Rozdział 29
Luna
- Trzeba sprawiać pozory. – Mówię po czym przyciągam do siebie bruneta i całuje go.
Napieram na niego mocniej, zupełnie zapominając o sytuacji w jakiej byliśmy i jesteśmy obecnie. Teraz nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. W tym momencie konsekwencje się nie liczą, nic prócz miękkich warg cholernego Balsano nie jest warte mojej pieprzonej uwagi. On też nie protestuje, wręcz przeciwnie. Czuje jego ręce błądzące po moich plecach, co chwilę jedna z nich ląduje na moim rozgrzanym policzku. Ale ja pragnę więcej, nie zaprzestaje swoich czynów, popychając go na krzesło za nim. Siedzę na nim okrakiem, nadal walczymy zawzięcie o dominację, lecz nagle Matteo spina się i odsuwa się ode mnie. – Luna.. – Zaczyna, łapiąc mnie za rękę. – Jutro nie będziesz nic z tego pamiętała, nadal będziesz mnie nienawidzić. – Dodaje, spuszczając wzrok. – Matt.. – Nie dane mi jest skończyć, ponieważ ktoś nagle otwiera drzwi garderoby, w której znajdujemy się w dwuznacznej sytuacji. Jednak nim zdążyłam się ocknąć, zostałam ściągnięta z kolan Balsano. Zszokowana patrzyłam jak mój chłopak próbował uderzyć brązowookiego. Lecz ten był tak wstawiony, że ani razu nie udało mu się trafić w bruneta, który patrzył na Sebastiana z politowaniem i złością. – Uspokój się idioto, mówiłem Ci że Ci przywalę jeśli nie zostawisz Luny w spokoju. – Mówił zdenerwowany Matteo. Wstawiony chłopak słysząc to, ponownie zamachną w stronę Balsano, który tym razem nie powstrzymał się, aby powalić Sebastiana na ziemię jednym ruchem. Wyminął go, stanął naprzeciw mnie, po czym złożył na moich wargach delikatny pocałunek. Zamknęłam oczy, gdy je otworzyłam jego już nie było. Wyszłam z małej garderoby, nie zwracając uwagi na leżącego na ziemi zalanego Sebastiana. – Luna! – Słyszę przerażoną Ambar, która chwyta mnie za ramiona. – Co tam się stało? – Pyta. – Całowaliśmy się. – Wyznaję z uśmiechem na twarzy, a moja przyjaciółka bladnie. – Wy co?! – Odwracam się widząc ledwie stojącego Villalobos’a. – Zabije go! – Krzyczy po czym wybiega z pomieszczenia, jakby nagle wytrzeźwiał.
Matteo
Odrywam się od drobnej brunetki, po czym wymijam ją i wychodzę z pomieszczenia mijając po drodze zaskoczoną Ambar. – Co? – Pytam nie wiedząc o co może jej chodzić. – Masz szminkę na ustach i w sumie na policzku też. – Tym razem dziewczyna wybucha śmiechem. – Dobrze, że wróciłeś. – Nie słuchając jej dłużej wychodzę na zewnątrz, aby się przewietrzyć. Spotykam jeszcze Gastona. – Stary, masz może papierosy? – Pytam z nadzieją w głosie. – Mam, ale Matteo przecież ty już nie palisz, co się stało? – Pyta mnie zaskoczony, ale wyciąga paczkę fajek i podaje mi całą. – Chłopak Luny się dzieje, jak zaraz nie zapalę to pójdę mu jednak przyjebać. – Odpowiadam biorąc paczkę i wyciągając jednego, szukam jednej rzeczy. A mianowicie mojej starej zapalniczki, nie mylę się sięgając do lewej kieszeni, ponieważ od zawsze ją tam miałem. Wyciągam ją, po czym odpalam papierosa. Zaciągam się, momentalnie czując ukojenie. Rozluźniam się dopalając go do końca. – Chuju! – Słyszę upuszczając niedopałek i momentalnie odwracam się widząc chłopaka, którego wolałbym już tego wieczoru nie zobaczyć. – Całowałeś MOJĄ dziewczynę i teraz się policzymy! – Krzyczy, tym samym wracając uwagę wszystkich osób przebywających na zewnątrz. Wybucham śmiechem, depcząc resztki mojego papierosa i patrząc pogardliwym wzrokiem w stronę tego skończonego idioty, który najwyraźniej dzisiaj ma ochotę stracić parę zębów. Podchodzi do mnie i bez ceregieli wymierza mi prawego sierpowego lekko chwiejąc się na nogach. Z łatwością unikam jego ciosu, ponieważ odkąd wyjechałem z BA trenowałem boks. Można powiedzieć, że to mój ulubiony sport zaraz po jeździe na wrotkach. Wracając do tego zalanego słabeusza. Szybko doskakuje do niego wymierzając mu cios w brzuch. Ten zgina się w pół i już mam zamiar wyciągnąć fajki, żeby zapalić ponownie, a ten pajac wytrąca mi paczkę z ręki. – Jeśli tak chcesz się bawić. – Mówię obojętnym tonem, po czym podcinam mu nogi tak, że ten leży na plecach. Siadam na nim i daje mu dwa razy w twarz. Wszyscy zaczynają mówić o nas i jak na zawołanie, gdy podnoszę się odnajduje wzrokiem zaskoczoną Valente. – Jeszcze ktoś? – Pytam, mierząc zebranych spojrzeniem. Nim zdążę się zorientować koło mnie znajduje się tłum lasek lgnących do mnie niczym ćmy do światła. – Matteo miał być ochotę poznać się bliżej? – Pyta jedna. – Nie. – Odpowiadam nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. – Spadamy Balsano. – Słyszę Erica i momentalnie zmierzam w kierunku swojego motocykla. Zakładam kask, odpalam silnik i ruszam z piskiem opon.
Wstawanie rano nigdy nie było moją mocną stroną, dlatego zwlekam się z łóżka kierując się do łazienki. Postanawiam wziąć prysznic, aby choć trochę się obudzić. Przez cały weekend myślałem tylko o jej pełnych, malinowych ustach. Na samo wspomnienie przechodzi mnie dreszcz. Wychodzę z łazienki, ubieram moje czarne przetarte spodnie oraz ciemno niebieską koszulkę. Poprawiam włosy i wychodzę z pokoju po drodze zgarniając plecak i wrotki. Na śniadanie jem naleśniki, którymi o mało się nie udławiłem, gdy spojrzałem na zegar wskazujący 7.52. – Cholera. – W pośpiechu zgarniam skórzaną kurtkę i odstawiam wrotki ze względu na godzinę. Wsiadam na czarną maszynę i pędzę do szkoły. Spoglądam na telefon 7.59. Wbiegam do szkoły od razu kierując się na pierwsze piętro, gdzie mam lekcje. Całe sześć godzin nawet na mnie nie spojrzała, unika mnie jak ognia. Sfrustrowany wchodzę do męskiej łazienki i przemywam twarz zimną wodą. Spoglądam na swoje ręce, które są lekko poturbowane po sobotnim treningu. Wychodzę na zewnątrz, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, coś mnie podkusiło abym sięgnął do kieszeni po papierosy, które dał mi Gaston w pamiętny piątkowy wieczór. Wyciągam jednego po czym podpalam. Zaciągam się raz. – Balsano. – Słyszę zdenerwowany głos wicedyrektora. Upuszczam fajkę momentalnie depcząc go. – Tak Panie Suarez? – Pytam grzecznym tonem mając nadzieję, że uda mi się uniknąć kary. – Zostajesz po lekcjach. – Dodaje zaciskając ręce. – I podnieś tego peta! – Upomina mnie maszerując do szkoły. Cholera. Jest godzina 15, a ja genialny geniusz kieruję się do kozy, którą muszę odbyć, aby nie mieć problemów. Wchodzę do klasy, jest pusto. Jak nigdy. Już pogodzony z myślą samotnej kary rozsiadam się na krześle i przeglądam telefon. Nagle słyszę kroki, spoglądam w kierunku drzwi. – To musi być jakiś jebany żart. – Słyszę głos należący do…
Wiem, Polsat ze mnie, lecz mimo wszystko mam nadzieję że się podoba 😄 Długo mnie nie było, ale rozdział jest. Tak przy okazji chce was zaprosić do mojej drugiej książki " Real or Imagine? Football love. 😀
Wasz 🦊
Gwiazdeczki?
Komentarze?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro