5. Dziewczynko?
Melody usiadła na schodkach werandy, wycierając ręce w brudną szmatkę. Ostatnie kilka dni pracy przy remoncie farmy było intensywne, a jej dłonie były tego dowodem - pokryte drobnymi zadrapaniami i plamami od farby, których nawet mydło nie potrafiło do końca usunąć.
Była zmęczona. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Powodem tego pierwszego była niekończąca się praca. Natomiast to drugie miało czerwone włosy i wyjątkowo parszywy charakter - Kastiel.
Każda rozmowa, każde przypadkowe spotkanie kończyło się iskrzeniem, które w innym kontekście mogłoby mieć coś wspólnego z chemią, ale w ich przypadku było wyłącznie detonatorem kłótni.
Melody westchnęła ciężko, wspominając ostatnie dni.
***
Kilka dni wcześniej Lysander zaproponował wspólny wieczór z muzyką. Chciał trochę ocieplić atmosferę między nimi, licząc, że dźwięki instrumentu rozproszą napięcie, jak za dawnych dobrych lat. Kastiel pojawił się z nonszalanckim uśmiechem, niosąc swoją gitarę.
- Mam coś nowego - oznajmił, zasiadając na schodach. Jego ton był neutralny, ale Melody zauważyła błysk w jego oczach, który natychmiast ją zaniepokoił. - Zdajecie sobie sprawę jaki to zaszczyt, że jako pierwsi usłyszycie tą piosenkę?
Zaczął grać. Melodia była surowa, rytmiczna, a tekst, który towarzyszył akordom, od pierwszych wersów uderzył Melody jak cios.
„Wiedźma o zielonych oczach,
w ciemności chowa swój ból,
szepcze zaklęcia z gniewem w głosie,
lecz nie ucieknie od swoich snów."
Melody zamarła, a Lysander zmarszczył brwi, choć nie przerywał Kastielowi.
„Tworzysz mrok, choć pragniesz światła,
niszczysz wszystko, co cię kocha,
a twój śmiech, jak lód na rzece,
czeka, aż ktoś w niego wpadnie."
- Naprawdę? - Melody przerwała mu, wstając gwałtownie. Jej głos był ostrzejszy, niż zamierzała. - To twoja nowa piosenka? Powinna się nazywać ,,Paszkwil"!
Kastiel wzruszył ramionami, odkładając gitarę.
- Jeśli coś cię dotknęło, to chyba coś w tym jest, co? - odparł z nutą satysfakcji.
- Jesteś żałosny. „Wiedźma o zielonych oczach"? To brzmi jak z kiepskiego filmu fantasy dla nastolatków.
- To metafora, Mel - wywrócił oczami. - Wiesz co to, czy podać ci definicję?
- Ta metafora jest do dupy... - Melody zignorowała jego obronę. - ...to kompletny chaos. Tworzysz mrok, ale pragniesz światła? Niszczenie wszystkiego, co cię kocha? Kastiel, zdecyduj się. Czy jestem jakimś tragicznym antybohaterem, czy po prostu złośliwą harpią?
- Bliżej ci do tego drugiego - odpowiedział z drwiącym uśmiechem.
- Cudownie - westchnęła Melody, a jej oczy błysnęły gniewem. - Taki z ciebie muzyk, jak z koziej dupy trąba.
- A miał to być spokojny wieczór ... - mruknął Lysander pod nosem, wpatrując się w ciemność otaczającą pola. Szum wiatru i cykanie świerszczy wydawały się nagle znacznie ciekawsze niż kolejna kłótnia tej dwójki.
***
Kiedy indziej Melody z impetem otworzyła drzwi łazienki, nie spodziewając się, że wejdzie prosto na Kastiela wychodzącego z parującym jeszcze ciałem, mokrymi włosami i koszulką niedbale przerzuconą przez ramię. Był w samych bokserkach, a kropelki wody wciąż spływały mu po torsie. Widok był tak zaskakujący, że Melody aż się cofnęła, wypuszczając z rąk ręcznik, który trzymała.
- Fuj! - krzyknęła, momentalnie zasłaniając oczy dłonią i odwracając głowę. - Mógłbyś zamykać drzwi!
Kastiel, z miną wskazującą na absolutny brak skruchy, oparł się nonszalancko o framugę, unosząc brew.
- Mogłabyś nie włazić wszędzie bez pukania - rzucił spokojnie, choć w jego głosie czaił się rozbawiony ton.
Melody, próbując pozostać opanowana, choć policzki piekły ją od zażenowania, wskazała w jego kierunku drżącą ręką, wciąż unikając patrzenia na niego bezpośrednio.
- To nie jest twoja prywatna łazienka! - jej głos był pełen oburzenia, ale gdzieś w tle można było wyczuć nutę zawstydzenia.
Kastiel parsknął, wciąż nie ruszając się z miejsca.
- Twoja też nie - odparł, wzruszając ramionami.
Melody opuściła ręce, odwracając się do niego tyłem, ale nadal mówiła w gniewnym tonie.
- Mogłeś chociaż coś na siebie włożyć! Naprawdę myślisz, że ktokolwiek ma ochotę oglądać cię w takim stanie?! - rzuciła ostro.
- W takim stanie? - powtórzył Kastiel, a w jego głosie pojawiła się drwiąca nuta. - Mel, błagam cię. Nie udawaj takiej pruderyjnej. Biorąc pod uwagę twoje doświadczenia, jestem pewien, że widziałaś już wielu półnagich facetów.
Jego słowa uderzyły ją jak policzek. Melody zacisnęła szczęki, aż zabolały ją zęby, próbując wymyślić coś, co mogłoby go uciszyć. Jednak żadne odpowiednie słowa nie przyszły jej do głowy.
- Świnia... - wycedziła przez zęby, nie mogąc wymyślić nic bardziej trafnego, i minęła go, wchodząc do łazienki.
- Do widzenia! - krzyknęła wskazując na drzwi. - Wynoś się stąd.
- Już! Już! Myślałem, że chcesz jeszcze trochę na mnie popatrzeć. Robię wrażenie, prawda?
Jego nonszalancka pewność siebie tylko bardziej ją irytowała.
- Twoje „wrażenie” sprawia, że mam ochotę wydrapać sobie oczy.
- Ciekawe, skoro jeszcze na mnie patrzysz - odparł z rozbrajającą pewnością i wcale niepospiesznie wyszedł na korytarz.
Drzwi zatrzasnęły się za nim z takim hukiem, że Kastiel aż odwrócił głowę, spoglądając w ich stronę.
Przez chwilę stał w miejscu, a potem roześmiał się cicho pod nosem. Z zadowoleniem ruszył w stronę swojego pokoju, jakby wygrał jakąś drobną, ale dla niego wyjątkowo satysfakcjonującą potyczkę.
***
Melody balansowała na drabinie w wąskim korytarzu, malując sufit. Jej ręka powoli przesuwała się pędzlem po powierzchni, zostawiając za sobą równą warstwę jasnej farby. Była w swoim żywiole. Usłyszała jednak kroki i melodyjny gwizd. Kastiel. Wiedziała, że nadchodzi, zanim jeszcze go zobaczyła. Wyprostowała się, udając, że jest całkowicie pochłonięta pracą, ale kątem oka dostrzegła, jak zbliża się w swoim typowym, nonszalanckim stylu - ręce w kieszeniach, uśmiech pełen zadziorności.
Kiedy przechodził obok drabiny, jego spojrzenie powędrowało w górę.
- Lepiej uważaj, Mel, bo jak spadniesz, to kto będzie zatruwać życie moje i Lysandra? - rzucił z typowym dla siebie zgryźliwym uśmieszkiem.
Coś w jego drwiącym uśmiechu, tym nonszalanckim tonie, który wydawał się sugerować, że zawsze ma nad nią przewagę, budziło w niej coś na kształt... pragnienia zemsty.
Melody nie spojrzała na niego, ale kącik jej ust drgnął w uśmiechu.
- Dzięki za troskę, Kastiel. To naprawdę miłe z twojej strony - odparła słodko, choć w jej głosie czaiło się coś, co natychmiast wzbudziło jego czujność.
Kastiel zerknął na nią podejrzliwie. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, bo w następnej chwili Melody „przypadkowo" zepchnęła stopą wiadro z farbą.
Czas na moment zwolnił. Kastiel spojrzał w górę dokładnie w chwili, gdy wiadro z jasną farbą zaczęło spadać. Melody przez ułamek sekundy poczuła wyrzuty sumienia, ale zniknęły one, gdy zobaczyła, jak farba rozlewa się na jego włosach, twarzy i koszulce.
- Co do...?! - Kastiel cofnął się, ale było za późno. Stał teraz w środku białej kałuży, z włosami oblepionymi farbą i rozmazaną plamą na twarzy. Jego czerwona koszulka była nie do uratowania. - Kurwa mać! Melody!
Dziewczyna przykryła usta dłonią, udając, że jest równie zaskoczona, co on.
- Ojej! Kastiel, przepraszam! - zawołała, ale w jej oczach błyszczał tłumiony śmiech. - Ależ ze mnie niezdara.
Kastiel powoli podniósł na nią wzrok, jego spojrzenie było lodowate, choć farba ściekała mu po brwiach i nosie, sprawiając, że wyglądał bardziej komicznie niż groźnie.
- Przepraszam? - powtórzył, a jego głos był cichy, złowieszczy. - Ty wredna... - zamilkł, najwyraźniej ważąc słowa. - Zrobiłaś to specjalnie!
Melody pokręciła głową, przybierając niewinną minę.
- Skądże! Po prostu... drabina się poruszyła - wzruszyła ramionami, ale jej wargi drżały od powstrzymywanego śmiechu.
Kastiel uniósł rękę i odgarnął z czoła kosmyk włosów oblepiony farbą, zostawiając na twarzy jeszcze większą białą smugę.
- Wiesz, Mel... - powiedział powoli, jakby coś kalkulował w głowie. - Zapamiętam to. Zapamiętam i zwrócę z nawiązką.
- Och, daj spokój, Kastiel. Ten kolor ci pasuje. Czerwony jest już passe. Wyglądałeś jak idiota. A może powinnam powiedzieć, że jak ruda małpa? - Melody pozwoliła sobie na drwiący uśmieszek, zerkając na jego minę.
Jego oczy zwęziły się niebezpiecznie, a na jego ustach pojawił się uśmiech, który zwiastował kłopoty. Zrobił krok w stronę drabiny.
- A ty myślisz, że jesteś bezpieczna na tej drabinie? - zapytał, robiąc krok w jej stronę.
Melody zacisnęła dłonie na szczeblu, robiąc się czujna.
- Nie, nie, nie! - ostrzegła, kręcąc głową. - Nawet nie próbuj!
Kastiel uśmiechnął się drapieżnie, ale zanim zdążył zrobić cokolwiek więcej, usłyszeli głos Lysandra dobiegający z kuchni:
- Co wy tam wyprawiacie? Przysięgam, brzmicie jak dwójka kłócących się dzieci!
Kastiel spojrzał na Melody i westchnął ciężko, machając ręką.
- Tylko poczekaj, Mel. To nie koniec - rzucił, zanim odwrócił się na pięcie i skierował w stronę łazienki, zostawiając za sobą ślady farby na podłodze.
Melody, stojąc wciąż na drabinie, w końcu pozwoliła sobie na śmiech, który aż ją rozbroił.
- Już się nie mogę doczekać - mruknęła do siebie, dumna z własnego małego zwycięstwa.
***
Nie była pewna, co bardziej ją wyczerpywało - fizyczna harówka czy konieczność dzielenia przestrzeni z kimś, kogo uważała za swojego wroga. Dlatego, gdy deski cicho zaskrzypiały pod czyimiś krokami, natychmiast spięła się niczym przestraszony kot, gwałtownie odwracając się, gotowa na ewentualny atak. Jednak gdy jej spojrzenie napotkało zielono-złotych oczy, napięcie z niej opadło.
- Lys ... - odetchnęła spokojnie. - Co tam? - uśmiechnęła się lekko.
- Przyniosłem herbatę - odpowiedział, unosząc tacę w dłoniach.
Faktycznie, stały na niej trzy parujące kubki. Melody zmarszczyła brwi na ten widok, a jej dobre samopoczucie prysło. Trzy kubki oznaczały jedno. Rudy drań również został zaproszony na towarzyską herbatkę. Skrzywiła się nieznacznie, myśląc, że czeka ją jeszcze jeden test cierpliwości.
- Już się tak nie krzyw - mruknął Lysander, z trudem ukrywając rozbawienie. - Miętowa, twoja ulubiona. I znalazłem ciastka - dodał, uśmiechając się łagodnie, jakby chciał ją przekonać, że to wszystko ma dobre strony.
Choć nie mogła znieść Kastiela, musiała przyznać jedno: jego obecność wyraźnie poprawiła nastrój Lysandra. Nie chodziło tylko o to, że Kastiel zabierał się za sporo pracy. Czasami rzucał głupkowatymi żartami, wygłupiał się, co przychodziło mu z łatwością (jak na rudą małpę przystało), a dzięki temu Lysander choć na chwilę zapominał o problemach z rodzicami, farmą i wszystkim, co go przytłaczało.
- W mieście ma być festyn - zaczął Lysander, przerywając jej rozmyślania. Wziął jeden z kubków i usiadł na wiklinowym fotelu.
Melody uniosła brew.
- Festyn?
- Tak, coś w rodzaju dorocznego jarmarku - wyjaśnił, zerkając na nią. - Jedzenie, muzyka, kiermasz wyrobów rzemieślniczych, jakieś występy. Pomyślałem, że moglibyśmy się tam wybrać.
- My? - Melody podkreśliła słowo, krzywiąc się lekko. - Mówisz o mnie i tobie, czy...
- O nas trojgu - przerwał jej Lysander, zerkając na nią znacząco. - Ty, ja i Kastiel.
Melody parsknęła, kręcąc głową.
- Nie ma mowy.
- Mel, proszę cię. To tylko jeden wieczór. Chyba wszyscy potrzebujemy odrobiny przerwy od tego miejsca? - dodał, z lekkim uśmiechem.
- Możecie iść razem. Ja wolę zostać tutaj - mruknęła Melody, upijając łyk herbaty.
Zanim Lysander zdążył odpowiedzieć, w drzwiach pojawił się Kastiel, oparty niedbale o framugę, z tym swoim wiecznym kpiącym uśmieszkiem.
- Idziemy gdzieś razem? - rzucił, rozglądając się z zainteresowaniem. - Brzmi jak coś, czego nie mogę przegapić. Kiedy się wybieramy?
Melody zmroziła go spojrzeniem.
- Wy idziecie - poprawiła go.
Kastiel wzruszył ramionami.
- Och, Melody, nie rób nam tego! - powiedział z udawanym żalem, zerkając na Lysandra. - Musisz iść z nami! Kto inny będzie rujnował nasze dobre humory, jak nie ty? Jesteś niezastąpiona w tej kwestii!
Melody zacisnęła palce na uchwycie kubka, jakby zastanawiała się, czy przypadkiem nie rzucić nim w jego stronę. Lysander, widząc rosnące napięcie, postanowił wkroczyć, zanim ich rozmowa przerodzi się w coś bardziej... wybuchowego.
- Dobra, Kas, przestań się zgrywać - powiedział, odkładając swój kubek na stolik. - Mel, to tylko jedno wyjście. Nikt cię nie zmusza do spędzania z nami całego wieczoru. Pomyśl o tym jak o okazji do obejrzenia czegoś, co nie jest Kastielem, farmą albo mną. Możesz obejrzeć wystawy, zjeść coś i wrócić wcześniej.
Wzmianka o sztuce nieco złamała jej opór, choć spojrzenie, którym obrzuciła Kastiela, jasno mówiło, że nie zamierza mu tego okazać.
- Jeśli ON ... - wskazała palcem na czerwonowłosego. - ... zacznie się zachowywać jak idiota, wracam od razu do domu - oznajmiła w końcu, podnosząc kubek herbaty do ust.
- Obiecuję, że postaram się być wyjątkowo czarujący. Dla ciebie - odparł Kastiel z udawaną powagą, kładąc rękę na sercu.
Melody przewróciła oczami, ignorując jego komentarz.
- Powoli zaczynam żałować, że wam to zaproponowałem - Lysander westchnął, przecierając twarz dłonią, choć kąciki jego ust drżały od tłumionego śmiechu. - To będzie długi dzień - mruknął pod nosem
***
Kiedy nadszedł dzień festynu, Kastiel i Lysander czekali już na dole, przy drzwiach wejściowych. Kastiel, jak zwykle niecierpliwy, nie szczędził Melody swoich komentarzy, które niosły się echem po całym domu.
- Melody, rusz się wreszcie! - zawołał z wyraźnym zniecierpliwieniem. - To twoje pindżenie i tak ci nie pomoże, więc po co się męczysz?
Lysander rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, ale zanim zdążył powiedzieć coś w obronie Melody, na schodach rozległ się cichy odgłos jej kroków.
Melody zeszła spokojnie, z wyprostowaną sylwetką, zupełnie jakby Kastiela nie zauważała. Jej włosy były uczesane staranniej niż zwykle - część rozpuszczona, a część zapleciona w delikatny warkoczyk. Miała na sobie lekką, zieloną sukienkę, która idealnie podkreślała barwę jej oczu. Na policzkach można było dostrzec odrobinę różu, a jej rzęsy były delikatnie podkreślone tuszem. Usta, pomalowane subtelną szminką, miały lekki, różany odcień. Jedynym elementem przełamującym tę staranną stylizację były jej ukochane trampki - znoszone, z wyraźnymi śladami codziennego użytkowania, ale nie miała nic lepszego.
Kastiel, który już otwierał usta, żeby rzucić kolejną kąśliwą uwagę, na chwilę zamarł. Zaskoczenie błysnęło w jego oczach, choć szybko zostało zastąpione zwyczajowym kpiącym wyrazem twarzy.
- No proszę - powiedział w końcu, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów. - Kiedy się postarasz, przypominasz nawet kobietę. Ale jeszcze dużo pracy przed tobą.
Melody obrzuciła go lodowatym spojrzeniem, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Lysander wtrącił się z karcącym tonem:
- Kastiel, zamknij się, jeśli nie masz nic sensownego do powiedzenia - rzucił ostro, a potem zwrócił się do Melody z uśmiechem. - Wyglądasz bardzo ładnie, Mel. Naprawdę.
Melody, zaskoczona komplementem, odwróciła wzrok, udając, że jest bardziej zainteresowana poprawieniem sukienki niż ich reakcjami.
- Dzięki - mruknęła cicho, ale delikatny rumieniec zdradził, że jego słowa zrobiły na niej wrażenie.
***
Festyn tętnił życiem. Główna ulica miasteczka była ozdobiona kolorowymi lampionami, a powietrze wypełniał zapach smażonych przekąsek, świeżych kwiatów i waty cukrowej. Stoiska z rękodziełem przyciągały uwagę przechodniów, a na małej scenie zespół akustyczny grał spokojne, folkowe melodie.
Na początku cała trójka trzymała się razem, choć Melody wyraźnie starała się przebywać jak najdalej od Kastiela, zajmując się bardziej rozmowami z Lysandrem lub udawaniem zainteresowania wystawami. Nagle Lysander został zatrzymany przez grupkę miejscowych. Starszy mężczyzna, którego Melody rozpoznała jako właściciela sklepu z meblami, zagadnął go o farmę, wspominając coś o jego rodzicach. Inni dołączyli, oferując pomoc, a nawet proponując darmowe meble, których Lysander mógł potrzebować. Rozmowa szybko pochłonęła jego uwagę, a Melody i Kastiel zostali sami.
- I co, dziewczynko? - zapytał Kastiel, wsuwając ręce do kieszeni i rozglądając się po festynie. - Na pewno chcesz spędzać czas w moim towarzystwie?
Melody westchnęła ciężko, widząc jego zadowoloną minę.
- Dziewczynko? - powtórzyła z niesmakiem. - Jeśli obiecasz, że nie będziesz się tak do mnie odzywał, to może jakoś przeżyję - rzuciła, odchodząc w stronę stoiska z ceramiką.
Kastiel podążył za nią z uśmiechem, jakby wcale nie zraził się jej odpowiedzią.
- Jak sobie życzysz - powiedział, a w jego głosie zabrzmiała nuta rozbawienia.
Melody zignorowała go i skupiła się na stoisku z ceramiką. W jej oczy od razu rzucił się porcelanowy, biały wazon zdobiony niebieskimi wzorami.
- Nie wierzę... - powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do Kastiela, ostrożnie chwytając wazon w dłonie.
Kastiel, zauważając jej reakcję, uniósł brwi.
- Okej... co w tym takiego wyjątkowego? - zapytał z odrobiną sceptycyzmu, wpatrując się w przedmiot w jej dłoniach.
Melody spojrzała na niego, a w jej oczach pojawił się cień czegoś miękkiego, jakby wspomnienie, które przez chwilę ożyło.
- Twoja mama miała dokładnie taki sam - odpowiedziała cicho. - Stał na komodzie w waszym salonie. Pamiętasz? Stłukliśmy go, kiedy miałeś tę swoją fazę na baseball i kazałeś mi z tobą ćwiczyć.
Na twarzy Kastiela pojawiło się zaskoczenie, które szybko zastąpił lekki uśmiech.
- Teraz pamiętam! - przyznał z lekkim śmiechem. - Byłaś fatalnym łapaczem.
Melody przewróciła oczami i uśmiechnęła się, choć starała się to ukryć.
- Mówiłam ci, że źle się to skończy - odparła, a jej śmiech zabrzmiał lekko i prawdziwie.
Kastiel przez moment wyglądał na wybitego z tropu. Śmiała się. Przy nim. To nie zdarzało się zbyt często. To się nie wydarzyło odkąd pojawił się na farmie Lysandra. Był tak zaskoczony, że nie powiedział ani słowa.
- Pamiętam też, że twoja mama... - Melody nagle spoważniała, przypominając sobie tamtą chwilę. - Kiedy zobaczyła ten wazon, roztrzaskany na podłodze, była taka smutna, ale nie nakrzyczała na nas. Była... inna niż moja matka. To chyba pierwszy raz, gdy zrozumiałam, że rodzicielstwo nie musi opierać się na krzyku i agresji.
Jej głos ucichł, a Melody zdała sobie sprawę, jak bardzo się przed nim otworzyła. Ta świadomość przestraszyła ją. Szybko odłożyła wazon na miejsce i odwróciła się od niego.
- Nieważne - powiedziała sztywno, próbując zakończyć temat.
Kastiel spojrzał na nią, potem na wazon. Przez chwilę wydawało się, jakby coś ważył w myślach. W końcu zwrócił się do sprzedawcy.
- Ile za ten wazon? - zapytał, wyciągając portfel.
- To wyjątkowa porcelana, proszę pana. Prosto z Chin! 300 dolarów, to jak za pół darmo - sprzedawca błysnął zębami w cwaniackim uśmiechu.
- Może być - przytaknął czerwonowłosy. - Proszę spakować.
Melody odwróciła się do niego zaskoczona.
- Po co ci taki wazon? - zapytała, unosząc brwi.
Kastiel wzruszył ramionami, ale w jego oczach błysnęła iskierka, którą rzadko u niego widywała.
- Moja mama ma w przyszłym miesiącu urodziny - wyjaśnił, płacąc za zakup i odbierając go od sprzedawcy. - Na pewno się ucieszy, że może odzyskać swój ulubiony wazon.
Melody otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, a potem gdzieś w bok, jakby nagle nie wiedziała, co myśleć.
- To... właściwie całkiem miłe z twojej strony - przyznała niechętnie, po czym dodała, już bardziej pewnym głosem: - Chyba pierwszy raz.
Kastiel uśmiechnął się szeroko, ale tym razem w jego uśmiechu było coś bardziej szczerego.
- Nie przyzwyczajaj się - rzucił, wkładając wazon do papierowej torby. - Ale widzisz, Mel? Nawet ja mam czasem przebłyski człowieczeństwa.
Melody przewróciła oczami, choć w kącikach jej ust pojawił się cień uśmiechu.
***
Ta „zmiana" Kastiela trwała wyjątkowo krótko, bo już przy następnym stoisku, gdzie wystawione były drewniane rzeźby, nie mógł powstrzymać się od komentarza.
- Może chcesz tę drewnianą żmiję? - zapytał z niewinnym uśmiechem, wskazując na misternie rzeźbioną figurkę węża. - Pasowałaby do twojej aury.
- Żartowniś - rzuciła sucho, postanawiając, że nie da mu satysfakcji i nawet nie zareaguje na ten absurdalny komentarz.
Na szczęście Kastiel wkrótce oznajmił, że idzie po coś do jedzenia. Melody odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że w końcu będzie miała chwilę spokoju.
Spacerując między stoiskami, natrafiła na jedno, które od razu przyciągnęło jej uwagę. Było pełne ręcznie wykonywanej biżuterii - delikatnych naszyjników, bransoletek, kolczyków - a także łapaczy snów o skomplikowanych wzorach. Wszystko wyglądało, jakby powstało z miłością i ogromnym nakładem pracy. Melody podeszła bliżej, przyglądając się detalom.
- Ładne, prawda? - rozległ się męski głos.
Podniosła wzrok i zobaczyła chłopaka stojącego za ladą. Miał czarne włosy, które lekko opadały mu na czoło, i ciemne oczy, które zdawały się delikatnie błyszczeć z zainteresowaniem, gdy patrzył na nią. Był wysoki i całkiem przystojny. Na tyle, że mogłaby go kiedyś namalować.
- Tak, wszystko jest przepiękne - przytaknęła z uśmiechem.
- Wszystko tutaj jest dziełem mojej mamy - dodał, wskazując na wystawione przedmioty.
Melody spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Naprawdę? Jest bardzo utalentowana - powiedziała, nie mogąc oderwać wzroku od jednego z naszyjników.
Był to delikatny wisiorek, w którym zatopiono polne kwiatki w przeźroczystej żywicy. Wyglądał, jakby ktoś uwięził w nim fragment letniego dnia.
Chłopak uśmiechnął się, zauważając, co przykuło jej uwagę.
- Jeśli ci się podoba, możesz go sobie wziąć - powiedział z prostotą. - Na koszt firmy.
Melody spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Nie mogę go tak po prostu przyjąć - odpowiedziała, kręcąc głową. - Za każde dzieło trzeba zapłacić, zwłaszcza za takie, które jest tak piękne.
Chłopak zaśmiał się cicho, pocierając kark dłonią w geście, który zdradzał jego zakłopotanie.
- Jesteś artystką, prawda? - zapytał.
Melody uniosła brew, próbując ukryć swoje zdziwienie.
- Skąd taki wniosek? - zapytała z lekkim uśmiechem i nieświadomie zatrzepotała rzęsami.
- Mógłbym to poznać w sposobie jak patrzysz na te przedmioty, jak gdybyś analizowała każdy ich szczegół i zastanawiała się, co autor miał na myśli. Ale tak naprawdę na łokciu masz niedomyty kawałek farby - odparł, wskazując na jej rękę.
Melody spojrzała na swoje ramię i rzeczywiście zauważyła plamkę niebieskiej farby. Zaśmiała się cicho, kręcąc głową.
- Nieźle - przyznała, patrząc na niego z uznaniem. - Masz oko.
Chłopak wzruszył ramionami, ale na jego twarzy malowało się zadowolenie.
- A więc jesteś malarką?
Melody lekko się uśmiechnęła, unikając jednak jego wzroku, czując, że to pytanie wprawiło ją w pewien dyskomfort.
- Nie wiem, czy mogę się nazwać malarką - odpowiedziała skromnie. - Maluję czasem, ale to nic wielkiego. Raczej takie... eksperymenty. Zwykle kończą się porażką.
- Ona kłamie! - odezwał się nagle ktoś z boku, a Melody aż musiała zakląć w myślach, bo wiedziała kto to. - Zaczęła rysować nim nauczyła się chodzić. Naprawdę ma talent. Gdyby tylko w siebie uwierzyła mogłaby otworzyć jedną z tych galerii, w których pierze się pieniądze - otoczył ją ramieniem, jak gdyby miał do tego jakiekolwiek prawo.
Melody przewróciła oczami, starając się zachować spokój, choć miała ochotę odwrócić się w stronę głosu i rzucić kilka ostrych słów. Zamiast tego strzepnęła jego rękę i z całych sił skupiła się na twarzy chłopaka z biżuterią.
- To nie jest prawda - powiedziała cicho, ale stanowczo. - Maluję czysto hobbistycznie.
Chłopak wskazał lekko głową na Kastiela, który stał obok.
- Skoro twój chłopak tak cię chwali... - zaczął, a Melody poczuła, jak coś w niej pęka.
- Mój... co?! NIE! - wykrzyknęła z taką siłą, że kilka osób wokół zwróciło na nią uwagę, patrząc zaskoczonymi spojrzeniami, w tym chłopak z biżuterią i sam Kastiel, który wyglądał na zaskoczonego jej reakcją.
Z sercem bijącym szybko i nieco zaczerwienionymi policzkami, Melody od razu poczuła, że to chyba nie był najlepszy sposób na wyjaśnienie sytuacji. Wzięła głęboki oddech, starając się zapanować nad sobą i mówić spokojniej.
- Nie, to... to tylko kolega z dzieciństwa - powiedziała beznamiętnie. - Bardzo daleki znajomy. Tak daleki, że naprawdę wolałabym go w ogóle nie widywać, jeśli mam być szczera.
- Melody, łamiesz moje biedne serce - powiedział teatralnym tonem Kastiel , a Melody ledwo powstrzymała swój łokieć, żeby z całych sił wbić go w jego bok.
Chłopak z biżuterią, nie zwrócił uwagi na popis Kastiela i wciąż patrzył na nią z uśmiechem.
- Nazywasz się Melody? - zapytał z uśmiechem. - To brzmi... bardzo disneyowsko.
- Tak... moja mama... - zaczęła Melody, przełykając ślinę, jak zawsze, gdy musiała mówić o matce. - ... jest ogromną fanką „Małej syrenki". Wiesz, Melody, jak córka Arielki - wytłumaczyła z cichym westchnieniem. - Strasznie to głupie.
- Myślę, że to całkiem urocze - odparł chłopak, nie ukrywając szczerego uśmiechu. - O, a ja jestem Sebastian. Jak ten ... krab?
- Rzeczywiście! - odpowiedziała, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Zaskoczona zbiegiem okoliczności, ale jednocześnie zauroczona tym absurdem, poczuła się dziwnie lekko.
- Miło cię poznać, Melody - powiedział chłopak, wyciągając dłoń w jej stronę. Jego ton był ciepły i przyjazny, a w jego oczach czaiła się szczerość, która sprawiała, że rozmowa stawała się przyjemniejsza. - Naprawdę miło.
Melody, choć trochę zaskoczona, odwzajemniła uścisk dłoni. Zauważyła, że w tej rozmowie czuła się zaskakująco zrelaksowana, choć nie do końca rozumiała, co ją tak ujęło w tym chłopaku. Może to jego naturalny sposób bycia, a może po prostu była to miła odmiana, niż słuchanie prymitywnych komentarzy Kastiela na jej temat.
- Ciebie również, Sebastianie.
W międzyczasie coś zmieniło się w Kastielu. Chcąc nie chcąc, znała go. Dostrzegała te subtelne zmiany w jego zachowaniu. To jak założył ręce na piersi. To jak mierzył Sebastiana wzrokiem. To jak zacisnął szczękę.
- A ja jestem Kastiel - powiedział w końcu w stronę Sebastiana, wyraźnie zniecierpliwiony. - Musimy już spadać. Zgubiliśmy kumpla. A uwierz, że gubienie to jego specjalność dodał - z lekką nutą sarkazmu, choć jego ton zdradzał bardziej irytację niż żartobliwy nastrój. Złapał Melody za rękę i, nie czekając na jej reakcję, pociągnął ją za sobą.
Sebastian tylko lekko się zaśmiał, ale wciąż nie przerywał kontaktu wzrokowego z Melody. Jego uwaga była całkowicie skupiona na niej.
- Ale czekaj... - zaczął, patrząc na nią z uśmiechem, jakby zupełnie nie przejmował się tym, co właśnie powiedział Kastiel. - Może podasz mi swój numer?
Melody poczuła, jak jej serce przyspiesza. Zaskoczenie zmieszało się z niepewnością i lekkim stresem. Czuła się nieswojo, bo nie spodziewała się, że rozmowa wejdzie na taki poziom.
Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, Kastiel stracił panowanie.
- Nie potrzebujesz go! - wybuchnął, patrząc Sebastianowi prosto w oczy z wyraźną wrogością. - Wierz mi, nie warto. Ona jest okropna - dodał z sarkazmem.
Zdołał odciągnąć ją na paręnaście metrów. Wybrał strategiczną uliczkę, która nie była uczęszczana przez tłumy. Zdążył zaprowadzić ją tam, akurat sekundę zanim wpadła w furię.
Zaczęła uderzać go pięściami po ramionach, plecach, a gdziekolwiek tylko mogła dosięgnąć.
- Co ty robisz?! - krzyknęła, walcząc, by się uwolnić. - Puszczaj mnie, draniu!
Kastiel zatrzymał się nagle, odwracając się do niej z gniewnym spojrzeniem.
- Co robię?! Ratuję cię, idiotko! - wybuchnął. - Nie wyczułaś, że coś z nim nie tak?!
Jego słowa sprawiły, że Melody przez chwilę zamilkła, wciąż wstrząśnięta jego zachowaniem. Kastiel, widząc, że nie reaguje, kontynuował z jeszcze większym gniewem.
- Ten facet to nie jest ktoś, komu można ufać! - dodał, nie kryjąc swojego zdenerwowania. - A ty zamiast postawić granice, przyjmujesz jego zaloty jak jakaś naiwna, niedoświadczona gówniara!
- Gość zna filmy Disneya i pomaga swojej matce w interesie! Co może być z nim nie tak, Kastiel?!
Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, jego złość nie gasła, ale wydawało się, że słowa Melody trafiły w punkt, wywołując u niego pewne wahanie. Potarł dłonią twarz, jakby próbował opanować swoje emocje, ale w jego oczach wciąż było coś nieprzejednanego, coś, co wykraczało poza zwykłą frustrację.
- Ty nic nie rozumiesz, prawda? - powiedział w końcu, jego głos stawał się coraz bardziej zacięty. - To nie chodzi o pierdolone bajki, czy o to, czy jest dobrym synusiem! Widziałaś jak na ciebie patrzył? Jak się zachowuj? Jak pies, który zobaczył kawałek kiełbasy na stole!
Zmrużyła oczy, patrząc na niego z mieszaniną gniewu i niedowierzania. Kastiel, który zwykle nie przejmował się jej sprawami, teraz rościł sobie prawo do decydowania, jak powinna żyć.
- On był po prostu miły, Kastiel! - wykrzyknęła, kipiąc ze złości. - Może trudno ci w to uwierzyć, ale nie każdy traktuje mnie jak ty! Nie wszyscy gardzą mną na każdym kroku!
Kastiel wybuchł, jego twarz czerwieniała z rosnącej frustracji.
- Oho! - rzucił z ironią. - Chciałem tylko przypomnieć, że przyjechałem tutaj z dobrymi intencjami, z ręką wyciągniętą w twoją stronę, gotowy się pogodzić. A to ty ją odrzuciłaś!
- Mam swoje powody i dobrze o tym wiesz!
Nawet nie dała mu szansy na odwet, tylko odwróciła się na pięcie i ponownie zaczęła się kierować w stronę skąd dobiegała muzyka i uliczny gwar.
- Niby dokąd teraz idziesz?! - zawołał za nią Kastiel.
- Dać mu swój numer! - rzuciła, nie oglądając się już za siebie.
- Okej! Nie licz na mnie, kiedy będą szukać twoich zwłok!
Melody nawet się nie zatrzymała. Uniosła rękę i, nie patrząc na niego, pokazała mu środkowy palec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro