Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33

Po moim spektakularnym odejściu z firmy Styles'ów, udałam się do kancelarii, w której czekał na mnie Adam. Nie był zachwycony.

- Zrezygnowałaś z pracy u Frank'a?

- Tak, nie mogłam dłużej dla niego pracować i całe to wydarzenie to był błąd. Adam, to nie jest dobry człowiek.

- Indie, skarbie... - usiadł naprzeciwko mojego biurka i złączył ręce, które potem wyłożył na stół. -... tutaj nie chodzi o to, czy jest dobry czy zły. Biznes to nie jest miejsce na sprawiedliwość. Chodzi jedynie o pieniądze. Jeśli on grał nieczysto, a jestem pewien, że tak właśnie było, to sama powinnaś grać według jego zasad.

- Oszukał mnie, Adam. Nie chcę się w to bawić ponownie. Jestem tym wszystkim zmęczona. - nie zamierzałam jeszcze z nim dyskutować na ten temat. To była już sprawa zamknięta.

- Rozumiem, kochanie. - Walsh nie mówił nic więcej, ponieważ widział moje wycieńczenie. Zostawił mnie samą z dokumentami, które przygotował dla mnie wcześniej. Starałam się skupić na dwóch nowych sprawach, które nie były skomplikowane, jednakże nie umiałam się na niczym skupić. Po głowie cały czas chodził mi Harry i nasz wyskok. Musiałam sobie obiecać, że to był ostatni raz.

- Louise! - krzyknęłam, mając nadzieję, że mnie usłyszy. Byłam tak roztargniona, że zapomniałam, iż występował taki piękny wynalazek zwanym telefonem. No trudno.

- Tak?

- Zrobisz mi herbatę?

- Jasne. - podziękowałam jej i wróciłam do sterty papierów, którą postanowiłam dzisiaj ogarnąć. Nie miałam większych planów, a potrzebowałam czegoś co mnie odciągnie od wiecznego analizowania mojego życia miłosnego. A raczej jego braku w tym momencie.

Skończyłam swoją pracę jako ostatnia po godzinie dwudziestej. Na całe szczęście było lato, więc słońce jeszcze świeciło.

Zamknęłam swój gabinet i pożegnałam się z ochroniarzem, który stał na parterze i przyglądał mi się uważnie. Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ponieważ nawet nie interesowałam się jego osobą, ale teraz jego spojrzenie wręcz paliło.

- Panna Denis?

- Tak, coś się stało? - jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, dlatego tym bardziej się niepokoiłam.

- Ktoś chce się z panią spotkać, jakiś mężczyzna. Jest przed wejściem. - zmarszczyłam czoło, bo nikogo się tutaj nie spodziewałam. Nawet Harry'ego, gdyż on prawdopodobnie czekałby na mnie przed samochodem i nikogo by o tym nie poinformował.

Bez słowa odeszłam i skierowałam się do obrotowych drzwi. Wyszłam na zewnątrz i dopadł mnie przyjemny wietrzyk, który zaatakował moje włosy. Spojrzałam w prawo i natychmiastowo miałam odruch wymiotny.

Jego zupełnie nie powinno tutaj być.

Spokojnie, Indie. To już przeszłość.

Jesteś silna.

Teoretycznie.

- A co ty tutaj robisz? - specjalnie postawiłam akcent na słowo "ty", aby dać mu do zrozumienia moje nastawienie i jego niską wartość.

- Indie, proszę...

- Czego ode mnie oczekujesz? W ogóle jak możesz przychodzić pod moją pracę i o cokolwiek mnie prosić?

- Indie, jestem bezdomny, nie mam pieniędzy na jedzenie...

- A zapomogi? Ośrodki? Złóż wniosek o przyznanie wsparcia przez państwo. - rzuciłam na odchodne do człowieka, który kiedyś był moim ojcem i odwróciłam się z zamiarem odejścia.

- Indie, błagam.

- Nie. - spojrzałam na niego bez żadnego współczucia. Wyglądał okropnie. Zaniedbany, brudny i kompletnie omotany. Nawet nie byłam pewna czy był trzeźwy. - Gdybym dała ci pieniądze, wróciłbyś po więcej. Gdybym cię nakarmiła, poczułbyś, że mi zależy. Nie zależy mi, a moje pieniądze będę wydawać na naprawdę ciekawe i wartościowe rzeczy.

- Pozwolisz swojemu ojcu umrzeć z głodu? - podeszłam do niego bliżej, powolnymi krokami, pozwalając wsłuchiwać się w odbicia moich obcasów. Nachyliłam się na nim, ponieważ dzięki szpilkom przewyższałam go. Poza tym przez swój tryb życia, jego kręgosłup chyba przestał mu służyć.

- Ty powinieneś umrzeć. - warknęłam, nie bojąc się tego zdania. Byłam odważna i wyrazy, których użyłam były dosadne oraz okrutne, jednakże moim zdaniem trafne. - Nie przychodź tutaj nigdy więcej, bo pozwę cię o nękanie. - mrugnęłam do niego na zakończenie naszej krótkiej konwersacji i wróciłam do budynku tylko po to, by przenieść się na parking.

Czułam się dumna. Dzisiaj mój rozum przeszedł całkowite oczyszczenie, które wyzwoliło we mnie osobę, która przyjechała tutaj z Waszyngtonu.

Zakończyła się moja historia z Harry'm i jego żoną. Zakończyła się moja przygoda ze współpracą z Frank'iem. Pozbyłam się zakłamanych ludzi, którzy przynosili ze sobą same problemy. Mogłam nareszcie wrócić do domu, wziąć kąpiel i jedyne o czym rozmyślać to jaki serial teraz rozpocznę lub jakie jedzenie zamówię. Nie musiałam siedzieć nocami nad sprawą kompletnie niezwiązaną ze mną. Nie byłam już częścią Styles'ów.

Wreszcie postawiłam się istocie, która zabiła mi dwie najważniejsze osoby w moim życiu. Gdybym była słaba to dałabym mu wszystko, co miałam w portfelu. Nie posiadałam w sobie ani grama empatii dla tego człowieka. Nie straciłam przytomności, oddychałam w spokoju, a nawet zbliżyłam się do niego tylko wyłącznie po to, aby ukazać swoją siłę oraz przewagę nad nim.

Osiągnęłam to co chciałam. Miałam dobrą pracę, pozycję, znajomych oraz komfort psychiczny, którego bardzo mi brakowało. Osiągnęłam to czego się bałam i sądziłam, że jest poza moim zasięgiem.

On pozwolił mi tak myśleć.

Zawsze obawiałam się tego, że przez wydarzenia w moim życiu, nie dam sobie rady.

I teraz właśnie siedziałam w moim samochodzie, jechałam do swojego apartamentu, z którego miałam widok na cały Manhattan, aby wypić butelkę szampana.

Dzisiejszy dzień był dla mnie przełomem i podsumowaniem dwóch opowieści w moim życiu, a przynajmniej takie miałam odczucie.

- Jack!

- Wróciłaś. Co? - zapytał z uśmiechem, gdy zauważył jak zadowolona byłam. - Dobry dzień?

- Wspaniały i chcę to uczcić w odpowiednim stylu. - podniosłam jedną brew, rzucając mu nieme wyzwanie.

- Zaskocz mnie.

- Pojedziemy się upić.

- Upić? Czy ty jutro nie masz pracy przypadkiem?

- Owszem. - milczeliśmy przez kilka chwil, aż w końcu znowu otworzył usta.

- Okej, w porząsiu.

- Tylko się przebiorę. - zmieniłam swój garnitur na jasne jeansy oraz krótki top z motywem Nirvany. Włosy tylko rozczesałam, a makijaż delikatnie poprawiłam. Na nogi nałożyłam białe trampki i byłam gotowa.

- Mówiłem ci, że jesteś przedziwną osobą?

- Jeśli to znaczy to samo co jebnięta i chora to tak. - oboje zachichotaliśmy, kierując się do windy.


- I po prostu wyszłaś?! - kiwnęłam głową, potwierdzając. Chociaż nie byłam pewna czy można było nazwać to kiwnięciem. Ta głowa zwyczajnie mi już opadała od nadmiaru alkoholu. Opowiedziałam mu mniej więcej jak wyglądała moja rozmowa z prezesami Styles Company. Oczywiście nie było żadnej możliwości, żebym mówiła to ze szczegółami albo chociaż w przybliżonej wersji. - Nie wierzę!

- T-tak dokładnie było. Powiedziałam, że są b-beznadziejni i, że kłamią i, że...

- Wiem, w-wiem, są chujowi, żenujący, ś-śmierdzący oraz cuchnący.

- Właśnie tak! Ale bardziej F-Frank, bo Harry, bo Harry jest fajny... - zrobiłam się nagle przygnębiona, aczkolwiek nie trwało to długo. -... a-ale jego strata!

- Jesteś urocza jak jesteś pijana! - mój stan jeszcze wysyłał jakieś sygnały do mózgu, więc spostrzegłam, że Jack niebezpiecznie zbliżał się do mojej twarzy. Wybuchłam śmiechem, gdyż on nie był Harrym i nie miałam pojęcia czego się spodziewał. Wyciągnęłam rękę i odsunęłam go jak najdalej umiałam.

- A ty nie. Bardziej taki śmieszny!

i kolejny rozdział!

mam nadzieję, że się podobał i zostawicie po sobie kilka słów, ponieważ jestem ciekawa waszego ogólnego spojrzenia na to ff!

wiecie, niedługo planuję coś podobnego, dlatego chciałabym znać wasze zdanie ;)

Kocham xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro