Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~2~

Teraz.

Jeśli podłoga była wcześniej odkurzona, mopa trzeba było płukać co pięć pociągnięć. Jeśli się tego nie zrobiło, dalsze mycie podłogi niewiele dawało i – tak, czy siak – trzeba było poprawiać.

– Kończysz?

Lacey uniosła głowę. Kilka metrów dalej, o jedną ze ścian korytarza opierał się wysoki mężczyzna. Na oko mógł mieć pięćdziesiąt lat. Białe ubrania wisiały na nim, jak na wieszaku. Bawił się długim, niezapalonym papierosem.

– Stoisz na mokrej podłodze – zauważyła dziewczyna. – Przed chwilą ją myłam.

Mężczyzna westchnął. Wydawał się być typem osoby, która często wzdycha. Lacey nie wiedziała skąd ten wniosek. Może ze względu na ogromne doły pod oczami? Albo na wyraz całkowitej pogardy do otaczającego go świata, który nie schodził z jego twarzy ani na sekundę?

– To ty jesteś ta Windsor, tak? Lacey? – Nie czekając na potwierdzenie, dodał: – Ostatnio głośno o tobie w pokoju wścibskich.

Lacey uniosła brwi. Domyśliła się, że chodzi mu o ludzi rodzaju Emily. Nie wiedziała jednak, dlaczego mieliby o niej mówić.

– Skąd ty to wiesz? – zapytała podejrzliwie. Nie umknęło jej uwadze, że mężczyzna wciąż stał na mokrej podłodze.

– Jak żyjesz w tym więzieniu od dziewięciu lat, masz swoje wtyki. – Machnął jej przed nosem białym papierosem.

Lacey skinęła głową.

– Wciąż stoisz na mokrej podłodze – powiedziała po chwili.

Mężczyzna westchnął i pogładził się po ogolonej brodzie.

– I co zamierzasz z tym zrobić? Jeśli się ruszę, pobrudzę jeszcze więcej podłogi. A tego chyba nie chcemy, co królewno?

Tym razem, to Lacey wzruszyła ramionami.

– W takim razie będziesz musiał tu stać, póki podłoga nie wyschnie.

Mężczyzna tylko westchnął.

***

W tym miejscu nawet stołówka była biała.

Plastikowe stoły ułożone w równych odstępach, wiecznie lepkie krzesła, proste lampy zwisające z wysokiego sufitu – wszystko białe.

Lacey wzięła tacę i jak zwykle usiadła przy stole w odległym kącie. Wprawdzie inni mieszkańcy ośrodka gromadzili się przy stołach pod ogromnym oknem, ale ona z jakiegoś powodu wolała samotność. Wciąż unikała ludzi. Było to łatwiejsze niż wdawanie się w relacje z nimi.

– Ej, ty! Młoda! Wolne?

Lacey podniosła wzrok znad ziemniaczanej brei w swoim talerzu. Przed nią stał jasnowłosy chłopak w okularach. Był niewiele starszy od niej. W ręku trzymał tacę z taką samą zawartością, jak ta Lacey.

Dziewczyna powiodła wzrokiem po wolnych stolikach za plecami chłopaka.

– Tam jest wiele miejsca – zauważyła. Ponieważ chłopak nie odszedł, dodała: – Nie musisz się do mnie dosiadać.

Jasnowłosy gwałtownie zaprzeczył głową.

– Nie muszę, ale chcę. Tak w ogóle, jestem Oleg.

Lacey nieznacznie ściągnęła wargi.

– Nie chcę, byś się do mnie dosiadał – powiedziała wyraźnie. Nie chciała z nikim siedzieć. Chciała być sama. Jak zawsze.

Wyraz twarzy Olega momentalnie zmienił się na o wiele bardziej stanowczy. Z hukiem postawił tacę na stole naprzeciw Lacey.

– Siadam tu – stwierdził agresywnym tonem. Nagle drgnął, gdy na jego lewe ramię spadła potężna ręka. Odwrócił się, tylko po to, by stanąć twarzą w twarz z tym samym wysokim mężczyzną, który wcześniej tego dnia zagadywał Lacey przy sprzątaniu.

– Powiedziała: nie. A jeśli jesteś głuchy, to trafiłeś do złego szpitala – powiedział z dużym poirytowaniem w głosie. Gdy Oleg nie posłuchał, na jego twarzy pojawił się wyraz złości. – Spadaj stąd, ona chce być sama, jasne?!

Lacey nawet nie odnotowała, kiedy dokładnie do tego doszło. Po prostu w pewnym momencie zobaczyła, jak oboje okładają się pięściami.

Natychmiast przybiegli ludzie i zaczęli ich uspokajać. Kilkoro rodzaju Emily coś krzyczało. Zrobił się niezły rozgardiasz, aż w końcu rozdzielono walczących. Mężczyźni w białych strojach wzięli każdego z nich za ramiona i zaczęli prowadzić w kierunku wyjścia ze stołówki.

Lacey ze zdumieniem patrzyła na wysokiego mężczyznę, który stanął w jej obronie. Nawet nie znała jego imienia. Na chwilę zanim pracownicy ośrodka wyprowadzili go na zewnątrz, posłał dziewczynie oczko, jakby mówiąc: tacy, jak my muszą o siebie dbać, królewno.

– Pewnie wezmą ich do izolatki.

Lacey drgnęła. Nawet nie zauważyła, kiedy przysiadła się do niej Emily. Zważając na sytuację sprzed chwili, ironią było, że nawet nie zapytała o pozwolenie.

– Wiesz... – Emily obdarzyła ją przeciągłym spojrzeniem. – To nawet miłe, gdy dwóch facetów się o ciebie bije.

Lacey wykonała ruch, jakby chciała wzruszyć ramionami. Nie widziała w tym nic miłego. Obaj mogli sobie coś zrobić. I przyciągnęli uwagę wszystkich na stół Lacey. A poza tym, walka nie jest miła. Tej rzeczy Lacey była pewna na sto procent.

– Oleg był natarczywy – powiedziała głośno.

Emily przytaknęła.

– Prawda. Ale wiesz, został zdjęty z frontu dwa tygodnie temu. Jeśli dobrze pamiętam, był jakimś porucznikiem. Przywykł do posłuchu. Teraz, gdy tylko ktoś mu odmówi, daje się ponieść agresji i staje się zupełnie inną osobą. Zresztą, twój obrońca ma dość podobny problem. Powinnaś być wyrozumiała.

Lacey zmarszczyła brwi i oderwała wzrok od drzwi, którymi wyprowadzono walczących.

– Jak on się nazywa? – zapytała z uwagą.

Emily ponownie rzuciła jej długie spojrzenie. Było to niekomfortowe. Zupełnie, jakby oceniała każde słowo dziewczyny.

– Manuel. Jest tu już od dawna – odpowiedziała po chwili.

Lacey wolno pokiwała głową.

– Powiedział – odparła cicho.

*****

Wtedy.

– Dzieciak? – Nate gwałtownie się obrócił i ruszył w stronę wołającego Simone. Lacey szybko podążyła za nim. Figura jej brata, jak zwykle zdawała się być niewzruszona. Jednak dziewczyna znała go od zawsze i wiedziała, że przez jego głowę przebiegał teraz galop myśli, szybkich kalkulacji, a przede wszystkim fala zdziwienia. Najnowsza informacja dołożyła Nate'owi kolejny ciężar na plecy. Dziewczyna doskonale wiedziała, dlaczego.

– Tu nie miało być żadnych dzieci.

Lacey podniosła wzrok i napotkała spojrzenie brata. Jeden zlękniony błysk w jego oczach wystarczył, by wiedziała, jak ciężko jest.

Ponieważ Nate praktycznie zawsze był poważny, skupiony oraz wcześniej i wyżej awansował, często zapominano, że jest młodszy od Lacey. Ostatnim czasem chłopak rzeczywiście musiał szybciej dorosnąć – służba na wojnie to nie lekki kawałek chleba. Nawet Lacey czasami trudno było uwierzyć, że to on jest tym młodszym. Mimo wszystko, pod tą całą maską generała z chłodną głową, Nate wciąż był młodym, stąpającym po kruchym lodzie chłopakiem, który kwestionuje każdy swój ruch i tylko czeka, aż wszystkie sznurki wypadną mu z rąk.

Lacey dawno nie widziała w Nate'cie tyle prawdziwych, nietuszowanych emocji, ile dostrzegła teraz, w tym jednym błysku oczu.

Uśmiechnęła się krzepiąco i położyła mu dłoń na ramieniu.

– To nic nie zmienia – powiedziała ciepło. – Dasz radę, Nate. A ja wciąż będę tuż za tobą.

Chłopak tylko skinął głową; już doszli do zakłopotanego Simone. Gdy tylko zauważył Nate'a, wyprężył się nieznacznie.

– Gdzie ten dzieciak? – zapytał chłopak, udając, że nie zauważył tego ruchu.

– Tam, gen... Nate. Tylko, że... – tu urwał i posłał Lacey zmieszane spojrzenie. Zdecydowanie nie wiedział, co ma robić.

– Tylko, że co, Accardi? – Nate uniósł brew w oczekiwaniu na informacje.

Simone przestąpił z nogi na nogę.

– Ten chłopiec potrzebuje pomocy lekarskiej. Próbowałem go zbadać, ale... Nie pozwala się dotknąć. Nawet się nie odzywa. Siedzi tylko z boku i odtrąca każdego, kto próbuje się zbliżyć.

Nate przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Musiał myśleć racjonalnie. Taki miał obowiązek.

– Nie przyjmuje żadnej pomocy? – zapytał, gdy już był w stanie zaufać swojemu głosowi.

Simone bezradnie pokręcił głową.

– W takim razie, idź do tych, którzy też są w złym stanie i pozwolą sobie pomóc – polecił. Nagle poczuł znajomy uścisk dłoni na ramieniu.

– Ja pójdę do tego chłopca – powiedziała Lacey. – Spróbuję z nim porozmawiać. Możliwe, że on jest tym, który najbardziej potrzebuje naszej pomocy.

Nate skinął głową w geście aprobaty.

– Okej. Idźcie.

Simone zasalutował, a potem poprowadził Lacey pod jedną ze ścian piwnicy. Siedziało tu mnóstwo ludzi, ale on doskonale wiedział, gdzie iść.

– Tutaj jest – powiedział po chwili, zatrzymując się.

Lacey podeszła jeszcze parę kroków, by lepiej widzieć w półmroku. Przed nią panowało małe zamieszanie. Ludzie – głównie kobiety – nachylali się nad kimś, kogo dziewczyna jednak nie mogła dojrzeć.

– Zróbcie mi miejsce! – krzyknęła, próbując odsunąć ludzi na bok. – Rozsuńcie się!

Dopiero po chwili jej usłuchano. W końcu dostrzegła sprawcę całego zamieszania. A gdy to zrobiła, wydała z siebie mimowolny jęk.

Pod ścianą siedziała drobna, brudna postać. Kuliła się pod postrzępioną, zbyt dużą puchową kurtką – niewiele tam było już puchu, kurtka była już bardziej szmatą niż ubraniem. Na głowę miała nasuniętą starą, zniszczoną, wełnianą czapkę, spod której wystawały posklejane brudem jasne strąki przydługawych włosów. Twarzy nie mogła wyraźnie dostrzec – czerwony szal zasłaniał ją niemal w całości.

Lecz nie mógł zasłonić wszystkiego. Dziewczyna widziała rozległe blizny kryte pod materiałem i włosami. Jednak, nie to przykuło jej główną uwagę.

Najstraszniejszy widok przedstawiała lewa noga chłopaka. Leżała wyprostowana na pokrytym krwią betonie. Poszarpany materiał spodni też był przesiąknięty ciemnoczerwoną cieczą. Poprzez dziury Lacey mogła dostrzec nogę chłopaka. Wszechobecna, częściowo zaschnięta krew przeszkadzała jej w ocenie sytuacji, ale jednego była pewna: poszarpana rana ciągnąca się przez prawię pół długości nogi naprawdę nie wyglądała dobrze. I było to jasne nawet, mimo że dziewczyna nie odbyła żadnego większego przeszkolenia medycznego.

Przełknęła ślinę. Simone mówił, że chłopiec nie dawał się nawet dotknąć. Ludzie skaczący obok, z pewnością nie polepszali jego stanu. Żeby mu pomóc, przede wszystkim musiała nawiązać z nim kontakt. A to mogło być o wiele trudniejsze niż się wydawało.

Wyprostowała się i ogarnęła zebranych ludzi kategorycznym spojrzeniem.

– Zostawcie go w spokoju. Nie widzicie, że dzieciak nie ma czym oddychać? Odsuńcie się. – Gdy zebrani wykonali jej rozkaz, odwróciła się i pobiegła w stronę pakunków. Szybko odnalazła Nate'a pochylonego nad radio-podobnym urządzeniem pełnym gałek i przycisków.

– Gdzie mamy zapasy jedzenia? – zapytała.

Nate podniósł wzrok znad radia i zsunął z uszu słuchawki. Próbował się połączyć z Seattle – mogło się wydawać, że pod ziemią jest to niemożliwe, lecz jakiś czas temu naukowcy MKO wymyślili połączenie, które na niezbyt dużą odległość przechodziło nawet przez ziemię i beton. Wystarczyło umieścić nadajnik w miarę blisko powierzchni. Niestety jedynymi odbiornikami tych fal były radia, funkcjonujące jedynie jako oddzielny sprzęt. Przez to trzeba było nosić dodatkowy ciężar w plecaku, jednak lepsze było to niż całkowity brak kontaktu.

– Tam z boku. – Wskazał ręką kierunek. – Ale po co ci one?

Lacey nie uraczyła go odpowiedzią, tylko rzuciła się do przeszukiwania wskazanych worków. Po chwili znalazła konserwę, której skład nie przyprawiał jej o mdłości. Żołnierskie jedzenie nie było zbyt wyszukane. Wprawdzie przez lata zdążyła się już przyzwyczaić, ale coś czuła, że ten chłopiec jeszcze tego nie zrobił.

Ze swojego plecaka wygrzebała menażkę, sięgnęła po zwinięty koc. Następnie podeszła do Nate'a i niecierpliwie wyciągnęła w jego stronę dłoń.

– Czego? – spytał osłupiały.

Lacey niecierpliwie przewróciła oczami.

– Łyżkę. Daj swoją łyżkę. Ja mam tylko jedną.

Nate zmarszczył brwi. Przez chwilę miał minę jakby zamierzał drążyć sprawę, ale po sekundzie namysłu spasował i sięgnął do własnego plecaka.

– Proszę bardzo – powiedział, wciskając poobijany sztuciec w rękę siostry. – Ale wiedz, że będę domagać się wyjaśnień.

Dziewczyna machnęła ręką.

– Później. Dzięki. – I odprowadzona skołowanym spojrzeniem brata, pognała z powrotem do chłopca, którego zostawiła pod ścianą.

Zatrzymała się dwa kroki przed nim. Przez ten czas nie ruszył się o metr. Jedynym ruchem były dreszcze raz po raz wstrząsające jego ciałem. Lacey nie wiedziała, czy były skutkiem chłodu, czy bólu. Może oba powody się kumulowały.

Ludzie zgodnie z jej poleceniem trzymali się na odległość. Usiadła na chłodnym betonie i spokojnie rozłożyła menażkę. Otworzyła konserwę i przelała jej większą część do naczynia. Następnie włożyła do środka łyżkę i całość podsunęła chłopcu. Jedyną reakcją było krótkie spojrzenie.

– Proszę – powiedziała spokojnie, starając się nie patrzeć w stronę jego poharatanej nogi. – Słyszałam, że dzieciaki w twoim wieku szybko robią się głodne. – Kłamała. I to jak z nut. Bo niby od kogo miała to słyszeć? I skąd miała wiedzieć w jakim wieku był chłopiec?

Ponieważ wciąż nie dostrzegła żadnej reakcji, chwyciła puszkę z resztką konserwy, drugą łyżkę i sama zaczęła jeść. Przełknąwszy pierwszy kęs, wydęła wargi w namyśle.

– Nie mam pojęcia, co to jest, ale zjadliwe. Czuję tu... Sos pomidorowy? Cebulę? Wierz mi, mogło być gorzej.

Chłopiec wciąż tylko patrzył. Chociaż, teraz przynajmniej nie były to ukradkowe spojrzenia. Z uwagą obserwował każdy ruch dziewczyny.

Lacey odłożyła konserwę i spojrzała w duże, wystraszone oczy chłopca. Wprawdzie ledwo było je widać zza włosów, ale udało jej się utrzymać kontakt wzrokowy.

– Tak w ogóle, jestem Lacey. A ty? – Ponieważ przez dłuższą chwilę nie uzyskała odpowiedzi, dodała: – Wiesz, miło byłoby wiedzieć z kim je się obiad.

– Nie jesz ze mną obiadu. – To były pierwsze słowa, jakie padły z jego strony.

Lacey zamrugała, niepewna, czy naprawdę usłyszała zachrypnięty głos wydobywający się z ust chłopca.

– Nie? – zdziwiła się. Jej serce przyśpieszyło bicie. Odezwał się.

Ledwo zauważalnie pokręcił głową. Trudno było stwierdzić, czy żałował, że się odezwał. Twarz chował w szalu.

– Ty jesz. Ja nie.

Lacey zmarszczyła brwi. W głosie chłopca wyczuwała przekorę i pewnego rodzaju gorycz. Coś, czego zdecydowanie nie spodziewałaby się po kimś z doszczętnie rozwaloną nogą.

– Więc, proszę bardzo. Jedz. Milej jeść obiad w towarzystwie – zauważyła.

Chłopiec podniósł głowę. Lacey wreszcie mogła zobaczyć jego twarz. Przede wszystkim, prawie cała jej lewa strona była pokryta bliznami pozostałymi po oparzeniach. Długie kosmyki opadające na twarz, tylko trochę je maskowały. Oczy miał zielone – duże, pełne strachu, ale i goryczy. Malowały się w nich również iskierki bólu i gniewu.

Lacey jęknęła w duchu. Chłopiec wyglądał, jakby miał jakieś dziewięć lat. Odruchowo chciała go przytulić, wymyć mu twarz, rozczesać włosy. To był mały dzieciak. Zbyt mały na piekło, przez które musiał przejść.

– Proszę, jedz. To dla ciebie – powtórzyła. Jej głos nieznacznie załamał się pod koniec. Kotłowało się w niej zbyt wiele emocji, by potrafiła się całkowicie opanować.

Po pięciu długich sekundach, chłopiec sięgnął po miskę i wziął do ust pierwszy kęs. Lacey z dudniącym sercem wpatrywała się w każdy jego ruch. Czuła, że ta niepewna nić porozumienia, która pomiędzy nimi się nawiązała może pęknąć od nawet najmniejszego ruchu w złym kierunku. Przełknęła ślinę. Nie chciała tego zepsuć.

Chłopiec jakby wyczuł, że dziewczyna się w niego wpatruje, bo podniósł wzrok znad miski i powiedział:

– Erik. Proszę bardzo. Nie gap się już. – Następnie wrócił do jedzenia.

Dobrą chwilę zajęło jej zrozumienie faktu, że chłopiec właśnie podał swoje imię. Szybko potaknęła i również zabrała się do jedzenia. Kątem oka zauważyła, że wokół zebrał się spory tłumek, który z uwagą oglądał to widowisko. Nawet Nate stał z boku i zaintrygowany śledził tok wydarzeń.

Wzięła głęboki oddech i spojrzała na chłopca kończącego jeść konserwę.

– Erik. – Podniósł wzrok. – Musimy obejrzeć twoją nogę. Trzeba ją opatrzyć, żeby nie wdało się zakażenie – dokończyła, siląc się na opanowany ton. Znowu kłamała. Oczywisty był fakt, że w tym wypadku zwykły opatrunek nie da rady. Nawet bez oczyszczenia rany, Lacey wiedziała, że w najlepszym wypadku skończy się na szyciu. W najgorszym... Dużo gorzej.

Erik znieruchomiał. Łyżka zatrzymała się wpół drogi do ust. Lacey wpatrywała się w niego w napięciu. Proszę, zgódź się – błagała w myślach. Z jakiegoś powodu zależało jej na tym chłopcu o wiele bardziej niż mogłoby się wydawać. I to, mimo że nawet go nie znała.

Brzdęk. Łyżka wpadła na powrót do miski. Stukot. Miska została kopnięta w stronę Lacey.

– Zostaw mnie. Nie potrzebuję twojej litości. – Burknął, nawet nie patrząc jej w oczy. Objął zdrową nogę rękami i schował w nich twarz. Możliwe, że nie chciał, by ktokolwiek widział jego łzy. Po chwili wychrypiał jeszcze: – Idź sobie.

Lacey, która zaskoczona reakcją mimowolnie odskoczyła, teraz patrzyła na niego bezradnie, kalkulując, czy może się zbliżyć.

– Erik... – zaczęła. Urwała jednak, gdy chłopiec zaczął krzyczeć. To był jasny znak, że jej obecność tylko pogarsza sprawę.

Wstała, zbierając naczynia. Odeszła kilka kroków i zatrzymała się przy Nate'cie. Spojrzała w jego oczy. Też nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Obróciła się i jeszcze raz spojrzała na drobniutką postać skuloną przy zimnym betonie. Przygryzła wargi, włożyła naczynia w dłonie Nate'a i schyliła się po leżący nieopodal koc, który wcześniej upuściła.

– Pozwól sobie pomóc – szepnęła ledwo słyszalnie, okrywając Erika. Nie odpowiedział.

Cofnęła się do Nate'a i spojrzała po zebranych. W jej oczach zbierały się łzy. Przeklinając się za własną słabość, wtuliła się w brata. Dopiero, gdy jej twarz była schowana w szorstkim materiale jego lotniczej kurtki, pozwoliła łzom popłynąć.

Nie musiała długo czekać, by poczuć obejmujące ją ramię brata.

– Co się tak gapicie? Rozejść się! Accardi przydzieli wam obowiązki!

Lacey zacisnęła oczy. Kurtka Nate'a pachniała spalinami, prochem i trochę herbatą, którą dzień wcześniej na siebie wylał.

Nawet nie zauważyła, że nalot ustał.

********************************

Wspominałam coś, że w zapowiedzi będzie tylko jeden rozdział? Cóż. Kobieta zmienną jest.

Piszę to o godzinie 02:20 pierwszego dnia 2021. Hah. Jakie wspomnienia.

Kto czyta to przed 10:00 pierwszego stycznia, ma moje uznanie. Szacun. Ja jestem na nogach tylko dlatego, że przed północą strzeliło mi do głowy, by wypić kawę (#GenialnePomysłyOGenialnejPorze).

O. Właśnie z jakiegoś powodu uruchomił się ekspres. W środku nocy, gdy cały dom śpi jest to naprawdę intrygujący dźwięk.

Szczęśliwego Nowego Roku!

Pozdrowionka,

Antka

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro