41
- Jak to, pozbyłeś? - wszyscy byliśmy w szoku oprócz oczywiście mówcy oraz Adama. Stali oboje z chłodnym wyrazem twarzy, kompletnie poważni i niewzruszeni. Nie znałam Walsha od tej strony i nie podobało mi się to.
- Może to być dla was trudne. Rozumiem to, ale ten biznes jest prawdziwy i jeśli coś ci stoi na drodze to to usuwasz. - chyba się przesłyszałam.
- Co masz na myśli? - wstałam ze swojego miejsca i teraz całe nasze zgromadzenie było na nogach.
- Indie, nie jesteś głupia. Wroga pokonuje się jego własną bronią. Charlotte na to zasłużyła i nie możesz zaprzeczyć. - cholera jasna. Była upierdliwa, była oszustką, manipulowała Harry'm, szantażowała go, ale czy powinna umrzeć? - Musieliśmy to zrobić. Dla dobra mojego syna...
- Nie wciskaj mi takich pierdół. Nie robisz tego dla niego tylko dla firmy. Sprawy się skomplikowały, ponieważ on chce odejść. Powiedz mi, Frank. Czy mnie też zamierzałeś zabić? W końcu nieźle...
- To nie jest czas na takie rozmowy. - otworzyłam szerzej oczy, gdyż nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Zwróciłam swój zszokowany wzrok na przerażonego bruneta, który stał naprzeciwko mnie.
- Indie! Indie, zaczekaj! - nawet się nie zatrzymywałam. Wybiegłam z tego gabinetu, czując jak się duszę.
Nie dość, że prawdopodobnie Charlotte leżała kilka metrów pod ziemią, to ja mogłam wcześniej skończyć dokładnie tak samo.
Tylko dlatego, że byłyśmy w życiu bruneta i nie miało to aprobaty jego ojca.
Ich rodzina była popierdolona, a najgorsze, że każdy z nich nie był nawet dotknięty takim obrotem wydarzeń. Choćby Tomlinson. On po prostu stał i spoglądał w ziemię.
Prawdopodobnie znał mroczną stronę tego wszystkiego bardzo dobrze, aczkolwiek nie było szansy, żebym to zaakceptowała. Jakkolwiek wielka moja sympatia do szatyna by nie była.
Czy tak wyglądał świat bogatych ludzi w Ameryce? Nigdy do niego nie należałam, więc nie było to dla mnie oczywiste.
W co ty się wplątałaś, Indie?
Chciałabym wrócić do dnia, w którym poznałam Jacka i odrzucić jego ofertę pracy. Przynajmniej nie miałabym nic wspólnego z morderstwem.
Cholernym morderstwem.
Morderstwem.
Już kiedyś byłam świadkiem śmierci, przechodziłam przez piekło, a teraz mimo moich wielkich starań, byłam zamieszana w tak wielkie gówno.
Czym sobie na to zasłużyłam?
- Indie, kochanie. - Harry mnie wyprzedził i przeszkodził w dalszej ucieczce. Patrzyłam wszędzie tylko nie na niego. - Indie, spójrz na mnie. - niechętnie to uczyniłam. - Wiem, że to wszystko wydaje ci się popieprzone, ale musisz zachować zdrowy umysł...
- Jak mam to zrobić, będąc tutaj?! Słyszysz, co ty mówisz?! Twój ojciec dopuścił się...
- Tak działa ten świat, Indie! I jesteś jego częścią...
- Nie, nie jestem. Posłuchaj mnie. Zabito mi rodzinę i myślisz, że będę żyła w otoczeniu ludzi, którzy robią to samo. Nieważne kim ona była. Pozbawiliście życia...
- Możesz przestać histeryzować i wrócić do środka? - to nie było pytanie, na które pragnął otrzymać cokolwiek z moich ust. Podeszłam do tego starego skurwysyna, omijając przy okazji zielonookiego.
- Naplułabym ci w twarz, ale szkoda mi śliny. - warknęłam, ponownie wchodząc do biura. Znów byłam przytłoczona przez czterech mężczyzn. - Powiem to w skrócie. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nie jestem taka jak wy...
- Nie masz innej możliwości.
- Słucham?
- Wyjaśnię to w łatwy sposób. Charlotte zaginęła, więc policja od razu zainteresuje się Harry'm. Cała firma plotkuje na wasz temat, to uruchom swój rozumek. Żona znika, a romans kwitnie? Nie bądź głupia. Na razie jestem jedyną waszą ochroną. - prychnęłam z kpiną, ale jednocześnie z wielkim strachem.
- Co się z nią stało?
- To nie jest istotne.
- Co się z nią stało, Frank?! - byłam za bardzo wyprowadzona z równowagi, żeby zorientować się, iż tylko ja w jakiś sposób się martwiłam całą tą sytuacją. Inni wydawali się jakby to była ich prawdziwa rzeczywistość.
- Moi ludzie postarali, aby była to łatwa, szybka śmierć.
- Frank.
- Nie wiem, Indie. Myślisz, że wypytywałem o szczegóły? - przymknęłam oczy i westchnęłam. Po omacku usiadłam na kanapie, gdyż zrobiło mi się słabo. Dochodziły do mnie fakty, które wprowadzały mnie w rzeczywistość, w której żył mój własny ojciec. Może nie posiadałam krwi na rękach, ale związałam się z rodziną, która widocznie nie brała tej sprawy za wyjątkową.
- Kochanie, wszystko dobrze? - zaśmiałam się bez krzty radości, przez co zmieszany Styles zamilkł. - Chcesz wody?
- Poproszę. - przeczesałam obiema dłońmi włosy i przyjrzałam się ich buziom. - Po prostu pragnęłam być szczęśliwa wiecie? Moja mama oraz brat zostali zabici. Z dnia na dzień. - mruknęłam, widząc zaciekawienie Tomlinsona oraz mojego szefa. Widocznie obaj z rodu Styles'ów byli świadomi mojej sytuacji. Grunt to grzebanie w czyimś życiu. - Przez człowieka, który nazywał się moim tatą. Potem włóczyłam się między jednym domem dziecka a drugim, ponieważ każda rodzina, która mnie brała, była potem zawiedziona. Żyłam bez edukacji, na granicy, w kompletnej ruinie. I po tym zjawiliście się wy i do dzisiaj, mając pieprzone dwadzieścia cztery lata, dobrą pracę, studia, to właśnie teraz gdy moje życie miało wyjść na prostą, wy mnie wciągacie w pierdolone zabójstwo!
- Bardzo mi przykro, Indie...
- Darujcie sobie. Nie mam bladego pojęcia kim wy jesteście. Przez większość czasu sądziłam, że jesteście zwyczajnie zadufani w sobie, bo posiadacie te wszystkie rzeczy. Okazuje się, że jesteście więcej niż popieprzonymi frajerami. Jesteście kryminalistami. Nawet ci, którzy mieli bronić prawa. - posłałam Adamowi spojrzenie pełne zwątpienia. - Skąd mam wiedzieć, czy mnie też nie...
- Proszę cię, uspokój się. Wiem, że to jest ciężkie i wiem, że teraz patrzysz na mnie jak na potwora. - wow, gratuluję dedukcji, Frank. - Proszę. - podał mi teczkę, a ja mentalnie przewróciłam oczami. Bawimy się ponownie?
Przeczytałam dokument uważnie. Prezes jednej z największych firm rzekomo zamierzał przepisać na mnie całą swoją firmę oraz dobrowolnie rezygnować ze stanowiska. Jego miejsce miałam zająć ja i nie potrafiłam się powstrzymać przed parsknięciem.
- Żartujesz sobie ze mnie? - spytałam z kpiną. - Myślisz, że w to uwierzę? - to samo gówno wałkowane przez tego gnoja było już wręcz żałosne. - Ile razy jeszcze nabierzesz mnie na ten żenujący wkręt?
- Widzisz podpis Walsha? Jeśli mi nie ufasz, to zaufaj chociaż jemu.
- Czemu on to podpisał?
- Ktoś musiał. Zrezygnowałaś z posady pełnomocnika, więc Adam postanowił cię wyręczyć.
- Nie wierzę wam. - zauważyłam smutek w oczach mojego pracodawcy, lecz nie byłam w stanie zmienić swojego stanowiska.
- Wystarczy twój podpis. Będziesz prowadziła to wszystko z Harry'm...
- I uważasz, że to jest odpowiedni czas na to? - czy oni myśleli, że jestem tak głupia? - Charlotte zaginęła, a raczej po prostu jej ciało gdzieś leży, Harry będzie podejrzany, a ja jako jego kochanka dostaję całą firmę? Jesteście popierdoleni.
- Indie, to wszystko będzie twoje dopiero jak sytuacja się uspokoi. Harry będzie wiele razy przesłuchiwany, ale bez zwłok nie mogą go aresztować. Poza tym daj mi działać. Uwierz, że mam wszystko pod kontrolą. - pokręciłam głową.
- Skarbie, i tak jest już za późno. - miał rację. Miał cholerną rację, co skłaniało mnie do wybuchu płaczu.
- Nie potrafię wam zaufać...
- A co jeśli zaproponuję ci pewien plan wydarzeń?
- Mianowicie?
- Co jeśli postaram się, aby człowiek, którego nienawidzisz całym sercem, odpowiedział za śmierć tej szmaty? - uniosłam się z kanapy i podniosłam jedną brew.
- Mów jaśniej.
- Michael Denis. - i wtedy dopadły mnie dreszcze, ale pełne ekscytacji oraz adrenaliny.
♥
witam witam ♥
mam nadzieję, że teraz sytuacja taty indie będzie dla was jasna ;)
piszcie co sądzicie, a ja zabieram się za kolejny!
kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro