Naćpałeś się domestosem?
Pisałam ten rozdział do piosenki w mediach. Jest naprawdę piękna i strasznie mi się podoba. Polecam ją sobie włączyć, gdzieś w momencie, kiedy odpala się perspektywa Stilesa.
Chciałam również ostrzec, że zachowanie Stilesa jest bardzo podobne, do typowych stanów depresyjnych. Czujcie się ostrzeżeni. Enjoy.
***
Gdy ciebie zabraknie
Ziemia rozstąpi się, w nicości trwam
Gdy kiedyś odejdziesz
Nas już nie będzie i siebie nie znajdziesz też.
Peter miał to do siebie, że nie lubił ludzi. Wilkołaki też niespecjalnie tolerował. W sumie było niewiele istot na tym świecie, z którymi chciał mieć cokolwiek wspólnego. Nie był do końca pewien, czy jedyną osobą, z którą chciał prowadzić konwersacje, nie jest on sam. Co ostatnio, kiedy zapadł w śpiączkę też niezbyt dobrze się skończyło, stąd jego niepewność.
Dlatego też, jakiś kontakt z żywymi utrzymywać musiał, chociażby dla własnego wątpliwego zdrowia psychicznego. W efekcie, postanowił że, pomimo iż uważa, swojego siostrzeńca, za okazjonalnego kretyna i ignoranta, powinien z nim porozmawiać na temat ostatnich wydarzeń. Jest to wręcz jego obowiązek, zważywszy na to, że po pierwsze, ten imbecyl jest jego rodziną, a po drugie, może coś na tym ugrać.
Dlatego właśnie między innymi, jeszcze nie wyjechał na Malediwy, tylko stoi w tym obskurnym lofcie, w którym śmierdzi mokrym psem i czarną kawą. Ciekawe czy Derek się myje, czy tylko moczy, a potem rozbryzguje kropelki z sierści po całym mieszkaniu. A może kupił sobie specjalny odświeżacz powietrza o zapachu mokrego psa? Może to przypomina mu dom?
Wywrócił oczami, bo jego zniecierpliwienie sprawiało, że czuł się coraz bardziej poirytowany. Miał dość dzisiejszego dnia, a ten się nawet porządnie nie zaczął. Stiles prawie umarł jedyne trzy razy, Scott był wściekły i wyżywał się na wszystkim dookoła, a jego bolało dosłownie wszystko, od zabierania bólu. Miał za sobą męczącą rozmowę, a za chwilę czekała go następna. Dodatkowo miał mnóstwo rzeczy do załatwienia. Między innymi, ściągnięcie znajomego lekarza, na to zadupie. Nie wiedział jakiej horendalnej sumy będzie musiał użyć, żeby przekonać jednego z lepszych chirurgów do rzucenia wszystkiego i leczenia Stilińskiego. Jednak jakby nie było, facet wisiał mu przysługę, więc może nie będzie tak źle.
Przez ostatnie dwa dni, przekonał się, że Stiles nie nadaje się do żadnych podróży. A już na pewno, nie do innego stanu, co na początku dosyć poważnie rozważał. Istniało spore ryzyko niepowodzenia, którego Peter nie zamierzał na siebie brać.
Stiles zaczynał świrować. I chociażby dlatego, Peter nie weźmie jego życia w swoje ręce. A przynajmniej nie aż tak oficjalnie.
Kiedy Scott do niego przybiegł i zaczął swoją chaotyczną wypowiedź o tragicznej miłości, nie zgadzały mu się dwie rzeczy. Podejście Stilesa i obojętność Dereka. Stilesa już wybadał. Dzieciak miał tragiczną samoocenę i zwyczajnie się bał, czemu nie można się dziwić, bo parę gównianych rzeczy go w życiu spotkało. Dodatkowo, choroba zrobiła swoje, mianowicie namieszała mu w głowie. W jednej godzinie Stiles chciał żyć, a za chwilę łzy spływały mu po policzkach, bo nie chciał zapomnieć. Niestety nie docierały do niego żadne logiczne argumenty, co doprowadzało Petera do szewskiej pasji. Robiło się... Coraz gorzej. Jedno było pewne, dzieciak nie chciał tej operacji. I Peter nie był pewny, czy Noah da radę ubezwłasnowolnić syna, ale w momentach w których ktoś pytał, czy jest zdecydowany, Stiles kłamał.
Chłopak w szpitalu, potrafił się zachowywać, jakby w ogóle nie był chory i nie potrzebował pomocy, co było kuriozalnie, bo był podpięty do wszystkich możliwych urządzeń monitorujących. I moment, w którym odpiął sobie tlen, twierdząc, że przecież nie jest tak źle, przygwoździł Petera do jego łóżka do tego stopnia, że nie opuścił go ani na krok, do porannego przyjścia pielęgniarki.
Najgorzej było kiedy nadchodziła noc i każdy, kto kiedykolwiek miał ze sobą jakiś problem, dobrze o tym wiedział. Wtedy przychodziły koszmary i myśli klębiły się dziko w głowie. Było cicho, a demony miały czas, żeby rozgościć się w zakamarkach umysłu. Dlatego po akcji Stilesa, odbierał mu ból i po prostu się z nim położył. Nie był pewny, jak to się skończy, ale wolał się stamtąd nie ruszać. Chłopak przebudzał się kilka razy, jakby zdziwiony, dlaczego Peter dalej z nim jest. Mężczyzna był pewny, że rano nie będzie pamiętał niczego. Ewentualnie bardzo niewiele. Dlatego, przy jego rannym oprzytomnieniu nie omieszkał mu tego wypomnieć. Racjonalny Stiles pobladł i pokręcił głową, jakby posądzając go o kłamstwo. A Peter naprawdę wolałby kłamać.
Nie mógł pozwolić mu umrzeć. Nie chciał pozwolić mu umrzeć. Jeśli, i o ile Derek się otrząśnie, to mu tego nigdy nie daruje. Jemu i przede wszystkim sobie.
Więc, jeśli trzeba będzie, Peter zrobi młodemu pranie mózgu i do operacji dojdzie, tak czy tak. Co nie zmieniało faktu, że ta choroba była przerażająca, a Stiles pod jej wpływem nie był sobą. Dodatkowo ból, który temu towarzyszył... Peter miał tą wątpliwą przyjemność kilka...naście razy, być podziurawiony kulami. I śmiało mógł stwierdzić, że w najgorszych momentach skala bólu u nastolatka, mogłaby mieć spokojnie osiem na dziesięć.
Przymknął powieki, żeby zaraz je otworzyć i zapatrzył się w widok przed sobą. Nie był pewny czy lubił to miejsce. Ale pasowało do Dereka. On wolał wygodę, ciepło, przepych, a Derek... Loft. Jedno trzeba było przyznać, panowała tu błoga cisza. Może Peter powinien kupić sobie domek w górach? Najlepiej na jakimś mało uczęszczanym szlaku, żeby nie trzeba było oglądać twarzy innych ludzi. Miało to pewne minusy, ale biorąc pod uwagę całokształt, wypadało całkiem nieźle. W jego głowie mocno kłóciły się dwa pomysły, mianowicie: ciepłe kraje i smażenie tyłka na plaży, a samotnia w lesie. Jednak jak narazie ciepło wygrywało. I luksus także.
Jego myśli po chwili wróciły do szpitalnej sali. Do chłopaka, który przestawał przypominać dawnego siebie. I chyba właśnie to irytowało go najbardziej. Bo Stiles zawsze myślał logicznie. Wyciągał wnioski, chciał rozmawiać. Był nieufny, ale miał ku temu powody, niczego nie brał za pewnik, za co Peter nie mógł go nie szanować, bo sam potrafił wciskać bajki, jak mało kto, a teraz... Peter warknął wewnętrznie, bo cholera, Derek jest takim ślepym głupcem, jeśli popełnia ten sam błąd, co on kiedyś...
Zatrząsł się jakby z zimna i to było dziwne, bo przecież nie powinien tego czuć. Przygryzł wargę i wziął głęboki oddech, żeby oczyścić umysł. Nie może się tak denerwować sprawami, które go teoretycznie nie dotyczą. Nie może myśleć za wszystkich dookoła. To byłoby za proste.
Jego siostrzeniec bywał cholernie naiwny. Chociaż stwarzał pozory niedostępnego, Peter wiedział, że łatwo można było go podejść i wkupić się w jego łaski. Łatwo można było go zmanipulować, bo dla osób które kochał, wyciąłby sobie serce. I to bardzo czesto było dla niego zgubne. Bo nie dopuszczał do siebie myśli, że ktoś, kto jest mu bliski, mógłby chcieć go skrzywdzić. I później płacił za to bardzo wysoką cenę, a wyrzuty sumienia pożerały go w całości.
Peter warknął po raz kolejny, bo ma tego dość. Przez ostatnie kilka lat, nie myślał tyle o problemach innych, co przez ostatnią godzinę.
Wziął kolejny głęboki oddech, zastanawiając się, czy wystarczy mu cierpliwości na tę rozmowę. Wycofał się wgłąb loftu, znowu czując dreszcze na plecach. Bez zastanowienia, skierował się do kuchni z zamiarem zrobienia sobie czegoś ciepłego do picia. Lubił herbatę. I kawę. Ale teraz miał ochotę na herbatę koniecznie z rumem, albo wódką.
Ku wielkiemu rozczarowaniu, przeglądając szafki, zauważył kompletny brak alkoholu. Mlasnął niezadowolony, wrzucając mały woreczek do zielonego kubka. Nastawił lekko zardzewiały czajnik, ale w duszy podziękował wszystkim znanym bogom, że chociaż tutaj jest. Jak ostatnio tu był, Derek nie miał nawet zlewu.
Woda nie zdążyła się zagotować, kiedy usłyszał, jak ktoś gmera przy zamku i gwałtowanie otwiera drzwi. Siostrzeniec musiał go przez nie wyczuć, dlatego był bardzo zdziwiony, że wejście było tak... Nieinwazyjne. Wziął głęboki wdech, bo za sekundę zacznie się armagedon. Usłyszał za sobą szelest i cichy warkot.
- Co ty tu robisz? - zapytał niskim głosem brunet.
- Ciebie również miło widzieć, u mnie wszystko dobrze, jakoś się trzymam, dzięki, że pytasz - odpowiedział mało przejęty mężczyzna, zerkając na siostrzeńca, który niebezpiecznie szybko znalazł się bardzo blisko niego. Mimo to Peter odwrócił się spokojnie w stronę czajnika, wbijając w niego wzrok. Zaczynał delikatnie piszczeć, dlatego czekał cierpliwie, żeby zalać napój.
- Sam wyjdziesz, czy ci pomóc? - kolejne warknięcie i tym razem Peter nie mógł się powstrzymać od wywrócenia oczami.
- Czy mogę przynajmniej wypić tę pieprzoną herbatę? - odwarknął w odpowiedzi, bo jego cierpliwość nie była dzisiaj na najwyższym poziomie. - To niegrzeczne wyrzucać gościa, kiedy ten nie zdążył nawet - tutaj wziął do reki czajnik, żeby powoli wlać zawartość do kubka - się rozgościć.
- Po coś tu przylazł?
- Chciałem napić się herbaty z rumem, bo masz tu cholernie zimno, ale okazuje się, że wielki pan alfa, nie ma takiego rarytasu, jakim jest rum, więc...
- Peter - przerwał brunet zmęczonym tonem - co tu robisz, do cholery?
- Piję? - zapytał udając zdziwienie. Warkot, który usłyszał w ramach odpowiedzi, sprawił, że musiał powstrzymywać parsknięcie pełne irytacji.
- Wyluzuj trochę. Chcę tylko pogadać. - odpowiedział, odwracając się w jego stronę z kubkiem w ręce i udawanym uśmiechem na twarzy.
- Ale ja nie chcę - mruknął Derek i skrzyżował ręce na piersi - możesz już iść.
- Daj spokój. Dopiero co przyszedłem.
- To nawet lepiej, nie musisz się ubierać.
Peter uniósł brew, bo Derek w tej pozycji i z tą miną, kogoś mu cholernie przypominał. Swoje odbicie w lustrze. Mężczyzna odłożył na chwilę kubek, tylko po to, żeby jednym płynnym ruchem usiąść na blacie kuchennym.
- Już usiadłem, więc niegrzecznie mnie wyrzucać.
- Nic nie mów o grzeczności - prychnął czarnowłosy - kiedy siadasz swoim dupskiem w miejscu, w którym kroję żarcie.
Peter wywrócił oczami, bo to już było czepialstwo. Dopiero co wyciągnął te gacie z pralki.
- Nie powinno cię tu w ogóle być... - Derek zaciął się i wytrzeszczył oczy, a Peter musiał się hamować, żeby nie wybuchnąć śmiechem na ten widok. - Jakim, cudem wydostałeś się z Eichen? - jego cała wypowiedź brzmiała, jak jeden wielki warkot i Peter przewrócił oczami po raz kolejny. Ciekawe czy jego siostrzeniec potrafi komunikować się w inny sposób.
- Mało istotne są szczegóły, ale powiem ci w skrócie, że szczeniak McCall mnie wyciągnął. Chyba się za mną stęsknił.
- Łżesz - Derek wyglądał, jakby właśnie dostał prosto w jaja. Starszy nie mógł powstrzymać parsknięcia.
- Jeśli mi nie wierzysz, to słuchaj mojego pulsu - odpowiedział wesoło biorąc łyka gorącej herbaty. Była obrzydliwa. Nie miał pojęcia, co za Minutkę, czy inną Sagę Derek pija, ale...
- Po co miałby to robić? Mógł przyjść do mnie... - padło ciche stwierdzenie - a nie uwalniać socjopatę.
- Najwidoczniej nie potrzebował ciebie, tylko socjopaty, który jest zdolny zrobić wszystko, czego będzie chciał - odpowiedział spokojnie.
Derek warknął w odpowiedzi, co nie zrobiło na Peterze większego wrażenia. Jak tak dalej pójdzie, debil dostanie chrypki. Odkąd tu wszedł, to jedyny powtarzalny dźwięk, jaki wydawał ten chłopak.
- Wierz w co chcesz. Może sam się uwolniłem i teraz planuje wszystkich wymordować - dodał siorbiąc kolejne łyki. Dlaczego jest mu do cholery zimno?
- To by do ciebie pasowało.
- Możliwe, ale chwilowo moje priorytety się zmieniły.
- Przyszedłeś mi o tym zakomunikować? Czy może... Próbujesz odwrócić moją uwagę, od czegoś innego? - Zapytał wysuwając pazury i machając nimi niebezpiecznie blisko jego krtani. I okej, w tym momencie Peter stwierdził, że wypadałoby interweniować.
- Uspokój się. Mam do ciebie sprawę - odpowiedział łapiąc go za dłoń. Pewnie normalnie, rzuciłby czymś ironicznym, ale nie miał na to ani siły, ani ochoty.
- Skąd pomysł, że w ogóle cię wysłucham?
- Bo za dobrze cię znam.
Kolejne warknięcie i błysk czerwonych tęczówek, sprawiły, że Peter miał ochotę po prostu mu pierdolnąć. Jaki ten dzieciak jest monotematyczny.
- O cokolwiek chodzi, moja odpowiedź brzmi nie - odpowiedział Derek, odsuwając się od niego na krok.
- Sądzę, że będziesz współpracować.
- Dlaczego miałbym?
Peter popatrzył na niego przelotnie i wrócił wzrokiem do zielonego kubka. Raz w życiu może przynajmniej spróbować normalnej rozmowy.
- Bo nie chciałbyś mieć na sumieniu, swojego ulubionego człowieka.
Derek gwałtownie nabrał powietrza do płuc a jego oczy przybrały nienaturalnie duży rozmiar.
- Jeżeli planujesz mu coś zrobić... - zaczął agresywnie.
- Wow, siad, rottweilerze. Chcę tylko porozmawiać o jego... Samopoczuciu.
- Od kiedy on aż tak bardzo cię interesuje? - zapytał podejrzliwie.
- A od kiedy ciebie przestał? - odbił piłeczkę Peter.
Przez chwilę panowała między nimi całkowita cisza. Brunet to zaciskał, to rozluźniał pięści i brał głębokie oddechy. W końcu zrobił swoją standardową wkurzoną minę, odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę salonu. Peter oczywiście za nim, z herbatą w jednej ręce i z jabłkiem, które wyciągnął z koszyczka w drugiej.
- Skoro o tym nie chcesz rozmawiać, może pogadajmy o czymś innym, tak na rozkręcenie. Dawno mnie tutaj nie było, więc...
Derek spojrzał na niego spod byka i Peter był pewny, że gdyby popatrzył tak na kogokolwiek innego, delikwent już miałby pełne spodnie.
- Słyszałem, że masz nową dziewczynę - kontynuował, jakby nigdy nic - Mam nadzieję, że tym razem nie planuje cię zamordować, albo złożyć w ofierze - powiedział prowokująco - wiesz, długo mnie nie było, próbuję nadążyć.
Derek zagryzł zęby, napiął wszystkie mięśnie i wziął kolejny głęboki wdech. Peter czekał, aż mężczyzna się na niego rzuci, wtedy mógłby przyłożyć mu kubkiem tej beznadziejnej herbaty i nie miałby wyrzutów sumienia.
- Wynoś się - warknął po raz kolejny, a Peter szczerze się roześmiał. Musi przestać go prowokować, bo niczego się nie dowie. Nie od dziś wiadomo, że Derek nie ma poczucia humoru. Jednak, cholera, nie mógł się powstrzymać.
- A co tam u sfory? Mamy kogoś nowego?
- My? - zapytał z niedowierzaniem brunet.
- Czepiasz się o szczegóły, to jak?
- Nie wierzę, że chcesz o tym rozmawiać - odpowiedział, biorąc do ręki jeansy z kanapy i składając je w równą kosteczkę.
- Masz rację, o tym nie.
Derek posłał mu kolejne nieprzyjemne spojrzenie. To nie tak, że Peter liczył na jakąś wielką konwersację, ale ten idiota mógłby chociaż delikatnie współpracować. On naprawdę wolałby teraz robić coś innego niż się z nim użerać.
- To co... Załatwimy to po co tu przyszedłem? Porozmawiamy o Stilesie?
Młodszy Hale ewidentnie lekko się spiął i zgubił gdzieś jedno uderzenie serca. Peter uśmiechnął się złośliwie, bo jego nie oszuka. Derek reagował na tego nerda, czy mu się to podobało czy nie.
- Dlaczego akurat... O nim chcesz rozmawiać? Co cię napadło?
- Bo z tego co wiem, wylądował w szpitalu - mruknął, spoglądając na niego - i jestem ciekawy, dlaczego, nasz naczelny człowiek leży na sorze, a ty składasz gacie - dodał przenosząc wzrok na paznokcie, pilnując przy tym swojego pulsu.
- To cholernie nie twoja sprawa - odwarknął mężczyzna i wrócił do poprzedniego zajęcia.
- No popatrz, a jednak moja - mruknął. - Wiesz co mu jest? - zapytał niezrażony.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, a wkurzony Derek z ogromem pasji zbierał ciuchy walające się po salonie i wkładał je do walizek.
- Jesteś głuchy, czy mam powtórzyć pytanie?
- Jest chory, a raczej... Źle się poczuł - burknął, spinając wszystkie mięśnie, nie przerywając tego, co robił.
- Źle się poczuł... - powiedział powoli Peter, marszcząc brwi - rozumiem, że wszyscy ludzie, przy złym samopoczuciu lądują na ostrym dyżurze?
Brunet zatrzymał się, zmrużył oczy i zgrzytknął zębami. Peter czuł, że wyprowadza go z równowagi, ale mało go to obchodziło.
- Zasłabł i zaczął krwawić - dodał, spoglądając przelotnie na mężczyznę.
- Ojej - odparł Peter dramatycznie - czyli jednak coś poważnego. To tym bardziej nie rozumiem. Chłopak zszedł ci na chacie, a ty masz to w dupie.
- Przestań - warknął Derek gwałtownie i rzucił koszulką w stronę wuja, a jego tęczówki w sekundę stały się czerwone. - Po prostu przestań.
Peter przez chwilę nie odrywał wzroku od wściekłych oczu Dereka, tylko po to, żeby po chwili puścić mu chamski uśmieszek.
- Odkąd go poznałeś, miałeś do niego słabość. Więc, dlaczego teraz udajesz, że cię nie obchodzi?
Derek nic nie odpowiedział, tylko przeniósł wzrok na parkiet. Peter czuł, że jego zapach się zmienił. Na cholernie cierpki, coś jakby ból, pomieszany z wyrzutami sumienia.
- Niczego nie rozumiesz.
- To mi wyjaśnij i przestań się zachowywać jak idiota - warknął mężczyzna.
Kiedy brunet milczał przez kolejną minutę, Peter odezwał się ponownie. Tym razem spokojniej. Nie zamierzał mu odpuścić.
- Dlaczego tam nie pojechałeś?
- Ale po co? I tak mu nie pomogę. Nic nie mogę zrobić - rzucił przez zęby.
- Doprawdy?
- Kurwa, Peter. Jest z nim Scott, który pewnie przywlókł też innych. Wszyscy wiszą teraz nad Stilesem i się nim przejmują, a McCall na pewno już wszystko załatwił. Nic mu nie będzie. Wszystko będzie dobrze, ja jestem tam kompletnie niepotrzebny.
- Próbujesz przekonać mnie, czy siebie?
- Poza tym - kontynuował niezrażony - jutro wyjeżdżam z Braeden i naprawdę nie mam czasu...
- Nie wierzę - parsknął szatyn - dlatego nie było cię w szpitalu?
- Tylko tego chciałeś się dowiedzieć? - zapytał wkurzony. - Dlaczego nie odwiedziłem Stilesa? Tylko po to tu przylazłeś? No więc dobrze. Nie poszedłem tam, bo nie chciałem tego kurwa oglądać, zadowolony?!
- Jesteś tchórzem - mruknął Peter.
- Może, ale nie jestem masochistą.
Derek nie kłamał, a przynajmniej nie całkiem. Peter mlasnął zirytowany, bo zaczynał mieć dosyć. Ta sytuacja na dobrą sprawę go nie dotyczyła. Mógł położyć Stilesa na stół i mieć święty spokój. To nie o nim chłopak zapomni. Powinien mieć to głęboko w poważaniu. W tym momencie przeklinał swoje dobre serce, które kazało mu coś z tym zrobić. Mógł się na nich wszystkich wypiąć i teraz smażyć cztery litery na leżaku, z drinkiem w ręce.
- Między innymi, chciałem usłyszeć twoją wersję - skomentował po chwili. - Gdybyś tam poszedł, ja nie musiałbym się babrać w tym syfie.
- Niby czemu miałbyś w tym uczestniczyć?
Derek patrzył na niego bardzo dziwnym wzrokiem, jakby nie był pewny co się dzieje. I wtedy w mózgu Petera coś kliknęło. To było tak idiotyczne, że nawet nie wziął tego pod uwagę.
Wyminął swojego siostrzeńca, w międzyczasie wciskając mu kubek tej obrzydliwej herbaty.
- Powiedz mi, Stiles zemdlał w łazience? - zapytał kierując się właśnie w tamtą stronę - Tutaj? - dopytał otwierając drzwi na oścież.
Brunet kiwnął głowa i zerkał to na Petera, to na wnętrze pomieszczenia z niezrozumieniem.
- Chcę wiedzieć skąd wiesz? - zapytał unosząc brew i krzywiąc się nieznaczenie. - Scott.
- Co czujesz? - wtrącił mężczyzna zaciągając się mocno.
- Nic - warknął w odpowiedzi brunet, patrząc na wuja, jakby ten postradał rozum.
- No właśnie. Ja czuję domestos. Ty nie używasz domestosa, Derek. Ledwo można cię zmusić, do używania płynu do naczyń, bo przecież samą wodą też puści. Kto do cholery czyścił tę łazienkę?
- Braeden, ale co to ma do rzeczy?
- Nie wierzę - wymruczał po raz kolejny. - Następne przeklęte babsko. Najpierw łowca, potem darah, teraz płatny zabójca. Kurwa... Powinieneś sobie do szyi przymocować tabliczkę: piesek do bicia. Ciekawe, czy połapała się szybciej od ciebie, czy po prostu twoja obowiązkowość sprawia, że jesteś taki...
- O co ci, do cholery chodzi? Miałem to tak zostawić? Tu było pełno krwi.
- No właśnie. I niczego nie poczułeś? Straciłeś wszystkie zmysły, bo naćpałeś się domestosem?
Derek potrząsnął głową i prychnął. Wyglądał dziwnie, jakby nie był pewny, czy ma się kłócić, czy od razu przywalić wujowi.
- Odbiło ci - warknął, robiąc kilka kroków w tył.
- Mnie? To ty nie poczułeś... Chyba, że nie chciałeś poczuć - dodał nagle starszy. - Uciekłeś od tego.
Derek zacisnął szczękę, tak mocno, że drgały mu wszystkie mięśnie. Wyglądał jakby dostał potężnego zatwardzenia i gdyby nie powaga sytuacji, Peter już dawno turlał by się ze śmiechu.
Mężczyzna westchnął, bo to nie miało sensu. Ten uparty skurczybyk prawdopodobnie też odczuwa skutki tej popieprzonej choroby. Bo gdyby efekty dotykały tylko jednej strony, byłoby zbyt nudno, prawda? Ewentualnie ma tak silny syndrom wyparcia, że on i tak nic nie wskóra.
- Po co Scott cię wyciągnął? Tak naprawdę - padło nagłe pytanie, które lekko zbiło starszego z tropu.
- To chyba oczywiste. Jego przyjaciel potrzebuje leczenia. I funduszy. Dużej ilości pieniędzy, których mówiąc nieskromnie mam od cholery. A Stiles nie zgodził się na pomoc od ciebie, z czego ja zamierzam skorzystać. Wdzięczny McCall, to przydatny McCall.
- Czekaj, o czym ty... Nie, to...
Derek w tym momencie wyglądał, jakby za sekundę miał zwymiotować, ewentualnie zemdleć. Szok, który wymalował się na jego twarzy był ogromny. I Peter nie wiedział, co dokładnie go spowodowało, ale miał to głęboko gdzieś. Stwierdził, że nie będzie mu niczego ułatwiał. Niech sam radzi sobie z własną głowa, cokolwiek w niej wyhodował. Odwrócił się na pięcie, bo w jego ocenie rozmowa była skończona.
Kiedy był już blisko drzwi i właśnie miał wychodzić, zatrzymał się w pół kroku. Coś nie dawało mu spokoju i musiał to z siebie wyrzucić. Zrobił się stanowczo za miękki.
- Wiesz, dlaczego Nogitsune wybrał Stilesa na swoją ofiarę? Bo chłopak nie był pewny tego, kim jest. Bardzo łatwo można było go tym zmanipulować. Jest piekielnie inteligenty, ale ma słabą psychikę. Dla bliskich dałby się zabić. I zawsze będzie mu się wydawało, że nie jest wystarczający.
Chociaż Peter nie patrzył na Dereka, czuł jego wzrok na sobie i słyszał szybki puls. Siostrzeniec się nie odzywał, ale reakcja jego ciała w stu procentach potwierdzała, że bardzo dobrze go słyszał.
- Włącz mózg Derek, zanim będzie za późno - kontynuował. - Mógłbyś mu pomóc. Prawda jest taka, że gdybyś chciał, już byś to zrobił, a Scott nawet by nie pomyślał, żeby do mnie przyjść. Dobrze wiesz, jak to działa. Nie wiem, co się dzieje w twojej głowie, ale nie popełniaj tak idiotycznego błędu, bo uwierz mi... Tego sobie nie wybaczysz.
***
Stiles nie potrafił powstrzymać łez, które bez jego woli, spływały po policzkach i wsiąkały w poduszkę. Miał serdecznie dosyć wszystkiego. Pół godziny temu z jego sali wyszła zapłakana i spanikowana Lydia i równie smutny Scott, który obiecał, że przyjdzie późnym wieczorem. Martwili się strasznie. I nie był w stanie się im dziwić. Lydia dowiedziała się "przypadkiem", bo poczuła, że jest bliski śmierci. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak musiała się przestraszyć. I cholera, do tej pory nie docierało do niego, jak kiepsko jest.
Jego stan pogarszał się w trybie ekspresowym. Przypuszczał, że gdyby nie Peter, który został z nim na te dwie noce, możliwe, że już by go tu nie było. Lekarza bali się przenieść go do innego szpitala, ze względu na jego niestabilny stan zdrowia, który rano był w porządku, a wieczorem zmieniał się w terminalny. Było po prostu... Źle. Sam nie wiedział, co się działo z jego organizmem, ale podobno i tak długo wytrzymał z tą chorobą. Prawie rok. Kiedy w końcu ją zaakceptował, uderzyła w niego z pełną mocą.
W godzinach popołudniowych znowu zaczął się dusić. Okazało się, że doszło do zwłóknienia płuc. Obejmowało spory obszar, co było widoczne w badaniach. Wcześniej nikt nie zwrócił na to uwagi, przez jego zakichane kwiatki. Prawda była taka, że jeśli będzie bardzo źle, konieczny jest przeszczep. Ale nie miało to najmniejszego sensu, jeśli cierpiał na Hanahaki.
Kolejny łzy potoczyły się po jego twarzy, omijając maseczkę tlenową. Ciekawe ile jeszcze czasu mu zostało.
Kiedy Peter nad ranem zapytał, czy on naprawdę chce tej operacji, miał wielką ochotę odpowiedzieć "nie". I mężczyzna chyba zauważył jego zawahanie, bo jedynie mocno się skrzywił. To nie tak, że chciał umrzeć. Ale... Z tego co wiedział, jeśli wytną mu kwiaty z płuc, nigdy już nie będzie pamiętał niczego związanego z Derekiem. I prawdopodobnie nigdy się w nim już nie zakocha, bo to byłoby zbyt niepoważne i wręcz niemożliwe. A on... Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Derek najwidoczniej go nie chciał i to także łamało mu serce, ale nie mógł go do niczego zmusić. Gdyby był nim, sam by nawet na siebie nie spojrzał. Jednak teraz, mógł czasami o nim pomyśleć i zatopić się w krainie marzeń. Później nie będzie miał nawet takiej opcji.
Dodatkowo, nie wiadomo czy przeżyje operacje, bo jest zbyt słaby. Jaki to miało sens? Umrze tak, czy tak. Myślał też o tym, czy powinien się wyprowadzić z Beacon Hills, żeby uniknąć pytań stada, dlaczego nie pamięta tak istotnego wilkołaka, jak Derek. I jedynie kilka osób będzie znało prawdę. A on sam później nie będzie wiedział o co chodzi. I przypuszczał, że nikt mu nie powie.
Jego myśli znowu wróciły do Petera i do jego dziwnego zachowania. Mężczyzna odbierał mu ból, chociaż nie musiał. Chciał mu dać ogromną sumę pieniędzy, której posiadanie będzie musiał jakoś logicznie wytłumaczyć ojcu. Chociaż wilkołak zapewniał, że sobie z nim porozmawia, o ile już tego nie zrobił. Stiles nie był co do tego przekonany, bo mogło się to źle skończyć. Z drugiej strony... Jego staruszek był zdesperowany, więc pewnie się zgodzi. Nie potrafił rozgryźć motywu wilkołaka, a przecież musiał jakiś mieć.
Stiles nie poddawał nawet pod wątpliwość, że będzie musiał Peterowi te pieniądze oddać. Jeśli operacja się odbędzie i on za nią zapłaci, to będzie mu winny zapewne z kilkaset tysięcy dolarów. Wolał nawet nie myśleć, które narządy będzie musiał sprzedać, żeby mężczyzna nie mógł go szantażować długiem. Dlatego między innymi bronił się przed jego pomocą rękami i nogami. Ale przestawał mieć... Jakiekolwiek inne opcje. Jeśli Derek zaproponowałby mu takie samo rozwiązanie, zapewne rozwaliłoby mu to serce.
Z rozmyślań wyrwało go głośne zamknięcie drzwi, które spowodowało u niego zakrztuszenie się tlenem. W sekundę silne ręce znalazły się na jego barkach unosząc go do góry. Tata.
Noah był blady jak ściana, a na jego twarzy malowało się czyste przerażenie. Dopiero po chwili, kiedy Stiles znowu normalnie oddychał usiadł na plastikowym krześle, obok jego łóżka. Patrzył na niego niepewnym wzrokiem, jakby bał się, czy w ogóle może się odezwać. Stiles pokazał mu kciuk w górę, na znak, że wszystko jest dobrze i może mówić.
- Synu - zaczął powoli. - Nie zgadniesz, kto mnie dzisiaj odwiedził...
W tym momencie chłopak zmrużył oczy, bo nie było zbyt wielu delikwentów, na widok których jego tata zareagował by w ten sposób. Spojrzał zmęczony na ojca, unosząc delikatnie brwi, w geście ponaglenia.
- No więc... - Noah odchrząknął - był u mnie Peter Hale.
- No jasne - mruknął nastolatek, poprawiając się na poduszce.
- Nie jesteś zdziwiony.
- Niespecjalnie - odpowiedział, spuszczając delikatnie maskę z tlenem. - Tutaj też był.
- I nic nie powiedziałeś? To cholerny kryminalista!
- Wybacz tato, nie chciałem cię denerwować.
- Stiles, powinieneś skupić się na sobie - powiedział Noah dobitnie. - A ja dużo bardziej się zestresowałem, kiedy cholerny Hale nagle zawisnął nad moim biurkiem.
- Przepraszam...
- Przestań, po prostu na drugi raz mnie uprzedź.
- Nie wiedziałem, że tak od razu do ciebie przyjdzie. Zaoferował pomoc, ale...
- Wiem - przerwał Noah. - Zgodziłem się. Chociaż wolałbym nie mieć z nim nic wspólnego.
Stiles nie był zdziwiony. Dobrze wiedział, jak Peter potrafił manipulować ludźmi. Dodatkowo naprawdę nie mieli wyjścia. Jeśli chciał żyć, musiał polegać na tym dupku...
- Tylko... Dlaczego akurat on chce ci pomóc? Dlaczego on, a nie...
Stiles wzruszył ramionami, nie będąc pewnym czy mówić ojcu o posunięciu Scotta i kompletnie ignorując ostatnie niedokończone zdanie. Nie chciał się nad nim nawet zastanawiać.
- Jesteś pewny, że można mu zaufać? Sam mówiłeś, że jest niebezpieczny.
- Nie bardziej niż ta choroba - odpowiedział obojętnie, zakładając z powrotem maskę, bo miał problem z oddechem.
Szeryf nie odezwał się już na ten temat ani słowem. Wydawało się, że wszystko mają w miarę wyjaśnione. Noah zaczął mu opowiadać o sytuacji na posterunku, co działo się w miasteczku, a także jakieś kompletne głupoty, ale Stiles słuchał go z uwagą, co jakiś czas delikatnie się uśmiechając.
***
Został sam. Był środek nocy. Naprawdę myślał, a raczej liczył, że Peter przyjdzie. Niestety się przeliczył, jak zwykle z resztą. Powinien się przyzwyczaić do tego, jak niewiele znaczy. Sam nie wiedział dlaczego, ale bardzo się bał. Z każdą minutą czuł, jak coś przejmuje jego myśli. Jak przestaje chcieć żyć coraz bardziej, jak siły kompletnie go opuszczają. Bo niby dla kogo miał zostać? Dla ojca? Będzie mu bez niego lepiej. Dla Scotta? Był tylko jego kulą u nogi, która go spowalnia. Dla Lydii? Była szczęśliwa z jakimś typem, którego imienia nawet nie pamiętał.
Czy on w ogóle miał dla kogokolwiek jakąś wartość? Był bezużyteczny. Nie znaczył kompletnie nic. Nawet jeśli wyzdrowieje... Bez tego jedynego, był niczym. A ten jedyny go nie chciał. Nawet nie spróbował go chcieć...
Bał się zapomnieć o Dereku, nawet jeśli ten nie wiedział, że Stiles jest w nim zakochany. Albo nie chciał wiedzieć. To nie miało znaczenia. Wolał umrzeć z miłości, niż stracić wspomnienia. Kiedy Dereka zabraknie, on straci siebie. I nigdy już nie odzyska. Będzie pustą kopułą, której do końca życia będzie czegoś brakować, ale nie będzie wiedział czego. Nigdy nie będzie tak, jak mogłoby być.
I to było chore bo Stiles był w stanie sobie dokładnie wyobrazić, jak mogłoby być. Jak Derek codziennie przychodzi do ich wspólnego domu, jak całuje go w czoło na powitanie i wita się z ich karmelowym labradorem. Jak jedzą wspólnie kolację, kochają się przed snem, a później zasypiają obok siebie wtuleni, rano budząc się w swoich objęciach. Potrafił nawet poczuć na swojej skórze palce Dereka, które bładzą po nim chaotycznie. Ich wspólne sprzeczki, przekomarzania i relaks przy świecach.
Wyobrażał sobie, jak Derek mówi mu te dwa magiczne słowa. Te piękne, cudowne słowa, które zmieniłyby wszystko. Wtedy byłby tak silny, że mógłby przenieść górę lub dwie i nic ani nikt nie mógłby go powstrzymać.
Myślał nawet o tym, żeby pozwolić się ugryźć i przemienić. Może wtedy, będzie silniejszy, pewniejszy i bardziej przydatny. Może wtedy będzie wystarczający.
Jego ciałem wstrząsnął szloch, bo to się nigdy nie wydarzy, jeśli pozwoli na operację. A moc tej myśli wpłynęła na niego tak mocno, że nie potrafił wziąć oddechu. Coś jakby zablokowało mu krtań i nie pozwalało nabrać powietrza. Który guzik miał przycisnąć, żeby zawołać pomoc? Niestety, nie pamiętał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro