Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19

Nie wróciłam na bal. To było oczywiste. 

Nie potrafiłam zasnąć tamtej nocy. Mój policzek wciąż piekł, a ból głowy był nie do przeżycia. Nadmiar problemów, nerwów i zdarzeń zrobił swoje. Byłam wyczerpana na tyle, że nie poszłam się kąpać. Nie dałam rady nawet pofatygować się do łazienki. Byłam wypruta ze wszystkiego, co mi dawało podstawy do normalnego funkcjonowania. 

Nienawiść.

Nienawiść i zemsta.

To jedyne mnie trzymało przy zdrowym rozmyślaniu. Zdrowym? Powiedzmy. Byłam głodna rewanżu, a ona nawet nie wiedziała w co się wplątała. 

Około drugiej rozeszło się pukanie do drzwi, jednak gdy otworzyłam nikogo przed nimi nie było. Na podłodze leżał wyłącznie list zaadresowany do mnie. 

Westchnęłam zmęczona i usiadłam ponownie na miękkim materacu. 

" Indie,

Przepraszam. Przepraszam, że nie zareagowałem. Nie mogłem. Moje małżeństwo nie jest takie jakie mogłoby się wydawać. Proszę, nie skreślaj mnie. Muszę jedynie się z tego wyplątać. Na razie nie możemy się do siebie zbliżać. Zmienię to, ale daj mi czas. Chciałbym, żebyś wiedziała, że kocham Cię jak nikogo innego i zrobię wszystko, abyśmy byli razem, jednak teraz jest to niemożliwe. Muszę dzisiaj wyjechać wcześniej. Z uwagi na Charlotte. Spotkaj się ze mną ostatni raz przed wylotem przy Schodach Hiszpańskich o trzynastej. Będę czekał.

Twój Harry."

Wplątałam swoje palce we włosy i pociągnęłam za nie. Czy miałam dość? Jak cholera. Czy chciałam zemścić się na jego żonie? To stało się właśnie moją obsesją. Dlatego postanowiłam tam iść. Bez żadnych nadziei, zobowiązań, uczuć. 

Zostałaś upokorzona, Indie.

Spałam trzy godziny i czułam się jakby mnie przeżuto i wypluto na chłodny, brudny chodnik. Nie dałam tego po sobie poznać. Ubrałam beżowe spodnie od garnituru, białą koronkową koszulkę z satyny, marynarkę w piaskowym odcieniu oraz szpilki pasujące do spodni. Nałożyłam delikatny makijaż, jedynie z błyszczykiem na ustach i zakręciłam włosy na prostownicy. Odetchnęłam klika razy przed lustrem i opuściłam pokój. Nie spotkałam nikogo ze znajomych twarzy na korytarzu. Do hotelowej restauracji weszłam sama i po zlokalizowaniu swoich towarzyszy, udałam się do ich stolika. 

- Jak minęła ci noc, skarbie? - zaniepokojona Rennie zwróciła uwagę na moje przekrwione oczy. Uśmiechnęłam się niemrawo, podpierając zdrowy policzek o wierzch dłoni. Dziesięć minut po moim przyjściu, dołączyli do nas Harry oraz Charlotte. Nie spojrzałam na nich ani razu. Przede mną siedział zaniepokojony Louis. Posłałam mu jak najszczerszy uśmiech, aczkolwiek nikogo on by nie przekonał. 

- Chciałbym zabrać głos. - Frank chrząknął i poprawił swoją marynarkę zanim się podniósł. Mimo mojej wyćwiczonej przez wiele lat odwagi, teraz czułam się jak mała istotka, a serce kołatało jak szalone. - Skoro jesteśmy tutaj wszyscy, to jako głowa rodziny, prezes i wasz szef muszę skomentować wczorajszy wieczór. Zabraniam wam rozsiewania plotek lub opowiadania komukolwiek o wydarzeniach zeszłej nocy. Zostaje to pomiędzy nami inaczej poniesiecie konsekwencje. Teraz zwracam się bezpośrednio do ciebie... - obawiałam się, że miał na myśli mnie, aczkolwiek jego wzrok spoczął na żonie bruneta i wręcz cisnął w nią piorunami. Był wściekły. - ... jeszcze raz podniesiesz rękę na mojego pracownika a odetnę tobie i mojemu synowi wszelki dostęp do pieniędzy. Postanowiłem, że do momentu, aż jesteś w mojej rodzinie, Harry zostanie wypisany z testamentu. 

- Słucham?

- Myślę, że wszystko powiedziałem wyraźnie. Nie masz żadnych źródeł utrzymania oprócz niego. - wskazał na zielonookiego. - Zachowałaś się paskudnie i nikt nie dał ci prawa. aby wymierzać sprawiedliwości na własną rękę. Jeżeli nie umiesz zachować dyscypliny oraz kultury względem mojego pełnomocnika to nie ma miejsca dla ciebie w mojej firmie oraz rodzinie. Wiedziałaś, że patrzę na ciebie uważnie, a wczoraj przekroczyłaś granicę...

- Ja?! Akceptujesz to, że twój synalek zdradza mnie...

- Cholera jasna, uderzyłaś ją i pozwoliłaś zawstydzić na naszych oczach! - nie dałam rady zatrzymać pojedynczej łzy, która stworzyła mokrą dróżkę po moim policzku. Prędko ją wytarłam, jednak Styles natychmiast ją dostrzegł. - To co oni zrobili było nieodpowiednie, ale nie znasz ich powodów. Może po prostu nie spełniałaś swojej roli jako żona. - zakpił, parskając. - Mimo to, ty zrobiłaś coś ohydnego i przez to poniesiesz konsekwencje. Koniec dyskusji. - milczeliśmy. Oczy Charlotte spłoszyły mnie na moment, aczkolwiek w pewnej chwili wróciłam do żywych i wyprostowałam plecy. Założyłam nogę na nogę i nalałam sobie herbaty.

- Nie napatrzyłaś się wystarczająco? - zapytałam przesłodzonym głosem. Zatrzepotałam rzęsami, będąc odwróconą w jej stronę. Starała się być spokojna, ale nie wychodziło jej. 

- Zdzira. - mruknęła pod nosem, zrywając kontakt wzrokowy. Prychnęłam na jej frustrację. 

- Ale za to z jaką klasą. Nie możesz powiedzieć, że nie. - chciałam przybić piątkę z Tomlinson'em, jednakże musiałam podtrzymać przyzwoitość. 

Po niezręcznym śniadaniu nastał czas na spakowanie się. Wylot mieliśmy o osiemnastej, lecz nie byłam pewna ile zajmie mi rozmowa z moim rzekomym kochankiem. To był absurd. Nie było pomiędzy nimi żadnego uczucia, ani grama emocji, więc dlaczego była taka zezłoszczona. Podejrzewałam, że nawet sama go zdradzała. Rozumiałam, że to nadszarpywało jej reputację, aczkolwiek lepiej było żyć z człowiekiem, który jej nie kochał?

Równo o trzynastej znajdowałam się pośród wielkiego tłumu turystów. Rozglądałam się na wszystkie kierunki świata, jednakże nie zauważyłam znanej twarzy. 

Podskoczyłam, gdy duża, silna dłoń przeszkodziła mi w widzeniu. Zdjęłam ją z oczu i stanęłam naprzeciwko Harry'ego, który w wolnej ręce trzymał bukiet białych róż. 

- Nie musiałeś. - oschle odniosłam się do kwiatów, które były piękne, ale nie na tyle, abym zapomniała, co jego żona wyprawiała. 

- Powinienem. Zasłużyłaś na...

- Do rzeczy, Harry. Jestem naprawdę zmęczona tym gównem. - warknęłam, jednakże dałam mu przyzwolenie na zaprowadzenie mnie na szczyt zabytku. Usiedliśmy tuż przy Schodach Hiszpańskich i tępo spoglądaliśmy na ludzi na dole. 

- Zanim ją poślubiłem, zawarłem z nią umowę. Nasze małżeństwo ma trwać co najmniej osiem lat. Jeśli zdecyduję się na rozwód przed terminem to jestem zobowiązany do zapłacenia jej dwóch milionów dolarów i sprzedania połowy moich udziałów w Styles Empire. 

- Czy ty sobie ze mnie żartujesz? Takie umowy między wami nie mają podstaw prawnych! Jesteś aż takim dzieckiem, że nie sprawdziłeś tego?

- Dasz mi dokończyć? - był wyczerpany i spojrzał na mnie błagalnymi oczami, dlatego zamknęłam się i dałam mu kontynuować. - Zgodziłem się. Nie dlatego, że jestem kompletnym idiotą, który nie zna się na prawie tak dobrze jak ty. - syknął z rozgoryczeniem, komentując mój poprzedni wywód. - Zgodziłem się, ponieważ kilka miesięcy przed ślubem potrąciłem jej brata. - przyznał, a mnie zamurowało. - Nie radziłem sobie z niczym po twoim odejściu. Udawałem, że było w porządku, ale popadłem w alkoholizm i pewnego dnia...- zamilkł, rozpaczając. 

- Zabiłeś go? - zapytałam pozbawiona ludzkich odruchów. Niestety nie dałam rady go pocieszyć, położyć swojej ręki na jego plecach, pocałować, by uspokoić. Nie potrafiłam popatrzeć mu w oczy. 

- Nie, nie zabiłem. On jest warzywem, Indie. Cholernym warzywem i to przez moją głupotę. Nie wiem co sobie wtedy myślałem. To był jej warunek. Nie zgłosiła przestępstwa, a jej brat nigdy już się nie odezwie...

- Harry, cholera jasna...

- Kocham cię, Indie. Kocham najmocniej na świecie, ale rozwód nie jest łatwy w tym wypadku. - płakał. Płakał, starając się zwrócić swoją uwagę. Zerknęłam na niego, aczkolwiek to był błąd. Moje serce stanęło, a gardło zostało ściśnięte. Wyglądał jak zagubiony maluch, jak pokrzywdzone dziecko, które potrzebowało teraz kogoś bliskiego. Potrzebował mnie. - Chciałbym cofnąć czas, zrobić wszystko co w mojej mocy...

- Czemu osiem lat?

- Tyle jej wystarczy, aby zarobić swoje i znaleźć kogoś nowego. - kogoś nowego? Czy to była znana jej praktyka poznawania mężczyzn. To nie trzymało się kupy.

- Była mężatką wcześniej?

- Miała dwóch mężów. - kiwnął głową. Cholera.

- Kto o tym wie?

- Tylko ty. 

- To dla mnie za dużo. Nie umiem...

- Nie zostawiaj mnie z tym samego, błagam cię. Pomóż mi...

- Harry...

- Proszę. - szepnął, przysuwając się. Łzy spadały na nasze spodnie, a ja starałam się wszystkie zgarnąć z jego buzi. Był zrozpaczony. Pierwszy raz w moim życiu byłam świadkiem jego załamania. - Proszę, jeśli tylko trochę ci na mnie zależy...

- Nie mów tak. - wzięłam głęboki wdech, gdyż teraz postanowiłam przełamać swoją barierę. - Byłeś i jesteś jedynym, którego pokochałam. Doskonale sobie z tego zdajesz sprawę. - uśmiechnęłam się nieśmiało do niego, kładąc swoje palce po obu stronach jego twarzy. Delikatnie musnęłam jego wargi swoimi. Natychmiast zareagował i nie chciał się oderwać, czym wywołał mój cichy śmiech. - Zrobię wszystko co w mojej mocy.

Zrobię wszystko, aby ją zniszczyć tak jak ona robiła to z nami. 

wow, nie spodziewałam się, że tak uderzy w was rozdział 18 ale bardzo mnie to cieszy!

kolejne będą dość dynamiczne, oprócz następnego!

co sądzicie o ich sytuacji, w której się znaleźli?

I ZAPRASZAM WAS NA ŚWIĄTECZNE OPOWIADANIE SNOWSTORM GDZIE RAZEM ODLICZAMY DO UKOCHANYCH LUB ZNIENAWIDZONYCH ŚWIĄT!

Kocham xx



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro