40
Oczywiście nie wstaliśmy rano, a przynajmniej takie rano jakie Frank miał na myśli. Zasnęliśmy około trzeciej, więc na nogach byliśmy dopiero w okolicach jedenastej. Nie rozważaliśmy nawet wspólnego śniadania. Oboje byliśmy zaskoczeni, że spało nam się tak dobrze.
- Spotkamy się na miejscu. - zgodziłam się i pożegnałam krótkim pocałunkiem.
Po jego wyjściu na szybko przyrządziłam sobie posiłek, choć nie byłam pewna czy przypadkowe owoce w misce można było tak nazwać. W ekspresowym tempie wykonałam toaletę, rozczesałam włosy i nałożyłam makijaż.
Nie skupiałam się zbytnio na moim wyglądzie w tej chwili, chociaż on też był istotny. Postawiłam na zwykłą koszulę w kolorze białym oraz brązowe garniturowe spodnie.
Spojrzałam na siebie w lustrze przelotnie i zamknęłam za sobą drzwi od mieszkania. Nie byłam pewna dlaczego tak się śpieszyłam. Spotkanie z Frankiem nie należało do najprzyjemniejszych zadań, a poza tym nie byłam zobowiązana do niczego. Mimo to, jego ton głosu mnie obawiał raz ciekawił, co jeszcze ten człowiek chciał wymyślić. Nie zamierzałam wierzyć mu w ani jedno słowo jeśli to miało być coś niespodziewanie dobrego. On nie był porządnym mężczyzną.
Wsiadłam do samochodu na kompletnie opustoszałym parkingu. Nic dziwnego, ponieważ godzina była typowa dla siedzenia w pracy. W moim apartamentowcu nie pojawiali się żadni bezrobotni bądź młodzież na studiach. Dzieci też raczej nie widywałam.
Odpaliłam auto, wsadzając kluczyki do stacyjki. Nie musiałam przebierać butów, gdyż tym razem ubrałam białe conversy, co nie było w moim stylu. Niestety w biegu nie miałam ochoty na szpilki.
Plus wstawania o tej godzinie był taki, że pominęłam korki, które występowały o poranku. Dojechałam do firmy Styles'ów w niecałe półgodziny i bez zbędnych powitań ruszyłam do windy. Oczywiście nie ominęły mnie sępy ze swoim podejrzanym wzrokiem. Zwłaszcza, że plotki szybko się roznosiły, a ja odeszłam z korporacji kilka dni temu.
Brakowało mi dźwięku obcasów uderzających o płytki na podłodze. Wtedy czułam się pewniej, choć mogło brzmieć to dziwacznie, to tak właśnie było.
Z niespokojnym oddechem weszłam do gabinetu prezesa tego całego szajsu, w którym byli już Harry, Frank oraz Louis, którego się nie spodziewałam. Zmarszczyłam czoło na widok Adama Walsha. Jego obecność całkowicie mnie zmyliła z tropu.
- Przepraszam, że tak późno...
- Nieważne. Siadaj, Indie. - posłusznie usiadłam na kanapie obok zielonookiego. Natychmiast mnie objął ramieniem, co odczułam jako zapewnienie komfortu oraz bezpieczeństwa. Posłałam mu uśmiech i skupiłam się na jego ojcu. - Sytuacja jest skomplikowana. - dobrze się zaczynało. - Nie sądziłem, że kiedyś do tego dojdzie, ponieważ większość spraw była tylko pomiędzy mną a Adamem. Zmusiliście mnie do tego wszystkiego.
- Nie rozumiem.
- Twoje cholerne małżeństwo, Harry! - nagle jego niezręczne zachowanie przemieniło się we wściekłość, która dla mnie była niepojęta. - Kiedy chciałeś nam powiedzieć, że potrąciłeś jej brata? - zrobiło mi się gorąco, a brunet zabrał swoją rękę i zaczął się nerwowo kręcić na swoim miejscu.
- Skąd...
- Twoja nieszczęsna żona w Rzymie powiedziała o kilka zdań za dużo. - no tak. Mało sympatyczny wyjazd do stolicy Włoch.
- Indie, zrób to jeszcze raz. - przysunęłam swoją intymność do jego krocza i nacisnęłam na nią ponownie z tą samą siłą. Odchylił głowę do tyłu i wydał z siebie najszczerszy jęk jaki słyszałam w życiu.
Trwalibyśmy dłużej w tej chwili, lecz doszły do nas hałasy z holu, a następnie drzwi od mojego pokoju z impetem się otworzyły. Słyszałam protesty Louis'a i Franka, jednak nic one nie dały. W progu stanęła zdenerwowana i rozbawiona Charlotte. Odskoczyłam do bruneta i ramieniem zasłoniłam swoje piersi.
- O Boże. - ojciec zielonookiego zażenowany zdjął muszkę, a Tomlinson przekazał mi ciche przeprosiny. Nie winiłam go za to, że nie udało mu się jej zatrzymać.
Jej ręce drżały, buzia była cała czerwona, a na ustach znajdował się chytry uśmiech. Bez zbędnych ceregieli podeszła do mnie i z rozmachem uderzyła otwartą dłonią. Dźwięk jaki uzyskała po uderzeniu był niewyobrażalnie głośny, a moja prawa strona piekła z bólu.
- Jesteś zwykłą dziwką. - wycedziła przez zęby, zmuszając mnie siłą do spojrzenia na nią. Tak szybko jak znalazła się obok mnie, tak prędko została odsunięta. Nie była teraz jedyna, która kipiała ze złości. Widziałam nienawiść w oczach szatyna oraz agresywne ruchy Harry'ego.
- Nie masz pierdolonego prawa używać wobec niej przemocy. Fizycznej czy słownej. Wynoś się stąd zanim stracę panowanie nad sobą...
- Zapominasz kto jest twoją żoną i z kim podpisałeś umowę, o której wiemy tylko my. - jego wzrok złagodniał.
- Zastanawiałem się, co miała na myśli, mówiąc o jakiejś umowie. Użyłem swoich możliwości i się dowiedziałem. W co ty się wpakowałeś? - Louis był najbardziej zszokowany tym wszystkim. Stał oparty o ścianę, szukając w kimś pomocy. - Widzę, że Indie wie.
- Tylko jej powiedziałem.
- W takim razie, dla sprostowania. Harry potrącił brata Charlotte. Był pod wpływem alkoholu. - patrzył na syna z taką pogardą jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Było mi go żal. Naprawdę żal. - I ona, jako wyrozumiały człowiek z wielkim sercem, postawiła mu warunek. Ślub, pieniądze i to wszystko na co najmniej osiem lat. Co ty miałeś w głowie?!
- A co powinienem według ciebie zrobić?! Poprosić cię o pomoc?! I co byś zrobił?! - oboje stracili panowanie nad sobą, wstając i wrzeszcząc sobie prosto w twarz. To nie była łatwa sytuacja dla żadnego z nas, lecz staraliśmy się trzymać nerwy na wodzy.
- Jestem twoim ojcem! Może nie najlepszym i rzadko kiedykolwiek okazywałem ci wsparcie, ale jednak!
- Możecie się uspokoić? Bo jeśli przyszliśmy na siebie krzyczeć, to mogę to robić z domu na kamerce lub przez telefon. - mruknęłam, chcąc rozluźnić atmosferę. Chyba mi się nie udało.
- A Ty? Co chciałaś osiągnąć sama? - nie odezwałam się, ponieważ nie byłam mu nic winna. Zwłaszcza jeśli chodziło o tłumaczenia.
- Mogłaś się przecież zwrócić do mnie. - mój wzrok wylądował na Adamie, który z zawodem patrzył w moją stronę.
- Nie wiedziałam, że jesteś tak blisko związany z...
- Był moim pełnomocnikiem. On wie więcej niż Harry. Nie o to tutaj chodzi. - złączył dłonie i oparł się o swoje biurko. - Wkopałeś się w największe gówno jakie można sobie stworzyć. Czy w ogóle sprawdziłeś swoją żonę zanim ją poślubiłeś? Cokolwiek o jej rodzinie? Myślę, że ty doszukałaś się ciekawych informacji. - ponownie starszy ze Styles'ów zwrócił się do mnie, lecz tym razem zamierzałam odpowiedzieć.
- Cóż, nie było aż tak trudno...
- Widzisz, Harry? Wystarczyło wpisać jej cholerne nazwisko. - wywróciłam oczami, bo nie o to mi chodziło. Niepotrzebnie wtrącał swoje trzy grosze.
- Możecie w końcu przejść do konkretów?
- Spokojnie, Louis.
- Charlotte jest po prostu oszustką. - nie wytrzymałam tego przedłużania. Planowałam wyjść stamtąd jak najszybciej tylko mogłam. - Nie jestem pewna, ponieważ nie zaangażowałam się wystarczająco, ale rozmawiałam z jej byłym mężem. Zaskakujące podobieństwo. Jej rodzeństwo cierpi a oni biorą ślub i facet płaci jej w ramach braku zarzutów.
- Nie rozumiem.
- Harry, to proste. Twoja żona to podstępna morderczyni. W dodatku własnej rodziny. - to były ostre słowa, ale zgadywałam, że Frank posiadał więcej ciekawych faktów niż ja. - Dlatego się jej pozbyłem.
♥
witam ♥
pozbył się jej :o
ja przysięgam, że ten pomysł był spontaniczny
a i zapomniałam, że miałam resztę dodać XDDDDD PRZEPRASZAM
ale jak coś to wy się upominajcie jak droga zuzia lub oliwia pozdrawiam serdecznie
kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro