Ty się próbujesz zabić.
Okej, ja po prostu przyszłam to skończyć. Wiem, że nie było mnie bardzo długo, będę zdziwiona, jeśli ktoś w ogóle tutaj zajrzy. Bez zbędnego przedłużania. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie wiem, kiedy ostatnio coś pisałam. Proszę o wyrozumiałość.
___________________________________
Był spóźniony. Wiedział o tym. Miał być dużo wcześniej, żeby chłopak nie był sam. Jednak coś go zatrzymało. To coś, miało blond włosy, piękne niebieskie oczy i ogromnego kutasa, przez którego nie był w stanie się skupić. A później zasnął. Spał bardzo długo, a jego sen był tak spokojny i piękny, że nie chciał się obudzić. Śniło mu się, co by mogło się stać, gdyby lata temu nie stchórzył i nie porzucił kogoś, kto tak bardzo go chciał. Śnił mu się jego własny, prywatny Eden.
Kiedy się ocknął, zdał sobie sprawę, że miał ogarnąć zioła, pogadać z Deatonem i zrobić jeszcze mnóstwo rzeczy, na które nie miał kompletnie czasu. Więc finalnie, był środek nocy, a on łaził po lesie i szukał małych białych kwiatków. Będzie musiał to wszystko jeszcze zmielić i podgrzać. Najpewniej byłoby zanieść mieszankę do lokalnego weterynarza, ale nie chciał marnować cennego czasu. Sam też może to zrobić. Najwyżej włamie się do jakiegoś opuszczonego gabinetu lekarskiego.
Z rozmyślań wyrwał go dźwięk przychodzącego połączenia. Odebrał nie patrząc na wyświetlacz, bo to nie miało znaczenia. Jego numer miały dwie osoby i każda z nich mogła mieć ważny powód.
- Słucham?
- Czy zamierzałeś mi powiedzieć, że mam się pakować, na jutrzejszy lot, czy liczyłeś, że wejdę na pocztę i sam się dowiem?
- Jak widać to drugie i w cale się nie pomyliłem.
Peter kucnął, przy całkiem sporym wysypie rumianku. Zerwał kilka kwiatów i wrzucił do słoika. To na pewno nie zaszkodzi, a wywar będzie trochę lepszy w smaku.
- Wiesz, że mam prawo się nie zgodzić? Jeśli ci zależy, to powinieneś chłopaka przywieźć tutaj.
- Sam, on nie dożyje weekendu, jak tak dalej pójdzie, a przypominam, że jest środa. Ty chcesz, żebym go wrzucił do samolotu, bez odpowiedniej opieki medycznej i wiózł kilka godzin?
- Jesteś bogaty, co to dla ciebie wynająć kilku lekarzy - parsknął mężczyzna. - Ty sobie nie zdajesz sprawy, że ja mam zobowiązania?
- Czy któreś z nich umrze do niedzieli? - warknął niekontrolowanie.
Po drugiej stronie zapadła cisza, a Peter słyszał tylko zrezygnowane westchnięcie. Jego rozmówca się najwyraźniej poddał.
- Muszę zapytać. To zbyt wielki zbieg okoliczności, nawet jak na ciebie. Jakim cholernym cudem, znowu masz przy sobie taki problem?
- Przyciągam ładnych chłopców?
- Peter, to nie jest temat do żartów. To jest fizycznie niemożliwe, żebyś...
- To nie jest MÓJ problem - zaakcentował dobitnie. - Jednak tak, czy inaczej, nie mogę pozwolić mu umrzeć.
- Ty chyba jesteś przeklęty - westchnął mężczyzna. - Mało prawdopodobne jest spotkanie człowieka chorego na tę chorobę raz, a ty najwidoczniej masz jakąś kolekcję. Jesteś pewny, że za tydzień nie zadzwonisz z kolejnym przypadkiem?
- Mam tylko jednego siostrzeńca idiotę, więc nie sądzę.
- O. Ciekawe. Przemyśl egzorcyzmy, bo coś nad wami wisi - parsknął lekarz. - Mam nadzieję, że ten lot, jest przynajmniej w pierwszej klasie.
- Nie śmiałbym wykupić innego.
- Zamówię sobie szampana na twój koszt i oby na pokładzie mieli truskawki. Żegnam.
Połączenie zostało zerwane, a Peter wepchnął komórkę zrezygnowany do kieszeni. Nie lubił prosić nikogo o nic, a już na pewno nie tego buraka, ale tym razem nie miał wyjścia. Lekarz znał jego rodzinę od wielu lat, jego zdaniem stanowczo za długo. Były jednak pewne plusy. Typ był wilkołakiem i naprawdę znał się na rzeczy. Nie był jego fanem, ale wiedział, że sobie poradzi. Już raz sobie poradził i efekty były fenomenalne. Nikt nie zgłaszał reklamacji.
***
Był tak cholernie nieszczęśliwy i zrezygnowany. Jedyną rzeczą, którą zdążył znienawidzić nade wszystko, był brak możliwości oddychania. Kiedyś umrze dusząc się tymi cholernymi różami. Jednak tym razem było innaczej. Nie kaszlał. On po prostu...
Złapał się ramy łóżka i za wszelką cenę starał się myśleć o czymś innym. O czymś miłym. O czymś co nie doprowadzi go na skraj. Nie udusi się, to tylko pieprzony atak paniki. Jednak jego mózg w cale nie chciał go słuchać. Miał wrażenie, jakby płuca dla odmiany zalewała mu woda. W uszach szumiał wiatr i był zamknięty w pudełku bez wyjścia. Nie ma szans, że z tego wyjdzie. Derek go nie chce, jego ojciec zostanie sam i umrze na zawał, a Scott będzie się obwiniał.
Nagle poczuł przyjemne ciepło na policzku, które na sekundę przerwało burzę w głowie
- Oddychaj.
Głos był całkiem blisko niego, ale chłopak nie był w stanie przypasować go do osoby. Bardzo chciał się na nim skupić, ale już po chwili w uszach słyszał jedynie pisk. Miał wrażenie, jakby coś zabierało go w mroczną otchłań, której ciemność powoli oplata go swoimi długimi mackami. Nie był w stanie już niczego zobaczyć, biel mieszała mu się z czernią, a postać przed nim zamieniła się w szarą plamę.
-...iles!
Nie mógł przestać myśleć o Dereku i tym, jak on sam jest beznadziejny. To wszystko by się nie wydarzyło, gdyby tylko nie był tak słaby. Gdyby nie zakochał się w pierwszym facecie, który zaczął być dla niego miły. Gdyby tylko sobie nie ubzdurał, że ktoś taki, jak młody Hale, może cokolwiek do niego poczuć. Gdyby trzymał ten cholerny dystans do faceta, który może mieć dosłownie każdego, więc dlaczego miałby chcieć jego.
Ból w klatce piersiowej, ciemność i dudnienie. Tylko tyle zostało. Kiedy myślał, że już przenosi się na drugą stronę, poczuł piekący ból na policzku. Zamrugał kilkukrotnie, odzyskując świadomość. Nie był pewny, co się właściwie wydarzyło, ale to nie miało teraz znaczenia.
Peter przybliżył się do niego na niebezpieczną odległość i nastolatek miał wrażenie, że za chwilę zrobi to, co kiedyś Martin, która podobno próbowała go uspokoić. Jednak to się nie wydarzyło. Mężczyzna przybliżył ich czoła do siebie i patrzył mu prosto w oczy, chwytając go za kark.
- Oddychaj.
Wtedy chłopak wziął niepewny, drżący wdech, jakby dopiero co wynurzył się z głębi oceanu.
- Bardzo dobrze i jeszcze raz.
Stiles powtórzył czynność, starając się ignorować ból w klatce piersiowej. Atak paniki to jedno, ale bolało przez te cholerne róże. Po dobrych kilkunastu minutach w których Peter okazał morze spokoju, powoli przywołując chłopaka do porządku, poczuł się lepiej.
Kiedy już się uspokoił poczuł pieczenie na twarzy. Syknął i złapał się za piekący policzek. Sposób Lydii był zdecydowanie przyjemniejszy od tego Petera, ale ważne, że zadziałało.
- Ała? - jęknął z wyrzutem w stronę wilkołaka. Mężczyzna prychnął i przetarł twarz dłonią, patrząc na niego złośliwie.
- Za mało ci wrażeń i chcesz się wykończyć w inny sposób?
- To... Ja nie umiem tego zatrzymać - jęknął cicho.
Spojrzał na Petera, który wyglądał na wkurzonego i zaniepokojonego jednocześnie. Stiles zamrugał, bo ewidentnie miał przewidzenia. To musiał być tylko grymas irytacji.
- Nie myśl tyle. Powinieneś dawno spać, a nie doprowadzać się do takiego stanu.
- Łatwo powiedzieć.
W odpowiedzi usłyszał tylko parsknięcie i zobaczył wystawioną dłoń z butelką.
- Duszkiem. Natychmiast.
Stiles nie oponował, tylko przyjął szkło, spoglądając na nie niepewnie. Już chciał rzucić jakimś złośliwym komentarzem, ale jedno spojrzenie Petera zamknęło mu usta. Było widać, że jest wściekły. Spokojnie postanowił wypełnić polecenie. Odkorkował butelkę i przyłożył ją do nosa. To był cholerny błąd, bo smród był nieziemski. Musiał się natychmiast odsunąć, bo zwymiotowałby od samego zapachu.
- Czy ty na pewno nie próbujesz mnie otruć?
- Nie wąchaj, tylko pij, idioto.
Chłopak wziął kilka głębokich wdechów, zatkał nos i wychylił całość naczynia. Potrzebował kilku minut w ciszy, bo był pewnie, że za moment szarawa pościel przybierze inny kolor.
- Wiesz co by było, gdybym pojawił się parę minut później? - głos Petera brzmiał dziwnie nienaturalnie, przecinając ciszę.
- Posłuchaj, ja...
- Nie, to ty posłuchaj. Byłbyś kurwa bezapelacyjnie martwy, gdybym nie wkroczył. A najlepsze jest to, że zrobiłbyś to na własne życzenie. Ataki paniki zazwyczaj nie są śmiertelne, ale ciebie w tym momencie zabiłby nawet katar.
- Dobrze wiesz, że nad tym się nie panuję!
- Przestań pierdolić! Ty się po prostu próbujesz zabić.
Stiles nie był w stanie nic na to odpowiedzieć. Jeszcze chwilę temu czuł się najgorzej na świecie, a mrok obłapiał go swoimi tłustymi mackami. Teraz zaczął myśleć jaśniej. Tak jakby wraz z wypiciem lekarstwa zażył też dawkę rozsądku. O dziwo leku nie zwymiotował. Czuł natomiast delikatny chłód w okolicy mostka. Przyjemny chłód. To było po prostu dobre.
- To działa - wymruczał zdziwiony wgapiając się w fiolkę - skąd wiedziałeś że zadziała?
- Bo jestem pieprzonym wilkiem - wysyczał wściekły - wiem, co koi ból. Poza tym mówiłem ci, już to widziałem.
- Co to ma do rzeczy? Ja też widziałem chorych na raka, a nie wiem jak ich leczyć.
- Całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że osoba chora, była zakochana we mnie. Naoglądałem się.
- No jasne, bo ty znowu jesteś... Czekaj, co?
Stiles czuł jak resztki krwi odpływają mu z twarzy. Gdyby nie leżał, prawdopodobnie padłby jak długi. Słowa Petera uderzyły w niego z taką siłą, że czuł się przygwożdżony do łóżka. Wszystko zaczynało być przerażająco jasne.
- Czy ona...
- Żyje - przerwał mężczyzna nie patrząc na niego.
Chłopak nie wiedział co powiedzieć. Był w pieprzonym szoku. Miał wrażenie, że gałki wypadną mu z orbit, tak szeroko otwierał oczy. Jakim cudem to się już kiedyś wydarzyło i to w tej samej rodzinie. Jakim cudem starszy Hale doświadczył czegoś takiego. Stiles był dosyć dobry z matmy i wiedział z rachunku prawdopodobieństwa, że coś takiego nie powinno mieć miejsca.
- Przeszła operacje? - zapytał słabo. Z tego co wiedział, Peter nie miał miłości życia, więc to była jedyna opcja.
- Tak - przytaknął niechętnie - Nie pamięta mnie.
- Kiedy to było? Dlaczego jej nie chciałeś?Ktoś wie? Czy ty coś czujesz? - wypalił na jednym wydechu, czując jak uderza w niego jakiś chory entuzjazm.
Mężczyzna spuścił wzrok i odsunął się na bezpieczną odległość, odwracając się do niego plecami. Stiles czekał na odpowiedź, ale ta nie nadchodziła. Peter uwielbiał dźwięk własnego głosu, więc czemu do cholery teraz nic nie mówił?
- Nie możesz zaczynać takiego tematu, a później wymagać ode mnie, żebym nie był ciekawy! - warknął zirytowany.
- Właśnie, że mogę - odpowiedział starszy, uśmiechając się gorzko w jego stronę.
Stiles opadł bezradnie na poduszki, przymykając powieki. Tak się niczego nie dowie, to uparty skurczybyk. Mimo wszystko, elementy układanki zaczynały się składać w całość. Peter był tak daleki od bezinteresowności, jak to było możliwe. On po prostu zagłuszał własne sumienie. Widział to po nim. Bolało. Jeśli zobaczył w tym odbicie swojej sytuacji, albo chociaż podobieństwo... Może próbuje odkupić winy. Bo Peter był dupkiem i to jest fakt, ale w tej sytuacji... Ah pieprzony altruizm. Stiles po prostu nie chciał go osądzać.
- Przesuń się - usłyszał nad sobą.
Stiles jak na zawołanie, przesunął tyłek na drugi koniec łóżka, robiąc miejsce sadowiącemu się wygodnie Peterowi. Peterowi, który wyglądał niepewnie. Peterowi, który wyciągnął w jego stronę kolejną fiolkę.
- Tę pij wolniej. To zioła uspokajające.
Stiles przyjrzał się podejrzanie żółtej cieczy. Odkręcił koreczek i powąchał. To pachniało dużo lepiej. Nie będzie musiał zatykać nosa.
- Posłuchaj - zaczął powoli mężczyzna wyciągając chłopaka z zamyślenia - cokolwiek o mnie teraz sądzisz, zapewne masz rację. Wiem, że masz problemy z milczeniem, ale postaraj się uspokoić.
- Nie będę cię oceniać - wtrącił Stiles w momencie dłuższej ciszy od razu biorąc łyk napoju.
- Coś nowego - wymruczał Peter.
- Jestem po prostu... Zainteresowany tematem. Chcę poznać te hostię. Nie obraź się, ale jesteś totalnym dupkiem. Znałeś osobę która była w mojej sytuacji. Miałeś kogoś kto cię bezgranicznie kochał, do tego stopnia, że... No.
- Do tego stopnia, że prawie umarł - wtrącił powoli.
Stiles prychnął, ale uśmiechnął się delikatnie, bo prawie robiło wielką różnice. Mimo tego, że Peter tego nie chciał prawdopodobnie dopilnował, żeby ta osoba żyła. Nic nigdy nie jest czarno białe.
- Czy... Czy wszystko u niej dobrze? Jest szczęśliwa?
- Owszem. Z tego co wiem, ma się całkiem nieźle, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności.
Szczerze, Stiles zadał to pytanie nie oczekując odpowiedzi. Ale po prostu musiał wiedzieć. To było zbyt podobne a on zbyt bardzo nie wiedział co robić. Jeśli ma okazję wyciągnąć jakieś informacje z pierwszej ręki, to dlaczego nie.
- Czy ona... Chciała tego? Chciała cię zapomnieć?
- Nie wiem.
Stiles zamrugał, bo nie wiedzieć czemu, to zszokowało go najbardziej. Peter nie wiedział. Jak mógł nie wiedzieć, skoro wiedział, że ktoś przez niego choruje.
- Ona...Dlaczego ją... - zająknął się, decydując finalnie na inne pytanie. - Jak możesz nie wiedzieć?
- Biorąc pod uwagę, że ty nie powiedziałeś Derekowi prawdy, moja niewiedza na temat jego odczuć to pikuś.
Stiles miauknął coś niewyraźnie, sadowiąc się wygodniej na łóżku, biorąc niewielki łyk obrzydliwego naparu. Co by o nim nie mówić, czuł się trochę lepiej. Nagle coś jakby w jego mózgu kliknęło.
- Momencik... Jego?
Peter wzruszył ramionami, jakby to nie miało większego znaczenia. Jednak dla Stilesa to był kolejny mały szok, bo cholera, Peter nie wyglądał jakby... No właśnie, jakby co. Jakby lubił facetów? Może właśnie nie lubił, skoro jednego odrzucił.
- Chciałeś tego? Chciałeś, żeby cię zapomniał? - zapytał nagle, przerywając ciszę.
Stiles czekał na odpowiedź dosyć długo. Jednak mimo tego, nie poddawał się, cały czas wpatrując w wilkołaka. Wyglądał, jakby coś go bolało i cały czas wodził wzrokiem po jego ciele. Kiedy zatrzymał się na jego twarzy, w końcu się odezwał.
- Uciekłem, Stiles. Nie pamiętam czego wtedy chciałem i nie mam pojęcia, czego on chciał. Nie zdążyłem zapytać.
- Jak to? - zapytał głucho.
- Byłem młody - powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało.
Stiles był bardziej zdziwiony, niż faktycznie powinien być. Skoro Peter nie miał partnera było logiczne, że go nie chciał. Wpatrywał się w niego, coraz bardziej natrętnie z coraz większym niedowierzaniem. Kiedy mężczyzna zaczął mówić, trochę nawet mu ulżyło.
- Był moim najlepszym przyjacielem. Biorąc pod uwagę całokształt niewiele osób mogłem tak nazywać. Znałem go od dziecka, trafiliśmy do tej samej podstawówki. Nie mam pojęcia, kiedy się we mnie zakochał. Nie zauważyłem. A może zauważyłem, ale to ignorowałem? Byłem wtedy inną osobą, miałem plany... Nie było w nich miejsca na chłopaka - przerwał, podnoszac się z łóżka i podchodząc do okna.
- Byłem gówniarzem, któremu wydawało się, że jest dorosły. Ale w tamtym momencie, poczułem się jak dziecko. Pierwszy raz ktoś wyznał mi miłość, tak szczerze i tak po prostu. I nie było to podczas seksu, czy po alkoholu. W dodatku to był mój najlepszy przyjaciel, którego wierz mi lub nie, nie chciałem skrzywdzić. Spanikowałam. Wyśmiałem go. Uciekłem.
Stiles milczał, nie chcąc przerywać i nie bardzo wiedząc co miałby powiedzieć. Z wrażenia zapomniał czuć się źle, albo ziółka od Petera były aż takie magiczne. Żeby nie kusić losu, wziął kolejne parę łyków żółtego napoju.
- Nie miałem z nim kontaktu przez parę miesięcy. Unikałem go jak tylko mogłem, kiedy już musiałem się z nim spotkać, to nigdy sam. Robiłem wszystko, żeby do tego nie wracać. I po jakimś czasie, wydawało mi się, że sprawa ucichła. Więc olałem to. Zachowywałem się, jakby nic się nie stało. Imprezowałem, bawiłem się, nawet przez chwilę miałem dziewczynę. A on, był gdzieś obok. I pewnego dnia po prostu nie przyszedł do szkoły.
- Mówiłeś, że znałeś tę chorobę... Nie zorientowałeś się, że zachorował?
- Nie był chory, kiedy go zostawiałem. A później nie zwracałem na niego takiej uwagi. Gdyby było inaczej, nie doszłoby do tego.
- Jak się dowiedziałeś?
- Jego ojciec przyjechał pod nasz dom i chciał mnie zabić. Celował do mnie z broni. Był wściekły, ale kiedy usłyszałem co się dzieje... Nawet chciałem mu na to pozwolić. Moja siostra załagodziła sytuację. A ja byłem w szoku. Rozmawiała ze mną, ale nawet nie musiała mnie namawiać na spotkanie. Nie chciałem żeby umarł. Chciałem go zobaczyć.
- Skoro... Chciałeś z nim rozmawiać, to dlaczego poddał się operacji?
- Bo nie zdążyłem. Kiedy przyjechaliśmy do szpitala... Wprowadzili go w śpiączkę. Nie byli w stanie zatrzymać ataku. Było z nim naprawdę źle, dużo gorzej niż się spodziewałem. To wszystko działo się cholernie szybko, bo go odrzuciłem. Zostawiłem go, unikałem i nie patrzyłem w oczy. A on to odebrał jako...brak szansy. Kiedy do mnie dotarło, że praktycznie zabiłem jedną z najważniejszych dla mnie osób...odbiło mi - mężczyzna zaśmiał się smutno. - Jakby dopiero do mnie dotarło, co się dzieje. Chciałem mu powiedzieć. Chciałem to wszystko cofnąć w cholerę. Był dla mnie ważny. A kiedy Talia mi powiedziała, że z nim będę silniejszy... Dostałem szału. Pewnie nie wiesz, ale taka osoba... Ma ogromny wpływ na nasze życie. Jeśli już ją do siebie dopuszczasz, jesteś od niej zależny fizycznie i emocjonalnie. To... Bardzo silna więź. Momentami nawet przerażająca. Ale daje sporo w zamian. Moja matka opowiadała mi o tym, jak o bajce. Niektórzy znajdują kogoś, kto jest ich przeznaczonym. I to się czuje, mniej lub bardziej. Ci, którzy to odrzucają płacą wysoką cenę.
Peter zamilkł odwracając się do niego i z powrotem podchodząc w stronę łóżka. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Nie chcieli go budzić - kontynuował słabo mężczyzna - bo nie byli pewni czy nie umrze w tej samej minucie. Był cholernie słaby. Byłem... Zły. Ale nie było innego wyjścia. Zapłaciliśmy za operację. Kiedy się obudził... Nie miał pojęcia kim jestem. Ale był żywy.
Stiles czuł, że coś w jego klatce piersiowej pęka, zupełnie jakby było z porcelany. Myślał, że więcej bólu nie zniesie, że po prostu tu umrze, ale chyba był silniejszy niż sądził. Poczuł mokre ślady na policzkach, więc szybko starł je wierzchem dłoni.
-Uważam, że Derek powinien wiedzieć i usłyszeć to od ciebie. Jednak z drugiej strony, jeśli cię odrzuci, bo postanowi mieć dłuższe zaćmienie mózgu, nie zdążymy zrobić tej cholernej operacji.
Właśnie mi powiedziałeś, że wyśmiałeś przeznaczonego i praktycznie umarł, a teraz chcesz mnie zmusić do tego samego?
- Derek nie jest mną - skomentował krótko.
- Przez chwilę miałem wrażenie, że on wie. Przecież widzi co się ze mną dzieje. Peter... Nawet on nie jest takim ignorantem.
- Najwidoczniej jest i ignorantem i debilem. Dopóki mu nie powiesz oficjalnie jest nieświadomy.
- Boję się - wyszeptał Stiles - co jeśli będzie gorzej niż z twoją miłością, co jeśli też mnie wyśmieje, albo będzie wściekły, albo...
- Derek nie jest mną - powtórzył Peter twardo. - Poza tym, jeśli by cię tak potraktował, umrzesz dwadzieścia minut później. Nie jesteś nawet w połowie w tak dobrym stanie, jak mój przyjaciel.
-Jesteś takim dupkiem.
- Czasami. Swoją drogą, wierzysz w to, że mógłby cię kochać.
- Słucham?
- W głębi siebie w to wierzysz. Inaczej już byłbyś martwy.
Stiles zagryzł wargi, bo to nie do końca była prawda. Wierzył, że był dla Dereka istotny. W jakiś sposób wiedział, że się liczył, a mężczyźnie na nim odrobinę zależało. Więc jego głowa zrobiła sobie odrobinę nadzieji. Może właśnie to trzymało go przy zdrowych zmysłach. Wiedział jak wygląda, wiedział, że nie jest nawet w pobliżu ligii Dereka, ale mimo to... Nie potrafił do końca odpuścić.
Nagle poczuł dłoń na czole i zerknął pytająco w stronę mężczyzny, który uśmiechał się złośliwie
- Po prostu widzę, że tam się gotuje. Uspokój się.
Stiles chętnie by strzepnął dłoń Petera, bo hej, za bardzo się spoufalał, ale opuściły go wszystkie siły. Czuł, że powoli zasypia. Kątem oka zobaczył czarne żyły, kiedy mężczyzna zabierał resztę bólu, której on sam już nawet nie rejestrował.
- Peter... Czy on... Widziałeś go później?
Stiles nie chciał i nie musiał precyzować o co pytał. To było po prostu oczywiste.
Tak. Dalej tutaj mieszka. A mnie za każdym razem pęka serce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro