43
Następnego dnia czekałam w swoim biurze na wiadomość do Franka. Siedziałam w milczeniu, obserwując Adama, który z niespotykaną dotąd ekscytacją, patrzył w telefon. Komórka nie należała do niego. Prawdopodobnie już wcześniej mieli potrzeby posiadania kilku urządzeń.
W końcu w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk wyczekiwanego dzwonka i Walsh niemal od razu odebrał. Jego mina wskazywała pełne skupienie, a ręce na zmianę zwijały się w pięści i później rozluźniały. Z palcem przy ustach oczekiwałam na dalszy rozwój. Stoicki spokój.
Rozmowa nie trwała długo. To było zaledwie kilka minut, a jego postawa nawet przez chwilę się nie zmieniła. Po rozłączeniu się, spojrzał na mnie i pokiwał głową.
- Harry właśnie zgłosił zaginięcie żony. - wtedy nie było już odwrotu. Albo brnęliśmy w plan Franka, który nie był taki durny, albo mogliśmy wszyscy iść do więzienia.
W nocy dopadło mnie rozmyślanie na temat jednego szczegółu, który stary Styles pominął. Mianowicie, dlaczego policja nie miałaby pomyśleć, że to ja zleciłam zabójstwo mojemu ojcu? W ramach rekompensaty za zrujnowane dzieciństwo? Nie byłam głupia i wiedziałam, że ten scenariusz też był możliwy, dlatego obawiałam się, że mój były pracodawca znów nie grał czysto.
- Indie, zastanawiasz się nad czymś. - nie odezwałam się. Bałam się, że znowu wpadłam w pułapkę. Nie byłam pewna czy ufałam komukolwiek. - Indie, musimy ze sobą rozmawiać. Nie możemy teraz mieć przed sobą tajemnic.
- Co jeżeli oni stwierdzą, że kazałam mu ją zabić? - nie spodziewał się tego. Widziałam to po jego wyrazie twarzy. Zabawne, że żadne z nich nie patrzyło na to w ten sposób.
- Nie zrobią tego.
- Skąd wiesz? Nie możesz mnie zapewnić, że nie wezmą mnie pod uwagę jako zleceniodawcy zabójstwa żony mojego kochanka! - z każdym nowym słowem unosiłam swój głos, gdyż docierało do mnie jak wszystko się prezentowało.
- Uspokój się, bo w nerwach zaczniemy popełniać błędy.
- Błędem było to, że tutaj wróciłam. Myślicie, że jak jestem najmłodsza to jednocześnie najgłupsza? - wstałam i ominęłam stół, na którym trzymałam stertę dokumentów. - Jeżeli uważasz, że będę ślepo wierzyła Frankowi to mam rozczarowującą wiadomość.
- Indie, to nie jest czas, aby twoje hormony oraz obawy kierowały całym planem. Nie denerwuj mnie i zachowuj się profesjonalnie. - pierwszy raz nie byliśmy dla siebie uprzejmi. Powoli powstawał między nami mur, który był skutkiem stresu. - Hank właśnie szuka tego narkomana, aby go nakierować do ciebie. Musimy to zrobić jeszcze dzisiaj.
- Kim, do cholery jasnej, jest Hank?
- Naszym aniołem stróżem. - i wyszedł. Tak zwyczajnie mnie zostawił.
Wzięłam głęboki oddech i oparłam się o biurko. Musiałam dać sobie czas na przemyślenie wszystkiego. Mimo, że i tak byłam już częściowo pogrzebana. Za jakiś moment miałam spotkać się z człowiekiem, którego nienawidziłam całym sercem i udawać, że moja złość przeszła. Nie cierpiałam dawać ludziom nadziei lub satysfakcji z tego, że oni zachowywali się jak najwięksi skurwiele a ja miałam grać tą dobrą. Nawet jeśli wierzyłam, że karma wracała ze zdwojoną siłą, to sam okres czekania był zabijający.
- Indie? Jest pod budynkiem. - otworzyłam oczy i odwróciłam się.
- Więc zaczynajmy. - Louise przyniosła dwa kubki parującej herbaty. Oczywiście w rękawiczkach. Rozstawiła przypadkowe kartki papieru na biurku, a wcześniej dokładnie wyczyściła fotel. Zgaduję, że ona też wiele razy miała okazję być częścią ich intryg. No cóż, o wielu sprawach nie zdawałam sobie pojęcia.
Poprawiłam swoją marynarkę i policzyłam do dziesięciu zanim zajęłam odpowiednie miejsce i przynajmniej starałam wydobyć z siebie odwagę.
- Nie sądziłem, że tak rzucam się w oczy. Zazwyczaj ludzie kopią mnie na ulicy. - zaśmiał się, a ja wskazałam na siedzenie. Przekrzywiłam głowę, czując od niego odór.
Wytrzymasz, Indie.
- Nie bardzo rozumiem.
- Twój kolega z pracy bardzo się zaniepokoił tym, że cię nawiedzam, ale powiedział, że chciałabyś ze mną porozmawiać.
- Tak, cóż. - załapałam, że od dzisiaj moim kolegą był Hank. W porządku. - Mam dość twoich wiecznych wizyt tutaj. Jeżeli mamy utrzymać jakiekolwiek relacje nie możesz się tutaj pojawiać. - wzięłam łyka swojego napoju i sugestywnie spojrzałam na jego naczynie. Pozytywnie zaskoczony wziął je w obie dłonie i z przyjemnością wypił połowę zawartości. Posłałam mu uśmiech.
- Psuję ci reputację.
- Owszem. Mam dla ciebie propozycję. Załatwię ci pracę, ale muszę wiedzieć czy do czegokolwiek się nadajesz. Dzięki temu będziesz mógł wydawać pieniądze na takie prochy jakie ci się nie śniły. - jego żałosne tęczówki zaświeciły się jak gwiazdeczki. Moje pobłażliwe i kpiące spojrzenie nie docierało do niego. Był zbyt prosty, aby to pojąć.
- Dlaczego tak nagle?
- Każdy ma granice cierpliwości. Twoja ostatnia wizyta dała mi do myślenia. Inaczej się ciebie nie pozbędę. - to nie była do końca prawda. Plan pozbycia się go był zupełnie inny, aczkolwiek nie mógł o tym wiedzieć. - Napisz mi na kartce jakieś proste zdania i wymyśl swój podpis. Jesteś w takiej ruinie, że nie wiem czy podstawowe rzeczy jeszcze potrafisz. - pokazałam palcem na czyste papiery i na moje szczęście zaczął w nich wybierać aż wreszcie sobie jakiś jeden wziął.
- Nie wierzę, że moje własne dziecko sprawdza czy umiem pisać. - parsknął, przez co musiałam ugryźć się w język.
- Nie wierzę, że człowiek, który śmierdzi swoimi sikami, ma prawo nazywać się moim ojcem biologicznym. - uniosłam jedną brew, gdy na chwilę oderwał się od swojej czynności. Bez jakiegokolwiek komentarza wrócił do swojego zajęcia. - Dam ci trochę pieniędzy, abyś nie pojawiał się w najbliższym czasie w mojej okolicy.
- Dziękuję, córeczko. Nigdy bym... - natychmiast się podniosłam i złapałam go za szyję, przygwożdżając go do oparcia fotela. Zapomniałam o smrodzie, zapomniałam o tym jak ohydnym człowiekiem był. Zaczął się krztusić, co jeszcze bardziej sprawiało mi radość.
- Nie nazywaj mnie w ten sposób. - warknęłam mu prosto w ucho, obserwując jego przerażenie. - Rozumiesz? - kiwnął głową, odczuwając ulgę, kiedy go puściłam. Strzepnęłam kurz z mojego bordowego żakietu i z zadowoleniem przyglądałam się kilku włosom, które pozostawił na krześle.
- Przepraszam.
- Masz. - wyjęłam z torebki portfel, a z niego kilka banknotów i wręcz rzuciłam mu je w buzię. - I wynoś się. - już miał wychodzić, jednakże został ostatni punkt programu. - A i jakbyś chciał się ze mną skontaktować. - podałam mu telefon, który wcześniej otrzymałam od prezesa Styles Empire.
- Dziękuję, Indie. - na całe szczęście wreszcie mnie opuścił.
Prawie się udusiłam w jego otoczeniu, więc niemal w sekundę otworzyłam wszystkie możliwe okna. Nie czekałam długo na kolejne osoby w pomieszczeniu. Adam i Louise weszli z plastikowymi woreczkami, ale gdy dopadł ich odór sami chcieli uciec.
- O mój...
- No właśnie.
- Dobra, Indie. Co mamy wziąć?
- Na wszystkich kartkach są odciski palców, włosy na fotelu, pił z kubka i mamy jego pismo.
- Idealnie. Louise do roboty, a potem wiesz co robić. - dała znak, że wszystko było jasne i w odpowiednim zabezpieczeniu rozpoczęła pakowanie śladów. - Teraz wszystko w rękach Hanka.
- Musimy zdążyć przed policją, Adam...
- Wiem, damy radę. - liczyłam, że doskonale wiedział o czym mówił. Bo ja niestety już nie byłam niczego pewna.
- Oby. Nie zamierzam iść przez tę sukę do pudła. Już raz dostałam od niej w ryj.
♥
witam, witam ♥
jestem ciekawa czy myślicie, że im się uda
ja mam mieszane uczucia!
piszcie co sądzicie i poinformujcie mnie czy chcecie abym distance dodała po skończeniu waf czy jeszcze w trakcie?
i jestem ciekawa czy po zakończeniu waf będziecie też tak adorować distance :c
bo nie chce tracić moich perełek
kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro