28
- Wychodzisz gdzieś? - spojrzałam w lustrze na Jack'a ubranego w zwykłą białą koszulę odpiętą do połowy. Poprawiłam swoją szminkę, która miała odcień ciemnego beżu i odwróciłam się do niego.
- Jestem umówiona z Louis'em. - odparłam zgodnie z prawdą, wciąż mając na tyłach głowy szkic planu pogrzebania Stylesów. Musiałam ochłonąć, ale poczucie upokorzenia i porażki nie dawało mi spokoju.
- Tomlinson'em? - pokiwałam potwierdzająco głową i ominęłam go, aby nałożyć na nogi proste czarne szpilki. Starałam się nie wmawiać sobie, że byłam pod względem ubioru nudna. Tłumaczyłam to klasyką stroju.
- Harry będzie wściekły. - czy wszystko musiałam mu podporządkowywać? Czemu nikt nie pomyślał, że ja też mogę być wściekła za jego zachowanie?
- I co z tego? Ma żonę. - uśmiechnęłam się sztucznie i ostatni raz poprawiłam włosy zanim usłyszałam dzwonek domofonu. - Już schodzę, Lou. - pożegnałam się ze zmieszanym Kelly'm i opuściłam pomieszczenie.
Powoli zjeżdżałam na parter, gdzie czekał na mnie szatyn. Zdążyłam jeszcze raz przyjrzeć się sobie przed wyjściem. Prosta, opinająca sukienka w odcieniu czerni, sięgająca do kolan. Makijaż schludny, ale delikatny. Włosy ułożone w delikatne fale. Twarz okryta uśmiechem, który w zupełności nie był szczery.
Mój powrót do Nowego Jorku nie miał tak wyglądać. Nic nie przypominało mojego nowego planu, a wręcz spowodowało, że znów upadłam przez te same osoby. Nie byłam w stanie teraz walczyć z tym wszystkim, lecz byłam prawie zdecydowana to zakończyć. Dla siebie samej.
Należało mi się coś o wiele więcej niż facet, który ożenił się z kimś przez to, że spowodował wypadek i jego ojciec, który traktował mnie jak pionek w swojej grze.
Wzięłam głęboki wdech i po usłyszeniu krótkiego dźwięku, drzwi rozsunęły się, a przede mną stał Louis z niewielkim bukietem czerwonych róż.
- Chyba moje skromne kwiatki nie wystarczą. - zobaczyłam błysk w jego oczach, który wydawał się bardziej niż uroczy. Jego policzki były lekko czerwone, a ruchy niespokojne. - Wyglądasz przepięknie.
Podziękowałam za prezent i oboje ruszyliśmy na parking.
- To gdzie jedziemy? - zapytałam, siedząc już na fotelu pasażera. Róże położyłam na tylnym siedzeniu i potem skupiłam całą swoją uwagę na nim.
- Pokażę ci włoską restaurację. Harry kiedyś zorganizował tam spotkanie służbowe. Nigdy nie zapomnę tego risotto. - na chwilę odleciał ze swoimi marzeniami o kolacji, co wywołało mój cichy śmiech. Wtedy się ocknął i ukazał mi swój uśmiech.
Louis miał rację. Nigdy nie jadłam lepszego pesto. Lokal był niesamowity. Zachowany całkowicie w klimacie włoskim, a dania miały zachwycającą jakość. Byłam pod dużym wrażeniem.
- Wiesz, że jesteście ze Styles'em sąsiadami?
- Wiem, mieszka po drugiej stronie parku.
- No już niedługo nie będzie. - wzięłam łyk wina i zarzuciłam nogę na nogę, co nie uszło jego uwadze.
- Co to znaczy?
- Przeprowadza się. Życzenie Charlotte. Chce stworzyć dom o jakim zawsze marzyła na przedmieściach. - ostatnie zdanie wypowiedział, robiąc w powietrzu cudzysłów. Byłam zaskoczona. Nie, byłam wyprowadzona z równowagi. Ten człowiek był najbardziej mylącą, zwodzącą postacią z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. - Indie? Wszystko w porządku?
- Tak, tylko...
- Daj sobie z nim spokój.
- Co? - podniosłam wzrok z kieliszka i ujrzałam jego poważny wyraz twarzy.
- Spójrz. Sam wcześniej próbowałem z nim rozmawiać. Chciałem, aby wam wyszło. On nic nie robi w kierunku pozbycia się swojej żony. Kupują nowy dom, zarezerwowali wyjazd na wakacje, a to plany na dłuższy czas. Nic się nie zmieni w przeciągu następnych miesięcy, a nie mogę patrzeć jak z takiej kobiety robi sobie zabawkę. Zwłaszcza, że jest on jedyny, którego kochasz.
- Louis...
- Nie, Indie. Musiałem na to patrzeć kilka lat. Gdy u niego pracowałaś nie traktował cię z szacunkiem ani nie było widać w tym wszystkim odwzajemnionej miłości. Był z tobą bo było mu tak wygodniej, a teraz nic się nie zmieniło. Może na początku każde z nas uważało, że twój powrót coś mu dał do myślenia, ale zobacz, że ta faza zdobycia cię ponownie się skończyła i teraz nie robi nic w stronę tego, żeby to wszystko rozwiązać. Jako współpracownika go cenię, bo jest uczciwy i pracowity, ale kiedy chodzi o życie prywatne, to go nie popieram i nie będę siedział cicho. - nachylił się nad stolikiem, chcąc jakby nakreślić swoje słowa. Nie mogłam powiedzieć, że nie miał racji, ale też nie wiedział o niektórych szczegółach, które inaczej przedstawiały tę sytuację.
Indie, zlituj się. Oni budują lub kupują wspólnie dom.
- Gdybyś patrzył na to...
- No jak? Daj mi jeden powód, dla którego on jest warty jakiejkolwiek nadziei. - spoglądałam mu głęboko w oczy i co kilka sekund przełykałam niepotrzebną ślinę. Nie wytrzymałam w pewnym momencie i zerknęłam w bok, a potem z żałością w oczach znów zwróciłam się do Tomlinson'a.
- Bo go kocham. - byłam bliska płaczu. Byłam bliska żałosnego ryku, ponieważ w tej chwili zdałam sobie sprawę kim byłam.
Może ta miłość, którą darzyłam Harry'ego nie była w pełni odwzajemniona i może on na nią nie zasługiwał, ale nikt nie powinien tego osądzać. Miłość to bardzo silne uczucie i mogę powtarzać sobie, że Styles jest tego niewarty, że potrzebowałam kogoś lepszego, lecz prawda była taka, że moje serce chciało jego w jakiejkolwiek postaci. I z tym nie można było walczyć. Tak potężna miłość może zabijać od środka i to właśnie robiła ze mną. Nazywanie mnie głupią i nawiną było całkowicie na miejscu, aczkolwiek zwyczajnie bezwartościowe w obliczu uczucia, którym darzyłam bruneta.
- To zastanów się, Indie, kim chcesz być. Czy chcesz być żałosną, nic nieznaczącą zabawką dla niego czy w końcu wziąć się w garść i pokazać, że masz jakąś wartość? Bo kreujesz się na samowystarczalną kobietę, a tak naprawdę miękną ci kolana jak tylko słyszysz jego imię. - wyjął portfel z kieszonki marynarki i zostawił na stoliku sto dolarów. Potem po prostu mnie zostawił.
Wiedziałam, że zaczynanie konwersacji an temat zielonookiego nie może skończyć się dobrze. Nigdy to się nie kończyło dobrze.
- Czy będzie coś jeszcze?
- Mogę prosić jeszcze trochę tego wina? - wskazałam na puste naczynie, a kelner skinął jedynie głową i odszedł.
W czasie picia trzeciej butelki trunku spostrzegłam, że w restauracji zostałam jedynie ja i para, która ewidentnie świętowała rocznicę albo podobne gówno. Poprosiłam o rachunek i nieco pijana starałam się wybrać dowolny numer na moim telefonie, a raczej udawałam, że wybieram byle jaki.
- Indie?
- Harry! Jesteś teraz zajęty? - zadałam pytanie, chichocząc pod nosem. Denis, zdecydowanie byłaś pod wpływem.
- Jesteś pijana?
- Leciutko! - pisnęłam, układając palce w taki sposób jakbym chciała mu określić ilość swojego upojenia. - Przyjechałbyś po mnie? - próbowałam, aby mój głos brzmiał jak skrzywdzonego małego dziecka i by wczuć się w rolę, wydęłam dolną wargę.
- Brałem przed chwilą prysznic...
- Jesteś nagi? - szepnęłam, zakrywając usta dłonią jakby to była największa tajemnica.
- Mam jedynie ręcznik...
- O mój...
- Gdzie jesteś, skarbie?
- No ta włoska restauracja, ta wiesz jaka! Miałeś w niej spotkanie służbowe czy coś...
- Poczekaj tam na mnie. - przed rozłączeniem wysłałam mu buziaka, zachowując się kompletnie irracjonalnie.
Może miałam jakieś zaburzenia, o których nie byłam świadoma?
Indie, po prostu byłaś zakochana.
♥
Witam, po lekkiej przerwie.
Mam nadzieję, że tęskniliście i możecie się spodziewać co będzie w kolejnym rozdziale. Dzisiaj dodaję bo od nowego tygodnia lecę codziennie z rozdziałami!
Potraktujcie mnie też z litością, ponieważ przeżywam trudny okres i przyznam, że w tym rozdziale jest zawarta osobista część i wiadomość. Nawet nie wiecie jak ryczałam, pisząc to.
W każdym razie sobie jakoś radzę.
Liczę na wasze opinie!
Kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro