Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43

Następnego dnia czekałam w swoim biurze na wiadomość do Franka. Siedziałam w milczeniu, obserwując Adama, który z niespotykaną dotąd ekscytacją, patrzył w telefon. Komórka nie należała do niego. Prawdopodobnie już wcześniej mieli potrzeby posiadania kilku urządzeń. 

W końcu w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk wyczekiwanego dzwonka i Walsh niemal od razu odebrał. Jego mina wskazywała pełne skupienie, a ręce na zmianę zwijały się w pięści i później rozluźniały. Z palcem przy ustach oczekiwałam na dalszy rozwój. Stoicki spokój. 

Rozmowa nie trwała długo. To było zaledwie kilka minut, a jego postawa nawet przez chwilę się nie zmieniła. Po rozłączeniu się, spojrzał na mnie i pokiwał głową.

- Harry właśnie zgłosił zaginięcie żony. - wtedy nie było już odwrotu. Albo brnęliśmy w plan Franka, który nie był taki durny, albo mogliśmy wszyscy iść do więzienia. 

W nocy dopadło mnie rozmyślanie na temat jednego szczegółu, który stary Styles pominął. Mianowicie, dlaczego policja nie miałaby pomyśleć, że to ja zleciłam zabójstwo mojemu ojcu? W ramach rekompensaty za zrujnowane dzieciństwo? Nie byłam głupia i wiedziałam, że ten scenariusz też był możliwy, dlatego obawiałam się, że mój były pracodawca znów nie grał czysto. 

- Indie, zastanawiasz się nad czymś. - nie odezwałam się. Bałam się, że znowu wpadłam w pułapkę. Nie byłam pewna czy ufałam komukolwiek. - Indie, musimy ze sobą rozmawiać. Nie możemy teraz mieć przed sobą tajemnic. 

- Co jeżeli oni stwierdzą, że kazałam mu ją zabić? - nie spodziewał się tego. Widziałam to po jego wyrazie twarzy. Zabawne, że żadne z nich nie patrzyło na to w ten sposób. 

- Nie zrobią tego.

- Skąd wiesz? Nie możesz mnie zapewnić, że nie wezmą mnie pod uwagę jako zleceniodawcy zabójstwa żony mojego kochanka! - z każdym nowym słowem unosiłam swój głos, gdyż docierało do mnie jak wszystko się prezentowało. 

- Uspokój się, bo w nerwach zaczniemy popełniać błędy. 

- Błędem było to, że tutaj wróciłam. Myślicie, że jak jestem najmłodsza to jednocześnie najgłupsza? - wstałam i ominęłam stół, na którym trzymałam stertę dokumentów. - Jeżeli uważasz, że będę ślepo wierzyła Frankowi to mam rozczarowującą wiadomość. 

- Indie, to nie jest czas, aby twoje hormony oraz obawy kierowały całym planem. Nie denerwuj mnie i zachowuj się profesjonalnie. - pierwszy raz nie byliśmy dla siebie uprzejmi. Powoli powstawał między nami mur, który był skutkiem stresu. - Hank właśnie szuka tego narkomana, aby go nakierować do ciebie. Musimy to zrobić jeszcze dzisiaj. 

- Kim, do cholery jasnej, jest Hank? 

- Naszym aniołem stróżem. - i wyszedł. Tak zwyczajnie mnie zostawił. 

Wzięłam głęboki oddech i oparłam się o biurko. Musiałam dać sobie czas na przemyślenie wszystkiego. Mimo, że i tak byłam już częściowo pogrzebana. Za jakiś moment miałam spotkać się z człowiekiem, którego nienawidziłam całym sercem i udawać, że moja złość przeszła. Nie cierpiałam dawać ludziom nadziei lub satysfakcji z tego, że oni zachowywali się jak najwięksi skurwiele a ja miałam grać tą dobrą. Nawet jeśli wierzyłam, że karma wracała ze zdwojoną siłą, to sam okres czekania był zabijający. 

- Indie? Jest pod budynkiem. - otworzyłam oczy i odwróciłam się. 

- Więc zaczynajmy. - Louise przyniosła dwa kubki parującej herbaty. Oczywiście w rękawiczkach. Rozstawiła przypadkowe kartki papieru na biurku, a wcześniej dokładnie wyczyściła fotel. Zgaduję, że ona też wiele razy miała okazję być częścią ich intryg. No cóż, o wielu sprawach nie zdawałam sobie pojęcia. 

Poprawiłam swoją marynarkę i policzyłam do dziesięciu zanim zajęłam odpowiednie miejsce i przynajmniej starałam wydobyć z siebie odwagę. 

- Nie sądziłem, że tak rzucam się w oczy. Zazwyczaj ludzie kopią mnie na ulicy. - zaśmiał się, a ja wskazałam na siedzenie. Przekrzywiłam głowę, czując od niego odór. 

Wytrzymasz, Indie.

- Nie bardzo rozumiem. 

- Twój kolega z pracy bardzo się zaniepokoił tym, że cię nawiedzam, ale powiedział, że chciałabyś ze mną porozmawiać.

- Tak, cóż. - załapałam, że od dzisiaj moim kolegą był Hank. W porządku. - Mam dość twoich wiecznych wizyt tutaj. Jeżeli mamy utrzymać jakiekolwiek relacje nie możesz się tutaj pojawiać. - wzięłam łyka swojego napoju i sugestywnie spojrzałam na jego naczynie. Pozytywnie zaskoczony wziął je w obie dłonie i z przyjemnością wypił połowę zawartości. Posłałam mu uśmiech. 

- Psuję ci reputację.

- Owszem. Mam dla ciebie propozycję. Załatwię ci pracę, ale muszę wiedzieć czy do czegokolwiek się nadajesz. Dzięki temu będziesz mógł wydawać pieniądze na takie prochy jakie ci się nie śniły. - jego żałosne tęczówki zaświeciły się jak gwiazdeczki. Moje pobłażliwe i kpiące spojrzenie nie docierało do niego. Był zbyt prosty, aby to pojąć. 

- Dlaczego tak nagle?

- Każdy ma granice cierpliwości. Twoja ostatnia wizyta dała mi do myślenia. Inaczej się ciebie nie pozbędę. - to nie była do końca prawda. Plan pozbycia się go był zupełnie inny, aczkolwiek nie mógł o tym wiedzieć. - Napisz mi na kartce jakieś proste zdania i wymyśl swój podpis. Jesteś w takiej ruinie, że nie wiem czy podstawowe rzeczy jeszcze potrafisz. - pokazałam palcem na czyste papiery i na moje szczęście zaczął w nich wybierać aż wreszcie sobie jakiś jeden wziął. 

- Nie wierzę, że moje własne dziecko sprawdza czy umiem pisać. - parsknął, przez co musiałam ugryźć się w język. 

- Nie wierzę, że człowiek, który śmierdzi swoimi sikami, ma prawo nazywać się moim ojcem biologicznym. - uniosłam jedną brew, gdy na chwilę oderwał się od swojej czynności. Bez jakiegokolwiek komentarza wrócił do swojego zajęcia. - Dam ci trochę pieniędzy, abyś nie pojawiał się w najbliższym czasie w mojej okolicy. 

- Dziękuję, córeczko. Nigdy bym... - natychmiast się podniosłam i złapałam go za szyję, przygwożdżając go do oparcia fotela. Zapomniałam o smrodzie, zapomniałam o tym jak ohydnym człowiekiem był. Zaczął się krztusić, co jeszcze bardziej sprawiało mi radość. 

- Nie nazywaj mnie w ten sposób. - warknęłam mu prosto w ucho, obserwując jego przerażenie. - Rozumiesz? - kiwnął głową, odczuwając ulgę, kiedy go puściłam. Strzepnęłam kurz z mojego bordowego żakietu i z zadowoleniem przyglądałam się kilku włosom, które pozostawił na krześle. 

- Przepraszam. 

- Masz. - wyjęłam z torebki portfel, a z niego kilka banknotów i wręcz rzuciłam mu je w buzię. - I wynoś się. - już miał wychodzić, jednakże został ostatni punkt programu. - A i jakbyś chciał się ze mną skontaktować. - podałam mu telefon, który wcześniej otrzymałam od prezesa Styles Empire. 

- Dziękuję, Indie. - na całe szczęście wreszcie mnie opuścił.

Prawie się udusiłam w jego otoczeniu, więc niemal w sekundę otworzyłam wszystkie możliwe okna. Nie czekałam długo na kolejne osoby w pomieszczeniu. Adam i Louise weszli z plastikowymi woreczkami, ale gdy dopadł ich odór sami chcieli uciec. 

- O mój...

- No właśnie. 

- Dobra, Indie. Co mamy wziąć?

- Na wszystkich kartkach są odciski palców, włosy na fotelu, pił z kubka i mamy jego pismo.

- Idealnie. Louise do roboty, a potem wiesz co robić. - dała znak, że wszystko było jasne i w odpowiednim zabezpieczeniu rozpoczęła pakowanie śladów. - Teraz wszystko w rękach Hanka. 

- Musimy zdążyć przed policją, Adam...

- Wiem, damy radę. - liczyłam, że doskonale wiedział o czym mówił. Bo ja niestety już nie byłam niczego pewna. 

- Oby. Nie zamierzam iść przez tę sukę do pudła. Już raz dostałam od niej w ryj.

witam, witam ♥

jestem ciekawa czy myślicie, że im się uda

ja mam mieszane uczucia!

piszcie co sądzicie i poinformujcie mnie czy chcecie abym distance dodała po skończeniu waf czy jeszcze w trakcie?

i jestem ciekawa czy po zakończeniu waf będziecie też tak adorować distance :c

bo nie chce tracić moich perełek

kocham xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro