Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5

Tydzień upłynął mi spokojnie. Na razie zajmowałam się jedną sprawą, która dotyczyła Carl'a, lecz wciąż w tyle głowy miałam Harry'ego. Nie dawał mi wytchnienia nawet na moment. Wciąż zastanawiałam się czy ponownie chciałam się bawić w to wszystko. W końcu mogłam wygrać z nim w sądzie i zakończyć nasze kontakty. Czy to nie był lepszy pomysł niż planowanie jakiejś beznadziejnej zemsty? Musiałam to jeszcze raz przemyśleć. 

Jutro zamierzałam stanąć z nim twarzą w twarz ponownie. Obiecałam sobie, że wtedy podejmę decyzję, czy to co wymyśliłam było tego warte. Wcześniej mogłam działać pod wpływem adrenaliny oraz złości. Nie chciałam marnować kolejnych chwil na tego samego człowieka. 

Tak jak miałam w zwyczaju - wieczorem pozwoliłam sobie na przyjemności takie jak lampka wina oraz gorącą kąpiel, która musiała zrelaksować mnie przed następnym dniem. Zamierzałam dłużej pospać, dlatego najpotrzebniejsze rzeczy przygotowałam już teraz. Moje ubrania w postaci bordowego garnituru oraz białej koszuli leżały już wyprasowane na pralce, a śniadanie czekało w pojemniku. 

Podczas swoich refleksji w wannie doszłam do wniosku, że nie wchodziło się do tej samej rzeki ponownie. Styles miał swoją szansę, miał ich wiele, zdecydował i ustatkował się. Dlaczego więc w ramach zemsty doprowadzałam do tego, żeby znów ugrząźć w tym gównie. Najlepszą karą dla niego byłoby to gdyby zobaczył jak świetnie radziłam sobie bez niego. To zabolałoby go bardziej. 

Niestety jedyna okazja na pokazanie swojej władzy to był właśnie konflikt między Locke a Styles'em. I to musiałam wykorzystać do maksimum możliwości. Wydawałam się żądna zemsty, lecz nie mogłam zaprzeczać. Tak to wyglądało i na tym to polegało. Czułam niewytłumaczalną potrzebę udowodnienia, że bez niego byłam lepszą wersją siebie. Wersją jakiej on pożądał, która była dla niego jak zakazany owoc. Nie brzmiało to pięknie?

Po opuszczeniu łazienki poszłam do sypialni, ponieważ mimo, że tydzień nie był wyjątkowo ciężki, to odczuwałam zmęczenie. Fizyczne oraz psychiczne. Potrzebowałam tej nocy na regenerację, aby wrócić sto razy silniejsza. Wcześniej to był zwyczajny szok. Szok wywołany zielonookim.

Tak, Indie, szok. 

Ustawiłam swój budzik na dziewiątą. Te małe niebieskie urządzenie było ze mną od samego początku i to aż dziwne, że niby tak znienawidzony przez wszystkich przedmiot, był mi najwierniejszy i wręcz mogłam go nazwać przyjacielem. To wydawało się takie śmieszne, gdyby zagłębić się w fakt, że mówiłam o zwykłym alarmie. 

Będąc przykryta satynową pościelą, standardowo włączyłam telewizor, w którym nic ciekawego nie było, dlatego tak jak zawsze skończyłam na Netflixie. Nie dane było mi odtworzyć pierwszy odcinek, ponieważ dźwięk mojego telefonu rozniósł się po całym pokoju. 

Nie znałam numeru. Nie kojarzyłam nawet. Każdemu w takich momentach pojawiała się czerwona lampka w głowie. Nikt nie lubił odbierać od nieznajomych, więc teoretycznie nigdy tego nie robiłam. Od znajomych również. No cóż. 

Mimo wszystko moja ciekawość wzięła w górę i sekundę później siedziałam oparta o dużą poduszkę z komórką przyciśniętą do swojego prawego ucha. 

- Dodzwoniłem się do Indie Denis? - chciałam krzyczeć, że nie. Zmroziło mnie, gdyż znałam ten głos doskonale. Mężczyźni z rodziny Stylesów mieli bardzo wyraźne, charakterystyczne głosy, których nie dało się pomylić z nikim innym. Jeszcze jego mi brakowało, ale za późno było aby się rozłączyć. - Indie?

- Frank. - przybrałam poważną lecz pewną siebie postawę i całe napięcie ze mnie zeszło. Jesteś inna, Indie. Pamiętaj. - W czym mogę ci pomóc o dwudziestej drugiej? - w moich słowach było czuć nutkę niechęci i o to chodziło. 

- Przepraszam, ale dopiero udało mi się uzyskać twój numer telefonu... - ciekawe skąd, ponieważ znały go może z trzy osoby? Po wyjeździe zmieniłam wszystko. Zwłaszcza możliwość nawiązania kontaktu ze mną. -... w każdym razie. Słyszałem, że jesteś obrońcą Carl'a Locke...

- Harry się już poskarżył? - uśmiechnęłam się sama do siebie, bo widocznie nie byłam mu obojętna. Doskonale.

- Nie powiem, że nie był zaskoczony całą sytuacją. Zresztą jak my wszyscy. Gratuluję genialnej posady. Walsh jest najlepszy w mieście. 

- Do rzeczy, Frank. - marnowanie czasu na tego człowieka zdecydowanie nie należało do moich ulubionych zajęć. Zwłaszcza, że miałam jeszcze do wyboru spanie. 

- Chciałbym z tobą porozmawiać na żywo. Twarzą w twarz. Bez Harry'ego, bez Louis'a czy kogokolwiek innego.

- Jakim masz w tym interes?

- A muszę mieć? Byłaś dużą częścią życia mojego syna, nie widziałem cię kilka lat, a teraz okazuje się, że powoli stajesz się najlepsza w swoim zawodzie. 

- Jak zauważyłeś - byłam częścią jego życia. Nie jestem już i nie planuję być. Nie ma sensu, abym pchała się do waszej firmy.

- Nalegam. - westchnęłam, przeczesując włosy wolną dłonią. Niby nie miałam nic do stracenia, a bruneta w to nie mieszano, dlatego mogłam zaryzykować. - Indie, obiecuję, że...

- Zgoda. - mruknęłam nie do końca zachwycona tym jak potoczyła się ta konwersacja. To wszystko wydarzyło się przez moją ciekawość, ponieważ on musiał mieć konkretne, tajemnicze dla mnie cele. - Wyślij mi konkrety, a teraz wybacz, ale muszę się położyć. - nie czekałam na jego odpowiedź. Po prostu rozłączyłam się i położyłam na wygodnej pierzynie. Wcześniej oczywiście wyłączając telewizor. 

Byłam zaintrygowana czego ode mnie mógł chcieć Frank. W końcu nie byłam mu do niczego potrzebna. Tak sądziłam. Nie potrafiłam wyobrazić sobie powodów, dla których tak desperacko prosił o spotkanie. Może ich nie znałam? W końcu byłam prawnikiem, służyłam pomocą, lecz jeśli to dotyczyło jego syna to byłam negatywnie nastawiona. I nie zamierzałam tego zmieniać, a przynajmniej na tę chwilę. 

Musiałam przestać analizować najmniejsze szczegóły, które mnie otaczały. To powodowało ból głowy oraz problemy z zaśnięciem, a tego nie znosiłam. Żeby móc emanować odwagą, siłą i pięknem, które ukazywałam każdego dnia, niezbędny mi był sen. Dlatego nie czekałam ani minuty dłużej i zwyczajnie odpłynęłam. 

Byłam zadowolona, że wszystkie oczy były skierowane na moją osobę, lecz mnie interesował tylko jeden człowiek. Ten o zielonych tęczówkach, z hipnotyzującym uśmiech i najseksowniejszym ciałem jakie widziałam.

Przyjście tutaj było zdecydowanie dobrym pomysłem, ale do rzeczy.

Siedziałam w wielkiej sali balowej, która została zmieniona specjalnie dla najlepszych inwestorów w tym mieście na jedno wielkie biuro. Adam był jednym z nich i przy okazji doradcą finansowym kilku z nich. Z tego powodu miałam zaszczyt być jego partnerką, ponieważ żona rozchorowała się dzień przed wydarzeniem. 

Nie byłam zaznajomiona z przyczynami ich spotkania, ale mało mnie interesowało. Doskonale zdawałam sobie sprawę kto tutaj miał być. I znalazłam go. Siedział cztery stoliki dalej, pod ścianą, kompletnie zapatrzony we mnie. To był przepiękne, satysfakcjonujące uczucie. 

Mrugnęłam do niego, aczkolwiek nic więcej nie planowałam. Usiadłam po prawej stronie Walsh'a i tak zapowiadał się wieczór. 

- Witaj, Adam. - a niech to.

- Frank! Mam nadzieję, że nie jesteś zły na tę sprawę z Carl'em, wiesz, że nie mogę odmówić...

- To jest czysty biznes, takie życie. - wzruszył ramionami, klepiąc potem mojego szefa po plecach. - Mojego syna kojarzysz, prawda?

- Oczywiście, jakbym mógł nie?! - zaśmiali się, lecz mi do śmiechu nie było. Ani trochę. - Witaj, Harry, a to jest moja nowa zdobycz...

- Indie.

- Oh, no jasne. Przecież się znacie. - czterdziestopięcioletni mężczyzna walnął się delikatnie w czoło, ukazując swoje roztrzepanie. Każdy z nas oprócz Adam'a czuł rosnące napięcie. Mimo to stałam cicho. 

- Nigdy bym nie zapomniał...

Indie, niezaprzeczalnie nie możesz jeść żadnych słodyczy przed senem, bo twoja wyobraźnia robi sobie z ciebie żarty. 

Następny dzień czyli dzień maratonu!

40 komentarzy i leci kolejny rozdział oczywiście wliczcie w to mój sen i maksimum trzy komentarze na osobę żeby nie było zbyt łatwo

Kocham xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro