10
Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę do apartamentowca. Napięcie wzrastało z każdą minutą, ponieważ oboje byliśmy na siebie wściekli, ale jednak zaintrygowani tym co miało się wydarzyć później. Nie wiedzieliśmy do czego to prowadziło.
Zaparkowałam na swoim stałym miejscu i bez słowa wyszłam z auta. Zabrałam swoją torebkę i szybkim krokiem podążyłam do windy.
Czułam jego obecność za swoimi plecami. Jego perfumy unosiły się w powietrzu, przyjemnie drażniąc moje nozdrza. Szedł za mną jak cień, a ja mogłam doskonale usłyszeć jego nierówny oddech. Czasami przyśpieszony, a potem nagle jakby w ogóle nie oddychał. Zastanawiałam się czy było to spowodowane przez atmosferę, którą oboje stworzyliśmy.
Jadąc na odpowiednie piętro, starałam się nie patrzeć na niego w lustrze. On miał inne plany. Wbijał we mnie swoje zielone tęczówki jakbym była jedynym obiektem do obserwowania. Chciał mnie zmusić do tego samego, lecz nie uległam. Nie tym razem.
Do samego wejścia do mojego mieszkania, nie nie powiedzieliśmy. Byłam zbyt zmęczona na dyskusje z nim, dlatego ograniczyłam to do minimum. Wybrał fatalny moment na wpieprzanie się w moje życie.
- Walsh o ciebie zadbał. - to było pierwsze, co mu przyszło do głowy, gdy zobaczył wnętrze apartamentu. Cóż, nie mogłam się nie zgodzić. Adam dał mi wszystko, o czym marzyłam przez ostatnie lata.
- Jesteś zazdrosny? - zapytałam z pewnym siebie uśmieszkiem. Zaśmiał się na moje pytanie i odłożył kwiaty na stoliku.
- A kiedy nie byłem? - nie oczekiwał odpowiedzi. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że Harry miał w zwyczaju być zazdrosnym. To była jedna z wielu jego wad. Zazdrość powodowała jego dziwne i wkurzające reakcje, których nie znosiłam. - Mieszkasz z kimś? - zmarszczyłam czoło, zwracając swoją uwagę na niego. Stał naprzeciwko z niepokojem wymalowanym na swojej przystojnej buzi. Ja niestety nie byłam tak troskliwa jak on.
- A co to zmienia? - byłam wyprowadzona z równowagi. Ten człowiek porzucił jakiekolwiek szanse na wrócenie do mnie, znalazł sobie żonę, lecz to ja miałam być tą, która powinna czekać na niego z rozłożonymi ramionami. Czy on rozumiał jakim absurdem się kierował? - Powiedz mi, Harry. Co siedzi ci w głowie? Boisz się, że mieszkam z innym mężczyzną niż ty? Nie mogę tego robić? - mój głos był fałszywie przejęty i przestraszony. Denerwowało go to, ponieważ wywoływałam jego zmieszanie. Dokładnie o to chodziło. - Mam czekać, aż wybawisz się ze swoją żonką? Potem będzie czas na mnie? Skarbie, ułożyłeś sobie życie, więc nie wpieprzaj się w moje. - ucięłam, rzucając mu spojrzenie pełne pogardy. Słowo wkurzyłam go było najłagodniejszym jakie mogłam użyć. Przyparł mnie do ściany, dysząc i miażdżąc mnie swoim mrocznym wzrokiem. W tej chwili straciłam kompletnie grunt pod nogami.
- To, że się ożeniłem, nie oznacza, że ułożyłem sobie życie. Mogę być tak samo nieszczęśliwy jak przed małżeństwem. - warknął, napierając na mnie swoimi biodrami. - Nic nie wiesz o tym jak się czuję, co myślę, a zachowujesz się jakbyś przejrzała mnie na wylot. Nie przyjechałem tutaj, abyś mną pomiatała kolejny raz. Zasłużyłem na to, ale nie traktuj tego jako przywilej. Przyjechałem tutaj, żeby upewnić się, że niczego ci nie brakuje, że jesteś bezpieczna... - pierwszy raz poczułam prawdziwe wyrzuty sumienia względem niego. Było mi zwyczajnie głupio, ale zawiść nadal miała swoją przestrzeń w moim wnętrzu. To sprawiało, że nie okazywałam żadnej emocji, żadnej empatii.
- To widzisz jak sobie radzę. Zaspokoiłam twoją ciekawość?
- Czuję jak bije ci serce. - zignorował mnie i pomału zbliżał swoje usta do mojej szyi. To ciekawe, bo ja czułam jak moje serce zaraz eksploduje. To co on ze mną robił, przekraczało moje oczekiwania. Zaburzał cały system, który układałam latami. Burzył mur, który budowałam na studiach, lecz łatwo było mi to wszystko robić bez jego obecności. Teraz tu był i z łatwością obalił każdy element mojej pracy. - Jeśli chcesz, żebym przestał to powiedz. - jego język wędrował w górę aż do mojego ucha i ponownie zjeżdżał na dół. Ciarki, które zaatakowały moje plecy oraz skórę na ramionach, były zdradzieckie. Widział, że mi się podobało. Dlatego się uśmiechał i nie przerywał.
- Nie możesz tego robić. - wreszcie udało mi się wykrzesać coś z siebie, choć było to niebywale trudne.
- Daj spokój, Indie.
- Nie, naprawdę nie możesz. - odepchnęłam go od siebie i wróciłam to poprzedniej wersji siebie. Odsunęłam się na kilka centymetrów i złapałam się za włosy. Odwróciłam się w jego stronę, dostrzegając jego skołowaną minę. - Nawet nie wiesz ile mnie to kosztowało, aby przez te wszystkie lata nauczyć się żyć bez ciebie. Przechodziłam przez wiele załamań, które zmuszały mnie do powrotu tutaj. Walczyłam z tym, żeby tego nie zrobić. Zabiłeś coś we mnie w momencie, gdy dowiedziałam się o ślubie. - przyznałam, rozpaczając. Nie ukrywałam już swoich uczuć. Tak, byłam cholernie zraniona. - Do tamtej chwili myślałam, że tutaj wrócę i odnajdę cię, żeby przeprosić. Sądziłam, że sobie bez ciebie nie poradzę, ale ty ruszyłeś dalej, więc ja też nie mogłam stać w miejscu. Teraz nie jesteś mi do niczego potrzeby, Harry. Nie potrzebuję cię. Muszę sama poukładać sobie moje sprawy. Bez ciebie.
- Uważasz, że dla mnie to też było proste? Musiałem się leczyć, kiedy wyjechałaś! Nie dawałem sobie rady z najłatwiejszymi czynnościami! Charlotte nigdy nie pokochałem, ale była jedyną osobą, która o mnie zadbała po twoim odejściu! Nigdy nie kochałem nikogo innego niż ciebie i nie rozumiem, dlaczego nie chcesz tego teraz zrozumieć! Wybacz mi jeśli cię kiedykolwiek skrzywdziłem, ale każdy popełnia błędy. Może masz rację. Może powinniśmy o sobie zapomnieć, ponieważ to do niczego nie prowadzi. - dodał ściszonym głosem. Na początku jego krzyki były wypełnione cierpieniem i desperacją, lecz teraz wyczuwałam wyłącznie smutek. W pomieszczeniu zapanowała przygnębiająca cisza.
- Jesteś szczęśliwy? - bałam się odpowiedzi, bo istniały tylko dwie możliwości i obie mogły mnie dobić. Obie były dla mnie niekorzystne.
- Nie. - przyznał. - Nie jestem i nie będę dopóki nie wrócisz do mnie.
- Harry...
- Ale jeszcze bardziej nie będę szczęśliwy, jeśli wróciłabyś i nie czułabyś się tak samo dobrze przy mnie jak ja przy tobie. Nie zamierzam cię do niczego zmuszać, Indie. Jeśli nie chcesz tego, to muszę to zaakceptować. Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz kilka tygodni temu, to nie mogłem uwierzyć. Pomyślałem, że to jakaś szansa dla mnie. Nie dopuszczałem do siebie, że możesz nie czuć tego samego. - łamał mnie. Rozbijał mnie na miliony małych kawałeczków z każdym nowym zdaniem. Nie sądziłam, że miał w sobie tyle uczuć, tyle miłości do mnie. Nie spodziewałam się tego. Czy byłam zbyt surowa dla niego? Czy naprawdę jedyna ja cierpiałam w tym wszystkim? Czy widziałam tylko swój czubek nosa?
- Oboje potrzebujemy odpoczynku...
- Minęło pięć lat.
- Ja, ja chyba mam na myśli takiego stałego odpoczynku, Harry. - nie wierzyłam, że to mówiłam. Nie wierzyłam, dlatego, że co innego podpowiadało mi serce, a kiedyś to właśnie jego słuchałam najbardziej. Gdy zobaczyłam pojedynczą łzę na jego policzku, nie wytrzymałam. Rozpłakałam się tak jak zrobiłam to trzy lata temu i wręcz wbiegłam w jego ramiona. To było ciężkie dla nas obojga i zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Staliśmy tak kilka minut, a później delikatnie zostałam odsunięta.
- Przepraszam, Indie. - ucałował moje czoło i po prostu wyszedł.
I w sekundzie, kiedy drzwi się zamknęły, pragnęłam aby wrócił i został do końca.
♥
to wy zadecydujecie czy dodam jeszcze jeden rozdział. Zaskoczcie mnie czymś, zróbcie to, a nie będziecie żałować.
Kocham xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro