4. Nie wierzę ci.
*4 lata wcześniej*
Był zwykły dzień w szkole - dzwonek ogłosił przerwę, a korytarz wypełnił się gwarem rozmów, śmiechem i odgłosem zamykanych szafek. Melody, Kastiel i Lysander siedzieli jak zwykle na skraju schodów prowadzących do boiska, uciekając od tłumu. Kastiel przeglądał na telefonie nowinki muzyczne, Lysander pisał coś w swoim notesie, a Melody rysowała na marginesach zeszytu, czasem zerkając ukradkiem na Kastiela.
Dziewczyna o brązowych włosach włosach, które zaplecione były w kilka mniejszych warkoczy, przechodziła przez korytarz, jakby należał do niej. Miała na sobie skórzaną kurtkę, ciasne dżinsy i czarne buty na masywnej podeszwie. Jej spojrzenie było wyzywające, pewne siebie, jakby w tej szkole nie miała nic do stracenia, a jednocześnie wszystko do zdobycia. W ręce trzymała plecak z logo jakiejś zagranicznej marki, a w drugiej butelkę wody.
Melody pierwsza zwróciła uwagę na to, że dziewczyna idzie prosto w ich kierunku.
- Ona tutaj idzie - mruknęła, unosząc wzrok na Kastiela i Lysandra.
Kastiel podniósł głowę znad telefonu i spojrzał na dziewczynę z lekkim sceptycyzmem. Lysander zamknął notes, odruchowo chowając go do torby.
- To będzie ciekawe - powiedział Kastiel z nutą ironii w głosie, kiedy dziewczyna zatrzymała się przed nimi.
- Cześć - zaczęła, opierając rękę na biodrze. Jej głos był niski i lekko ochrypły, jakby należał do kogoś, kto spędził długie godziny, śpiewając w zadymionych barach. - Jestem Debra. Słyszałam, że gracie w zespole.
Kastiel uniósł brew i zerknął na Lysandra, który spojrzał na nią spokojnie, ale nic nie powiedział. Melody milczała, obserwując sytuację w milczeniu.
- Może i gramy - powiedział Kastiel, przeciągając słowa, jakby już teraz próbował ją zniechęcić. - Ale skąd to niby wiesz? Dopiero co się tu pojawiłaś.
- Po prostu wiem - odpowiedziała z pewnością siebie, która jednocześnie irytowała i intrygowała. - Słuchajcie, jestem wokalistką. Przyjechałam zza granicy, śpiewałam w kilku zespołach, głównie rockowych. Szukam kapeli i pomyślałam, że może warto z wami pogadać.
Kastiel zaśmiał się pod nosem, opierając się wygodniej o balustradę.
- A skąd wiesz, że potrzebujemy wokalistki? - zapytał, celowo podkreślając ostatnie słowo, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że wcale nie są zainteresowani. - Lysander śpiewa i wychodzi mu to całkiem nieźle - kiwnął głową w kierunku przyjaciela.
Debra nie wydawała się przejęta jego tonem. Wzruszyła ramionami i spojrzała na Lysandra.
- Może potrzebujecie, a może nie. Ale nie zaszkodzi spróbować, prawda? Mogę robić chórki. Słyszałam, że piszesz teksty. Może moje wokale pomogłyby je ożywić.
Lysander uniósł brew, zaskoczony, że wie o jego tekstach. Przez chwilę milczał, a potem powiedział powoli:
- Wolałbym raczej usłyszeć, jak śpiewasz, zanim cokolwiek zdecydujemy.
- Fair - odpowiedziała Debra, uśmiechając się zadziornie. - Podajcie mi miejsce i czas, a udowodnię, że jestem tego warta.
Melody patrzyła na całą rozmowę w milczeniu, czując dziwne ukłucie niepokoju. Debra była zbyt pewna siebie, zbyt bezpośrednia. Coś w niej wydawało się Melody niepokojąco obce, jakby ta dziewczyna była przyzwyczajona do dostawania tego, czego chce.
- Myślę, że zespół nie potrzebuje wokalistki. Kastiel ma rację, Lys radzi sobie naprawdę świetnie - wtrąciła Melody chłodnym tonem, zaskakując samą siebie.
Debra spojrzała na nią po raz pierwszy, jakby dopiero teraz zauważyła jej obecność. Uśmiechnęła się, ale jej spojrzenie było ostre.
- A ty? Jaka jest twoja rola w zespole?
- Melody jest naszą menadżerką - oznajmił Kastiel i żartobliwie poczochrał jej włosy. Melody parsknela słysząc te określenie, bo jej rola "menadżera" sprowadzała się do robienia herbaty i przekąsek dla całej ich trójki.
Debra zmierzyła ich spojrzeniem, a potem odwróciła się na pięcie.
- Dajcie mi znać, kiedy zmienicie zdanie - rzuciła przez ramię i odeszła, nie czekając na odpowiedź.
Kastiel westchnął ciężko, kładąc głowę na ramieniu Lysandra.
- Co za dramat.
Lysander spojrzał na niego z lekkim uśmiechem.
- W każdym razie będzie ciekawie.
***
Debra pojawiła się w ich zespole jak huragan, który przyniósł nowe możliwości, ale i zaburzył ich dotychczasową harmonię. Kiedy po kilku tygodniach od ich pierwszego spotkania przyszła na przesłuchanie, nikt nie spodziewał się, że jej wokal naprawdę ich porwie. Była jak stworzona do rocka - jej głos miał chrypę i siłę, które wypełniały pomieszczenie, przyciągały uwagę i dodawały charakteru ich utworom. Nawet Kastiel, z początku sceptyczny, nie mógł ukryć, że był pod wrażeniem.
Od tamtej chwili Debra zaczęła coraz bardziej angażować się w próby, stopniowo zajmując miejsce głównej wokalistki. Kastiel i Lysander zgodzili się na to bez większych sprzeciwów – jej energia i pewność siebie przyciągały ludzi, a Kastiela wręcz fascynowały. Spędzali razem coraz więcej czasu, pracując nad muzyką, a ich rozmowy poza próbami stawały się coraz dłuższe. Melody szybko zauważyła, jak relacja między nimi się zmienia. Kastiel zaczął patrzeć na Debrę w sposób, którego Melody nigdy wcześniej u niego nie widziała - z podziwem i ciekawością.
Pewnego dnia, podczas jednej z prób w piwnicy Kastiela, atmosfera była inna. Debra, ubrana w jedną ze swoich charakterystycznych skórzanych kurtek, zaśmiała się z jakiegoś żartu Kastiela, a potem pochylała się nad nim, pokazując coś na kartce. Melody, siedząca z boku z notesem, poczuła, jak coś w niej się ściska. Gdy próba dobiegła końca, Debra zatrzymała Kastiela na chwilę, by porozmawiać o jednym z nowych utworów. Melody poczekała chwilę, ale widząc, że Kastiel i Debra są zbyt pochłonięci rozmową, postanowiła wyjść. Dopiero później dowiedziała się, co się wydarzyło.
Kastiel opowiedział jej o tym następnego dnia, niemal bez emocji, jakby to była rzecz zupełnie naturalna.
- Pocałowaliśmy się - powiedział, opierając się o ścianę w szkolnym korytarzu.
Melody poczuła, jak ziemia usuwa się jej spod nóg. Zacisnęła dłonie na pasku swojej torby, starając się, by jej twarz pozostała neutralna.
- I ...Teraz ... Jesteście razem? - zapytała, a jej głos brzmiał dziwnie obco, przez suchość w gardle.
- Chyba ... tak myślę. Nie pytałem, ale wydaję mi się, że tak - podrapał się po karku.
- Och... to wspaniale - wydusiła z siebie, starając się zabrzmieć entuzjastycznie. - Cieszę się twoim szczęściem. Naprawdę.
Kastiel spojrzał na nią uważnie, jakby próbował dostrzec coś więcej, ale nie powiedział nic. Melody uśmiechnęła się, a potem wymówiła się obowiązkami i szybko odeszła.
Gdy wróciła do domu, rozpadła się całkowicie. Siedziała na podłodze w swoim pokoju, ściskając szkicownik, w którym były rysunki Kastiela, i płakała tak, jakby nigdy nie miała przestać.
***
Melody weszła do piwnicy, w której od lat odbywały się próby zespołu. Miejsce to zawsze miało dla niej szczególne znaczenie. Dziś jednak, gdy przekroczyła próg, coś było nie tak. Na środku pomieszczenia stała Debra, oparta o mikrofon, z nonszalanckim uśmiechem na twarzy. Jej wygląd, jak zwykle, był perfekcyjny - skórzana kurtka, dopasowane spodnie i buty, które wyglądały, jakby kosztowały więcej niż cała garderoba Melody.
Melody rozejrzała się. Kastiela i Lysandra jeszcze nie było, więc podeszła do jednego z rozstawionych wzmacniaczy, jak zwykle. Wyciągnęła szkicownik, by zająć czymś ręce, ale zanim zdążyła usiąść, usłyszała głos Debry.
- A ty co tutaj robisz? - zapytała z fałszywym uśmiechem
Melody uniosła głowę, zaskoczona.
- Jak to co? Przyszłam na próbę - odpowiedziała, marszcząc brwi.
Debra przekrzywiła głowę, jakby jej odpowiedź była dla niej szczególnie zabawna.
- Myślałam, że to oczywiste, ale... chyba nie jesteś zaproszona.
- Nie potrzebuję zaproszenia - odparła Melody, czując, jak wzbiera w niej gniew. - Może i nie gram na żadnym instrumencie ani nie śpiewam, ale byłam z Kastielem i Lysandrem od samego początku.
Debra uniosła brew, udając zdziwienie, po czym zsunęła z ramion kurtkę, jakby przygotowywała się do starcia.
- To było kiedyś - powiedziała chłodno. - Teraz wszystko wygląda inaczej. A ja, jako główna wokalistka, ustalam zasady.
Melody poczuła, jak jej serce ściska się z wściekłości i upokorzenia. Ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Debra dodała z wyraźną kpiną:
- Poza tym... może powinnaś się zastanowić, czy to miejsce jest dla ciebie. Rozumiem, że ciężko jest nadążyć, kiedy nosi się ubrania z drugiej ręki, ale... no wiesz, to jednak show-biznes. Trzeba wyglądać. Trzeba się pokazać z najlepszej strony, a ty ... - zlustrowała Melody krytycznym spojrzeniem. - ... delikatnie mówiąc, odstajesz od nas.
Melody poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Słowa Debry były jak ciosy, które trafiały prosto w jej najgłębsze kompleksy. Nie stać jej było na nowe ubrania. Większość tego, co miała, pochodziła z lumpeksów albo z darów od lokalnego kościoła. Nigdy jej to nie przeszkadzało, dopóki ktoś nie wytknął jej tego w taki sposób.
- Masz coś jeszcze do powiedzenia? - zapytała Melody, próbując brzmieć pewnie, choć jej głos lekko zadrżał.
Debra uniosła lekko ramiona, jakby to pytanie nie miało dla niej większego znaczenia.
- Tylko to, że Kastiel chyba w końcu zrozumiał, co znaczy otaczać się ludźmi na swoim poziomie. Zabawa w dobrego samarytanina bawiła go do pewnego czasu, ale teraz dostrzegł, co naprawdę ma znaczenie - powiedziała chłodno. - Więc nie przeszkadzaj nam. A teraz pa pa, słonko. Zmykaj stąd, bo mamy dużo pracy.
Melody opuściła piwnicę z narastającym ciężarem w piersi. Każde słowo Debry zdawało się odbijać echem w jej głowie, zatruwając wspomnienia, które do tej pory były dla niej święte. Wiedziała, że nie powinna tego brać do siebie, że to tylko manipulacja, ale mimo wszystko czuła, jak te uwagi wżerają się w jej poczucie wartości.
Następnego dnia, gdy znalazła Kastiela w szkolnym korytarzu, wzięła głęboki oddech i podeszła do niego. Był oparty o szafkę, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby świat nie miał dla niego większego znaczenia. Na jej widok uniósł lekko brwi, zauważając coś w jej twarzy.
- Wszystko w porządku?
Melody przez chwilę wpatrywała się w niego, zastanawiając się, czy to w ogóle ma sens. Ale potem przypomniała sobie spojrzenie Debry, jej złośliwy uśmiech i wszystkie rzeczy, które powiedziała. Zacisnęła dłonie, zmuszając się, by wytrwać.
- Muszę z tobą porozmawiać - powiedziała, starając się, by jej głos zabrzmiał spokojnie.
- Jasne, o co chodzi? - Kastiel odepchnął się od szafki i spojrzał na nią z uwagą.
- O Debrę - zaczęła, z trudem przełykając ślinę. - Nie uważasz, że ona ... no wiesz ... za bardzo się rządzi? Z tym wydawaniem poleceń? Zachowaniem jakby było divą większą od Beyonce? Praktycznie dostałam zakaz przychodzenia na wasze próby! - wyrzuciła z siebie jednym tchem, nie próbując już ukrywać swojej złości.
Kastiel spojrzał na nią, a w jego oczach pojawiło się coś, czego Melody nie potrafiła od razu zrozumieć. W końcu westchnął ciężko i powiedział coś, co rozbiło ją na kawałki.
- Wiem, że trudno ci zaakceptować, że w moim życiu jest teraz inna dziewczyna, ale serio, Mel... wyluzuj. Debra może być czasem ostra, ale ma rację. To zespół, a ona jest jego częścią. Ma prawo decydować. Musisz się z tym pogodzić.
Melody poczuła, jak coś w niej pęka. Patrzyła na niego z niedowierzaniem, jakby właśnie uderzył ją prosto w twarz.
- Naprawdę tak myślisz? - zapytała cicho, a w jej głosie była nuta rozpaczy.
- Myślę, że powinnaś dać jej spokój - odparł Kastiel, odwracając wzrok. - Może po prostu potrzebujesz trochę czasu, żeby się z tym oswoić.
To były ostatnie słowa, jakie Melody chciała usłyszeć. Stała tam jeszcze przez chwilę, wpatrując się w jego twarz, która teraz wydawała jej się obca. Potem odwróciła się na pięcie i odeszła, czując, jakby grunt pod jej stopami zaczął się zapadać. A był to dopiero początek ...
***
Z czasem relacja Kastiela i Melody coraz bardziej się pogarszała. Debra była wszędzie - w rozmowach, w czasie, który kiedyś należał do nich trojga. Kastiel i Debra stali się nierozłączni, a Melody czuła, jak jest coraz bardziej odsuwana na bok. Rozmowy z Kastielem stawały się coraz rzadsze i bardziej powierzchowne. Jedyną osobą, która wciąż utrzymywała z nią kontakt, był Lysander. Spotykali się czasem pod drzewem obok boiska, tak jak pierwszego dnia, a on zawsze pytał, jak się czuje, choć Melody nigdy nie miała odwagi powiedzieć mu prawdy - że z każdym dniem czuje się coraz bardziej martwa.
Punktem kulminacyjnym była jej szesnasta rocznica urodzin. Melody zorganizowała małe przyjęcie w kawiarni. Było skromne - mały tort, kilka balonów, bo na więcej nie mogła sobie pozwolić. Zaprosiła obu przyjaciół, ale zjawił się tylko Lysander. Melody siedziała naprzeciwko niego, uśmiechając się słabo, ale w środku czuła się okropnie.
- Kastiel coś mówił? Dlaczego go nie ma? - zapytała w końcu, nie mogąc się powstrzymać.
Lysander zawahał się, a potem odpowiedział cicho:
- Nie. Myślę, że jest z Debrą.
Melody próbowała się uśmiechnąć, ale nie wyszło.
- Och ... - westchnęła, niby zaskoczona. Nie była. - ... więc chyba powinniśmy pokroić tort?
Gdy wróciła do domu, z trudem powstrzymywała łzy. W końcu, zrozpaczona, sięgnęła po telefon i wybrała numer Kastiela. Odebrał po kilku sygnałach.
- Halo? - Jego głos brzmiał lekko rozkojarzony.
- Kastiel... dzisiaj są moje urodziny - powiedziała cicho, starając się, by jej głos nie zadrżał. - Czekałam na ciebie.
Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy.
- Cholera, Mel, zapomniałem - powiedział w końcu. - Byłem z Debrą na koncercie.
- Na koncercie ... - parksnęła Melody, czując, jak coś w niej pęka. - Zaprosiłam cię miesiąc temu, a wczoraj przypomniałam ci o tym.
W tle usłyszała śmiech Debry.
- Kotku, chodź już - zawołała Debra, a jej głos był kokieteryjny, niemal intymny. Melody zrozumiała, że prawdopodobnie są w łóżku i omal nie zwymiotowała, wyobrażając sobie Debre rozciągnięta na łóżku Kastiela.
- Muszę kończyć - rzucił Kastiel szybko. - Pogadamy później, okej? Wszystkiego najlepszego, Mel.
Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się. Melody spojrzała na ekran telefonu, a potem rzuciła go na łóżko. Nie miała już siły płakać. Czuła tylko pustkę. W tamtej chwili wiedziała, że straciła Kastiela - swojego najlepszego przyjaciela.
*3 lata wcześniej*
Melody stała przy barze, trzymając w dłoni kolejną szklankę kolorowego drinka, którego postawił jej jakiś mężczyzna, którego imienia nie pamiętała. Muzyka dudniła w jej uszach, światła migotały w chaotycznym rytmie, a wokół niej tłum tańczył, śmiał się i bawił, jakby nic innego na świecie nie miało znaczenia. Ale dla niej wszystko wydawało się puste. Każdy uśmiech, każdy dotyk przypadkowego chłopaka był tylko chwilowym lekarstwem na coś, czego nie potrafiła nazwać - ogromną, rozdzierającą pustkę.
Zgubiła siebie. Wiedziała o tym, ale nie wiedziała, jak to zatrzymać.
Zerknęła na parkiet i dostrzegła znajomą sylwetkę. Debra. Jej długie, brązowe włosy falowały z każdym jej ruchem, a figura w obcisłej sukience przyciągała wzrok wszystkich w pobliżu. Melody zmarszczyła brwi, widząc, że Debra nie była sama. Obściskiwała się z jakimś chłopakiem, który ... Nie był Kastielem. Melody tylko rozchyliła usta, kiedy dłonie chłopaka błądziły po jej talii, a Debra śmiała się, nachylając się, by szeptać coś do jego ucha. Chwilę później ich usta się spotkały.
Melody przystanęła, wpatrując się w scenę przed sobą. Debra zauważyła ją dopiero po chwili. Ich spojrzenia się spotkały. Debra uniosła brew, jakby przez chwilę próbowała sobie przypomnieć, kim jest dziewczyna, która tak intensywnie na nią patrzy. Potem uśmiechnęła się - ten uśmiech, który Melody zawsze odbierała jako triumfujący.
Debra puściła chłopaka, odgarnęła włosy za ucho i ruszyła w stronę Melody. Jej kroki były pewne, a spojrzenie mówiło jedno: Nie obchodzi mnie, co myślisz. Nigdy nie obchodziło.
- Melody, co za niespodzianka - powiedziała, gdy tylko znalazła się wystarczająco blisko. Jej głos był przesadnie uprzejmy, a ton nasycony fałszywą sympatią. - Nie spodziewałam się, że będziesz chodzić na takie imprezy.
Melody skrzyżowała ramiona na piersi, starając się ukryć, jak bardzo jej serce waliło w piersi.
- A ja nie spodziewałam się zobaczyć cię z kimś, kto nie jest Kastielem - odparła, jej głos przesycony był chłodną ironią. - Zwłaszcza w momencie, gdy wpychał język do twoich ust. Co Kas o tym myśli?
Debra zaśmiała się cicho, jakby Melody właśnie opowiedziała żart.
- Kastiel? Och, kochanieńka, nie bądź naiwna - powiedziała z lekką nutą protekcji. - Kastiel i ja mamy... swój układ. On dobrze się bawi, ja dobrze się bawię. Nikomu nic do tego.
Melody poczuła, jak złość rośnie w niej jak burza. Miała ochotę powiedzieć coś ostrego, coś, co zraniłoby Debrę tak, jak ona zraniła ją. Ale w tym momencie słowa ugrzęzły jej w gardle. Zdradzała Kastiela. Bez wahania, bez cienia wyrzutów sumienia. Melody nie mogła tego zignorować. Nie mogła pozwolić, żeby Kastiel, nawet jeśli ich przyjaźń już nie istniała, żył w nieświadomości, kochając kogoś takiego.
Nie zważając na ohydny uśmiech Debry, pogardliwe spojrzenia jej towarzyszy, ruszyła w stronę drzwi. Musiała mu powiedzieć. Teraz, natychmiast.
***
Dotarła pod jego dom zadyszana, z włosami w nieładzie i sercem bijącym jak oszalałe. Zapukała parokrotnie, a drzwi otworzyły się po chwili. Stał przed nią w ciemnych dżinsach i zwykłym T-shircie, z wyrazem zaskoczenia wymalowanym na twarzy.
- Melody? - zapytał, marszcząc brwi. - Co ty tu robisz?
Nie odpowiedziała od razu, próbując złapać oddech. Kastiel przesunął po niej wzrokiem i zauważył zaczerwienione oczy oraz lekko chwiejny krok.
- Piłaś? - spytał surowo. - Cholera, Mel, co ty wyprawiasz?
- To nieważne - rzuciła, machając ręką, choć w jej głosie słychać było drżenie. - Muszę ci coś powiedzieć, Kastiel. To ważne.
Spojrzał na nią sceptycznie, ale wpuścił ją do środka. Zamknął drzwi i odwrócił się do niej, krzyżując ramiona.
- Naprawdę? Teraz? Po tym, jak przez miesiące mnie ignorowałaś? Przestałaś odbierać moje telefony, unikałaś mnie. A teraz nagle coś się dzieje i stajesz w moich drzwiach? - Jego ton był pełen frustracji, ale w jego oczach błysnęła nuta zmartwienia. - Mel, słyszałem o tobie różne rzeczy. O tym, co robisz, z kim się spotykasz... - urwał, jakby nie chciał tego mówić na głos. - Martwię się o ciebie.
Przez chwilę Melody poczuła jak po jej sercu rozlewa się znajome ciepło. Gdzieś w głębi Kastiel wciąż był tym samym chłopakiem, który zawsze się o nią troszczył. Ale nie mogła pozwolić, żeby teraz zmienił temat.
- Kastiel, to moja sprawa - odparła chłodno. - Nie przyszłam tu, żeby rozmawiać o sobie. Chodzi o Debrę.
Zacisnął szczęki, a jego postawa się zmieniła. Słysząc imię swojej dziewczyny, stał się ostrożny, jakby już wyczuwał, że nie przynosiła dobrych wieści.
- Co z nią? - zapytał, a jego głos był spokojny, ale napięty.
Melody wzięła głęboki oddech, czując, jak jej serce ściska się w piersi.
- Widziałam ją dzisiaj. W klubie. Była z kimś... całowali się. Obściskiwali. A potem... - Przełknęła ślinę. - Sama przyznała, że wasz związek to tylko gra. Że robi, co chce.
Kastiel patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. Jego twarz była trudna do odczytania, jakby analizował wszystko, co właśnie usłyszał. W końcu pokręcił głową, a na jego twarzy pojawiło się coś, co ją zabolało - niedowierzanie.
- Nie wierzę ci - powiedział cicho, ale stanowczo.
Melody zamrugała, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała.
- Co?
- Nie wierzę ci, Mel - powtórzył, a jego głos stwardniał. - Debra przewidziała, że coś takiego się wydarzy. Uprzedzała mnie, że jesteś zazdrosna. Że nie możesz znieść, że mam dziewczynę.
Melody poczuła, jak jej żołądek zaciska się z bólu i wściekłości.
- Zazdrosna? Myślisz, że jestem zazdrosna? - wycedziła, starając się opanować drżenie w głosie. - Kastiel, widziałam to na własne oczy. Próbuję ci pomóc, a ty...
- A ty kłamiesz - przerwał jej ostro. - Mścisz się, bo nie jesteś już najważniejsza. Bo znalazłem dziewczynę. I teraz próbujesz zniszczyć coś, co dla mnie jest ważne.
Melody otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale żadne słowa nie przychodziły jej do głowy. Jej najlepszy przyjaciel, jej Kastiel, stał przed nią, patrząc na nią jak na wroga. Łzy napłynęły jej do oczu, ale nie pozwoliła im spłynąć.
- Wiesz co, Kastiel? Zasługujesz na to - rzuciła w końcu, a jej głos załamał się. - Może kiedyś zrozumiesz.
Odwróciła się na pięcie i wybiegła z jego domu, zanim zdążyła całkowicie się rozpaść. Kastiel nie zawołał za nią, nie próbował jej zatrzymać.
*Parę miesięcy później*
Melody wracała do domu późnym wieczorem, zziębnięta i zmęczona po kolejnej długiej zmianie w kawiarni. Jej dłonie pachniały kawą i detergentem, a stopy pulsowały bólem. Droga do domu zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a myśli, które zwykle zajmowały jej głowę, były dziś wyjątkowo ciężkie.
Kiedy weszła do mieszkania, znajomy, duszący zapach alkoholu od razu uderzył ją w nozdrza. Westchnęła, czując napięcie w całym ciele. Już wiedziała, co zastanie.
- Mamo? - zawołała ostrożnie, wchodząc do małego salonu. Widok, który zastała, nie był dla niej nowością, ale wciąż ściskał ją za gardło. Jej mama leżała na podłodze, kompletnie pijana, z pustą butelką po tanim winie przewróconą obok. Jej włosy były w nieładzie, a twarz czerwona od alkoholu i płaczu.
- Mamo... - Melody westchnęła, klękając przy niej. Chciała pomóc jej wstać, ale kobieta odepchnęła jej ręce, jęcząc coś niezrozumiałego.
- To wszystko twoja wina - wybełkotała. - Wszystko. Gdybyś... gdybyś nie była taka, taka... ciężarem... - jej słowa przerywały pijackie łkania.
Melody poczuła, jak coś w niej pęka, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Wstawaj, mamo. Kładę cię do łóżka - powiedziała cicho, podnosząc kobietę z podłogi. Ta jednak w przypływie furii uderzyła ją w policzek. Nie mocno, ale wystarczająco, by Melody poczuła piekący ból.
- To twoja wina! Przez ciebie mnie zostawił! - wrzasnęła jej matka, ale Melody już nie reagowała. Była zbyt zmęczona. Zbyt przytłoczona. Bez słowa pomogła jej dojść do łóżka, ignorując kolejne bełkotliwe wyrzuty.
- Wyglądasz jak on ... - usłyszała jeszcze, zanim kobieta osunęła się na poduszkę, zapadając w pijacki sen.
Dopiero kiedy jej mama zasnęła, Melody wróciła do salonu, by sprzątnąć bałagan. Klęcząc na podłodze i wycierając wymiociny z podłogi, czuła, jak łzy pieką ją w oczach, ale nie pozwoliła im spłynąć. Nie miała już siły płakać. „Jeszcze trochę" - powtarzała w myślach, choć sama już nie wiedziała, co to miało znaczyć.
Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, uniosła głowę, zaskoczona. Spojrzała na zegar - była późna godzina. Kto mógłby przyjść o tej porze? Otarła szybko dłonie o spodnie i otworzyła drzwi.
- Kastiel? - zapytała, zaskoczona. Jego widok wywołał w niej mieszankę gniewu i żalu.
Stał tam, spięty, jakby od dawna zbierał się na odwagę, żeby przyjść. Skórzana kurtka, dłonie wciśnięte w kieszenie - typowy Kastiel. Ale jego twarz nie zdradzała pewności siebie. Spojrzał na nią uważnie, zauważając zmęczenie wypisane na jej twarzy, widoczny ślad na policzku i nieprzyjemny zapach, który wydobywał się z mieszkania.
- Mel, muszę z tobą porozmawiać - powiedział cicho, spoglądając na nią z czymś, co przypominało skruchę. - Wiem, że pewnie nie chcesz mnie widzieć, ale...
- Masz rację, nie chcę - przerwała mu chłodno, próbując zamknąć drzwi. Ale Kastiel przytrzymał je dłonią.
- Posłuchaj mnie, proszę - powiedział, a w jego oczach pojawił się cień desperacji. - Wiem, że schrzaniłem sprawę. Że byłem idiotą. Debra... Miałaś rację. Przyłapałem ją.
Melody wbiła w niego spojrzenie pełne zimnej furii.
- Naprawdę musiałeś to zobaczyć na własne oczy, żeby w końcu mi uwierzyć? - warknęła, a jej głos był jak ostrze.
- Wiem - powiedział cicho, spuszczając wzrok. - Wiem, Mel. Dlatego tu jestem. Żeby przeprosić. I przepraszam. Szczerze. Nie powinienem był cię tak traktować. Nigdy nie powinienem...
Melody patrzyła na Kastiela, a w jej wnętrzu wzbierała burza emocji, których nie była w stanie już dłużej kontrolować. Przeprosiny mogły być szczere, ale to niczego nie zmieniało. Nie cofnęłyby tego, co jej zrobił - nie tylko przez Debrę, ale przez miesiące, w których ją ignorował, osądzał i pozwalał, by wszystko, co zbudowali, rozpadło się w pył.
- I myślisz, że jedno „przepraszam" załatwi sprawę? - Melody wybuchnęła, gniew w jej głosie był ledwo kontrolowany. - Żeby cofnąć miesiące, kiedy mnie ignorowałeś? Kiedy pozwalałeś jej kłamać o mnie? Kiedy mnie odtrącałeś?
Kastiel spojrzał na nią z mieszaniną poczucia winy i bezradności.
- Mel, nie wiem, co zrobić ani co powiedzieć - odpowiedział cicho. - Wiem tylko, że naprawdę żałuję. Szczerze. I jeśli jest coś, co mogę zrobić, żeby to naprawić...
- Naprawić? - przerwała mu, jej głos stawał się coraz bardziej pełen bólu i rozczarowania. - Nie ma tu czego naprawiać. Nie masz prawa przychodzić i udawać, że ci na mnie zależy! Bo wiem, że to kłamstwo!
Zrobiła krok w jego stronę, jej głos przepełniony był bólem, który kumulował się w niej przez lata.
- Wiesz, co boli najbardziej? Nie Debra. Nie to, co zrobiła. Tylko ty. Twoje milczenie. Twoje osądy. To, że po prostu... mnie zostawiłeś. Pozwoliłeś jej zniszczyć wszystko, co mieliśmy, a ja zostałam sama. Sama z tym gównem, które nazywam swoim życiem! - wyładowała na nim całą swoją frustrację.
- Mel ... - próbował coś powiedzieć, ale Melody nie dała mu dojść do słowa.
- Nawet nie próbuj - przerwała mu, a w jej oczach błysnęła mieszanka bólu i frustracji. - Nie masz pojęcia, co to znaczy być zdanym tylko na siebie. Codziennie walczyć o przetrwanie. Rezygnować z rzeczy, które kiedyś coś znaczyły, bo nie masz na nie miejsca w swoim życiu. Nie wiesz, co to znaczy dźwigać cudze błędy na swoich barkach, próbując jednocześnie nie dać się złamać.
- Nie obwiniaj mnie za swoje chujowe życie! - nie wytrzymał i wykrzyknął.
Melody zamarła, jakby jego słowa fizycznie ją uderzyły. Jej oczy, jeszcze przed chwilą pełne gniewu, rozszerzyły się w szoku, a w powietrzu zawisła cisza tak gęsta, że niemal można było ją dotknąć. Oboje oddychali ciężko, stojąc naprzeciw siebie niczym przeciwnicy na polu bitwy.
- Chujowe życie? - powtórzyła Melody cicho, niemal szeptem, ale w jej głosie kryła się taka intensywność, że Kastiel cofnął się o krok. - Wiesz co, Kastiel? Masz rację. Moje życie to bagno. Ale wiesz, co jest najgorsze? Że kiedyś myślałam, że ty jesteś moim jedynym ratunkiem. Ostatnią ostoją spokoju. Byłam taka naiwna ...
Jej słowa uderzyły go z mocą, której się nie spodziewał. Nie wiedział, co powiedzieć.
- Myślałam, że ty mnie rozumiesz, że jesteś jedyną osobą, która wie, kim naprawdę jestem. Widzi we mnie coś więcej niż żałosnego żebraka. Ale ty? Ty mnie zostawiłeś. Tak samo jak wszyscy inni - kontynuowała, a jej głos zaczął drżeć.
Kastiel odwrócił wzrok, jakby chciał uciec przed jej spojrzeniem.
- Mel, ja nie... ja nie chciałem... jeśli mi pozwolisz, to ... - zaczął, ale ona natychmiast mu przerwała.
- Nie chciałeś? - zaśmiała się gorzko, odrzucając głowę do tyłu. - To dlaczego w ogóle tu przyszedłeś, Kastiel? Chcesz, żebym poczuła się lepiej, bo „żałujesz"? Czy może przyszedłeś, żeby ulżyć samemu sobie i swojemu sumieniu?
Jej słowa sprawiły, że Kastiel znów poczuł, jakby dostał cios w brzuch.
- Mel, naprawdę jest mi przykro. - powiedział cicho, ale niepewnie, jakby bał się, że cokolwiek powie, tylko pogorszy sytuację.
- Nie obchodzi mnie to - przerwała mu z lodowatą pewnością. - A teraz zrób mi przysługę - powiedziała chłodno, wskazując na klatkę schodową. - Odejdź. Na zawsze. Nie chcę cię więcej widzieć.
- Melody ...
- Może potrzebujesz trochę czasu, żeby się z tym oswoić? - zacytowała jego własne słowa, które były ostatnim gwoździem do tej trumny zwanej ,,Mel i Kas - najlepsi przyjaciele".
Na chwilę zapanowała cisza. Melody odwróciła się, opierając dłoń na framudze drzwi, jakby brakowało jej sił, by stać. Przez chwilę stał, wpatrując się w nią, jakby liczył, że powie coś, co pozwoli mu zostać, że dziewczyna zmieni zdanie. Ale ona nie odezwała się ani słowem. W końcu zacisnął pięści, odwrócił się i zniknął w ciemnościach korytarza.
Melody stała jeszcze przez chwilę, słuchając jego kroków oddalających się na klatce schodowej. Dopiero kiedy ucichły, pozwoliła sobie na chwilę słabości. Osunęła się na podłogę, chowając twarz w dłoniach, a tłumione łzy w końcu znalazły ujście.
Kiedy w końcu podniosła głowę, poczuła się pusta. Jakby to spotkanie zabrało z niej ostatnią cząstkę nadziei, której kurczowo się trzymała.
Rozejrzała się po mieszkaniu - po pustych butelkach, brudnym dywanie i meblach, które lata świetności miały za sobą już jakieś dziesięć lat temu. I nagle, w tej ciszy, poczuła coś jeszcze. Nie gniew. Nie żal. Tylko przemożne pragnienie, by wszystko w końcu się skończyło.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro