6
Reszta nocy minęła mi dobrze. Bez żadnego incydentu z chorymi wytworami mojej wyobraźni. Musiałam jak najszybciej zakończyć sprawę z Locke, ponieważ to przez niego w moim życiu znowu pojawił się Styles. Czemu miałam takiego pecha, że akurat na niego trafiłam?
Rano zrobiłam swoją rutynę w postaci umycia zębów, wyprostowania włosów oraz zrobienia makijażu, zjadłam śniadanie i jak zwykle stanęłam przed wielkim wyborem co na siebie włożyć. Postawiłam na klasykę gatunku i wyciągnęłam czarną sukienkę. Była obcisła od pasa w górę, lecz cały dół był lekko rozkloszowany, zwiewny. Wszystko oddzielał prześliczny satynowy pas w tym samym kolorze. Dekolt był głęboki, uformowany w trójkąt, a rękawy sięgały do połowy całego długości mojego ramienia.
Było na tyle ciepło, że nie potrzebowałam marynarki. Nałożyłam czerwone szpilki, które świetnie dopasowywały się do moich ust i chwyciwszy za torebkę, wyszłam z domu.
Na miejscu byłam dwadzieścia minut przed czasem. Idealnie. Na piętro wjechałam błyskawicznie i w tym momencie moje obcasy odbijały się o białe kafelki w korytarzu. Przywitałam się z Louise i poprosiłam o zieloną herbatę. Sama natomiast skierowałam się do sali konferencyjnej.
- Witaj, Carl.
- Indie. - podniósł się ze swojego miejsca, lecz pokazałam mu ruchem dłoni, że nie musiał wstawać. Zajęłam krzesło obok niego i wyciągnęłam swoją magiczną teczkę.
- Czy o czymś chcesz mi powiedzieć zanim Styles przyjdzie? - zapytałam na wszelki wypadek, ale dostałam stanowczą odpowiedź, że nie. Musiał być ze mną szczery w stu procentach, ponieważ inaczej bylibyśmy w kompletnym dołku.
Podziękowałam sekretarce za ciepły napój i natychmiast upiłam łyk. Byłam spokojna. Wiedziałam, że miałam bruneta w garści, ponieważ wierzyłam, że na mój widok łapał go swego rodzaju sentyment. Liczyłam na to.
- Dzień dobry, państwu. - do środka wszedł poważny Tomlinson ze swoją aktówką, a za nim podążał Harry. Byli wyprostowani, pewni siebie. Zupełnie inaczej niż przy poprzednim spotkaniu. Cóż, może się przeliczyłam?
- Dzień dobry, panie Tomlinson, Styles. - kiwnęłam w ich stronę, jednak nie zamierzałam wstawać. Na serdeczności nie było tutaj przestrzeni. Za moimi śladami poszedł Locke, który mruknął niewyraźne przywitanie. - W takim razie nie przedłużajmy...
- Mój klient jest w stanie zapłacić dwieście tysięcy, lecz w umowie jest zawarty punkt o milczeniu... - nie wiedziałam czy to był czas na zaśmianie się, lecz nie umiałam się powstrzymać.
- Dwieście tysięcy i milczenie? Myślałam, że siedzą naprzeciwko mnie szanujący się mężczyźni. - posłałam im kpiące spojrzenia. - Nie zrozumieliśmy się chyba. Zaczynamy od pięciuset tysięcy dolarów, a z każdą licytacją, będę podwyższać kwotę. I o żadnym milczeniu nie ma mowy, drodzy panowie. Mój klient został niesłusznie oskarżony oraz wyrzucony z pracy. Pańska firma, panie Styles, jest zobowiązana do naprawienia swojego błędu w honorowy sposób. - zwróciłam ku niemu swój wzrok, który wręcz był pokryty ogniem. Widziałam, że był zaskoczony moją osobowością. Niespodzianka, Harry. - Macie dowody obciążającego pana Locke?
- Panno Denis...
- Macie? - powtórzyłam z większą irytacją. Nie baw się ze mną, Louis. Nie tym razem.
- Pan Locke był podejrzewany...
- Podejrzewany. - powtórzyłam z rozbawieniem i jednocześnie z nie do wierzeniem. Czy naprawdę zrujnowali człowiekowi życie, ponieważ coś przypuszczali? - Słyszycie jak absurdalnie to brzmi?
- Nie jesteśmy na "ty", Panno Denis. - wreszcie brunet odezwał się i spojrzał na mnie z nienawiścią lub wściekłością. Nie potrafiłam odróżnić.
- Oh, przepraszam. Sądziłam, że już jesteśmy na tak niskim poziomie naszej konwersacji, że maniery nie muszą zobowiązywać. - odegrałam się, zbijając ich ze swoich pozycji. Ta era należała do mnie i musiał się z tym pogodzić. - Wracając, nie ma żadnych wiarygodnych dowodów przeciwko panu Locke. W takim razie albo załatwimy to na moich warunkach i firma nie ucierpi na tym aż tak jak zrobi to po wizycie w sądzie. - podparłam brodę o rękę i z wygraną w oczach uniosłam swoje spojrzenie na obu panów.
- Możemy przyznać dwieście tysięcy i ostatnie wynagrodzenie...
- Pan Harry Styles... - zainteresowany wzdrygnął się na usłyszenie swojego imienia wypowiedzianego przeze mnie, co niebywale mnie uszczęśliwiło. - ... właśnie w tej minucie zarobił dwieście tysięcy, o i w tej też, w tej...
- W porządku! Jakie są twoje... pani warunki? - oblizałam usta, co nie uszło jego uwadze i pochyliłam się nad stołem. Niestety, możesz jedynie obserwować, Styles.
- Siedemset tysięcy dolarów i sprostowanie w gazecie dotyczące zwolnienia Carl'a. Powiedzmy, że zwolnienie nie dotyczyło rzekomych przekrętów, to były wyłącznie plotki, a po prostu pan Locke miał inne wizje niż prezes. - uśmiechnęłam się dumna i wyprostowałam się. Czekałam na ich reakcję. Wyglądali na speszonych, złych i poddanych. Czyżbym wygrała? - Zostawię państwa samych, abyście mogli się naradzić. - sugestywnie wskazałam na drzwi i zaraz potem wyszłam z moim klientem na zewnątrz.
- Jest pani niesamowita! Dziękuję bardzo!
- Zobaczymy co zrobią, ale trzeba być dobrej myśli. - przeprosiłam go na chwilę i podbiegłam do swojego biura. Zastałam w nim Adam'a, który bacznie przyglądał się światu za oknem. - W czymś ci pomóc? - radośnie spytałam, szukając wzrokiem swojej torebki.
- Czekam aż skończysz. Jak ci idzie?
- Myślę, że jestem świetnym negocjatorem. - cóż, negocjatorem to było nadużycie z mojej strony, jednak nie przejęłam się tym.
- To bardzo dobrze. Mam nadzieję, że nie naskakujesz na Harry'ego tak bardzo. - Harry'ego?
- Znacie się?
- Oczywiście! Jesteśmy z Frankiem znajomymi w biznesie od wielu lat. Często korzystał z moich usług.
- I nie jest zły, że teoretycznie jego syn...
- Tak działają interesy. Tutaj nie ma możliwości, żeby być zawsze w porządku. Czasem trzeba nadszarpnąć granice przyzwoitości, ale spokojnie. Frank doskonale wiedział, że zajmę się tym. On zawsze uczył Harry'ego, że za błędy się odpowiada. Prosił tylko, aby potraktować go łagodnie.
- Rozumiem. - no to potraktowałam go najdelikatniej jak mogłam. Zastanawiałam się czy starszy Styles wiedział, że będę pracowała w tej firmie? Wiedział, że wezmę tę sprawę? Nie pasowało mi tutaj wiele rzeczy, lecz nie miałam tyle czasu na rozmyślanie. - Wrócę jak skończę. - poinformowałam i szybko zniknęłam z pomieszczenia. W holu nie było już blondyna, którego broniłam, więc zdecydowanym krokiem weszłam do sali.
- Podjęliśmy decyzję. Przystaniemy na pani warunki. - nonszalancko zarzuciłam włosami do tyłu, podając im dokumenty, które przygotowałam wczorajszego dnia. To była umowa ze wszystkimi moimi kryteriami. Byłam z siebie taka dumna, że nie dałam rady opisać tego uczucia w normalnych słowach.
Po zakończeniu wszystkich formalności, pożegnaliśmy się w cywilizowany, grzeczny sposób. Potem każde z nas poszło w swoją stronę. W moim biurze nie spotkałam już Walsh'a, więc westchnęłam z ulgą i usiadłam na wygodnym fotelu. Nie minęła nawet minuta, gdy drzwi zostały z rozmachem otwarte, a później zatrzaśnięte w bardzo agresywnym geście.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie... - o, nie, kochany.
- Nie. Teraz to ty posłuchasz mnie. - odpowiedziałam podobnym tonem głosu, wstając. Obeszłam biurko dookoła, żeby stanąć z nim twarzą w twarz. - Wkroczyłeś na mój teren, Styles. Nie będziesz zachowywał się jak wcześniej. To nie jest twoje mieszkanie, twoja firma. Zaczęliśmy nową gierkę i to nie ty rozdajesz karty, kochany, więc albo wyjdziesz ze swoim pieprzonym humorkiem, albo zaczniesz być uprzejmy. - warknęłam, nie obawiając się dzielącej nas małej odległości.
- Czy to była jakaś forma nauczki dla mnie? - uspokoił się. Usiadł potulnie na fotelu i niewinnie zwrócił na mnie swoje tęczówki. Praktycznie ich nie odrywał ode mnie.
- Nauczka? Harry, nie masz pięciu lat. Poza tym, co bym z tego miała? Satysfakcję? To tylko chwilowe uczucie. - wzruszyłam ramionami, zajmując swoje poprzednie siedzenie. - Jeśli mam być szczera, to do końca nie miałam pojęcia z kim będę miała do czynienia. Niestety, trafiłam na ciebie. - przyznałam bez żadnych emocji.
- Nienawidzisz mnie, co. - to nie było pytanie. To było stwierdzenie z żałością w głosie. Sam uważał się za żałosnego, więc co mogłam dodać?
- Czy to ma jakieś znaczenie teraz?
- Nie, nie ma. Masz rację. - przyznał... smutny?
- W takim razie, po co przyszedłeś?
- Od momentu, w którym znowu cię zobaczyłem, nie mogę przestać o nas myśleć. Indie, nigdy nie sądziłem, że wrócisz... - niebezpiecznie pochylił się nad stolikiem i powoli traciłam grunt pod nogami. Nie mógł tego robić. Nie po tylu latach. - Nie chciałem skończyć sam, ale kiedy wiem, że znowu tutaj jesteś...
- Wyjdź.
- Słucham?
- Dobrze słyszałeś. Wyjdź, Harry i nie wracaj.
♥
zasady znacie!
dol następnego kochani!
Piszcie co sądzicie o Indie ;)
Kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro