Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4

Przełożyliśmy nasze spotkanie na następny tydzień. Mój widok był dla nich takim szokiem, że nie potrafili się skupić, a mnie drażniło ich rozkojarzenie. Harry przez cały ten czas uważnie mi się przyglądał, a Louis nieśmiało zerkał. Nad obiema postaciami miałam kontrolę i czegokolwiek nie powiedziałam, zacinali się jak małe dzieci lub grzecznie słuchali. Sądziłam, że mimo zapowiadanego powrotu do przeszłości, zachowają przyzwoitość oraz profesjonalizm, którym tak bardzo się szczycili. Wyśmianie ich było moją najczęściej przewijającą się myślą. 

Skończyłam swoją pracę po piętnastej. Liczyłam na to, że jak najszybciej dojadę do domu, choć Nowy Jork o tej godzinie to był jeden wielki korek, którego nie dało się ominąć. Pożegnałam się z Louise, która z wielkim uśmiechem życzyła mi miłego dnia. Podziękowałam jej i ruszyłam w stronę windy. O dziwo znajdowało się w niej dwoje ludzi, których pierwszy raz na oczy widziałam. Może dlatego, że nie przykładałam wagi do nieznajomych twarzy. Nie potrzebowałam towarzystwa, przynajmniej nie w tej chwili. Nacisnęłam guzik z poziomem minus jeden, ponieważ właśnie tam znajdował się parking. 

Zaśmiałam się bez krzty rozbawienia, kiedy drzwi się rozsunęły a przed nimi stał nie kto inny tylko Harry Styles. Ubrany był w idealnie dobrany do niego garnitur w kolorze czarnym. Wyglądał jakby wybierał się na pogrzeb, ale wciąż prezentował się seksownie. Nie mogłam zaprzeczyć. 

Ominęłam go, gdyż nie znalazłam sensu stania przed nim i pędem rzuciłam się w stronę mojego samochodu. Moje szpilki niemal nie mogły nadążyć za mną. Oczywiście, że czułam napięcie i byłam świadoma, że ucieczka była wręcz wskazana. 

- Indie, wiesz, że cię dogonię. - wywróciłam oczami, ale nie zatrzymałam się. Szłam żwawym krokiem dumnie przez oświetlone, zaledwie za pomocą lampek wbudowanych w ściany, pomieszczenie. Słyszałam jego ruchy za sobą, lecz miałam nadzieję, że odpuści. 

Prędko odblokowałam drzwi w swoim pojeździe i wsiadłam w zaledwie kilka sekund i tutaj poległam, bo brunet zdążył usiąść wtedy na miejscu pasażera. 

- Wynoś się z mojego samochodu. - warknęłam, odwracając się w jego kierunku. Jego intensywne oczy wręcz wywiercały dziurę w moim ciele. Był przerażający a zarazem intrygujący. Był nadzwyczajnym mężczyzną, ale za tym wszystkim kryła się jego prawdziwa twarz, której już nigdy nie chciałam zobaczyć. - Nie słyszałeś?

- Dobrze wiesz, że nie wyjdę, więc jedź tam gdzie miałaś jechać. - jego chrypka przeszyła mnie na wylot, potem jedynie odbijała się w moich uszach. Pokręciłam głową. 

- Nie ma mowy. Zapomniałeś kto to tak naprawdę zakończył? - zapytałam, wracając do przykrych wspomnień. Nienawidziłam tego uczucia pustki, która dopadała mnie zawsze w takich momentach. Czułam jak nowa Indie odchodzi na bok, a stara znów popada w rozpacz, opanowując nową wersję. 

- Musiałem to powiedzieć. Oboje na to zasłużyliśmy. - zignorowałam jego słowa. Nie mógł mnie zranić ponownie. Nie mógł.

- Daj mi skończyć. - zamilkłam spłoszona. - Tylko tobie potrafiłem okazać coś więcej, ale teraz oboje możemy stwierdzić, że to do niczego nie prowadziło. Zawaliłem, jednak nie spodziewałem się, że zrezygnujesz tak szybko. Czekałem w spokoju, żebyś odwzajemniła moje uczucia, aczkolwiek to nigdy nie miało mieć miejsca, prawda? Nie musisz odpowiadać, dobrze wiem jak jest. Łudziłem się, że może zobaczysz we mnie coś co ja zobaczyłem w tobie. Mam swoje złe dni, mam momenty, w których jestem kompletnym chujem. - zaśmiał się. - Ale potrafiłem powiedzieć, że z ręką na sercu cię kochałem i nadal kocham. Ty tego nie umiałaś i prawdopodobnie nigdy byś tego nie zrobiła. Zwodziłaś mnie. I teraz stoimy tutaj i to ty jesteś tą, która odchodzi. Mimo wszystko, zasługuję na osobę, która odwzajemni moje uczucia. To nie jesteś ty. Nie wiem czy jesteś w stanie kogokolwiek pokochać. Nie umiesz żyć z drugim człowiekiem. Próbowałem to zmienić. Może nie jestem tym kogo szukałaś, ale nigdy też nie doceniłaś tego, co byłem w stanie dla ciebie poświęcić, a ty chciałaś mnie pozbawić jedynej ważnej rzeczy w moim życiu i na dodatek opuszczasz mnie. Dokładnie w tej chwili, w której potrzebowałbym cię najbardziej. Nie mam pojęcia czy świadomie mną manipulowałaś, lecz gratuluję. Wyszło ci to naprawdę dobrze, jednak zamierzam zostać tutaj. W mojej firmie, która w tej sekundzie stała się dla mnie sprawą priorytetową. Nie udało ci się pozbawić mnie wszystkiego. Następnym razem, gdy pozwolisz, by ktoś cię pokocha, nie baw się nim tak jak uczyniłaś to ze mną. Jeszcze wczoraj nad wszystkim rozmyślałem. Nad tym jak będę się o ciebie starał, że poświęciłbym wszystko, aby cię odzyskać. Dałbym ci każdą rzecz, której byś pozwoliła. W tym momencie nie jestem gotowy, żeby patrzeć na ciebie w ten sam sposób. Nie umiem patrzeć na ciebie jak na osobę, którą darzyłem miłością. Teraz jesteś dla mnie skończona, jesteś nikim i w pewnym sensie potworem, na którego liczyłem po śmierci matki, w złych godzinach. To jest moje pożegnanie, Indie. Nie chcę cię nigdy więcej widzieć. - był zraniony, ja również, lecz jego słowa odbijały się w mojej głowie, powodując jej ból tak ogromny jakby samochód we mnie wjechał. 

Niech go cholera jasna trzaśnie. 

-  Jesteś żonaty. To nawet nie ma sensu, abyśmy rozmawiali. - odsunęłam się od niego, zachowując bezpieczną odległość. Nie tym razem, Styles. 

- Jestem, ale nigdy o tobie nie zapomniałem. 

- Świetnie i podczas swojego hucznego wesela zastanawiałeś się jaki profil twojej twarzy będzie mi się przyjemnie oglądało w telewizji? - dogryzłam mu, w końcu ukazując prawdziwą siebie. Byłam zraniona. Nie mógł mnie zranić, gdy nadal miałam do niego urazę. 

- Indie, jesteśmy oboje dorośli...

- Więc nie wiem co tu jeszcze robisz. Wszystko jest między nami skończone, a przynajmniej ty to zakończyłeś w chwili zaręczenia się. Nie będziemy razem, każde z nas poszło w swoją stronę. - te słowa kuły moją klatkę piersiową, lecz były potrzebne. Któreś z nas musiało to wyjawić na głos. To była prawda, której baliśmy się przyznać nawet po pięciu latach. 

- Masz rację. Po prostu twój widok był dla mnie...

- Twój też. - przyznałam wręcz szepcząc. Indie, nie załamuj się właśnie teraz. 

- Masz wszystko zapewnione w Nowym Jorku? Mieszkanie...

- Harry, to nie jest już twój interes. I tak nie przyjęłabym twojej pomocy z oczywistych względów. - zgodził się słabym skinięciem i bez pożegnania opuścił moją zamkniętą przestrzeń. Wypuściłam drżący oddech i przeczesałam włosy dłonią. To było bardziej bolące niż mogłabym przypuszczać. To było jak buldożer, który znienacka mnie przejechał. Miałam mdłości i niewyobrażalną chęć płakania. 

Nie, Indie. 

To nie byłaś ty. Nie będziesz znowu płakać przez niego. 

Zmieniłam buty i nie oglądając się za siebie, pojechałam do apartamentu. Wyjęłam wczorajszą butelkę wina i w głuchej ciszy oraz totalnym mroku opadłam na kanapę. To był zbyt męczący dzień. Zbyt intensywny. Zbyt nostalgiczny. Pierwszy raz czułam się tak od czasów studiów. To był pierwszy pieprzony raz i byłam na siebie zła, że dopuściłam do tego. 

Po moim umyśle chodziło mi wiele pytań, którego nie umiałam pozbyć się od dwa tysiące dwudziestego roku. Dlaczego miałam ciągle cierpieć? Dlaczego miałam wracać wspomnieniami do tych wszystkich moich porażek? Czemu to ja miałam mieć takie uczucia względem dzisiejszego dnia? Nie byłam w głowie Harry'ego, ale to jasne, że teraz leżał obok swojej żony, zapominając, że spotkał mnie. 

Pragnęłam tego, aby ponownie stracił rozum. Żebym była jedyną kobietą, którą widział zasypiając. Żebym to ja była główną postacią jego fantazji. Skoro on był w stanie niszczyć to co budowałam przez ostatni czas, to ja mogłam się odegrać. Miał poczuć się jak ja. Nie, nie chciałam do niego wrócić. Zamierzałam sprawić, aby jego cały świat znowu stanął do góry nogami i ja nim kierowała. Aby nie umiał zasnąć przeze mnie, a mój numer telefonu miał być pierwszym, do którego kusiłoby go coś napisać. To miała być moja zemsta. Tylko wtedy nie znałam konsekwencji ze swoich poczynań. 

Wybacz, Charlotte, ale na wojnie zawsze muszą być ofiary.

Witajcie, kochani.

To jest chyba najmniej interesujący rozdział, napiszcie co sądzicie!

MARATON JUTRO I WYSTARCZY ŻE BĘDZIECIE DOBIJAĆ DO 40 KOMENTARZY POD KAŻDYM ROZDZIAŁEM WŁĄCZNIE Z TYM!

Kocham xx


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro