17
Louis miał zupełną rację. Ten bal był nudniejszy niż stos papierów w mojej kancelarii. Inaczej kreowały go media, dlatego każdy zwykły śmiertelnik pragnął być na tego typu okazjach.
Jedynym punktem rozrywki było jedzenie i aukcja, która miała się odbyć dopiero za trzydzieści minut. Na razie ludzie podbijali parkiet ze swoim wolnym, poważnym tańcem, albo rozmawiali przy stoliku.
- Czy kolacja z tą piękną panią jest brana pod uwagę? Zapłacę każdą cenę. - nigdy nie byłam bardziej niż chętna do przewrócenia oczami.
- Miller, a gdzie twoja żona? - widocznie Frank i pan William Miller znali się lepiej niż przypuszczałam. Nie interesowałam się nimi zbytnio, ponieważ mój wzrok skupiał się głównie na tańczącej Charlotte, która cisnęła we mnie piorunami. Nie pozwalała Harry'emu odwracać się w moją stronę, ani na chwilkę.
-Indie, wyrażasz zgodę?
- Na co? - skołowana spojrzałam na mężczyzn przede mną i już czułam kłopoty. A może wyzwanie?
- Na to, żebyś wzięła udział w licytacji. - ojciec bruneta rzucił we mnie propozycją, która brzmiała kusząco. Sugestywnie zwrócił uwagę na swojego syna, a ja powędrowałam za nim swoimi brązowymi ślepiami. Uśmiechnęłam się do siebie i ponownie przekręciłam się w ich kierunku.
- Z miłą chęcią.
- Obiecuję, że wygram. - posłałam szczery uśmiech Millerowi, który wpadł na ideę tego wszystkiego. Nie byłam pewna czy blondyn adorujący mnie zdobędzie to czego pragnął.
- Mówiłem, że każdy ma do ciebie słabość. - objęłam szatyna, który zaprosił mnie do tańca po krótkiej rozmowie z biznesmenami. Jego dłonie delikatnie dotykały moje nagie plecy, łaskocząc je swoimi opuszkami. - Nie będę ukrywał, Indie. Jestem przyjacielem Harry'ego i liczę, że będziecie szczęśliwi, ale jeśli on zmarnuje swoją szansę, to nie będę obojętny.
- Skąd wiesz, że już nie zmarnował? - zapytałam wyzywająco, unosząc głowę tak, że nasze nosy prawie się stykały. Czułam na sobie zielone oczy. Nie musiałam patrzeć. Wiedziałam, że tak było.
- Ponieważ nie patrzyłabyś tak na niego. - wyszeptał, jeszcze bardziej zmniejszając odległość między nami. Brakowało dosłownie milimetrów, żebyśmy złączyli nasze usta. Potarł swój nos o mój i się cicho zaśmiał. - Chodźmy zanim przekroczę granicę.
- A jeśli ja chcę ją przekroczyć?
- To zróbmy to po balu, bo inaczej oboje będziemy martwi. - mruknął, splatając nasze palce i ciągnąc mnie z powrotem do stolika. Tutaj nie było mowy o żadnych zobowiązaniach. Nasza konwersacja opierała się jedynie na pragnieniu i ludzkich potrzebach. Żadne z nas nie planowało się ze sobą wiązać. Nie czuliśmy presji.
- Czas na główną atrakcję wieczoru! - nareszcie. Nie wierzyłam, że dałam się w to wplątać, jednak miałam nadzieję, że było to warte zachodu. Mimo to byłam zawiedziona, że Styles przestał nawiązywać ze mną kontakt. Wydawało mi się jakby jego żona zakazała mu ze mną rozmawiać. No trudno.
Ręka Tomlinson'a ze spokojem jeździła po mojej nodze, co w końcu zainteresowało zielonookiego. Na jego twarzy pojawiła się bezradność wymieszona z wściekłością, której nie mógł opanować.
- Przepraszam, mogę cię Louis prosić na chwilę? - każdy na nas zerknął, aczkolwiek staraliśmy się nie odzywać. Blondynka ciasno trzymała Styles'a za ramię, jednak on się wyrwał i wstał wraz z moim towarzyszem. Podparłam brodę o wierzch dłoni i mrugnęłam do Charlotte. Ona wyłącznie prychnęła zezłoszczona i upiła łyk szampana. Kobieto, albo brakowało ci seksu, albo miałaś naprawdę stresujące życie.
Nie wracali przez dłuższy czas, dlatego wyjaśniłam reszcie gości, że potrzebowałam iść do łazienki i starałam się zlokalizować miejsce pobytu obu facetów.
- Pozwalasz sobie na zbyt wiele względem niej! Doskonale sobie zdajesz sprawę w jakiej sytuacji mnie stawiasz! - usłyszałam, więc przystanęłam kawałek dalej, aby dotrwać w ukryciu przez całą rozmowę.
- Czego oczekujesz? Że każdy będzie się trzymał od niej z daleka? Dobrze wiesz, że jest piękna i prędzej czy później ktoś pomyśli o niej poważniej. Już teraz chcą położyć na niej łapy. Nie jesteś jedyny. Próbuję ci to pokazać, ale ty trzymasz się tej cholernej Charlotte. Ona nie będzie długo czekała, Harry.
- To nie twój interes. Nikt z was nie jest w mojej sytuacji...
- Przestań szukać dla siebie wyjaśnienia. Stajesz się żałosny, Harry. Jeśli będę chciał się z nią spotykać, to będę się starać i nic tego nie zmieni.
- Spróbuj tylko... - Harry tracił pomału kontrolę i złapał niebieskookiego za kołnierzyk koszuli. Czy to był moment, w którym powinnam im przerwać?
- Bo co mi zrobisz? Zwolnisz? Proszę bardzo, ale kogo innego znajdziesz na zastępstwo? Kto zniesie twoje napady złości, paniki, twoją cholerną depresję? Wywalenie mnie z firmy nic nie zmieni, bo wciąż będę mógł się z nią spotykać...
- Nie pozwolę ci na to i nikomu kto odważy się do niej zbliżyć.
- Ona nie jest twoją własnością.
- Nie, ale tylko ja ją kocham w taki sposób. - wręcz zapłakał, gdy te słowa opuszczały jego usta. Westchnęłam roztrzęsiona i poprawiłam swoją sukienkę. Wypuściłam powietrze nosem i pewnie ruszyłam do przodu.
- Wiecie, że nie ma was prawie dwadzieścia minut? To jest nieeleganckie. - zachowywałam spokój, jednakże ich dyskusja kuła mnie prosto w serce. Uderzała w czuły punkt i powodowała wybuchową mieszankę uczuć.
Indie, nie ukazuj tego, że byłaś świadkiem ich kłótni.
- Przepraszam. - Louis pogardliwie spojrzał na bruneta i objął mnie w pasie. Ponownie zajęliśmy swoje krzesła, a jego upierdliwa żona natychmiast się przyssała do mężczyzny po mojej lewej.
- A teraz poprosimy pannę Indie Denis na scenę. - to rozkojarzyło mnie i mojego byłego szefa na tyle, że zastygliśmy w miejscu. Dostałam lekkie uderzenie w żebra od swojego partnera i niestety musiałam się podnieść. - Panna Indie Denis od niedawna jest pełnomocnikiem Franka Styles, ale też niezwykle i zdecydowanie jedną z najpiękniejszych kobiet zebranych tutaj. - doszły do mnie pojedyncze złośliwe komentarze reszty płci damskiej, lecz również zadowolone oklaski męskiej części. Kobieca solidarność, tak? - Kolacja z tą przeuroczą damą jest z pewnością marzeniem wielu z was. Szczegóły wieczoru zostaną ujawnione po licytacji. Zacznijmy od skromnej kwoty tysiąca dolarów.
- Dam trzy tysiące!
- Cztery tysiące!
- Jedenaście! - Miller podnosił stawkę o dobre kilka tysięcy za każdym razem, gdy ktoś inny się odzywał. Mierzył daleko.
- Dwadzieścia pięć tysięcy! - moje oczy przypominały teraz wielkie spodki i wylądowały na przystojnym szatynie na końcu sali. Wydawał się niewiele starszy ode mnie i obok niego nie było żadnej partnerki. Idealnie.
- Trzydzieści tysięcy! - nie sądziłam, że będę tyle warta. Byłam pod wrażeniem, że potrafili wydać tyle pieniędzy, żeby zmusić mnie do randki z nimi. Szkoda, że nie byli świadomi tego, że nie wiązałam z nimi żadnych planów.
Do zabawy dołączyło jeszcze parę innych ludzi, jednak głównym graczem był William Miller i to on zaskoczył całą salę ze swoją ostateczną propozycją. Praktycznie każdy po jego słowach utknął w bezruchu.
- Sto tysięcy dolarów. - niektórzy musieli powtórzyć kilka razy jego ofertę, a ja zaczęłam ciężko oddychać. Mój przerażony, aczkolwiek pełny adrenaliny wzrok spoczął na dawnej miłości, która z kamiennym wyrazem twarzy mnie obserwowała. Szarpnął swoją uwięzioną przez blondynkę ręką, poprawił krawat, wstał ze swojego siedzenia, zapiął marynarkę i odchrząknął.
- Dwieście tysięcy. - to był Harry, którego znałam.
♥
KOLEJNY JEST O MÓJ BOŻE UMRZECIE
ALEEEEEE
w przerwie między kolejnymi rozdziałami odsyłam was na mój profil i na "love me please" to takie krótkie bolące i wzruszające opowiadanie! Mały przedsmak I fell twice, które zmiecie was z podłogi.
Kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro