Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

50

- Panno Denis, od dzisiaj nazywa się pani Annie Howard i nie słyszała nic o Harry'm i jego rodzinie. - przewróciła oczami, ponieważ całą podróż samolotem musiała słuchać niesamowicie opracowanego planu jej nowego życia. Nie była zadowolona z koncepcji policji, aczkolwiek nie miała za wiele do powiedzenia. 

Od rozprawy minął równy tydzień, a Indie znajdowała się w Wielkiej Brytanii. W nowym kraju, z nowym paszportem, nowym nazwiskiem, nowym startem. Obiecała sobie, że nigdy nie wróci wspomnieniami do Stanów Zjednoczonych, jednak z każdym dniem coraz bardziej dostrzegała swój błąd.

Miała żyć jak normalna kobieta w jej wieku. Pracowała w przedszkolu. Wstawała rano, szła do pracy, szła do sklepu, wracała do domu, kładła się spać. Próbowała się zaangażować w typowo brytyjskie zwyczaje jak godzina herbaciana, wyścigi konne, fascynacja rodziną królewską. Próbowała poznać nowych ludzi, lecz nic nie sprawiało, że była szczęśliwa. 

Powoli docierało do niej to, że gdziekolwiek by nie uciekła, nie mogła być w pełni szczęśliwa, tak jak sobie to wyobrażała. Choć doskonale wiedziała, że były momenty, w których zapominała o szarym, nudnym świecie. Harry jej to zapewnił. Zajął jej głowę swoją osobą. I nie dostrzegała tego wcześniej dopóki permanentnie go nie straciła.

Walczyła ze swoimi myślami, lecz poddawała im się coraz bardziej każdego dnia. Nie dopuszczała do siebie, że sama dobrowolnie oddała Harry'ego, aby egoistycznie wieść normalne życie. Takie coś nie było jej pisane. Od zawsze. Na jej drodze postawiono Styles'a, który wprowadził do jej świata tyle chaosu, ponieważ sama była wielkim bałaganem, którego nie dało się już ujarzmić.

- Indie, coś ty zrobiła? - zapytała siebie, stojąc na plaży. Pod stopami czuła mokry, zimny piasek, a przed nią rozciągało się morze pełne ciemnej niebieskości. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, jednak nic to nie zmieniło. Dalej tkwiła w Wielkiej Brytanii, a mężczyzna jej życia siedział w więzieniu już od dwóch lat. 

Chodząc przy brzegu, obserwowała pary, które ją mijały. Widziała w nich to, co sama chciała zobaczyć w sobie. Pogardzała sobą i choć była świadoma, że musiała myśleć o swoim dobru i każdy powinien tak robić, to jednak postąpiła źle i wyrządziła sobie więcej krzywdy. 

Westchnęła zrezygnowała, bo jej podstępny umysł nie umiał nic dobrego wymyślić. Miała w telefonie jeden numer, który jakkolwiek mógłby ją naprowadzić. Był to ambasador Stanów Zjednoczonych, mieszkający w Londynie, ale on grał według zasad. Był mały procent, że zrozumiałby, a jeszcze mniejszy, że by jej pomógł. 

Wróciła z porażką do domu i dała sobie upust emocjom, które kłębiły się w niej od dwóch lat i coraz bardziej jej doskwierały. Nie sądziła, że Harry tak wpłynie na jej życie, ale prawda była taka, że to głównie na nim opierały się jej ostatnie lata i nie wyglądało na to, aby miało się to zmienić. 


 - To Indie. Poznałem ją w kwiaciarni, a teraz szuka pracy...

- Nie przyjmuję do firmy osób o niskich doświadczeniach. - wywróciłam oczami, ale nie mogłam się nie zgodzić. Co miałabym robić w takiej firmie? Podlewać kwiatki? O nie.

- Daj mi skończyć, może? - tym razem to Styles wywrócił oczami. - Nie chodzi mi o pracę w firmie. Straciłeś ostatnio pomoc domową i asystentkę, bo jesteś dupkiem i traktujesz wszystkich jak gówno, więc pomyślałem, że poszukam ci kogoś nowego. - o, super. Teraz mnie będzie traktował jak gówno.

- I ma to być ona? 


Tak, Harry. To była Indie. I Indie została z nim na bardzo długo zanim ich drogi się kompletnie rozeszły. To ona zaszczepiła w nim wrażliwość i opanowanie, choć sama miała z tym problem. To ona rozbudziła w nim uczucia, które chował w sobie od zawsze. Natomiast on dał jej nadzieję i uratował przed zasadniczą klęską w społeczeństwie. 


- Bo może faktycznie, odrobinę...

- Jesteś zazdrosny. - stwierdziłam z podniesionymi kącikami ust. Posłał mi niezręczny uśmiech i znowu się przybliżył tak, że nasze nosy się stykały, a później usta również. Tym razem był to delikatny, ale namiętny pocałunek. Długi i kompletnie inny. Harry mocno się w niego zaangażował i wyczuwałam, że chciał mi przekazać tym coś więcej. Przyciągnęłam go do siebie, wplątując palce w jego loki. Oddychaliśmy szybko, nierówno, jednak to nie miało dla nas żadnego znaczenia. W tej sekundzie wyobrażałam sobie bruneta jako mężczyznę, z którym mogłabym być w związku. Rozbudził we mnie uczucie, którego dotychczasowo nie pojmowałam. 


Styles często był zazdrosny, ale rzadko to okazywał. Mimo to, doskonale wiedział, że Denis była nieprzeciętnie inteligentna i widziała w nim iskrę zazdrości. Wykorzystywała to do droczenia się z nim, a jemu się to podobało. Wytwarzało to niepowtarzalną namiętność między nimi, którą zawsze doceniali. 

Przy natchnieniu wspomnień, wzięła się w garść i otarła policzki. 

- Wracam do Nowego Jorku. - powiedziała przez zaciśnięte zęby i podniosła się z ciemnozielonego fotela.  Musiała zrobić wrażenie w ambasadzie, dlatego poszła na górę do siebie, aby się przygotować.


- Rozumiem. Nie powinienem tutaj w ogóle przychodzić. Tylko w tym rzecz, że nie potrafię się powstrzymać. Będąc u siebie, nie mogłem usiedzieć. Może popieprzyło mnie totalnie, ale nie pozwolę zmarnować chociaż minuty dłużej. Straciłem pięć lat, Indie. Pięć pieprzonych lat. Zrobiłem mnóstwo błędów i zrobię kolejne, ale nie dam rady bez ciebie. Sama myśl, że jesteś obok trzyma mnie na duchu i może jestem egoistą, jednak to ja jestem tym kogo potrzebujesz i z którym powinnaś być. Nie widzę innej możliwości i nie zgodzę się, żebyś wyrzuciła mnie ze swojego życia. - jego głos był harmonijny, delikatny, ale zarazem stanowczy. Uwielbiałam to. Kochałam dominować nad nim, sprawiało mi to satysfakcję, lecz jego zawziętość była czymś więcej. Była czymś czego potrzebowałam. To zaangażowanie łamało mnie na pół. Nie czekał na moją odpowiedź. Przybliżył się do mnie, przez co moje plecy napierały na metalową rurkę. Swoje dłonie ułożył na moich policzkach i z niewiarygodną śmiałością wpił się w moje usta. Na początku pocałunek był niesamowicie zmysłowy, pełen namiętności. Później rozwinął się w dziką walkę o dominację. Wyszliśmy w kompletnym chaosie i znajdując się w środku, zrzucaliśmy wszystkie ozdoby, które stanęły na naszej drodze do łóżka. Popchnęłam go na miękki materac i to była jedyny moment, w którym się rozłączyliśmy. Usiadłam na jego biodrach, czując pod sobą jego wybrzuszenie na spodniach. Uniósł się wyłącznie po to, żeby zedrzeć ze mnie górę piżamy, pod którą nic nie miałam. Jego zieleń tęczówki ustąpiła czerni, która ukazywała jego podniecenie. Z impetem zmienił naszą pozycję i teraz on był na górze. - Jesteś cholernie piękna. - agresywnie całował moje piersi, gryząc i zasysając delikatną skórę. - Masz ich nie zakrywać jutro. Mają wiedzieć, że jest ktoś kto dotyka cię w taki sposób. - jego słowa odbijały się echem i nakręcały mnie jeszcze bardziej.

Nie znaliśmy umiaru i zapomnieliśmy, że to co robiliśmy było nieodpowiednie. Tego nam brakowało po tych latach. Zrozumieliśmy, że żadne z nas nie czuło się dobrze wciągu tej przerwy. Tylko w swoim towarzystwie mogliśmy doświadczyć takiego pożądania oraz pragnienia. Styles sapał nad moim uchem z każdym kolejnym ruchem swoich bioder. Oboje byliśmy pochłonięci kosztowaniem najmniejszej kropli potu, która spowodowana była naszym wysiłkiem fizycznym. Nigdy nie doznałam czegoś takiego. On również. Byliśmy skupieni tylko na sobie, bo tego potrzebowaliśmy. To on był dla mnie pasującym elementem, a on beze mnie nie umiał funkcjonować. Byliśmy zależni od siebie.

- Nie możesz mnie zostawić, Indie. Twoje miejsce jest przy mnie i nie zmienisz tego. - wycedził przez zaciśnięte zęby, pchając coraz mocniej. Byliśmy blisko osiągnięcia orgazmu, dlatego tępo było zabójcze, a nasze nierówne oddechy oraz jęki wymieniały się podczas solidniejszych doznań. 


Zrobiło się jej gorąco na samą myśl ile uczuć w niej wywoływał. Wyjęła z szafy swój najlepszy garnitur i szpilki, które robiły robotę. Komplet była w odcieniu burgundu, natomiast body, które zamierzała nałożyć pod marynarkę, było czarne i z wyjątkowym dekoltem. Buty były czarne, ale obcas miał złoty poświat. W łazience przygotowała makijaż i włosy. To była stara Indie Denis. 

- Muszę zrezygnować z programu ochrony świadków. - powiedziałam pewnie do ambasadora, który nie potrafił się na niczym skupić niż na jej wyglądzie. Westchnęła rozdrażniona, skupiając jego uwagę na czymś innym niż jej cycki. 

- Nie jestem pewien czy to możliwe. Nigdy się to nie zdarzyło. - mruknął niepewny. 

- Jestem prawnikiem. Według prawa uczestnictwo w programie świadków jest dobrowolne a rezygnacja jest odpowiedzialnością tego, kto rezygnuje. Nie widzę sensu, abym tkwiła dalej w Wielkiej Brytanii, gdy Frank Styles umiera w celi i nie dożyje mojego powrotu do Stanów. 

- A co z młodym Styles'em?

- Poradzę sobie z nim. 

- A co z ludźmi Franka?

- A co oni do tego mają? Nie ma pracodawcy, nie ma zleceń. - nie byłam pewna czy to tak działało, jednak chciałam zaryzykować. Nie obawiałam się niczego. Chciałam po prostu postawić na swoim. - Chcę znowu być Indie Denis. Nie pasuje do mnie Annie Howard. 

- Wie pani, ile trzeba było poświęcić, żeby zapewnić pani bezpieczeństwo?

- Jestem bardzo wdzięczna, ale nie potrzebuję już tego.

- Niesamowite, że taka kobieta jest tak nieodpowiedzialna. Dobrze, zobaczę co da się zrobić i dam pani znać. - uśmiechnęłam się triumfalnie i opuściłam jego biuro. Miałam nadzieję, że nie zrobi mi większych problemów i załatwi to tak jakbym chciała.


Tydzień później już byłam w wielkim mieście w USA. Nie spodobało się to tutejszej władzy ani tej w Londynie, ale naprawdę nie dbałam o ich zdanie. 

Wraz z wejściem na amerykańską ziemię spotkałam się z wielkim zgiełkiem, mnóstwem ludzi i chaosem, który wręcz pobudzał w moich żyłach adrenalinę.

Złapałam najbliższą taksówkę i poprosiłam o podwózkę do hotelu, w którym zamówiłam sobie pokój na kilka nocy. Nie miałam tutaj mieszkania, samochodu, pracy czy jakichkolwiek elementów normalnego życia. Byłam tylko ja i moje dwie walizki. 

Kolejnym punktem na mojej liście było pojechanie do aresztu, gdzie siedział Styles. Nie mogłam się doczekać, kiedy go zobaczę, ale większy stres mnie złapał, gdy doszło do mnie co zrobiłam i jak mógłby zareagować na moją obecność. Zaczęłam płyciej oddychać, moje dłonie się pociły, a wewnętrzny głos krzyczał, abym wracała do UK i przestała się bawić ludźmi. I chyba miał rację.

- Jesteśmy. Dwanaście dolarów. - otrząsnęłam się ze swojej potwornej wyobraźni i rzuciłam taksówkarzowi pieniądze. Zatrzasnęłam drzwi za sobą i podeszłam do wejścia. Przedstawiłam się i po chwili zostałam wpuszczona na teren więzienia. W nim siedziało mnóstwo strasznych ludzi, którzy czekali tylko, by wyjść i popełnić kolejną zbrodnię. Jako prawnik nie bałam się, ale jako cywil przerażało mnie to miejsce.

- Proszę poczekać. Czy mam rozumieć, że odbiera pani tego mężczyznę? Dzisiaj jest jego ostatni dzień. - ochroniarz nachylił się nade mną, gdy już siedziałam przy odpowiednim stoliku. Przełknęłam ślinę i pokiwałam twierdząco. Chciałam, aby wrócił ze mną, lecz nie wiedziałam czy to się sprawdzi.

- Witaj, Harry. - mruknęłam, gdy jego wychudzona postać usiadłam naprzeciwko mnie i jedynie wpatrywała się we mnie w milczeniu. Cisza pomiędzy nami była zabijająca, ale nie mogłam mieć mu tego za złe. Zasłużyłam na o wiele gorzej. - Wiem, że sprawiłam ci niewyobrażalny ból...

- Ból? Pozwoliłaś, abym gnił tutaj dwa lata. Samotny, pozbawiony jakiejkolwiek nadziei, że wszystko się ułoży. Nic nie powiedziałaś. Zdradziłaś mnie i spowodowałaś, że myślałem już o skończeniu ze sobą, bo nie wierzyłem, że czeka mnie coś jeszcze dobrego skoro osoba, na której tak polegałem, skrzywdziła mnie w najgorszy sposób. Jak mogłaś, Indie? - ugryzłam wargę, by nie pozwolić na łzy, które i tak miały gdzieś moje starania. 

- Nie było dnia, żebym o tym nie myślała. Musisz mi uwierzyć, że to jest rzecz, której żałuję najbardziej. Zrobiłam wszystko, aby tutaj przyjechać i cię stąd wziąć i jeśli tylko mi pozwolisz...

- Czego oczekujesz? Wsadziłaś mnie do więzienia! Mogliśmy przez wszystko przejść razem, ale ty wolałaś...

- Postaw się na moim miejscu! Chociaż raz! Przez całe życie musiałam sobie radzić, żeby przetrwać i byłam we wszystkim sama. Nie mogłam już znosić ciągłych trudności. Żyłam jak w horrorze, ponieważ ciągle coś za rogiem czekało, aby mnie zabić od środka. Kiedy w końcu zrozumiesz, że od samego początku nie było nikogo, kto by mi dał poczucie bezpieczeństwa i nauczył jak powinno się żyć z drugim człowiekiem! To nie przychodzi tak łatwo! - doświadczenia, które przeżyłam w dzieciństwie, nie dawały mi szansy. Na nic. Nie rozumiałam czemu nikt nie zwrócił na to uwagi. Mimo, że było już tyle sygnałów.

- Indie, musisz iść po pomoc. 

- Nie chcę iść sama. - szepnęłam tak cicho, że nie byłam pewna czy usłyszał, ale usłyszał. Złapał mnie za rękę i delikatnie ścisnął. Wstydziłam się. Wstydziłam się iść do lekarza, choć doskonale wiedziałam, że tego potrzebowałam. Bałam się powiedzieć wszystko na głos i bałam się zobaczyć rezultaty.

- Nie rozumiem tego, jak to działa i czemu jeszcze nas do siebie ciągnie, ale jeśli pokażesz mi, że naprawdę ci zależy, to deklaruję ci, że będę przy tobie. 

- Dziękuję, a teraz zbieraj się. Wracasz do domu, Harry. - i nie miałam na myśli budynku.


Po przyjeździe do hotelu, dałam czas Harry'emu, aby sobie odpoczął. Rozpakowałam jego rzeczy, które mu pozostały, do szafy w jego pokoju, zamówiłam jedzenie na kolację i przygotowałam jakiś film. W tym czasie zielonooki zasnął. Weszłam do jego sypialni i usiadłam na krańcu materacu. Przyglądałam mu się i delikatnie odsunęłam kosmyki z jego czoła. 

- Przepraszam cię, Harry. Tak bardzo przepraszam. - bąknęłam i ucałowałam jego nos zanim wyszłam. 

Przebrałam się w luźniejsze ubrania, a właściwie szare dresy i zaczęłam poszukiwać pracy. Zobaczyłam ogłoszenie mojej starej kancelarii, jednak nie miałam śmiałości do nich napisać. Adam zapewne był wściekły na mnie i nigdy mi nie wybaczy tego co zrobiłam. Napisałam więc do kilku innych firm, lecz w głowie cały czas miałam tylko Walsh'a. Znalazłam w sobie odrobinę pewności siebie i napisałam żałośnie brzmiący mail do niego. Warto próbować przynajmniej. 

- Chyba też powinienem czegoś poszukać. - doszła mnie chrypka za moimi plecami, więc podskoczyłam ze strachu i odetchnęłam dla uspokojenia. - Tylko co? Skoro jestem skreślony na wszystkich płaszczyznach. 

- Może odpocznij kilka tygodni. 

- I jak chcesz opłacić... cokolwiek.

- Mam oszczędności. Zarabiałam dość sporo jako prawnik w waszej firmie. A na dodatek pewnie znajdę niedługo pracę. 

- Nie będziesz mnie utrzymywać.

- Chyba jestem ci to winna. - i na tym nasza dyskusja się skończyła, ponieważ została przerwana przez dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć i okazało się, że jedzenie, które zamówiłam, było już gotowe. - Nie pytam czy jesteś głodny, bo dobrze wiem, że nie karmili cię odpowiednio. - byłam zła, byłam wściekła na siebie, że do tego doprowadziłam. Wychudzony, złamany, z rozdartym sercem i to przeze mnie. Podałam mu karton, w którym było włoskie danie z makaronu. Sama zamówiłam sobie podobny posiłek i dodatkowo wzięłam nam jedną pizzę na spółę. 

- Co robiłaś, gdy... no wiesz.

- Dostałam się do programu ochrony świadków i wywieźli mnie do Wielkiej Brytanii.

- Mało oryginalnie. 

- Racja. Kazali przefarbować włosy i zmienić tożsamość. - zdziwił się, ale nie przerywał jedzenia.

- Więc jak masz imię? - zaśmiałam się, ale po chwili zauważyłam, że on był poważny. Cóż, to nie był dobry moment na żarty.

- Jestem starą Indie Denis. Kazałam im to zmienić. Dobrowolnie się narażam. Chcesz wina?

- Poproszę. - podniosłam się i ruszyłam po butelkę oraz dwa kieliszki. - Miałaś kogoś...

- Nie. - ucięłam krótko. - Nie mogłabym. - pokiwał tylko głową i resztę kolacji spędziliśmy w ciszy. Posprzątałam po nad i po dokończeniu alkoholu zostawiłam go w pokoju z telewizorem. Sama stwierdziłam, że pora wziąć kąpiel. 

- Przepraszam! Nie wiedziałem, że... - jeszcze parę lat temu nie powiedziałabym, że ta sytuacja będzie niezręczna, ale w tym wypadku, gdy oboje nie mieliśmy pojęcia na czym stoimy, tak, było niezręcznie. Stałam właśnie bez ubrań, w samej bieliźnie, a woda się lała i unosiła piękny zapach płynu do kąpieli. 

- Jeśli chcesz, możesz zostać. - mruknęłam niepewna. On tylko zamknął drzwi i usiadł na zamkniętej ubikacji. Ja natomiast ściągnęłam z siebie stanik i majtki. Zrobiłam to powoli i delikatnie. Dosłyszałam przełknięcie śliny i nerwowe poruszanie się. Weszłam do wanny i w końcu na niego spojrzałam. - Masz wieści o Franku?

- Umiera, powoli, boleśnie. Nie ma pieniędzy na chemioterapię.

- Doigrał się.

- Tak jak ja. - jego głos był przepełniony żalem, więc spuściłam wzrok. 

- Jest mi przykro, naprawdę...

- Wiem. - i wyszedł. 

Zostałam w łazience chwilę dłużej, a potem w ręczniku ruszyłam do swojego pokoju. Nigdzie nie było bruneta, dlatego postawiłam, że poszedł spać. Cicho przeszłam obok jego sypialni i weszłam do swojej i nie zdążyłam zamknąć drzwi, gdyż facet stojący za moimi plecami, zrobił to za mnie.

- Indie, proszę cię, powiedz mi wszystko.

- Powiedziałam już...

- Doskonale wiesz o co mi chodzi. - doskonale wiedziałam o co mu chodziło. Jednak, jego usta, które łagodnie muskały moje jeszcze ciepłe ramię, nie pomagały.

- Nie zawsze wszystko co mówiłam było prawdą. Tragedię mamy zapamiętałam nieco inaczej niż to było. Brat zawsze mi dokuczał, bo przecież był bardziej utalentowany niż głupia Indie. Mama nie okazywała mi za dużo uczuć. Chyba, że bała się ojca, to szukała we mnie pocieszenia. Gdy brakowało pieniędzy, kazała mu sprzedawać narkotyki. Tak się zaczęło. I tak skończył mój ojciec. Uzależniony, zmuszony do czarnej pracy, przez kobietę, która nigdy nikogo nie kochała. I na takiego samego człowieka chciała wychować mojego brata. Nie zaznałam w życiu nigdy dobrych emocji, ale wpajałam sobie, że to jakie miałam dzieciństwo, nie będzie wpływało na moją przyszłość, bo przecież na dzieciństwo wpływają rodzice, a na dorosłość my sami. Nie umiem w kontakty międzyludzkie, roi się we mnie tyle negatywnych uczuć, że nie umiem ich powstrzymać, ale starałam się je tłumić i wychodziło mi to przez lata. Nigdy nie dopuściłam do siebie człowieka tak blisko. Tylko ciebie i nie umiem sobie wybaczyć tego ile nas spotkało i jak potraktowałam cię ostatnim razem. Myślałam, że należy mi się w końcu szczęście, jednak nie pojmowałam i prawdopodobnie nadal nie pojmuje co to znaczy w moim przypadku. Chciałam oszukać siebie i innych, lecz nie mogę. Jestem zepsuta i potrzebuję pomocy. Potrzebuję ciebie, żeby do tego dojść i przysięgam, że nigdy nie pragnęłam czyjejś obecności tak mocno. Dlatego wróciłam i wiem, że moje zachowanie wskazuje na zaburzenia i, że nie jest łatwo, ale jedyne co mogę na ten moment ci okazać to moją niecodzienną miłość, troskę i współczucie. I obiecuję, że pójdę, że pójdziemy do terapeuty. Musimy sobie pomóc nawzajem, bo inaczej będziemy tkwić w tym chorym kole... - nie dane było mi dokończyć, gdyż wysoki brunet odwrócił mnie do siebie i złączył nasze wargi. Jednym zręcznym ruchem ściągnął moje puchate odzienie, a nas położył na łóżku.

- I nie jesteśmy już wolni? Cokolwiek to miało znaczyć wtedy.

- Jesteśmy. Mamy tylko siebie, możemy zrobić razem wszystko, bez żadnych zobowiązań wobec innych, Harry. Jesteśmy wolni. - ostatnie słowa wręcz jęknęłam mu do ucha, gdy rozszerzył moje nogi i wszedł we mnie tak delikatnie, lecz zarówno namiętnie. Moje ciało jakby odetchnęło z ulgą, kiedy poczuło brakujący element. Nigdy za nikim tak nie tęskniłam.

**

witam i w sumie też żegnam!

Ostatni, długi rozdział WAF! Oficjalnie seria zakończona.

Spokojnie, na dniach dodam nowe opowiadanie. Nieco podobne, ale kompletnie inne. Oczywiście w klimacie biznesu! Mam nadzieję, że płynnie przejdziecie stąd na nowe opowiadanie. Napiszcie ostatni komentarz i dajcie mi znać jak ogólnie wam się podobało!

Kocham xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro