Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

48

Nie mogłam spać ani jeść. Mimo, że musiałam, aby mój umysł racjonalnie myślał, to nie mogłam. Czułam jakbym miała zaraz zwymiotować. 

Dzisiaj czekało mnie przesłuchanie dotyczące teoretycznego zaginięcia Charlotte. Nie kontaktowałam się przez cały poprzedni dzień ani z Harrym, ani z Frankiem, a nawet z Tomlinsonem. Byłam skazana sama na siebie i swoją intuicję. Ufałam jej bardziej niż całej rodzinie Styles'ów. Choć z tyłu uważałam to za błąd. 

Ile razy moja intuicja mnie zawiodła? Ile razy dałam się jej ponieść?

Indie, to nie była intuicja, to uczucia.

Prawda.

Wzięłam sobie słowa zielonookiego do serca. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że stałam się teraz  pozbawioną emocji, zimną kobietą. Przynajmniej w stosunku do niego.

Miałam wystarczająco dużo czasu, aby przeanalizować siebie, swoje życie i drogę, którą zamierzałam podążać. Drogą, którą wyznaczył mi ojciec mojego partnera.

Czy chciałam nią podążać?

Nie miałam bladego pojęcia. Wszystko mnie przerosło i wiedziałam, że większość sama na siebie zrzuciłam. Pozwoliłam swoim emocjom wziąć nade mną kontrolę.

Czy powinnam mieć do siebie pretensje?

Oczywiście. Gdybym nie wróciła z Waszyngtonu, to prawdopodobnie wiodłabym spokojne, poukładane życie. Gdybym odmówiła Styles'owi tyle razy, byłabym gdzieś w cichym miejscu. Bez bólu, bez stresu. 

Czy chciałam mieć życie pełne harmonii i nudnych rutyn?

Brakowało mi tego. Cała moja egzystencja polegała na ciągłych niepowodzeniach, wchodzeniu pod górkę, strachu, niepewności, potyczkach. 

Bo ile można? Każdy miał swoje granice. 

Zastanawiałam się długo i chciałabym w końcu wyjść na prostą. Mieć to za sobą i na zawsze zapomnieć o tym całym chaosie w Nowym Jorku. 

Czy dałabym radę to osiągnąć z Harry'm?

To była ciężka decyzja, jednak każda próba wyobrażenia sobie tego spokoju wiązała się z brakiem bruneta. Bolało, choć myślałam, że boleć będzie bardziej. 

Poświęciłam temu całą noc. 

Mówiłam to już raz. I muszę powtórzyć to z większą dumą - chcę skupić się na sobie i swoich potrzebach. 

Bez rodziny Styles. 

Bez ich oszustw, przestępstw, toksycznego wpływu na wszystkich dookoła. Nie zamierzałam ich z osobna oceniać. Każdy był wart siebie, a ja nie zamierzałam grać w tym żadnej roli. 

To była trudna decyzja, lecz z każdym jej powtórzeniem, było mi łatwiej. I tak o czwartej w nocy postawiłam sobie najważniejsze pytanie, które każdy w związku powinien sobie zadać. 

Czy kochałam go na tyle, aby znieść i poświęcić tak dużo?

Nie. Zdecydowanie nie. Kochałam go, kochałam go kilka lat temu i nadal żywiłam do niego głębokie uczucie, lecz tego było sporo, a ja byłam jedna. Styrana, zmęczona i przygnębiona. Wplątana w morderstwo, z utraconą wiarą w siebie, znowu zmanipulowana. Powiedziałam dość. 

Chciałam to zrobić swoją metodą. Bez konsultacji, ze swoim umysłem, ze swoim sercem. 

Rano wstałam wymęczona przez trudną noc, lecz wciąż miałam w sobie dużo energii. Odwaga mi to dawała, pewność siebie, duma. Sama perspektywa lepszego życia, które mogłabym znowu zacząć do nowa, pozostawiając wszystko za sobą. 

Ubrałam się elegancko, lecz na tyle wygodnie, aby ubranie nie wprawiało mnie w jeszcze większy dyskomfort podczas przesłuchania. 

Na komisariat dojechałam w kilka minut. Szybko, za szybko. 

Postanowiłam w spokoju poczekać, aż będzie odpowiednia godzina na wejście do środka. Chociaż, można było nazwać to zjawiskiem iluzji, bo nigdy nie jest odpowiednia godzina, aby iść na rozmowę w sprawie zaginięcia. 

Odetchnęłam kilka razy i poprawiłam włosy w lusterku auta, zanim wyszłam. Stanęłam na środku korytarza komisariatu i uważnie szukałam miejsca, gdzie mogłabym się zgłosić. Oczywiście, że recepcja była tuż przede mną. 

Spostrzegawcza Indie.

- Dostałam wezwanie...

- Indie Denis?

- Tak. - odparłam zdziwiona i zaskoczona nudnym, chłodnym tonem policjanta. 

- Dokument. - niechętnie podałam swój dokument potwierdzający tożsamość. Rozumiałam, że nie przepadał za swoją pracą, bo zamiast mieć akcje policyjne niczym CSI w telewizji, to musiał tu siedzieć, ale nie musiał się wyładowywać na mnie. - Pokój dwieście dwanaście. Pierwsze piętro, korytarzem w prawo i drugie drzwi na lewo. 

- Dziękuję. - buraku. Obraza policjanta nie była mile widziana w jego miejscu pracy, więc pozostały mi jedynie moje myśli. Westchnęłam i skierowałam się w stronę schodów.

Oddychaj, Indie. 

Starałam się, ale doskonale wiedziałam, co mnie męczyło i jaki miałam plan. Gdy go rozpocznę nie będzie już odwrotu. 

- Panna Denis, proszę usiąść. Zaraz zaczniemy. - usiadłam na tym niewygodnym krześle, w pomieszczeniu ciemnym, ale oświetlonym jedną mocną lampą. - Mam nadzieję, że jako prawnik, wie pani o wszystkich procedurach i nie musimy się bawić w...

- Jestem świadoma swoich praw. 

- Świetnie, więc...

- Jestem w stanie powiedzieć wszystko, co wiem, ale muszę zostać zapewniona, że dostanę maksymalną ochronę na jaką was stać. Zrozummy się dobrze. Chodzi o rodzinę Styles. Nie muszę wyjaśniać, dlaczego mam nikłe zaufanie do was i waszych możliwości.

- Panno Denis, w tym mieście nie ma osoby, która nie chce zamknąć Franka Stylesa w więzieniu. Jeśli ma pani być bohaterką tego dokonania, to zagwarantujemy pani wszystko co w naszej mocy. 

- Chcę mieć to na papierze. Najpierw ochrona. Zdecydowanie ktoś musi być pod moim domem, a nawet wolałabym, aby ktoś był wtedy ze mną. I to nie dzielnicowy z ostatniej przecznicy w Nowym Jorku, bo na takie coś się nie piszę. I chcę być świadkiem koronnym, nie wiem ile Styles ma ludzi pod sobą i w jakich miejscach na świecie. 

- Proszę bardzo. - podniósł się i wyszedł. Moje ręce pociły się, w ustach zabrakło śliny, moje oczy robiły się suche przez sztuczne światło. W całym pokoju było gorąco, a ja marzyłam o powrocie do domu.

Czekałam półgodziny, może więcej, może mniej. Ciężko było mi określić czas. Moje nerwy przejęły kontrolę. 

- Przeczytaj i podpisz jeżeli układ ci odpowiada. Skontaktujemy się też z wyższymi służbami, abyś miała pewność, że będziesz bezpieczna. - nie miałam pojęcia czy mogłam mu ufać, ale i tak czekała mnie śmierć. Więc albo ta teoretyczna umowa z policją albo pusta, pozbawiona walki śmierć. 

Przeanalizowałam każdy punkt, każde słowo, każdą możliwość. Chciałam mieć to już za sobą. W końcu to nie ja niszczyłam ludzi, w końcu to nie ja popełniłam przestępstwo.

Tak przynajmniej uważałam.

-  Zgadzam się. - wypuściłam zdenerwowana świst powietrza i wzięłam długopis do ręki. - Od czego mam zacząć? - moje serce podskoczyło mi do gardła, obsesyjnie wbijałam sobie paznokcie w dłoń, którą zaciskałam co sekundę. 

- Najlepiej od początku.

- To zrób kawy, ponieważ trochę nam to zajmie. - czas rozpocząć proces kończący rodzinę Styles i poczuć się wreszcie wolną oraz oczyszczoną. 

szok, że się tutaj pojawiłam.

dwa do końca!

kocham xx


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro