Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29

- Przepraszam, szukam Indie Denis... - odwróciłam się w stronę wejścia do restauracji i moim oczom ukazał się mężczyzna, do którego miałam niepohamowaną słabość. Wyglądał przepięknie w czarnej, rozpiętej koszuli oraz w rozwianych, błyszczących włosach. Lekko zarumieniony, lecz wyjątkowo seksowny. 

- Tutaj jestem! - pomachałam mu, co zwróciło jego uwagę. Skinął do kelnera i ruszył w moim kierunku. Uśmiechałam się, chociaż w środku byłam wielkim chaosem pełnym emocji. Miałam ochotę płakać, śmiać się i krzyczeć jednocześnie. 

- Zapłaciłaś rachunek? - nachylił się nade mną, więc zamiast odpowiedzieć jedynie wychyliłam szyję, aby móc go pocałować. Nieoczekiwanie odwrócił się tak, że trafiłam w policzek. Zabolało. 

- Nie mogę cię pocałować? - zapytałam, chcąc mu spojrzeć prosto w oczy. Gdy się udało, zrozumiałam. - Nie mogę cię pocałować, bo jesteś rozpoznawalny i... żonaty. - powiedziałam jakby sama do siebie, kiwając głową na boki. Byłam taka głupia. Czego mogłam się spodziewać?

- Nie o to chodzi. 

- Jasne. - nie byłam trzeźwa, aczkolwiek byłam świadoma. Oblizałam usta i uderzyłam delikatnie w stolik otwartą dłonią. - Dobrze. Zapłacisz za moją kolację, a ja poczekam na ciebie w twoim samochodzie. - wystawiłam rękę, sugestywnie prosząc o kluczyki. Westchnął, lecz zrobił dokładnie to co mu poleciłam. 

Pożegnałam się z miłą obsługą i stukając obcasami, wyszłam z budynku. Musiałam pooddychać świeżym powietrzem, żeby trochę dojść do siebie. Potem starałam się znaleźć jego auto, które nie było wcale tak trudne do odnalezienia. Wyróżniało się na tle innych na parkingu. 

Usiadłam na miejscu pasażera i w spokoju czekałam na zielonookiego. Próbowałam nie skupiać się na buzujących uczuciach wewnątrz mnie, ponieważ ostatnie czego potrzebowałam to dodatkowe problemy z brunetem. Mieliśmy ich już chyba wystarczająco.

- Zapłaciłem za dwie kolacje. - przestałam spoglądać w okno i zwróciłam się ku Harry'emu. Uśmiechnęłam się do niego, ale nie odwzajemnił gestu. Zwyczajnie siedział niewzruszony ze złością na buzi. 

- I co z tego?

- I co z tego? - powtórzył z irytacją w głosie. Jego zielone tęczówki przemieniły się w głęboką, ciemną zieleń, a grymas na twarzy był wręcz karykaturalny. - Spotykasz się z kimś?

- Czy to jakiś problem?

 - Nie żartuj sobie ze mnie, Indie. - warknął, opierając swój łokieć o drzwi samochodu. Westchnęłam zdenerwowana i postanowiłam milczeć. - Indie?

- Co? Czego się spodziewałeś, Harry? Masz żonę...

- Dobrze wiesz jaka jest sytuacja! 

- To nie oznacza, że mam czekać jak głupia, aż wszystko się ułoży, bo znając nasze życie nic się nie ułoży. Pomyślałeś w jakim jestem położeniu? Jestem na granicy kochanki a marionetki. - odetchnęłam, gdy nareszcie powiedziałam co sądzę. Może nie były to dokładne słowa, które chodziły mi po głowie, ale przynajmniej w połowie określiłam swoje zdanie. 

- Marionetki?

- Kiedy zamierzałeś mi oznajmić, że budujesz razem z Charlotte dom?

- Ja...

- Albo że jedziecie razem na wakacje? - kontynuowałam, gdy dostrzegłam jego zmieszanie. Oczekiwałam odpowiedzi, jednakże nic ciekawego nie uzyskałam. Jedynie głuchą, okropnie bolącą ciszę. - No właśnie. Czemu mam ci pomagać skoro nic nie idzie w tę dobrą stronę? Po prostu swój problem zrzuciłeś na mnie...

- Dlaczego zawsze musisz wszystko interpretować w ten sposób? Czemu nie możesz...

- Bo nie robisz nic, abym myślała inaczej. - ucięłam. 

Nie odzywaliśmy się do siebie przez dłuższy czas. On udawał, że koncentruje się na drodze, natomiast ja patrzyłam na widok za oknem. Między nami było wyczuwalne napięcie, a niezręczne milczenie w niczym nie pomagało. 

- Kocham cię, Indie. To powinno ci wystarczyć. 

- Jestem już tym zmęczona. - wypuściłam nerwowe powietrze z ust i przez resztę drogi nie powiedziałam ani słowa. Moje brązowe tęczówki nie odrywały się od nocnego życia Nowego Jorku. - To nie jest mój budynek. - zdziwiona zerknęłam na niego, jednakże jedyne co dostałam to wjazd na parking w jego apartamentowcu. 

- Wychodzisz? - przewróciłam oczami, ale opuściłam pojazd. Jego ruchy były gwałtowne, przez co wszystko wychodziło mu niedokładnie i z odczuwalną złością.

Pierwszy raz byłam w jego mieszkaniu i było takie jakie się spodziewałam. Podobne do poprzedniego, lecz teraz z elementami kobiecymi z uwagi na Charlotte. Było bardziej udekorowane i mniej sztywne. 

- Chcesz wiedzieć co dla ciebie robię? - zamrugałam kilkakrotnie, obserwując jak wściekły rzucał jakimiś papierami po salonie. Przeczesał swoje loki palcami i wręcz wcisnął mi kartki prosto w twarz. - Chcesz wiedzieć?! Ten dom nie jest dla Charlotte. On nawet nie jest dla mnie! Buduję go dla ciebie! Wakacje?! Ona myśli, że mam wyjazd służbowy! Po tym wszystkim co dla mnie zrobiłaś, a sama przeszłaś jestem zobowiązany do sprawienia, abyś była szczęśliwa. Wiem, że popełniam błędy. I prawdopodobnie będę je nadal popełniać, bo taki już jestem, ale nigdy nie kochałem kogoś tak bardzo jak ciebie. - uważnie czytałam dwie faktury, które mi podał. Poczułam jak ciepło zalewa mnie od środka, a oddech staje się płytszy. Uniosłam swój wzrok i spotkał on zielone oczy Styles'a. 

Uśmiechnęłam się pod nosem i odłożyłam wszystko na stolik przy kanapie. Odetchnęłam i wspięłam się na palcach, żeby go pocałować. Delikatny buziak przerodził się w coś głębszego aż zabrakło mi tchu. Odrywaliśmy się od siebie jedynie po to, aby zaczerpnąć tlenu. Mruknęłam, gdy jego dłonie spoczęły na mojej pupie. Powoli przenosiły się do zapięcia mojej sukienki i nie protestowałam, kiedy ją odpiął. Nie chciałam zostać mu dłużna, dlatego zabrałam się za jego koszulę. Jego pocałunki na początku obejmowały tylko usta, a potem przeniosły się na szyję oraz ramiona. 

Kierowaliśmy się w stronę schodów, nie odrywając się od siebie. Potykaliśmy się o wszystko, co tylko stawało nam na drodze. Śmialiśmy się, uderzając co jakiś czas o różne przedmioty. 

Przy drzwiach do sypialni byliśmy pozbawieni już wszystkich ubrań oprócz bielizny. Jego ręce podziwiały każde element mojego ciała. Zahaczały o koronkowy materiał moich majtek, a uśmiech zdobił jego buzię z każdym nowym pocałunkiem. Popchnął mnie na łóżko, a sam klęknął przed nim. 

- Nie wiem...

- Zamknij się, Indie. - rozchylił mi nogi, a czując jego przyjemnych, ciepły oddech, odpłynęłam. Odchyliłam głowę jak tylko jego palce musnęły moją łechtaczkę przez jedynie cienkie figi. Jęknęłam, kiedy ubranie nie było już przeszkodą, a jego dwa palce znalazły się we mnie. Poruszał nimi powoli, ale dokładnie. Miałam wrażenie, że nigdy nie było mi tak gorąco. 

Wycofałam się z tego stanowiska, gdy wyczułam wolne ruchy jego języka. Wtedy właśnie wręcz mnie paliło. Wygięłam plecy z przyjemności i nie przestałam kontrolować swój głos. 

Podniosłam się z żalem przez nagłą przerwę. Zaśmiał się z mojej reakcji i opuścił swoje bokserki w dół. 

- Spokojnie, kochanie. - uklęknął na materacu, z błyskiem w oku patrząc na mnie. Nachylił się nade mną i przez moment jego wargi dotykały moich obojczyków. Później zamieniły się w gryzienie, które wywoływały pozytywny ból. 

- Prezerwatywa, Harry... - usłyszałam jego dźwięczny śmiech i sekundę później poczułam pierwsze, intensywne pchnięcie. Za nim pojawiły się kolejne, które odrywały mnie od czegokolwiek. 

- Nie dzisiaj. 

WITAJCIE KOCHANE!

Co się dzieje w tym ff to nawet ja nie wiem.

Komentujcie i wpadajcie na LOVE ME, PLEASE oraz I FELL TWICE jeżeli chcecie coś nowego poczytać! 

A jeśli zostawicie tutaj komentarze oraz pod tamtymi ff też znajdzie się jakaś aktywność to ruszamy z kwarantannowym maratonem!

Kocham xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro