9
Po sytuacji z Harry'm, po której nie mogłam dojść do siebie przez kilka minut, musiałam doprowadzić się do porządku, aby spotkać się z Louis'em. Poprawiłam swój kombinezon i chrząknęłam, gdy byłam już za drzwiami Styles'a. Zamurowało mnie kompletnie. Straciłam oddech, zdolność wykonywania jakichkolwiek czynności i rozum, kiedy mówił do mnie swoją cholernie głęboką chrypką.
Po prostu byłam w szoku, że to się wydarzyło. Nie, nie zakochałam się ponownie, ale zwyczajnie doprowadził mnie do zdezorientowania i cholernego zatrzymania krążenia.
Miałam nadzieję, że nikt nie widział mnie wchodzącej ani wychodzącej z jego gabinetu. Nie potrzebowałam teraz problemów.
Zjechałam windą na dół i tutaj niestety już na luz nie mogłam sobie pozwolić. Pomieszczenie było zapełnione do granic możliwości, a ja wręcz wciskałam sobie paznokcie w dłoń ze złości. Nie cierpiałam, kiedy ludzie w tak małych przestrzeniach mnie miażdżyli.
Indie, mogłaś iść schodami.
Oni też mogli. Mam szpilki, to jest podstawowy powód, dla którego to oni mieli iść schodami.
Zaczęłam mówić sama ze sobą.
Zamknij się!
Wręcz wybiegłam na zewnątrz, gdy winda zatrzymała się na parterze. Odetchnęłam z ulgą i skierowałam się do oczekującego mnie Louis'a.
- Przedłużyło ci się. - zauważył radosny.
- Powiedzmy. - mruknęłam, chcąc uniknąć niezręcznego tematu.
Nie poszliśmy daleko. Restauracja znajdowała się dosłownie naprzeciwko, więc żadne z nas nie musiało patrzeć na zegarek. Zamówiliśmy sobie wszystko, na co mieliśmy ochotę i zaczęliśmy rozmawiać na przeróżne tematy.
- Prawie byłem żonaty. - prawie wyplułam wodę, którą popijałam. Nie wyobrażałam sobie Louis''a z żoną, ale Harry'ego też nie, a tu taka niespodzianka. - Dokładnie to samo myślę. - zaśmiał się, patrząc jak się dławiłam. - Zrezygnowałem w ostatnim momencie, bo poczułem, że to nie dla mnie. To nie była ona. No cóż, powiedzmy, że nie każdy wziął ze mnie przykład. - przewróciłam oczami, wiedząc, że chodziło mu o Styles'a. Praktycznie rzecz ujmując to to była prawda, ale zdecydowanie to nie był mój interes.
- Louis, Harry...
- Nie będziesz chyba mi teraz wmawiać tych bajek, że Styles to przeszłość? - zrobił zabawną minę, udowadniając wzrokiem, że chyba byłam idiotką. - Nie będę rozwiązywał waszych spraw, choć z pewnością lepiej by mi poszło...
- Louis... - jęknęłam zmęczona.
- Dobra! Ale powiedz mi, moja droga. Dlaczego wychodziłaś dzisiaj od Harry'ego, a nie od Franka? - zapytał z chytrym uśmieszkiem, a ja czułam jak robiłam się blada.
- Co?
- Kochanie, winda, z której wychodziłaś należy do drugiej wieży, gdzie biuro ma Harry. Nie powiesz mi chyba, że zrobiłaś sobie spacer od Franka...
- To nie tak, Lou. Błagam, nie męcz mnie. - poprosiłam, a on niechętnie się na to zgodził. Czy moje życie znów musiało kręcić się wokół bruneta? - Louis?
- Tak?
- Masz osobę towarzyszącą na bal?
- Masz na myśli ten w Rzymie?
- Dokładnie.
- Nie, a skąd ty o nim wiesz?
- Od Franka. Od dzisiaj jestem jego pełnomocnikiem.
- O, więc jesteśmy kumplami po fachu. Podoba mi się to. - mrugnął do mnie i w ten sposób zrobiłam się rozluźniona oraz pewniejsza siebie. - Więc Indie Denis, czy zechciałabyś być moją parą na nudnym, ale ważnym balu u Styles'ów?
- Jak już proponujesz to czemu nie.
Zagadaliśmy się. Musiałam biec do swojego auta, aby zdążyć do kancelarii na czas. Wiedziałam, że Adam nie będzie zły, lecz sama myśl, że będę spóźniona, była dla mnie nie do zniesienia. Nie mogłam psuć swojego wizerunku, a to się właśnie działo i o to obwiniałam Harry'ego, który nadal siedział w mojej głowie.
Pod budynek dojechałam w zaledwie dwadzieścia pięć minut. To było całkiem nieźle jak na możliwości Nowego Jorku. Zaparkowałam na najbliższym miejscu, które znajdowało się przy windzie.
Właściwie to biegłam na swoich nieszczęsnych szpilkach po kafelkowym korytarzu.
- Witaj, Indie.
- Cześć, Louise. - szepnęłam, tracąc ostatnie pierwiastki energii. Byłam wycieńczona tym dniem, a ledwo się zaczął. Machnęłam w stronę Walsh'a nieokreślone znaki rąk i weszłam do siebie. Usiadłam padnięta na swoim fotelu i przymknęłam powieki. Próbowałam wyrównać oddech i pomału mi to wychodziło.
- Jestem pod wrażeniem twojej kondycji.
- Uwierz, ja też. - otworzyłam oczy i spojrzałam na rozbawionego szefa. Czemu moje porażki wszystkich bawiły? Nawet mnie?
- Jak było u Franka?
- Dynamicznie. - co innego mogłam powiedzieć. Wydarzyło się tam o wiele za dużo rzeczy niż przypuszczałam, że było to możliwe.
- Mam dla ciebie trzy kartony faktur Styles'a. Możesz je tutaj trzymać. Zapoznaj się z nimi w swoim czasie. Jak rozumiem, wybierasz się do Włoch?
- Owszem. - potwierdziłam dumna z tego, że otrzymałam zaproszenie.
- To świetnie. Ja i Rennie też będziemy. - Rennie była jego żoną, która była najukochańszą kobietą jaką dane mi było poznać. Oprócz mojej najdroższej mamy, której brakowało mi w takich chwilach jak ta. - Polecimy razem. Coś cię gnębi? - zauważył moje zawieszenie i łzy w oczach, które wywołane zostały wspomnieniami. Przykrymi wspomnieniami.
- Wszystko w porządku.
- Na pewno?
- Tak. - ominął biurko i zmusił mnie do wstania. Bez zbędnego mówienia, zbliżył się do mnie i zamknął w mocnym uścisku.
- Wiesz, że możesz nam zaufać? Troszczymy się o ciebie. Jeśli czegoś potrzebujesz...
- Dziękuję, Adam. - byłam mu wdzięczna za każdą rzecz jaką zrobił dla mnie. To on mnie tutaj doprowadził. Nie byłam w stanie wyrazić tego jak ważną osobą dla mnie był. On i Rennie to najbliżsi ludzie mojemu sercu. - Dobra, muszę się za to wziąć, bo inaczej do stycznia tego nie skończę.
- Powodzenia. Ja do dzisiaj tego nie przeczytałem.
- Co? - zostawił mnie załamaną z toną papieru i zwyczajnie ubawiony wrócił do siebie.
Po niecałej godzinie nie mogłam już patrzeć na miliony kartek walających się po całym pomieszczeniu. A to była zaledwie godzina, a pracę kończyłam dopiero o piętnastej.
Oczy wędrowały mi w każde inne miejsce tylko nie na słowa zapisane na dokumentach. Niech Franka i jego dwudziestoletnią karierę szlag jasny trafi.
- Louise, zrób mi melisy, bo zaraz wyzionę ducha. - wychyliłam się ze swojego pokoju i spojrzałam na nią błagalnie.
Mimo, że praca prawnika była najlepszym czego doświadczyłam, to dawała popalić. I to ostro.
Kiedy wybiła godzina piętnasta, nadal znajdowałam się w jednym wielkim bałaganie. Nie było szansy, żebym skończyła to dzisiaj, ale podzieliłam wszystko kategoriami i obiecałam sobie, że dzisiaj dokończę przynajmniej jedną z nich.
- Indie, nie idziesz?
- Tylko to skończę. - wskazałam na kilka faktur, które leżały na biurku w całkowitym nieładzie. Szef pożegnał się ze mną, zostawił klucze i zdecydowanym głosem zabronił mi siedzenia do późna. Wywróciłam tylko oczami w ramach jakiejkolwiek reakcji.
Skończyłam po osiemnastej i nie byłam z tego powodu dumna. Sądziłam, że pójdzie mi szybciej. Przynajmniej udało mi się osiągnąć swój dzisiejszy cel.
Byłam styrana przez kilka ostatnich godzin. Czułam się jakby ktoś mnie przeżuł i wypluł, a potem wrzucił do niszczarki. Jedyne o czym marzyłam to położenie się w wygodnym łóżku.
Upewniłam się, że zamknęłam wszystkie pokoje oraz kancelarię bardzo dokładnie i zjechałam widną na dół. Moje obcasy stukały o beton na parkingu, jednakże robiły to bardzo nieregularnie. Moje nogi również miały dosyć.
Myślałam, że zastrzelę się, gdy o mój samochód opierała się bardzo dobrze znana mi osoba. Osoba, której zdecydowanie nie chciałam ujrzeć.
- O nie. - warknęłam, gdy zza pleców wyjął bukiet czerwonych róż. On sobie chyba w kulki ze mną leciał. - Jesteś na moim terenie, Styles. - unikałam jego spojrzenia, lecz to było niewykonalne, gdyż sam odsunął się od auta, a mnie popchnął wprost na niego.
- Mam to naprawdę gdzieś, Indie. - jego twarz była bardzo niebezpiecznie blisko mojej i kosztowało mnie to naprawdę wiele, aby go od siebie odepchnąć. - Nie możesz mnie wiecznie unikać.
- Nie przyjmę ich.
- Nie kupiłem ich po to, żeby się zapytać czy je weźmiesz. - powiedział zirytowany, wywołując także moje rozdrażnienie. Jednocześnie ponownie stanął tak, że czułam jego klatkę piersiową na swojej. - Kupiłem je dla ciebie, więc albo je przyjmiesz z grzeczności, albo wetknę ci je w gardło.
- Wiesz co mnie w tobie zawsze podniecało? - zaczęłam, zawadiacko krążąc palcem po jego koszuli. Uniosłam niewinne tęczówki, aby móc widzieć jego reakcję. Zrobił się poważniejszy i odważniejszy.
- Zaskocz mnie. - jego ochrypły głos odbijał się echem w pustej przestrzeni, docierając do moich wszystkich organów. Indie, zachowaj profesjonalizm.
- Mimo, że jesteś bogaty i z dobrego domu, to prezentujesz sobą niezwykłe prostactwo. - mina mu zrzedła. Punkt dla mnie.
Ponownie udało mi się wydostać i wsiadłam do bezpiecznego wnętrza pojazdu. Niestety, on również znalazł tam dla siebie miejsce.
- Nie zaprosiłam cię do swojego... - chwycił za mój policzek i chcąc nie chcąc byłam zmuszona mieć jego usta naprzeciwko swoich.
- Przestań być najbardziej irytującą kobietą w moim życiu i jedź do tego cholernego mieszkania, bo przelecę cię na tyłach tego samochodu i narobię ci bardzo złej reputacji.
Więc to zrób, Styles.
♥
ten rozdział jest wyjątkowo długi i podoba mi się, więc proszę o kilka zdań oceny sytuacji rozdziału 9 kochane! KILKA ZDAŃ ♥♥
Kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro