Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ I

  Cztery lata później mężczyzna o czekoladowych lokach przemierzał ulice Londynu w drodze do pracy. Śniegu już prawie nie było, jednak niska temperatura i chłodne powiewy wiatru pozostały.

  Miał na sobie grafitowy płaszcz i obwinięty dookoła szyji szalik w kratę. Jego nos i uszy były zaczerwienione, a on sam zastanawiał się dlaczego nie pojechał metrem. Za każdym razem wydaje mu się, że nie jest na tyle zimno. Niestety, za każdym razem jest na tyle zimno.

  Do budynku Marie Design w którym pracował zostało ledwo dziesięć minut, ale czuł, że może tego nie przeżyć.

  Kiedy w końcu dotarł do celu zaczął biec w stronę windy, byle by się nie spóźnić. Jego biuro mieściło się na ósmym piętrze, a współpracownicy (których nawet nie kojarzył) wysiadali na każdym piętrze, co dodatkowo go spowalniało.

  W momencie przekroczenia progu tak znajomego pomieszczenia w końcu mógł odetchnąć. Rzucił okrycie wierzchnie na krzesło, po czym sam usiadł po przeciwnej stronie biurka. Otworzył laptopa i cierpliwie czekał aż się włączy.

  W tym czasie spojrzał na zdjęcie stojące obok. Przedstawiało ono jego i kilku przyjaciół z liceum. Uśmiechnął się i wziął ramkę do ręki. Wszyscy robili śmieszne miny, przytulali się. Planowali być razem na zawsze. To było przykre, ale Harry nauczył się z tym żyć. Przecież to już cztery lata.

  Z tamtego okresu pozostał mu tylko jeden przyjaciel, jego ówczesny korepetytor algebry, Liam. Dogadywali się bardzo dobrze. To właśnie on zaproponował Stylesowi prace w MS.

  Na początku to miała być pierwsza praca, na start, ale Harry sie wciągnął. Awansował coraz wyżej i naprawdę mu się to spodobało. Szybko załapał działanie wszystkich programów, odkrył w sobie talent do komponowania wzorów i kolorów, oraz lubił bezpośredni kontakt z klientami.

  Nagle usłyszał pukanie do drzwi dochodzące z korytarza.
-Proszę - powiedział, a do pomieszczenia weszła wysoka brunetka. Ubrana była w czarną koszulę i białe rurki. Buty na niewysokim obcasie delikatnie stukały o ziemię, kiedy zbliżała się do Harry'ego.

-Proszę usiąść - uśmiechnął się mężczyzna zaglądając do dokumentów - Pani Jackson, prawda?

-Tak - powiedziała oddając uśmiech - ale proszę mówić mi Chloe

-W takim razie, Harry - wyciągnął dłoń, a ona delikatnie ją uścisnęła. Zobaczył pierścionek na jej palcu. - Masz jakiś konkretny plan? Wizję?

-Właściwie to... tak. Chciałabym żeby wnętrze nie wydawało się takie puste. Ciepłe kolory, dywany, ciemne drewno, wiesz co mam na myśli? - i oczywiście że wiedział, tylko zupełnie nie pokrywało się to z jego wizją. Styles lubił jasne kolory i duże przestrzenie. Nie rozumiał dlaczego jego klientka chciała tak bardzo niszczyć tak wielkie możliwości powierzchni jej mieszkania.

  Ale to ona płaciła, więc ona miała prawo wymagać. Po dowiedzeniu się jakim budżetem dysponuje, sporządził szkic. Brunetka spojrzała się na kartkę.

-Louisowi się spodoba. - powiedziała bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego. Wszystkie mięśnie mężczyzny spięły się na samo brzmienie tego imienia. Po kilku sekundach rozluźnił się i zganił się w w głowie za to, że nie pomyślał o tym, iż na świecie istnieje wiele Louisów. A nawet jeśli nie, to jego to nie powinno obchodzić. Teraz był dorosły i liczyło się dla niego teraźniejsze życie.

  Po krótkiej dyskusji odnoszącej się do wielkości płytek do łazienki Chloe Jackson oznajmiła, że musi już wychodzić. Szatyn pożegnał ją grzecznie. Ucieszył się słysząc cichy trzask drzwi, który sygnalizował, że kobieta już wyszła.

  Spojrzał na zegar w rogu ekranu jego laptopa. Zajęło im to prawie dwie godziny. Do następnego klienta zostało jeszcze trochę czasu, co zmotywowało go do zalogowania się na maila. Nie znalazł niczego co mogło by go zainteresować, więc kliknął na czerwony krzyżyk.

  Postanowił, że i tak nie zdąży nic zrobić w ciągu kwadransu. Usiadł wygodniej na swoim fotelu i próbował wymyślić coś nowego, czego mógłby użyć w swojej pracy. Rozmyślania przerwał mu dźwięk dzwonka telefonu leżącego na stole.

Wyświetliło się na nim Lima, więc od razu odebrał i włączył tryb głośnomówiący.

-Heeej Harry - usłyszał wesoły głos przyjaciela - mam plan na dzisiejszy wieczór

-I dlaczego postanowiłeś powiedzieć o tym akurat mi?

-Bo mam tylko dwóch przyjaciół, a Nick odsypia po wczoraj, więc zostałeś ty - Styles tylko westchnął, w odpowiedzi dostając krótki śmiech Payne'a - a tak naprawdę, to jesteś częścią moich planów

-Jak uroczo - powiedział ironicznie chłopak - ale tak się składa, że mam już plany na dziś.

-Samotne jedzenie pizzy i oglądanie America's next top model nie liczy się jako plany, Harry.

-Tu mnie masz. - po tych słowach zapadła krótka chwila - gdzie i o której?

~*~

  Po skończeniu rozmów z dwójką kolejnych klientów Styles nareszcie był wolny. Wyglądając przez okno zauważył, że pada, więc postanowił tym razem nie wracać pieszo. Czekając na windę zamówił taksówkę.

  Będąc przy wyjściu budynku od razu odnalazł charakterystycznie żółte auto i poszedł w jego stronę. Wsiadł witając się z kierowcą i mówiąc mu swój adres. Patrzył przez okno na spływające krople deszczu zastanawiając się, która z nich dopłynie pierwsza.

  Nawet nie zauważył jak szybko znalazł się pod domem. Od razu wręczył należytą sumę mężczyznę i wysiadł z samochodu. Skierował kroki w stronę wejścia do apartamentowca w którym mieszkał.

  (Ponownie) wyjeżdżając windą pomyślał sobie, że w sumie lubi swoje życie. Ma dobrą prace, którą lubi. Duże mieszkanie, które sam urządził. Cudownych przyjaciół. Czasem czegoś mu brakowało, jednak nie przywiązywał do tego uwagi. Nie czuł się samotny.

~*~

  Po szybkim, ale dokładnym prysznicu wysuszył włosy i wybrał ubrania, nie zakładając ich jeszcze na siebie. Do przyjazdu Liama zostało mu jeszcze około godziny.

  Zjadł odgrzewany obiad, oglądając jakąś wenezuelską telenowele, w którą szczerze mówiąc bardzo się wczuł, mimo tego, że nie oglądał poprzednich dziesięciu sezonów. Kiedy już miał krzyczeć w stronę Ericõ, że to oczywiste, że Esmeralda go zdradza z jego bratem, usłyszał dzwonek telefonu.

Telefon. Liam.

  Powinien schodzić na dół, a siedział na kanapie w starych dresach.

-Hej wiesz, mam korki na schodach, zaczekaj na mnie, kocham cie, pa! - powiedział rzucając urządzenie na stolik do kawy.

~*~

  Wyszedł przez drzwi frontowe ubrany w cienką kwiecistą koszulę, ciasne czarne rurki, okryty jedynie pasującym płaszczem. Zastanawiał się, jak szybko umrze z powodu wyziębienia, ale czego się nie robi dla piękna?

-Witaj, kochanie - powiedział radośnie siadając obok Liama

-Jebane pół godziny, Styles.

-Mówiłem ci, że są korki.

-Cokolwiek - rzucił wyjeżdżając na ulice.

~*~

  W drodze zielonooki dowiedział się, że ten wieczór spędzą na imprezie urodzinowej jakiegoś chłopaka z ich starej szkoły, którego imienia zupełnie nie mógł z nikim skojarzyć.

  Podczas gdy on przeszukiwał całą swoją pamięć by znaleźć tam "Malik", jego przyjaciel prawie płakał z frustracji, bo parking był zapełniony po brzegi. Skręcał w każdą możliwą stronę, by znaleźć choć kawałek dla swojego auta. Był tak zdesperowany, że stałaby nawet na niebieskim polu.

  W końcu nadeszło zbawienie! Starszy, łysiejący mężczyzna postanowił usunąć swój pojazd, więc Liam natychmiast wysunął się gładko na jego miejsce. Po tym Harry od razu wyszedł z samochodu i zaczął poprawiać swoją koszulę. Strzepał niewidzialny kurz ze spodni i poszedł, czując się gotowy.

  Przyjaciel szybko go dogonił. Wejście nie było daleko parkingu, więc praktycznie od razu słyszeli muzykę dobiegającą z lokalu. Nad przeszklonymi drzwiami małego klubu widniał jakiś francuski napis, który najpewniej był jego nazwą. Styles nie zawracał sobie tym głowy, a Liam chyba go nawet nie zauważył.

  Kiedy miał już popchnąć drzwi zatrzymał ich ochroniarz. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna patrzył na nich wściekłym wzrokiem z góry. Harry trochę się przestraszył, bo mimo, że nie należy do najniższych i ma całkiem niezłe mięśnie, mężczyzna mógłby złamać go na pół.

  Jednak nie rozumiał dlaczego traktuje go z góry z taką agresją. Przecież on nawet nie zdążył niczego dotknąć, ani nawet nic powiedzieć.

-Nazwiska - wycedził chrapliwym głosem w stronę dwóch chłopaków.

-Payne i Styles - powiedział płynnie Liam - do Zayna Malika - ochroniarz szybko się przesunął, pozwalając im wejść.

  Wnętrze było ciemne, czarny korytarz którym szli był oświetlony kilkoma różowo-zielonymi światłami. W końcu zobaczyli właściwą salę. Harry był zaskoczony, widząc kilka znajomych twarzy.

  Zobaczył swoją pierwszą dziewczynę, której prawdę mówiąc, nawet nie lubił. Trzymała za rękę przewodniczącego byłego koła matematycznego. Wyglądał o wiele lepiej bez trądziku i grubych szkieł okularów. Uśmiechnął się sam do siebie.

  W rogu stał irlandczyk, którego imienia za nic nie mógł sobie przypomnieć. Poznał go mimo tego, że teraz miał tlenione włosy. Jego śmiech rozpoznałby nawet po dwustu latach.

  Obok niego papierosa wypalał mulat w ciemnofioletowej koszuli. Przyglądał się chłopakowi obok, który opowiadał mu jakąś historię. Liam spojrzał w to samo miejsce co szatyn. Natychmiast złapał go za ramię i zaczął ciągnąć za sobą w stronę dwóch mężczyzn stojących w rogu.

  Styles mimo zdezorientowania podążał lojalnie za przyjacielem, bo wierzył, że to co robi i mówi Liam Payne jest święte i nie warto tego kwestionować.

-Wszystkiego najlepszego, Zayn! - prawie wykrzyknął chłopak. Harry doszedł do wniosku, że mulat o imieniu Zayn stojący przed nim musi być solenizantem
-Wszystkiego najlepszego - powiedział, a wzrok Malika powędrował prosto do jego twarzy.

Uśmiech zmienił się w zniesmaczony grymas, oczy zmierzyły go od góry do dołu.
-Znam cię? - i w tym momencie Styles poczuł się jakby ktoś go kopnął prosto w brzuch i przy tym na niego splunął. Stał tam zmieszany, nie bardzo wiedząc co ma ze sobą zrobić. Liam też nie wydawał się być za bardzo zorientowany.

  Nagle usłyszeli głośny śmiech Zayna i blond chłopca.

-Boże, gdybyś tylko zobaczył swoją minę - wydusił - oczywiście, że cię znam i pamiętam, Harry Stylesie.

Szatyn wypuścił oddech, który jak się okazało, trzymał w swoich płucach.

-Mam nadzieję, że się na nas nie obraziłeś?

-Nie, to było całkiem... udane - zaśmiał się delikatnie

-Oooh, uroczy jak zawsze - dodał chłopak, którego imienia nadal nie pamiętał.

-Chodźmy Niall, chyba to już wszyscy - bingo! Niall!

~*~

  Po odśpiewaniu sto lat i uroczystym pokrojeniu metrowego tortu (Zayn chyba bardzo lubił swoje urodziny) ludzie usiedli z powrotem do stolików, przy których siedzieli wcześniej. Szatyn postanowił pokręcić się trochę między nimi, a następnie może trochę się upić. Jego pierwszy cel to kilka osób z jego ówczesnej klasy, które całkiem lubił.

  Wspominał stare czasy, dużo się uśmiechał, ale po około godzinie poczuł że jego ciało i umysł domaga się alkoholu - szybko skierował swoje kroki w stronę baru. Jednak to co zobaczył zupełnie go zamurowało.

  Na wysokim, czarnym stołku siedziała jego dzisiejsza klientka, Chloe. Uśmiechała się i trzymała za rękę mężczyzne o najpiękniejszych niebieskich oczach na świecie.

Louis Tomlinson.

  —–

Mam nadzieję, że się podobało oraz przepraszam za nieplanowane opóźnienie. Zachęcam do zostawiania komentarzy z oceną:) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro