Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6

Reszta nocy minęła mi dobrze. Bez żadnego incydentu z chorymi wytworami mojej wyobraźni. Musiałam jak najszybciej zakończyć sprawę z Locke, ponieważ to przez niego w moim życiu znowu pojawił się Styles. Czemu miałam takiego pecha, że akurat na niego trafiłam?

Rano zrobiłam swoją rutynę w postaci umycia zębów, wyprostowania włosów oraz zrobienia makijażu, zjadłam śniadanie i jak zwykle stanęłam przed wielkim wyborem co na siebie włożyć. Postawiłam na klasykę gatunku i wyciągnęłam czarną sukienkę. Była obcisła od pasa w górę, lecz cały dół był lekko rozkloszowany, zwiewny. Wszystko oddzielał prześliczny satynowy pas w tym samym kolorze. Dekolt był głęboki, uformowany w trójkąt, a rękawy sięgały do połowy całego długości mojego ramienia. 

Było na tyle ciepło, że nie potrzebowałam marynarki. Nałożyłam czerwone szpilki, które świetnie dopasowywały się do moich ust i chwyciwszy za torebkę, wyszłam z domu. 

Na miejscu byłam dwadzieścia minut przed czasem. Idealnie. Na piętro wjechałam błyskawicznie i w tym momencie moje obcasy odbijały się o białe kafelki w korytarzu. Przywitałam się z Louise i poprosiłam o zieloną herbatę. Sama natomiast skierowałam się do sali konferencyjnej. 

- Witaj, Carl. 

- Indie. - podniósł się ze swojego miejsca, lecz pokazałam mu ruchem dłoni, że nie musiał wstawać. Zajęłam krzesło obok niego i wyciągnęłam swoją magiczną teczkę. 

- Czy o czymś chcesz mi powiedzieć zanim Styles przyjdzie? - zapytałam na wszelki wypadek, ale dostałam stanowczą odpowiedź, że nie. Musiał być ze mną szczery w stu procentach, ponieważ inaczej bylibyśmy w kompletnym dołku. 

Podziękowałam sekretarce za ciepły napój i natychmiast upiłam łyk. Byłam spokojna. Wiedziałam, że miałam bruneta w garści, ponieważ wierzyłam, że na mój widok łapał go swego rodzaju sentyment. Liczyłam na to. 

- Dzień dobry, państwu. - do środka wszedł poważny Tomlinson ze swoją aktówką, a za nim podążał Harry. Byli wyprostowani, pewni siebie. Zupełnie inaczej niż przy poprzednim spotkaniu. Cóż, może się przeliczyłam?

- Dzień dobry, panie Tomlinson, Styles. - kiwnęłam w ich stronę, jednak nie zamierzałam wstawać. Na serdeczności nie było tutaj przestrzeni. Za moimi śladami poszedł Locke, który mruknął niewyraźne przywitanie. - W takim razie nie przedłużajmy...

- Mój klient jest w stanie zapłacić dwieście tysięcy, lecz w umowie jest zawarty punkt o milczeniu... - nie wiedziałam czy to był czas na zaśmianie się, lecz nie umiałam się powstrzymać. 

- Dwieście tysięcy i milczenie? Myślałam, że siedzą naprzeciwko mnie szanujący się mężczyźni. - posłałam im kpiące spojrzenia. - Nie zrozumieliśmy się chyba. Zaczynamy od pięciuset tysięcy dolarów, a z każdą licytacją, będę podwyższać kwotę. I o żadnym milczeniu nie ma mowy, drodzy panowie. Mój klient został niesłusznie oskarżony oraz wyrzucony z pracy. Pańska firma, panie Styles, jest zobowiązana do naprawienia swojego błędu w honorowy sposób. - zwróciłam ku niemu swój wzrok, który wręcz był pokryty ogniem. Widziałam, że był zaskoczony moją osobowością. Niespodzianka, Harry. - Macie dowody obciążającego pana Locke?

- Panno Denis...

- Macie? - powtórzyłam z większą irytacją. Nie baw się ze mną, Louis. Nie tym razem.

- Pan Locke był podejrzewany...

- Podejrzewany. - powtórzyłam z rozbawieniem i jednocześnie z nie do wierzeniem. Czy naprawdę zrujnowali człowiekowi życie, ponieważ coś przypuszczali? - Słyszycie jak absurdalnie to brzmi?

- Nie jesteśmy na "ty", Panno Denis. - wreszcie brunet odezwał się i spojrzał na mnie z nienawiścią lub wściekłością. Nie potrafiłam odróżnić. 

- Oh, przepraszam. Sądziłam, że już jesteśmy na tak niskim poziomie naszej konwersacji, że maniery nie muszą zobowiązywać. - odegrałam się, zbijając ich ze swoich pozycji. Ta era należała do mnie i musiał się z tym pogodzić. - Wracając, nie ma żadnych wiarygodnych dowodów przeciwko panu Locke. W takim razie albo załatwimy to na moich warunkach i firma nie ucierpi na tym aż tak jak zrobi to po wizycie w sądzie. - podparłam brodę o rękę i z wygraną w oczach uniosłam swoje spojrzenie na obu panów. 

- Możemy przyznać dwieście tysięcy i ostatnie wynagrodzenie...

- Pan Harry Styles... - zainteresowany wzdrygnął się na usłyszenie swojego imienia wypowiedzianego przeze mnie, co niebywale mnie uszczęśliwiło. - ... właśnie w tej minucie zarobił dwieście tysięcy, o i w tej też, w tej...

- W porządku! Jakie są twoje... pani warunki? - oblizałam usta, co nie uszło jego uwadze i pochyliłam się nad stołem. Niestety, możesz jedynie obserwować, Styles. 

- Siedemset tysięcy dolarów i sprostowanie w gazecie dotyczące zwolnienia Carl'a. Powiedzmy, że zwolnienie nie dotyczyło rzekomych przekrętów, to były wyłącznie plotki, a po prostu pan Locke miał inne wizje niż prezes. - uśmiechnęłam się dumna i wyprostowałam się. Czekałam na ich reakcję. Wyglądali na speszonych, złych i poddanych. Czyżbym wygrała? - Zostawię państwa samych, abyście mogli się naradzić. - sugestywnie wskazałam na drzwi i zaraz potem wyszłam z moim klientem na zewnątrz. 

- Jest pani niesamowita! Dziękuję bardzo!

- Zobaczymy co zrobią, ale trzeba być dobrej myśli. - przeprosiłam go na chwilę i podbiegłam do swojego biura. Zastałam w nim Adam'a, który bacznie przyglądał się światu za oknem. - W czymś ci pomóc? - radośnie spytałam, szukając wzrokiem swojej torebki. 

- Czekam aż skończysz. Jak ci idzie?

- Myślę, że jestem świetnym negocjatorem. - cóż, negocjatorem to było nadużycie z mojej strony, jednak nie przejęłam się tym. 

- To bardzo dobrze. Mam nadzieję, że nie naskakujesz na Harry'ego tak bardzo. - Harry'ego?

- Znacie się?

- Oczywiście! Jesteśmy z Frankiem znajomymi w biznesie od wielu lat. Często korzystał z moich usług. 

- I nie jest zły, że teoretycznie jego syn...

- Tak działają interesy. Tutaj nie ma możliwości, żeby być zawsze w porządku. Czasem trzeba nadszarpnąć granice przyzwoitości, ale spokojnie. Frank doskonale wiedział, że zajmę się tym. On zawsze uczył Harry'ego, że za błędy się odpowiada. Prosił tylko, aby potraktować go łagodnie. 

- Rozumiem. - no to potraktowałam go najdelikatniej jak mogłam. Zastanawiałam się czy starszy Styles wiedział, że będę pracowała w tej firmie? Wiedział, że wezmę tę sprawę? Nie pasowało mi tutaj wiele rzeczy, lecz nie miałam tyle czasu na rozmyślanie. - Wrócę jak skończę. - poinformowałam i szybko zniknęłam z pomieszczenia. W holu nie było już blondyna, którego broniłam, więc zdecydowanym krokiem weszłam do sali. 

- Podjęliśmy decyzję. Przystaniemy na pani warunki. - nonszalancko zarzuciłam włosami do tyłu, podając im dokumenty, które przygotowałam wczorajszego dnia. To była umowa ze wszystkimi moimi kryteriami. Byłam z siebie taka dumna, że nie dałam rady opisać tego uczucia w normalnych słowach. 

Po zakończeniu wszystkich formalności, pożegnaliśmy się w cywilizowany, grzeczny sposób. Potem każde z nas poszło w swoją stronę. W moim biurze nie spotkałam już Walsh'a, więc westchnęłam z ulgą i usiadłam na wygodnym fotelu. Nie minęła nawet minuta, gdy drzwi zostały z rozmachem otwarte, a później zatrzaśnięte w bardzo agresywnym geście. 

- Posłuchaj mnie teraz uważnie... - o, nie, kochany.

- Nie. Teraz to ty posłuchasz mnie. - odpowiedziałam podobnym tonem głosu, wstając. Obeszłam biurko dookoła, żeby stanąć z nim twarzą w twarz. - Wkroczyłeś na mój teren, Styles. Nie będziesz zachowywał się jak wcześniej. To nie jest twoje mieszkanie, twoja firma. Zaczęliśmy nową gierkę i to nie ty rozdajesz karty, kochany, więc albo wyjdziesz ze swoim pieprzonym humorkiem, albo zaczniesz być uprzejmy. - warknęłam, nie obawiając się dzielącej nas małej odległości. 

- Czy to była jakaś forma nauczki dla mnie? - uspokoił się. Usiadł potulnie na fotelu i niewinnie zwrócił na mnie swoje tęczówki. Praktycznie ich nie odrywał ode mnie. 

- Nauczka? Harry, nie masz pięciu lat. Poza tym, co bym z tego miała? Satysfakcję? To tylko chwilowe uczucie. - wzruszyłam ramionami, zajmując swoje poprzednie siedzenie. - Jeśli mam być szczera, to do końca nie miałam pojęcia z kim będę miała do czynienia. Niestety, trafiłam na ciebie. - przyznałam bez żadnych emocji. 

- Nienawidzisz mnie, co. - to nie było pytanie. To było stwierdzenie z żałością w głosie. Sam uważał się za żałosnego, więc co mogłam dodać?

- Czy to ma jakieś znaczenie teraz? 

- Nie, nie ma. Masz rację. - przyznał... smutny?

- W takim razie, po co przyszedłeś?

- Od momentu, w którym znowu cię zobaczyłem, nie mogę przestać o nas myśleć. Indie, nigdy nie sądziłem, że wrócisz... - niebezpiecznie pochylił się nad stolikiem i powoli traciłam grunt pod nogami. Nie mógł tego robić. Nie po tylu latach. - Nie chciałem skończyć sam, ale kiedy wiem, że znowu tutaj jesteś...

- Wyjdź. 

- Słucham?

- Dobrze słyszałeś. Wyjdź, Harry i nie wracaj.

zasady znacie!

dol następnego kochani!

Piszcie co sądzicie o Indie ;)

Kocham xx


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro