na farmie zapadła cisza, przerywana jedynie szmerem wiatru, gitary Kastiela i stukotem przedmiotów, które Melody wyjmowała z szafek.
***
Po dwóch godzinach intensywnej pracy Melody mogła z satysfakcją stwierdzić, że kuchnia zaczynała przypominać pomieszczenie, w którym dało się normalnie funkcjonować. Starannie oczyściła wnętrza szafek, pozbywając się dawno zapomnianych resztek kurzu i śladów po starych plamach. Naczynia i sztućce zostały posegregowane i ułożone w idealnym porządku - misternie, jakby chciała dać przykład organizacyjnego perfekcjonizmu. Na stole piętrzyły się teraz kartony wypełnione zbieraniną rzeczy, które od lat zalegały w kuchni - nieokreślone „przydasie", które, jak zwykle, okazały się kompletnie nieprzydatne. Powinna je wyrzucić, ale być może część z tych rzeczy były jakimś sentymentalnymi pamiątkami po rodzicach, a nawet dziadka Lysandra. Postanowiła, że póki co wyniesie je do piwnicy, a kiedyś wspólnie z Lysem przejrzą te kartony i zdecydują, co dalej.
Przez chwilę patrzyła na tekturowe pudełka z czymś, co przypominało triumf mieszający się z niechęcią.
Westchnęła ciężko, podchodząc do drzwi prowadzących na dół. Gdy je otworzyła, natychmiast uderzył ją zapach wilgoci zmieszanej z kurzem. Schody, które tonęły w półmroku, wydawały się zaskrzypieć cicho, jakby ostrzegały przed tym, co czeka niżej. Melody zerknęła na poręcz, której farba łuszczyła się jak stara skóra, i na ceglane ściany, na których wilgoć zdążyła wyrysować swoje ślady. Piwnica wyglądała jak wyjęta z horroru - ciemna, chłodna i niosąca w sobie coś niepokojącego.
Przez chwilę rozważała zniesienie kartonów na własną rękę, ale wyobrażenie siebie samej schodzącej w to miejsce z rękami pełnymi pudeł, potykającej się na wąskich schodach, wystarczyło, by podjęła inną decyzję.
- Kastiel! - zawołała, wychylając się przez drzwi kuchni w stronę salonu. Jej głos zabrzmiał z irytacją, jakby wcale nie była pewna, czy go prosi czy rozkazuje.
Odpowiedziała jej cisza. Melody skrzywiła się, zaciskając usta. Proszeniu go o pomoc była dla niej równie nieprzyjemna co piwnica.
- Kastiel! - powtórzyła, tym razem głośniej, bardziej stanowczo.
Kilka sekund później w kuchni pojawił się Kastiel, opierając się nonszalancko o framugę drzwi, jakby celowo kazał na siebie czekać.
- Czego się tak drzesz? - zapytał, unosząc jedną brew.
Melody wskazała na stos pudeł zalegających na kuchennym stole, przyjmując postawę, która jasno mówiła, że nie ma ochoty na jego gierki.
- Pomoż mi zanieść to do piwnicy.
Kastiel zerknął na kartony, potem na nią, a kącik jego ust uniósł się w uśmiechu, który balansował między drwiną a rozbawieniem.
- A dlaczego niby miałbym ci pomóc?
Melody westchnęła ciężko, skrzyżowała ramiona na piersi i posłała mu spojrzenie, które mogło przebić stal.
- Bo nie zamierzam ryzykować życia, taszcząc to wszystko na dół sama - odparła z naciskiem, podkreślając każde słowo.
Kastiel roześmiał się krótko, jego oczy błysnęły figlarnie.
- Wystarczy powiedzieć, że się boisz, a nie wymyślać dramatyczne wymówki - odparł, ale zanim zdążyła mu odpowiedzieć, podszedł do kartonów i bez większego wysiłku podniósł jeden z nich.
- Spokojnie - rzucił przez ramię, uśmiechając się do niej z typową dla siebie pewnością siebie. - Jeśli coś tam jest, to pójdę na pierwszy ogień. Ty zginiesz dopiero w drugiej kolejności.
Kastiel ruszył w dół skrzypiącymi schodami, niosąc pierwszy karton. Melody podążyła za nim, czując, jak chłód piwnicy owiewa jej ramiona. Było coś niepokojącego w tym miejscu - półmrok, stęchły zapach wilgoci i dźwięk ich kroków, odbijający się echem od ścian. Gdy oboje dotarli na dół, Melody rzuciła szybkie spojrzenie w stronę zakurzonego kąta, gdzie znajdowały się stare, zakratowane okienka.
Ledwie Kastiel postawił karton na podłodze, nagle usłyszeli jak drzwi na górze zamykają się z głuchym łoskotem.
- Co do... - zaczęła, a jej serce zabiło szybciej.
Pobiegła do schodów i szarpnęła za klamkę, ale drzwi ani drgnęły.
- Nie wierzę... Zatrzasnęły się! - powiedziała z wyraźną nutą paniki w głosie.
Kastiel stanął obok niej, przyglądając się z rosnącym rozbawieniem jej desperackim próbom otwarcia drzwi.
- Mel, uspokój się. To tylko drzwi. Daj mi spróbować - rzucił spokojnie, kładąc dłoń na jej ramieniu, by odsunęła się na bok.
-Proszę bardzo, mądralo - odparła z wyraźną frustracją, robiąc mu miejsce.
Kastiel chwycił za klamkę i pociągnął z całej siły. Nic. Skrzywił się, po czym uderzył barkiem w drzwi. Wciąż bez efektu.
- Świetnie, geniuszu - mruknęła Melody, krzyżując ramiona.
- Okej, teraz na poważnie - odpowiedział Kastiel, ignorując jej zgryźliwy ton. Odsunął się lekko, wziął głęboki wdech, po czym uderzył w drzwi całym ciężarem ciała. W odpowiedzi rozległ się trzask, a Kastiel cofnął się, trzymając w dłoni... klamkę, która oderwała się od drzwi.
- No proszę - rzucił, unosząc klamkę na wysokość oczu, jakby podziwiał swoje „dzieło". - Drzwi otworzyć się nie dało, ale przynajmniej mam trofeum.
- Nie wierzę ... Coś ty najlepszego zrobił?! - Melody westchnęła, przyciskając dłoń do czoła. - Jesteśmy uwięzieni! W piwnicy!
- Dobra, dobra, uspokój się - powiedział, rzucając klamkę na ziemię. - Poszukajmy czegoś, czym to otworzymy. Albo, w najgorszym wypadku, może Lysander nas w końcu znajdzie.
- Świetny plan - skwitowała Melody, ale ostatecznie zaczęła rozglądać się za czymkolwiek, co mogłoby pomóc im w tej nieco absurdalnej sytuacji.
***
Melody rzuciła ostatnie spojrzenie na małe, zakratowane okienko. Próba otworzenia go zakończyła się fiaskiem, a jej frustracja rosła z każdą minutą. Oparła dłonie na biodrach i odwróciła się do Kastiela, który właśnie podnosił coś z półki.
- I co? Masz coś?
Kastiel, zamiast odpowiedzieć, odwrócił się do niej z triumfalnym uśmiechem, trzymając w ręku zakurzoną butelkę z bursztynowym płynem.
- Narzędzi nie znalazłem, ale za to mamy to - oznajmił, podnosząc butelkę niczym zdobycz wojenną.
Melody zmrużyła oczy, spoglądając na niego z niedowierzaniem.
- Serio? Mieliśmy się wydostać z tej przeklętej piwnicy, a ty wyciągasz flaszkę? - syczy, wskazując na butelkę. - Myślałam, że przynajmniej raz zrobisz coś pożytecznego.
- Lysander wróci dopiero za kilka godzin. A my nie mamy nic lepszego do roboty - odpowiedział nonszalancko, odkręcając butelkę. - Poza tym, pod wpływem alkoholu łatwiej będzie mi znieść twoje towarzystwo.
Uniósł butelkę do ust i wziął spory łyk, po czym skrzywił się teatralnie.
- Mocne... ale da się przeżyć - powiedział, podając butelkę Melody.
Dziewczyna spojrzała na niego z irytacją, ale po chwili westchnęła ciężko.
- Świetnie, idziemy na dno razem - mruknęła, przejmując butelkę.
Uniosła ją do ust, ale już po pierwszym łyku zakrztusiła się i wydała dźwięk, który wywołał u Kastiela wybuch śmiechu.
- No nie wierzę. Nie umiesz pić! - zadrwił, opierając się o półkę.
- Umieć to nie znaczy lubić - odgryzła się, siadając ciężko na schodach. Po chwili wzięła kolejny łyk, tym razem bez krztuszenia się, a butelkę postawiła między nimi.
***
Świat w piwnicy wydawał się mniej przytłaczający, a butelka, która jeszcze niedawno była prawie pełna, teraz zionęła pustką. Kastiel siedział na starej skrzyni, a Melody zajęła miejsce naprzeciwko, krzyżując nogi. Oboje byli rozluźnieni, a śmiech odbijał się od kamiennych ścian.
- Pamiętasz, jak ten gnojek Pierre nazywał cię wiedźmą i wmawiał wszystkim, że potrafisz rzucać klątwy? - zapytał Kastiel, uśmiechając się szeroko na samo wspomnienie.
Melody uniosła brew, jakby zastanawiała się przez chwilę, po czym parsknęła śmiechem.
- Tak, pamiętam. Wszystko dlatego, że Pan Mruczek, nasz przedszkolny kot, lubił mnie najbardziej. Chodził za mną jak cień - powiedziała, unosząc brodę z dumą.
Kastiel oparł łokieć na kolanie i spojrzał na nią z przekornym błyskiem w oku.
- No nie wiem, Mel. Rysopis wiedźmy całkiem się zgadzał. Byłaś tą małą dziewczynką z wielkimi zielonymi oczami, długimi czarnymi włosami i rękami wiecznie ubrudzonymi czymś podejrzanym. Ciągle rysowałaś na chodniku jakieś tajemnicze symbole, zbierałaś robaki, a do tego rozmawiałaś z kotem. Trochę mnie przerażałaś.
Melody wybuchła śmiechem.
- Przerażałam? Serio?
- No co? - rozłożył ręce w geście obronnym. - Byłem małym dzieciakiem! Wyglądałaś, jakbyś naprawdę mogła rzucić na mnie jakieś zaklęcie i zamienić mnie w ropuchę.
Melody westchnęła teatralnie, kręcąc głową.
- Cóż, szkoda, że tego nie zrobiłam. Może dzisiaj byłbyś trochę milszy.
Kastiel wybuchnął śmiechem.
- W każdym razie dokładnie pamiętam, jak podczas obiadu Pierre rzucił w ciebie mieszanką szpinaku i ziemniaków, krzycząc ,,A kysz, wiedźmo!", a ty pokazałaś mu prawdziwą zemstę czarownicy.
- Nie wiedziałam, że to zapamiętałeś - rzuciła, zerkając na niego spod rzęs.
- Jak miałbym nie zapamiętać? - odpowiedział, wciąż rozbawiony. - Nigdy nie widziałem, żebyś tak komuś przywaliła. A miałaś jakieś cztery lata!
- No cóż, zasłużył. To była tylko forma rewanżu - odparła, wzruszając ramionami, jakby próbowała umniejszyć wagę swojego czynu.
- ,,Forma rewanżu"? - parsknął. - Mel, spuściłaś mu takie lanie, że przez tydzień unikał wychodzenia na plac zabaw.
- Miałam dość jego tekstów - zaśmiała się, chociaż jej policzki oblał lekki rumieniec.
Kastiel uśmiechnął się, a w jego spojrzeniu pojawiło się coś łagodniejszego, jakby na moment przestał żartować.
- Wiesz, wtedy zacząłem cię lubić. Zaimponowałaś mi - przyznał, zanim zdążył się zastanowić.
Melody spojrzała na niego z zaskoczeniem, jej usta otworzyły się, jakby miała coś powiedzieć, ale Kastiel szybko odwrócił wzrok i uniósł butelkę do ust, by wziąć ostatni łyk.
- Dobra, dosyć o moich przypałach - powiedziała, próbując zmienić temat. - Może porozmawiamy o balu przebierańców w podstawówce? Pamiętasz „wampira Kastiela"? - zapytała Melody, uśmiechając się złośliwie.
Kastiel spojrzał na nią z grozą w oczach.
- Nie... błagam, tylko nie to.
- Ależ tak - odpowiedziała triumfalnie. - Pomyślałeś, że będzie świetnym pomysłem przynieść ze sobą „krew", żeby wyglądać bardziej realistycznie.
- Mel, błagam...
- To była jakaś ohydna mieszanka ketchupu, sosu barbecue, octu... i, o ile się nie mylę, syropu malinowego - wyliczyła Melody, teatralnie marszcząc nos. - Śmierdziało tak, że sama obecność w twoim pobliżu była jak wyzwanie dla ludzkiej wytrzymałości.
Kastiel zakrył twarz dłońmi, jakby chciał ukryć wstyd, ale jego ramiona lekko drgnęły, zdradzając, że sam ledwo powstrzymuje śmiech.
- Najlepsze i tak było, kiedy wziąłeś to coś do ust, żeby udawać, że właśnie „pijesz" swoją ofiarę - dodała Melody, jej głos nabrał rozbawionego tonu. - Tylko nie przewidziałeś jednego: że nie wytrzymasz i to wyplujesz. I jaka szkoda, że na linii ostrzału stała Amber w swojej „księżniczkowej" sukience!
Kastiel opuścił dłonie i spojrzał na nią, śmiejąc się w końcu na całego.
- No dobra, to faktycznie było mistrzostwo. Nie zapomnę tego krzyku.
- Amber pewnie do dziś ma traumę, jak widzi ketchup - skwitowała Melody, przecierając oczy ze śmiechu.
Atmosfera była luźna, jakby w tej chwili zapomnieli o wszystkim - nawet o tym, że są uwięzieni w piwnicy. Razem. Kastiel, jakby chcąc podtrzymać ten beztroski nastrój, wyciągnął spod półki kolejną butelkę wina, nie wiadomo skąd.
- Okej, serio? Skąd ty to wyciągasz? - Melody uniosła brew, patrząc na niego podejrzliwie.
Kastiel tylko wzruszył ramionami z nonszalanckim uśmiechem.
- Piwnica Lysandra to jak skarbnica dziwnych zapasów. Nigdy nie wiesz, co znajdziesz, ale zawsze warto spróbować.
Dziewczyna spojrzała na butelkę, tym razem bardziej sceptycznie.
- Jesteś pewny, że powinniśmy to pić? - zapytała ostrożnie, marszcząc brwi. - Nie chodzi tylko o to, że nie mamy pojęcia, co tak naprawdę jest w środku. A co jeśli dziadek Lysandra zrobił to, żeby otworzyć na jakąś wyjątkową okazję? Na przykład jego wesele czy coś w tym stylu?
Kastiel spojrzał na nią z udawaną powagą, a potem wzruszył ramionami i uniósł butelkę w geście toastu.
- W takim razie wypijmy zdrowie drogiego dziadka Lysandra. Gość wiedział, co robi, skoro zostawił nam coś tak dobrego.
Melody przewróciła oczami, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu. Jej sceptycyzm wciąż się utrzymywał, gdy Kastiel podał jej butelkę. Ostrożnie wzięła łyk, a potem kolejny, tym razem bardziej zdecydowany.
- No dobra, muszę przyznać ... - powiedziała, oblizując usta -... to faktycznie nie jest takie złe.
Kastiel uśmiechnął się z satysfakcją i usiadł wygodniej, wyciągając nogi przed siebie.
- A widzisz? Dziadek Lysandra robił to z myślą o takich chwilach jak ta.
Melody parsknęła śmiechem.
- Chwilach totalnej bezmyślności, kiedy dwójka dorosłych ludzi grzebie w cudzej piwnicy?
- Dokładnie - przytaknął z przekąsem.
Czas mijał, kolejne butelka powoli pustoszała, a rozmowa toczyła się niespiesznie, jakby świat za kamiennymi ścianami przestał istnieć.
- Wiesz co? Zagrajmy w pytania. Bez wyzwań - dodał szybko, zanim zdążyła otworzyć usta. - Bo jak cię znam, zażądasz, żebym wyskoczył do wanny wypełnioną wodą z tosterem albo utopił się w stawie.
- Ha, więc mnie znasz! - parsknęła cicho. - Ale dobra, niech będzie. Ty pierwszy - wskazała na niego dłonią, w której dzierżyła butelkę.
Mężczyzna uśmiechnął się cwanie, jakby pytanie, które wymyślił, chciał już zadać dawno temu.
- Z kim straciłaś dziewictwo? - wypalił bez żadnego skrępowania.
Melody nawet pod wpływem takiej ilości alkoholu uniosła brew ze zdziwienia.
- Że co proszę?
- Z kim pierwszy raz się przespałaś - wzruszył ramionami, jakby pytał o coś zupełnie zwyczajnego. - To nie jest trudne, Mel. Każde z nas to przeszedł. Bez ściemy.
Melody westchnęła teatralnie, odchylając głowę do tyłu, a potem wzięła jeszcze jeden łyk nalewki na odwagę.
- Nataniel Carello - odpowiedziała w końcu, wyraźnie starając się zachować obojętność.
Przez moment Kastiel siedział w ciszy, jakby próbując przetrawić te słowa. Potem gwałtownie wyprostował się, wybuchając śmiechem.
- Co?! Nat?! Serio?! - zmarszczył brwi, choć jego usta wciąż wykrzywiał rozbawiony uśmiech. - Nasz kumpel z dzieciństwa? Pan przewodniczący szkoły?! Grzeczny, idealny Nataniel? - pokręcił głową, zerkając na nią z niedowierzaniem. - Mel, no, no... Jestem pod wrażeniem.
- A co w tym dziwnego? - Melody odparła obronnym tonem, mrużąc oczy. - Był słodki, troskliwy... I, co najważniejsze, nie był kompletnym dupkiem.
- Czyli czymś, czym nigdy nie będę? - zaśmiał się Kastiel, przyjmując jej słowa jak kolejny cios, ale wciąż z humorem.
- Właśnie - Melody uniosła butelkę w geście toastu, jakby chciała przypieczętować swoje słowa.
- Czekaj, czekaj. Ale jak to się w ogóle stało? - Kastiel nachylił się do przodu, z niezdrową ciekawością. - To była jakaś wielka romantyczna scena pod gwiazdami? Piknik na łące? A może biwak w środku lasu? Błagam, tylko nie mów mi, że w bibliotece...
Melody przewróciła oczami, czując, że temat wymyka się spod kontroli.
- Impreza u Armina. A raczej po imprezie Armina, bo w innym przypadku byłoby dziwnie - doprecyzowała. - Tamtego wieczoru spotkałam go w ogrodzie. Trochę rozmawialiśmy. Zaczął mówić o tym, że idzie na studia, a nadal nie ma dziewczyny ... ani doświadczenia. U mnie było podobnie. Z tą różnicą, że ja na studia się nie wybierałam - dodała z nutą goryczy. - Jakoś tak wyszło, że się pocałowaliśmy i ....poszliśmy do niego. Rano rozstaliśmy się, jak gdyby nigdy nic - wzruszyła ramionami, jakby opowiadała o czymś zupełnie banalnym.
- Proszę, proszę ... Czy nadal spotykacie się na okazjonalne numerki? - zapytał z kpiącym uśmiechem.
- Nie! Boże, Kastiel, naprawdę? - niemal krzyknęła, unosząc ręce w geście rezygnacji. – Nic z tych rzeczy. O dziwo, utrzymujemy kontakt w bardziej... - zamyśliła się, szukając odpowiedniego słowa. - ...przyjacielskim klimacie.
- Friends with benefits, to też jakiś układ - zauważył sprytnie.
- Nie bądź taki mądry - pokazała mu język, tak jak miała w zwyczaju jako siedmiolatka.
Kastiel zaśmiał się cicho, a Melody, wykorzystując ten moment, szybko zmieniła temat.
- Dobrze, teraz moja kolej. Mam wrażenie, że zadałeś już dziesięć pytań, a ja prawie nie miałam szansy - oparła się wygodniej o zimną kamienną ścianę piwnicy, patrząc na niego przenikliwie. - Kastiel... ile kobiet właściwie przewinęło się przez twoje życie? I bądź szczery - dodała, unosząc palec w ostrzegawczym geście.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmiech - Ostrzegam, może cię to trochę przerosnąć.
- Nie wykręcaj się - rzuciła z nutą ostrzeżenia w głosie.
Kastiel westchnął teatralnie, jakby to pytanie kosztowało go wiele wysiłku. Odchylił się na starej, skrzypiącej skrzyni, która pełniła funkcję prowizorycznego siedziska, i przez chwilę udawał, że liczy coś w myślach, marszcząc przy tym czoło w przesadnym skupieniu.
- Cóż... może piętnaście? - rzucił, wzruszając ramionami z nonszlancją. - Może dwadzieścia. Nie pamiętam dokładnie - dodał z nonszalancją, ale jego rozbawiony uśmiech mówił więcej niż słowa. - Większość z nich to były przelotne znajomości. Koncerty, afterparty... wiesz, jak to jest.
- Nie, Kastiel. Nie wiem, jak to jest - odpowiedziała z nutą sarkazmu, odchylając się od ściany. Próbowała zachować obojętny wyraz twarzy, ale nie mogła powstrzymać się od zaciśnięcia ust, jakby jego słowa delikatnie w niej coś ukłuły. - Ale teraz przynajmniej wiem, że nie masz prawa mnie oceniać.
- Nie śmiałby - zrewanżował się swoją klasyczną ironią. - Pozwól, że teraz ja zadam pytanie.
Melody przytaknęła, a Kastiel udawał, że się zastanawia, patrząc na sufit, aż w końcu spojrzał na nią z bardziej poważnym wyrazem twarzy.
- Jak się ma twoja matka? Co się z nią teraz dzieje?
Melody zamarła na chwilę, a jej uśmiech przygasł. Przesunęła dłonią po swoich włosach, próbując zebrać myśli.
- Jest w ośrodku terapii uzależnień - odpowiedziała cicho, unikając jego wzroku. - To był jedyny sposób, żeby coś się zmieniło. Mam nadzieję, że to otworzy jej oczy.
Kastiel milczał przez moment, jakby ważył swoje słowa, zanim coś powie. Jego wyraz twarzy złagodniał, a ironiczny uśmieszek całkowicie zniknął.
- To musi być cholerne trudne - powiedział w końcu, jego głos był miękki, pełen współczucia.
Melody wzruszyła ramionami, ale nie było to obojętne wzruszenie. Bardziej, jakby próbowała zdjąć z siebie ciężar rozmowy.
- Poświęciłam na to prawie wszystkie oszczędności - przyznała, a jej głos lekko zadrżał.
Kastiel spojrzał na nią z cichą powagą, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale ostatecznie ograniczył się do prostego:
- Powtarzam się, ale przykro mi ...
- Nie przejmuj się - zerknęła na niego kątem oka i westchnęła cicho. - Jakoś daję sobie radę. Zawsze dawałam, prawda? - próbowała wymusić uśmiech, ale jej głos zdradzał, że ta rozmowa była dla niej bardziej bolesna, niż chciała przyznać.
Kastiel przez chwilę wpatrywał się w nią, jakby chciał zapytać o coś więcej, ale ostatecznie skinął głową, szanując jej milczenie.
- Twoja kolej - rzucił, próbując delikatnie zmienić temat i rozluźnić atmosferę.
Melody odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się lekko, choć w jej oczach wciąż czaił się cień wcześniejszych emocji.
- No dobra. Opowiedz mi o swoim zespole. Jak poznałeś tych wszystkich ludzi?
Kastiel uniósł brew, najwyraźniej nieco zaskoczony wyborem tematu, ale szybko jego wyraz twarzy złagodniał. Oparł łokcie na kolanach, a w jego oczach pojawiła się iskra zainteresowania.
- Okej, to zacznijmy od Lei - zaczął Kastiel, a w jego głosie dało się wyczuć nutę rozbawienia, pomieszaną z podziwem. - Nasza perkusistka. To taki mały generał w naszym zespole. Ma dar do wydawania rozkazów i, co najgorsze, wszyscy jej słuchają. No, może poza mną. Ale nie dlatego, że nie potrafi mnie przekonać - dodał szybko, widząc uniesioną brew Melody - tylko dlatego, że lubię doprowadzać ją do szału.
Melody uśmiechnęła się pod nosem, wyobrażając sobie tę scenę.
- No i kiedy widzi, że ktoś zaczyna robić głupoty, natychmiast go temperuje. Bez wyjątków. Myślę, że byście się polubiły.
- A Zack? - dopytała.
- Jest chłopakiem Lei. Są jak ogień i woda. Leia to wybuch wulkanu, a Zack to spokojne morze. W jakiś sposób się równoważą.
Melody skinęła głową, zachęcając go do kontynuowania, więc Kastiel westchnął, jakby szykował się na dłuższą opowieść.
- Ich dwoje poznałem zupełnym przypadkiem na jakiejś imprezie w barze. Wiesz, taki typowy wieczór, gdzie wszyscy są wyluzowani i trochę pijani. Instrumenty po kapeli, która grała tamtego dnia, nadal stały na scenie. Wtedy Zack, kompletnie bez pytania, po prostu wziął gitarę i zaczął grać.
Melody zachichotała cicho, wyobrażając sobie całą sytuację. Kastiel uśmiechnął się szerzej, kontynuując.
- Lea nie była gorsza. Bez słowa dorwała się do perkusji i dołączyła. A ja? - wzruszył ramionami, rozbawiony. - Nawet ich nie znałem, ale mikrofon czekał, więc chwyciłem go i improwizowałem. Nawet nie wiem, co wtedy śpiewałem. Było głośno, chaotycznie i totalnie od czapy, ale... brzmiało zaskakująco dobrze.
- I tak od razu zdecydowaliście się założyć zespół? - zapytała Melody, szczerze zainteresowana.
Kastiel pokręcił głową, parskając śmiechem.
- Nie no, Mel. Nie jesteśmy aż tak spontaniczni. Dopiero kilka tygodni później Zack napisał do mnie, a potem spotkaliśmy się wszyscy, żeby zobaczyć, czy naprawdę potrafimy coś razem stworzyć. Okazało się, że całkiem nieźle nam idzie.
- A co z waszym basistą? - zapytała, przechylając głowę.
- Gabin? - Kastiel uśmiechnął się pod nosem. - Jego poznałem na studiach. Gość jest totalnym introwertykiem, ale świetnym muzykiem. Nigdy byś nie zgadła, że ma w sobie taki talent. Na początku wydawało się, że nigdy się nie dogadamy, bo ja byłem za głośny, a on... no cóż, prawie się nie odzywał. Ale z czasem zaczęliśmy się nawzajem rozumieć. Nawet go polubiłem. W sumie... to naprawdę dobry koleś.
Melody słuchała z wyraźnym zainteresowaniem, opierając brodę na dłoni.
- To brzmi, jakbyście wszyscy znaleźli się w odpowiednim czasie i miejscu - zauważyła.
- Można tak powiedzieć - przyznał Kastiel. - Zespół to coś więcej niż muzyka. To ludzie, którzy wiedzą, jak się dograć nie tylko na scenie, ale i poza nią. I chociaż czasami się kłócimy, to wiesz co? Chyba naprawdę się dogadujemy.
Uśmiechnął się szczerze, niemal rozrzewniony wspomnieniami. Jego twarz złagodniała, jakby myśl o przyjaciołach ociepliła chłodny nastrój w piwnicy. Melody przypatrywała mu się uważnie, a Kastiel nagle zauważył jej wzrok. Nie potrafił się powstrzymać od drobnej zaczepki.
- I teraz, gdy o tym pomyślę... Mel, nie chciałabyś dołączyć do zespołu? Mogłabyś grać na tamburynie. Muzyka naprawdę jednoczy ludzi.
Melody uniosła brew, a na jej twarzy pojawił się ironiczny uśmiech.
- Jakoś nie mam ochoty, dziękuję.
- Szkoda. Żałuj, że nie widziałaś mnie na scenie. Jestem naprawdę niezły - rzucił z rozbrajającym uśmiechem, jakby miał nadzieję ją sprowokować.
Melody spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Skąd wiesz, że nie widziałam? - zapytała z przekornym błyskiem w oczach.
Kastiel zamarł na sekundę, po czym zmrużył oczy, udając podejrzliwość.
- Melody Moreau, czy ty zakradłaś się na mój koncert? - zapytał, a jego głos zabrzmiał teatralnie, jakby właśnie odkrył wielki spisek.
Przewróciła oczami, ale kąciki jej ust drgnęły w ledwie zauważalnym uśmiechu.
- Bez przesady. Po prostu przyszłam - odpowiedziała z lekkim wzruszeniem ramion, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
Kastiel otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął je, wpatrując się w nią z wyrazem zaskoczenia i czegoś jeszcze - może dumy, może cichego uznania.
- Serio? - zapytał w końcu, tonem zmiękczonym przez autentyczną ciekawość.
- Serio - potwierdziła Melody, odwracając wzrok, a na jej policzkach pojawił się ledwie widoczny rumieniec. - Byłam ciekawa, jak sobie radzisz.
Kastiel zamilkł na chwilę, po czym jego usta rozciągnęły się w powolnym, triumfalnym uśmiechu.
- I co? Jesteś pod wrażeniem?
- Czy ja wiem ... - zaczęła przeciągać z udawaną obojętnością, choć jej ton zdradzał, że bawi ją cała sytuacja. - Było... całkiem w porządku.
Kastiel parsknął śmiechem i pokręcił głową.
- „Całkiem w porządku"? - powtórzył, udając oburzenie. - Chyba pomyliłaś koncerty.
- Trudno przeoczyć rudą małpę skaczącą na środku sceny.
Kastiel uniósł brew, udając, że jej słowa głęboko go dotknęły, choć w jego oczach błyszczało rozbawienie.
- Ruda małpa? - powtórzył z przesadnym oburzeniem. - To tak mówisz o człowieku, który włożył całą swoją duszę w występ?
- Mówię, jak jest - wzruszyła ramionami, z trudem powstrzymując uśmiech.
- No dobrze, pani krytyczko, a może powiesz mi, co tak naprawdę myślisz o występie? Ale szczerze - dodał, pochylając się lekko w jej stronę, jakby chciał zmusić ją do większej szczerości.
- To twoje pytanie? - nawiązała do ich ,,gry". - Jeśli odpowiem, będę mogła zadać pytanie tobie.
- Powiedzmy, że tak. A więc? - zapytał niecierpliwie.
Melody wywróciła oczami, ale jej ton nieco złagodniał.
- W porządku, skoro nalegasz. - Udała, że zastanawia się przez chwilę, a potem uniosła wzrok, jakby zdradzała wielką tajemnicę. - Powiedzmy, że... byłam pod wrażeniem. Trochę.
Kastiel wyprostował się z triumfalnym wyrazem twarzy, jakby wygrał jakąś niewypowiedzianą rywalizację.
- A jednak! Wiedziałem, że ci się podobało.
- Nie przesadzaj - przerwała szybko, ale rumieniec na jej policzkach zdradził więcej, niż by chciała. - Nie powiedziałam, że byłeś świetny. Po prostu... nie byłeś tragiczny.
- To najwyższy komplement, jaki od ciebie dostanę, prawda? - zapytał z szerokim uśmiechem, na co Melody tylko kiwnęła głową. - Z twoich ust i tak brzmiało to jak nominacja do rockowego albumu roku. Dobra, dawaj to pytanie - rozsiadł się wygodnie.
Dziewczyna przez chwilę się zastanawiała. W zasadzie była pewna rzecz, którą bardzo ją ciekawiła. Ale trochę bała się jego odpowiedzi. I może to ludzka ciekawość, a może alkohol, ale jej usta wypowiedziały słowa, praktycznie bez jej kontroli.
- Żałujesz?
Kastiel uniósł brwi, zaskoczony pytaniem, które zupełnie zmieniło nastrój rozmowy. Przez chwilę nie odpowiedział, jakby chciał mieć pewność, że dobrze je zrozumiał. Jego pewny siebie uśmiech zniknął, a na jego twarzy pojawił się cień powagi.
- Żałuję czego? - zapytał ostrożnie, choć w jego głosie wybrzmiała nuta niepewności.
Melody odwróciła wzrok, jakby nagle pożałowała swoich słów, ale wiedziała, że już nie ma odwrotu. Westchnęła, próbując zebrać myśli.
- No wiesz... tego wszystkiego - powiedziała cicho, gestem dłoni wskazując na coś niewidzialnego, co jednak oboje rozumieli. - To, co się między nami stało.
Kastiel milczał, jego spojrzenie spoczywało na niej, jakby próbował doszukać się ukrytego znaczenia w jej słowach. Melody poczuła, jak serce bije jej szybciej, ale próbowała zachować niewzruszoną minę.
- Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym wiele rzeczy inaczej - zaczął powoli, jego głos był głębszy niż zwykle, jakby ważył każde słowo. - Przeklinam dzień, w którym Debra zjawiła się w naszej szkole - podświadomie zacisnął dłonie, tak jakby zaciskał je na szyi dziewczyny. - Więc odpowiedź brzmi: tak, żałuję. Żałuję, że pozwoliłem, żeby wszystko się popsuło. Że cię zawiodłem.
Melody czuła, jak jej serce przyspiesza, a cisza między nimi stawała się coraz bardziej napięta. Kastiel wydawał się poważny, niemal nie do poznania - jakby słowa, które padły, zmusiły go do spojrzenia w przeszłość, którą zwykle unikał. Jego odpowiedź była szczera, ale zarazem ciężka do przełknięcia. Melody westchnęła cicho, próbując pozbierać myśli.
- Okej... - mruknęła, chcąc zakończyć temat.
- W takim razie teraz moja kolej? - Kastiel spojrzał na Melody z nieco bardziej dociekliwym wyrazem twarzy.
- Jeśli chcesz.
- Skoro już tak sobie wspominamy, powiedz, Mel, tak się zastanawiam... Czy kiedykolwiek byłaś... zakochana? - zapytał wprost, z nutą ciekawości w głosie, która była tak autentyczna, że Melody przez chwilę straciła rezon.
- Co to za pytanie?
- Zwyczajne - odpowiedział spokojnie. - Ludzkie. A więc? Byłaś zakochana?
Melody zacisnęła usta, czując, jak napięcie w powietrzu zaczyna ją przytłaczać. Przez chwilę walczyła sama ze sobą, aż w końcu westchnęła, jakby się poddając.
- Może... kiedyś - przyznała niechętnie. - Ale to było dawno temu i w sumie nie miało znaczenia.
Kastiel przekrzywił głowę, marszcząc brwi.
- W kim? - zapytał z powagą, a Melody poczuła, jak ciepło zalewa jej policzki.
- Nieważne - powtórzyła, ale wiedziała, że nie odpuści.
- Melody... - powiedział cicho, a w jego głosie zabrzmiało coś, co sprawiło, że zadrżała. Nie było w nim ani cienia kpiny, tylko szczera ciekawość i troska.
Dziewczyna spuściła wzrok, czując, że jej serce wali jak oszalałe. Przełknęła ślinę, a alkohol w jej krwi dodał jej odwagi, której na trzeźwo by nie miała.
- W tobie - powiedziała w końcu, niemal szeptem, ale wystarczająco głośno, by Kastiel to usłyszał.
Przez chwilę patrzył na nią w ciszy, jakby nie mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
- Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś? - zapytał w końcu, jego głos był cichy, ale pełen autentycznego zdziwienia.
Melody roześmiała się krótko, gorzko, odchylając głowę do tyłu.
- Naprawdę muszę to tłumaczyć? - zapytała, patrząc na niego z wyraźnym niedowierzaniem. - Pochodziliśmy z dwóch różnych światów, Kastiel. Ty byłeś chłopakiem z dobrego domu, otoczonym ludźmi, którzy cię kochali i wspierali. Miałeś wszystko. Pieniądze, rodzinę, perspektywy. Ja... - zawahała się, odwracając wzrok. - Ja mieszkałam w rozwalającej się kamienicy, z matką alkoholiczką, która ledwo pamiętała, że istnieję.
Kastiel otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale Melody nie dała mu szansy.
- Nawet nie byliśmy w tym samym miejscu, Kastiel. Ty byłeś na piedestale, otoczony dziewczynami, które robiły wszystko, żeby zwrócić na siebie twoją uwagę. A ja? - uśmiechnęła się gorzko, wskazując na siebie. - Nie miałam nic, czym mogłabym cię zainteresować. Byłam nikim. Nadal jestem - ostatnie dwa słowa wypowiedziała znacznie ciszej, prawie, że do siebie.
Kastiel zamrugał, wyraźnie poruszony jej słowami.
- Mel... - zaczął, ale ona przerwała mu ruchem ręki.
- Ta miłość była skazana na klęskę, zanim w ogóle się zaczęła - dokończyła cicho. - Więc lepiej było ją trzymać dla siebie. Platoniczna, głupia fascynacja. Nic więcej.
Kastiel patrzył na nią, jakby po raz pierwszy widział ją naprawdę, jakby jej słowa otworzyły przed nim zupełnie nowy obraz ich przeszłości.
- To nie było tak - powiedział w końcu, a jego głos był pełen emocji. - Nie byłaś nikim, Melody. Nigdy. I gdybyś wtedy powiedziała mi, że ...
- Co by to zmieniło? - przerwała mu, patrząc na niego z mieszaniną smutku i rezygnacji. - Byliśmy zbyt różni.
Kastiel zamilkł na chwilę, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa. Jego spojrzenie było intensywne, pełne emocji, których Melody nie potrafiła odczytać. W końcu jednak wziął głęboki oddech i nachylił się nieco bliżej, opierając dłonie na kolanach.
- To, co mówisz, nie jest prawdą, Mel - zaczął powoli, a jego głos był głęboki i miękki, jakby każde słowo miało znaczenie. - Masz zupełnie zły obraz samej siebie.
Melody zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, co ma na myśli, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, on mówił dalej:
- Nigdy nie byłaś „nikim". To, że miałaś ciężkie życie, nie oznacza, że byłaś mniej warta niż ktokolwiek inny. To, że twoja matka cię zawiodła, nie znaczy, że ty zawiodłaś kogokolwiek. - spojrzał jej prosto w oczy, a jego ton stał się bardziej stanowczy. - Mel, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak na ciebie patrzyli ludzie?
Melody roześmiała się cicho, choć w jej śmiechu było więcej goryczy niż rozbawienia.
- Jasne, Kastiel. Jak na mnie patrzyli? Jak na dziewczynę, która ledwo wiąże koniec z końcem? Z patologicznego, rozbitego domu? Która ciągle chodziła w tych samych ubraniach, bo nie mogła sobie pozwolić na nowe?
Kastiel pokręcił głową, wyraźnie zirytowany jej słowami.
- Nie - odpowiedział stanowczo. - Jak na dziewczynę, która była inna. Która miała w sobie coś, czego nie da się podrobić. Urok, inteligencję, siłę... Cholera, Melody, czy ty w ogóle widziałaś, jak JA na ciebie patrzyłem?
Te ostatnie słowa zbiły ją z tropu. Melody otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale żadne słowa nie przyszły jej do głowy. Była zaskoczona - tym, co mówił, i tym, jak mówił. Nie było w tym ani cienia kpiny czy żartu, które zwykle towarzyszyły jego słowom.
- Nie mów, że byłaś nikim, Mel. Bo to nigdy nie była prawda.
Na chwilę zapadła cisza. Melody czuła, jak jej serce bije szybciej, a powietrze między nimi gęstnieje. Kastiel wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że miała wrażenie, jakby widział każdy jej sekret, każdą myśl, którą próbowała ukryć. Poczuła się tak dziwnie, że aż musiała wstać i przespacerować się od jednej ściany do drugiej. Kastiel, jakby pociągnięty niewidzialnym sznurkiem, również wstał, jednak został w miejscu. Jedynie podążał za nią wzrokiem.
- Dlaczego mi to mówisz? - zapytała cicho, ledwo powstrzymując drżenie w głosie.
Kastiel zawahał się tylko na ułamek sekundy, zanim odpowiedział:
- Bo chcę, żebyś to wiedziała - powiedział spokojnie, ale w jego głosie dało się wyczuć nutę czegoś głębszego. Może żalu, może tęsknoty.
Melody zamarła, odwracając się powoli w jego stronę. Patrzyła na niego, jakby widziała go po raz pierwszy, a może próbowała zrozumieć, czy mówił poważnie. On nie spuścił wzroku, przeciwnie - jego spojrzenie nabrało takiej intensywności, że czuła, jak jej nogi stają się ciężkie, a jednocześnie drżące. Nie mogła oderwać wzroku od jego oczu, które wydawały się bardziej miękkie, bardziej szczere, niż kiedykolwiek wcześniej.
W końcu Kastiel zrobił krok do przodu. Potem kolejny. Każdy z nich był przemyślany, powolny, jakby nie chciał jej spłoszyć. Gdy stanął na tyle blisko, że mógł usłyszeć jej przyspieszony oddech, wyciągnął dłoń. Jego palce zawisły w powietrzu, jakby wahał się przez ułamek sekundy, zanim delikatnie musnął jej policzek. Melody wstrzymała oddech. Jej skóra zapłonęła pod jego dotykiem, a serce waliło w jej piersi jak oszalałe.
Nie odsunęła się. Wręcz przeciwnie. Jakby pod wpływem impulsu, zrobiła ledwo zauważalny ruch w jego stronę. Jej ciało zdawało się reagować samo, nie zważając na jej wewnętrzny opór. Ciepło Kastiela wydawało się otaczać ją ze wszystkich stron, a bliskość sprawiała, że napięcie w powietrzu stało się nie do zniesienia.
I wtedy to się stało.
Kastiel nachylił się, a ich usta spotkały się w nagłym, gorącym pocałunku. To nie był delikatny dotyk warg, ale wybuch namiętności, długo tłumionej, niemal bolesnej w swojej intensywności. Melody poczuła, jak jej nogi robią się jak z waty, a świat wokół zniknął, jakby cała rzeczywistość skupiła się w tym jednym momencie. Jego dłonie uniosły się, obejmując jej twarz, jakby chciał upewnić się, że to się dzieje naprawdę. Palce Kastiela przesunęły się na jej kark, delikatnie, ale stanowczo, przyciągając ją bliżej, jakby obawiał się, że zniknie.
Melody, mimo początkowego zaskoczenia, odwzajemniła pocałunek z równą pasją. Jej ręce uniosły się, oplatając jego kark, a palce zanurzyły się w jego włosach. Kastiel przysunął się jeszcze bliżej, a następnie, jakby nie mogąc się powstrzymać, przycisnął ją do pobliskiej ściany piwnicy. Beton był chłodny, kontrastując z jego ciepłem.
- Kastiel... - wymruczała Melody między jednym a drugim pocałunkiem, ale on tylko uciszył ją kolejnym, bardziej zachłannym pocałunkiem. Jego dłonie zsunęły się na jej biodra, przyciągając ją jeszcze bliżej, jakby chciał zniwelować każdą przestrzeń między nimi.
Nagle, w ich świat wtargnął dźwięk skrzypiących drzwi. Melody odskoczyła, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Kastiel również odwrócił głowę, próbując opanować przyspieszony oddech.
Wtedy nagle drzwi do piwnicy otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Melody i Kastiel natychmiast odskoczyli od siebie, jak przyłapani na gorącym uczynku. Melody poprawiała szybko włosy i próbowała złapać oddech, podczas gdy Kastiel wyprostował się, starając się wyglądać na zupełnie niewzruszonego.
W progu stał Lysander, jego spojrzenie łagodnie przesunęło się po pomieszczeniu. Nie wyglądał na podejrzliwego, a jedynie lekko zdziwionego.
- Co wy tu robicie? - zapytał Lysander, przekrzywiając głowę z odrobiną ciekawości. - Wróciłem do domu i było tak cicho, że zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem się nie pozabijaliście.
Melody spuściła wzrok, jej twarz była purpurowa.
- My... - zaczęła, ale głos uwiązł jej w gardle.
Kastiel, jak to miał w zwyczaju, od razu przejął kontrolę nad sytuacją. Westchnął demonstracyjnie, jakby wszystko to go niezmiernie bawiło, i rzucił z lekko ironicznym uśmieszkiem:
- Och, Lys. Co można robić w tak urokliwym miejscu? Siedzimy sobie tutaj, w twojej wyjątkowo klimatycznej, pachnącej wilgocią piwnicy, i prowadzimy głębokie rozmowy o sensie życia. Powinieneś spróbować, to naprawdę inspirujące. A, przy okazji, cokolwiek było w tych starych butelkach, już tego nie ma.
- Jasne - mruknął nieprzekonany. - Ale może powinienem zapytać, jak w ogóle skończyliście w piwnicy?
- To długa historia - odparł Kastiel z nonszalancją, machając ręką, jakby szczegóły były zupełnie nieistotne.
Melody, czując, że musi jakoś zakończyć tę niezręczność, wyprostowała się i odwróciła w stronę schodów.
- Idę po resztę kartonów - rzuciła nerwowo i niemal wybiegła z piwnicy, zostawiając Kastiela i Lysandra samych.
Białowłosy badawczo spojrzał na swojego przyjaciela.
- Co jej zrobiłeś? - zapytał z wyrzutem.
Kastiel wzruszył ramionami z niewinnym uśmiechem, ale jego oczy błyszczały figlarnie.
- Nic, czego by sama nie chciała.
- Jesteś niemożliwy - Lysander pokręcił głową z dezaprobatą. - Lepiej pomogę Mel z tymi kartonami - wszedł po schodach, a każda deska niemiłosiernie skrzypiała.
Kastiel stał jeszcze przez chwilę w ciszy, patrząc na miejsce, gdzie zniknęła Melody, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro