Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Rok 1981, Nowy Jork

— ... i właśnie dlatego powinni państwo podjąć mądrą, sprawiedliwą decyzję, która może zadecydować o losach tego człowieka.

Zakończyłam swoją mowę końcową i usiadłam obok klienta. Miałam szczerą nadzieję, że przysięgli wydadzą pomyślny wyrok. Broniłam dwudziestoczteroletniego bossa nowojorskiej mafii narkotykowej. Proces o morderstwo dziesięcioletniej dziewczynki w odwecie za oszustwa jej rodziców. Chłopak popatrzył na mnie zimnymi jak lód oczami.

— Jeśli wygramy, pieniądze dostaniesz na konto. Jeśli przegrasz to... — ułożył dłonie w pistolet — pif paf.

Kiwnęłam głową i ułożyłam dokumenty. Zajmowałam się głównie bronieniem mafii. Nigdy nie szłam na ugodę i zawsze wygrywałam. W moim życiu pomyliłam się tylko raz i po powrocie do somu zobaczyłam głowy rodziców nabite na dwa ostre szpikulce.

— Proszę wstać, sąd idzie. — Oznajmiła kobieta w mundurze, a wszyscy natychmiast podnieśli się z miejsc. Na salę wszedł sędzia, przystojny mężczyzna w średnim wieku.

— Czy Ława Przysięgłych ustaliła już werdykt? — Zapytał, na co przewodniczący ławy wstał i kiwnął głową.

— Tak, Wysoki Sądzie. W sprawie oskarżenia o morderstwo dziecka, uznajemy Marka Breslau za niewinnego zarzucanego mu czynu.

Odetchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się.

— Uniewinniam oskarżonego i zamykam rozprawę. —  Sędzia uderzył młotkiem tym samym kończąc całą sprawę. Klient odwrócił się do mnie i podniósł palcem mój podbródek. Był w chuj przystojny.

— Szkoda będzie stracić takiego doskonałego obrońcę... — nachylił się lekko w moją stronę — z boskim ciałem... i twarzą, której pozazdrościłby ci każdy gangster.

Patrzyłam niewzruszona w jego oczy i przypomniała mi się jedna noc, kiedy musiałam omówić z nim plan obrony i wtedy w celi... kazał mi być cicho, żeby nie wezwać strażników.

— Do zobaczenia, kochanie. — Uśmiechnął się cwaniacko i wyszedł z sali pewnym krokiem. Po chwili poszłam w jego ślady, wychodząc na parking.

— Desirée! — Krzyknęła do mnie Melanie, koleżanka z pracy. Przewróciłam oczami.

— Melanie, cześć. — Odparłam otwierając czerwonego Ferrari 308. Wiedziałam, że Mel zawsze mi go zazdrościła.

— Serio wyjeżdżasz? — Zapytała z troską.

— Tak, serio. Do Gotham. — Za każdym razem widziałam przerażenie w jej oczach kiedy mówiłam o tym mieście.

— Des, wiesz, że...

— Ile razy mówiłam ci, że masz się nie zwracać do mnie Des? Mam na imię Desirée. Czego tu nie rozumieć? Żegnaj, Melanie. — Wsiadłam do auta, gdzie czekały już na mnie walizki i odjechałam zostawiając parking, sąd, a w końcu cały Nowy Jork, za sobą.

***

Stałam z opuszczonymi rękami przed obskurnymi drzwiami w jednej z plugawych kamienic w Gotham. Jimmy chyba nie zrozumiał, co oznacza 'mieszkanie w ładnym miejscu'. I nie myślał o tym, kiedy wybierał lokum w tej ponurej dzielnicy z widokiem najpewniej na śmietnik.
Otworzyłam kluczem na wpół zepsuty zamek i weszłam do środka.

Mieszkanie śmierdziało stęchlizną. Ściany były w kolorze brązu, gdzieniegdzie okraszone plamami.

— Fajnie, fajnie. Najbardziej wzięty prawnik w Nowym Jorku, mieszka w jebanej dziurze. — Powiedziałam do siebie i postawiłam walizkę w holu. Powoli ruszyłam do salonu, który był tak ciemny, jak całą reszta pomieszczeń. Ciężkie kotary zasłaniały i tak delikatne promienie słońca, a pusta przestrzeń tylko dobijała. Pozostawiała co prawda pole do popisu dekoratorskiego, ale nie o to w tym chodziło.
Rozejrzałam się po pokoju, dostrzegając stare krzesło. Usiadłam na nim i zdystansowałam się na to, co zastałam.

— No nic. Trzeba działać, laska. — Szepnęłam do siebie.

— Widzę, że nie tylko ja mówię do siebie. — Odezwał się głos za moimi plecami.

Złapałam się za serce i odwróciłam się gwałtownie.

— Boże święty!

— Oj nie, nie, to tylko ja. — Zaśmiał się mężczyzna stojący w drzwiach.  —Wybacz. Arthur Fleck. — Przedstawił się, a ja uśmiechnęłam się z ulgą.

Zrobił na mnie dobre wrażenie. Prawda, był trochę zmarniały. Chudy, o pociągłej, ale na swój sposób przystojnej twarzy, z ładnymi szarymi oczami.

— Nic się nie stało. Po prostu nie spodziewałam się gościa już pierwszego dnia. Desirée Cleres. — Również się przedstawiłam i gestem zaprosiłam Arthura do siebie. — Rozumiem, że jesteśmy sąsiadami?

— Tak, ja... mieszkam na końcu korytarza. Takie brudnoczerwone drzwi. — Wyjaśnił nerwowo. — A ty? Co taka kobieta robi w tym przeklętym miejscu?

— Cóż, mój asystent postanowił mnie wyrolować i zamiast w apartamentowcu, znalazł mi mieszkanie tutaj. Ale staram się patrzeć pozytywnie na życie i wierzę, że nawet w takim miejscu jestem w stanie być w miarę szczęśliwa. — Zaśmiałam się, zerkając na sąsiada. On tylko mi się przyglądał. Było w tym coś przerażającego i elektryzującego jednocześnie.

— Więc będziesz potrzebować pomocy.

— Pomocy? — Nie zrozumiałam.

— Przy remoncie. Polecam się. — Wytłumaczył i ukłonić się teatralnie.

— Zapamiętam. Wybacz, nawet nie mam cię czym poczęstować. — Rozejrzałam się bezradnie po pomieszczeniu, a Arthur tylko się roześmiał. Miał specyficzny śmiech. Bardzo specyficzny.

— W takim razie... chodź. — Odwrócił się i podążył w stronę drzwi wyjściowych, a ja potulnie za nim.

W ciszy przeszliśmy przez obskurny korytarz, aż w końcu dotarliśmy przed brudnoczerwone drzwi.

— Idziemy do ciebie? — Zapytałam, a mężczyzna tylko kiwnął głową i przekręcając gałkę, wszedł do środka.

Wnętrze nie robiło wielkiego wrażenia, ale na pewno było bardziej interesujące niż moje puste ściany. Pachniało tam... szarym mydłem i kaszką dla dzieci.

— Ktoś jeszcze tu mieszka? — Spytałam, widząc kobiece buty.

— Mieszkam z matką. — Odparł, zdejmując zielonkawą kurtkę i wieszając ją na wieszaku.

Ledwo powstrzymałam grymas słysząc, że dorosły mężczyzna mieszka jeszcze z rodzicem. A może myślę tak dlatego, że moi zostali zamordowani.
Jednak kiedy zobaczyłam w jakim stanie jest jego rodzicielka, zrobiło mi się głupio. Starsza pani leżała na łóżku z przymkniętymi powiekami i ciężko oddychała.

— To ty Arthurze? — Dobiegł nas słaby głos.

Nie chciałam zbytnio wchodzić do ich salonu, ale Fleck pociągnął mnie za rękę.

— Mamo, przyprowadziłem kogoś. — Powiedział łagodnym głosem i położył nieśmiało dłoń na moich plecach. Kobieta otworzyła oczy i spojrzała na mnie niebieskimi tęczówkami.

— Jaka ładna dziewczyna. Macie randkę? — Uśmiechnęła się słabo.

— Nie, mamo. To nasza nowa sąsiadka. Chcę pomóc jej w remoncie mieszkania. — Wyjaśnił mężczyzna, siadając na skraju łóżka.

Na moment rozczulił mnie fakt, że poświęcił swoje życie, aby opiekować się schorowaną matką. Jednak dziwne uczucie szybko przeszło, kiedy zobaczyłam buteleczki po lekach na małym stoliku. Znałam je. To psychotropy. I wątpię, żeby brała je ta kobieta.
Wraz z tą myślą naszło też olśnienie. Arthur nie jest zdrowym psychicznie człowiekiem. Dlatego się nie wyprowadził. Zdałam sobie też sprawę, że moje obawy się potwierdziły. Będę mieszkać wśród morderców i wariatów. Jakbym nie miała ich w nadmiarze w pracy. Nie zanotowałam nawet, że Arthur mnie o coś zapytał.

— Słucham? — Zapytałam zakłopotana.

— Pytałem, czy chcesz coś do picia. — Powtórzył mężczyzna, a ja pokręciłam głową.

— Nie, dziękuję. Proszę wybaczyć, że się zawiesiłam. Miło mi panią poznać, pani Fleck. — Pogłaskałam delikatnie wierzch jej dłoni.

Arthur poszedł do kuchni i po chwili wychylił się zza rogu.

— Desirée, idziesz? — Zapytał, a ja szybko pokiwałam głową. Zostawiając starszą panią, podążyłam w stronę mężczyzny. Znaleźliśmy się w jego pokoju. Arthur postawił na stoliczku szklankę z herbatą.

— Arthurze...nie pogniewasz się, jeśli zadam ci pytanie?

— Pytaj śmiało. — Upił łyk napoju.

— Zauważyłam leki na stoliku. Czy... czy to twoje?

Mężczyzna spuścił wzrok na swoje splecione palce.

— Moje. — Mruknął i wyciągnął do mnie dłoń z kartką. Wzięłam ją.

Tekst mówił o chorobie, jaką były niekontrolowane napady śmiechu. Co jakiś czas kontrolnie zerkałam na Arthura, który natomiast nie spojrzał na mnie ani razu.

— Rozumiem. Już rozumiem. I podziwiam cię. Za to, że tak się poświęcasz. — Dotknęłam delikatnie jego dłoni. Nie byłam pewna jak zareaguje, w końcu nasza znajomość trwała zaledwie godzinę.

Mężczyzna nieśmiało się uśmiechnął.

— Gdzie pracujesz? — Zapytałam, zmieniając temat. Wyraźnie się ożywił.

— Jestem... klaunem. Pracuję w agencji. — To wyznanie nie przyszło mu łatwo. Podejrzewam, że bał się, że jego zawód mnie nie zadowoli. — Ale chcę być komikiem! — Uaktywnił się nagle. — Chcesz przyjść na mój występ?

Jego uśmiech był na tyle rozbrajający, że nie mogłam go nie odwzajemnić.

— Pewnie. Musisz mi tylko dać znać, kiedy. — Zamilkłam na chwilę.

— O czym myślisz? — Zapytał Arthur, a ja wróciłam do żywych. Mężczyzna patrzył na mnie przenikliwie.

— Ja...o niczym szczególnym.

— Zauważyłem, że patrzysz na na teczkę. — Wskazał ręką na przedmiot leżący niedaleko i napis ' Arkham Asylum'. — Leczyłem się tam. Wiem, że możesz uznawać mnie za niebezpiecznego wariata, ale naprawdę staram się walczyć z samym sobą.

Tłumaczył się przede mną, a mi zrobiło się głupio, bo faktycznie przez moment uważałam, że może być groźny. Ale czy ja nie byłam?

— Okay, rozumiem. To niczego nie zmienia. Wydajesz się być tym bardziej interesujący. — Pocieszyłam go i dostrzegłam iskierki nadziei w jego oczach.

— A ty? Czym ty się zajmujesz, Dessy? — Zapytał, a ja otworzyłam szerzej oczy.

Nikt, nigdy, nie powiedział do mnie 'Dessy'. I tak naprawdę, każde zdrabnianie mojego imienia mnie irytowało. Jednak w jego ustach brzmiało to tak pięknie.

— Jestem prawnikiem. Mieszkałam w Nowym Jorku, ale potrzebowałam oddechu od metropolii. Przeniosłam się więc tutaj. Nie spodziewałam się, że trafię do tego budynku, ale z drugiej strony, inaczej nie poznałabym ciebie. Więc bilans wychodzi na plus.

Opowiadając nie zauważyłam, że Arthur uważnie mi się przygląda.

— To nie wszystko, Desirée. Jest coś jeszcze.

Spojrzałam mu w oczy z chłodnym opanowaniem.

— Zakładasz maskę. Pod tym coś się kryje. — Zawyrokował, a ja wiedziałam, że już się domyślił. Zdumiało mnie to, jakim wybitnym jest obserwatorem.

Wzięłam do ręki teczkę z dokumentami szpitala psychiatrycznego.

— Witaj ponownie, Arkham.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro