Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~1~

Teraz.

– Niech pani opowie, co się stało.

Lacey tępym wzrokiem wpatrywała się w siedzącą naprzeciwko kobietę. Wysoka. Drobna. Trochę wysuszona. Z wielką głową. Zadbana. Jedwabna apaszka w paski uzupełniała jej elegancki, granatowy komplecik. Ciemne przeplatane siwizną, obcięte na boba włosy okalały jej czekoladową twarz tylko uwydatniając jej wielkość. Wokół unosił się herbaciany zapach jej perfum.

Emily. Emily Dandercas. Tak się nazywała.

Przychodziła codziennie. O, tak. Zaczynało to być irytujące. Codziennie przychodziła i codziennie zadawała te same pytania. Jak się pani dziś czuje? Dobre dają tu obiady? Opowie pani, co się stało?

– Czy może pani opowiedzieć mi, co się wtedy wydarzyło?

Lacey przeniosła wzrok na jej oczy. Szare. Zmęczone. Skryte za grubymi szkłami w bordowych oprawkach. Skórę wokół nich zdobiło mnóstwo zmarszczek. Ale nie tych, które powstają od śmiechu.

– Nie wiem – odparła to, co zawsze odpowiadała.

Emily przechyliła głowę, posyłając jej przeciągłe spojrzenie.

– Nie wie pani, czy nie chce wiedzieć? To różnica. – To też powtarzała już od dłuższego czasu.

Lacey zacisnęła palce na plastikowym siedzisku krzesła. Było szorstkie i lekko lepkie. Jak większość rzeczy w ośrodku. Prawie każde pomieszczenie wyglądało tu tak samo – białe ściany, łóżka z białą pościelą w metalowych ramach, białe, plastikowe krzesła i stoliki. Powietrze przepełniała woń preparatu czyszczącego. Z małych głośników leciała muzyka klasyczna.

Ludzie też byli biali. To znaczy, oprócz rodzaju Emily. Tylko ludzie rodzaju Emily nosili kolory. Reszta ubierała się, jak duchy. Białe koszule, białe spodnie, białe skarpetki, białe buty. Na białym dobrze było widać plamy po kompocie.

– Nie wiem. Nie chcę – powiedziała, wpatrując się w czubki swoich białych butów.

Emily przytaknęła.

– Rozumiem, z pani strony bez zmian. Za to ja... – zawiesiła głos. To nawet zaciekawiło Lacey. Emily zawsze mówiła jednym ciągiem. – Ja mam nowe wieści. Pamiętasz tego chłopca? – Wyjęła z teczki zdjęcie i podała dziewczynie.

Spojrzała. Emily nie pierwszy raz pokazywała jej tę fotografię. Przedstawiała na oko dwunastoletniego chłopca. Miał proste, blond włosy ścięte na wysokości ramion i duże, zielone oczy. Te oczy wiele mówiły. Podobnie, jak blizny, które pokrywały połowę jego twarzy.

– Pokazywałaś mi go. Na innym zdjęciu nie miał nogi – zauważyła.

Emily potaknęła.

– Czy pamięta pani, kim był dla pani ten chłopiec? Co go z panią łączyło?

Lacey przejechała palcem po krawędzi zdjęcia. Papier był wyświechtany – zdjęcie nie było nowe i często je wyciągano.

– Ten chłopiec musi mieć ciężko – powiedziała po chwili.

Emily ponownie się z nią zgodziła i wstała.

– Niech pani pójdzie ze mną. Chciałabym coś pani pokazać – oznajmiła, wygładzając spódnicę.

Lacey wstała i ruszyła za Emily. Kobieta poprowadziła ją kilkoma korytarzami i wpuściła do małej sali. Nie różniła się od poprzedniej prawie niczym – cała biała z kilkoma krzesełkami i stolikiem. Jedynym, co ją wyróżniało, było ogromne, ciemne okno, przez które można było zajrzeć do sali obok.

– Niech pani spojrzy. – Emily podeszła do szyby i gestem zaprosiła Lacey, by zrobiła to samo.

Dziewczyna posłusznie stanęła obok i spojrzała. W pomieszczeniu kręciło się kilka osób. Większość z nich była rodzaju Emily. Dokładnie naprzeciw szyby stała duża, biała sofa, na której siedział jakiś chłopak. Nie widziała jego twarzy, bo nasunął sobie głęboko na oczy starą czapkę z daszkiem, ale jego poza świadczyła, że nie jest zachwycony z przebywania w tym miejscu. Ramiona zawinął na piersi, a jedną nogę wystawił tak, że każdy mógłby się o nią potknąć. Drugiej nie miał. Obok, o kanapę opierały się jaskrawopomarańczowe kule.

Nagle chłopak podniósł głowę i przez ułamek sekundy wpatrywał się dokładnie w twarz Lacey. Dziewczyna zamarła, gdy pochmurna zieleń jego oczu skierowała się wprost na nią.

– To ten chłopiec – powiedziała ostrożnie. – Chłopiec ze zdjęcia.

Nagle coś ją uderzyło. Jeszcze raz spojrzała na chłopca – tym razem w zupełnie inny sposób. Jej serce mocniej drgnęło. Wytrzeszczyła oczy i wcisnęła obie dłonie w szybę, jakby chcąc się przedostać na drugą stronę.

– Przecież to Erik – szepnęła niedowierzająco. – Przecież to Erik – powtórzyła, tym razem głośniej. Panicznie spojrzała na stojącą obok Emily. – To Erik! Ja tam muszę wejść. On nie może być tak sam, on...

– Spokojnie. – Emily uniosła dłoń, sondując dziewczynę uważnym spojrzeniem szarych oczu. – Pamięta pani tego chłopca?

Lacey spojrzała na nią, jakby kobieta miała coś nie tak z głową.

– Oczywiście. To przecież Erik. Mój Erik! Emily, ja muszę się do niego dostać. Proszę cię – zaczęła walić pięścią w szybę – wpuść mnie!

Emily ponownie uniosła dłoń.

– Nie dostałam pozwolenia na kontakt bezpośredni. Udało mi się tylko załatwić, by pani mogła go zobaczyć... na żywo. Przykro mi. I walenie w szybę nic nie da. Jest dźwiękoszczelna, a od drugiej strony nas nie widać.

Lacey uderzyła jeszcze ostatni raz i bezsilnie oparła się na szybie. Spuściła wzrok, oddychając ciężko. Myśli i obrazy przelatywały przez jej głowę, jak szalone. W jej oczach zaczęły pojawiać się łzy.

Emily chrząknęła znacząco.

– To dużo emocji, jak na jeden dzień. Uczyniłyśmy dzisiaj duży krok. Niech pani pójdzie ze mną, odprowadzę panią do pokoju. Jutro dokończymy rozmowę. Niech pani sobie wszystko przemyśli.

Lacey oderwała się od szyby i jeszcze raz spojrzała na chłopca. Następnie przeniosła wzrok na Emily.

– Przemyślę sobie – powiedziała zduszonym głosem. – I nie „pani". Jestem Lacey.

W oczach Emily pojawiły się ciepłe iskierki.

*****

Wtedy.

Nagłe szarpnięcie i głośny pisk opon.

Lacey bezwiednie poleciała w prawo, zatrzymując się dopiero na cudem wciąż nierozbitej szybie w oknie drzwi furgonetki. Stłumiła w sobie przekleństwo i rzuciła kontrolne spojrzenie w stronę siedzącego za kierownicą brata. Chłopak, z niewiarygodnym w danej sytuacji opanowaniem, ponownie ostro skręcił i dodał gazu. Ułamek sekundy później Lacey usłyszała, jak kilka kul uderza w karoserię pojazdu.

Spojrzała w rozbite lusterko. Udało jej się dojrzeć sporych rozmiarów niszczyciela wroga kilkadziesiąt metrów za nimi. Z wyglądu przypominał trochę czołg, ale był szybszy i bardziej mobilny, niż pojazdy wykorzystywane w poprzednich wojnach. Miał też więcej uzbrojenia – nowocześniejszego i bardziej śmiercionośnego. Jakby tego było mało, ten konkretny model – powszechnie nazywany węgorzem – posiadał dwa dodatkowe działa elektryczne. Jedno trafienie takiego pocisku w pojazd wystarczał, by go unieruchomić, a większość pasażerów usmażyć na miejscu.

Kolejne szarpnięcie przypomniało jej o obowiązkach. Wróciła na miejsce pasażera i rozłożyła urządzenie przypominające złożony na pół tablet. Na ekranie wyświetlana była mapa z wieloma świecącymi punkcikami. Żółte oznaczały sprawne pojazdy Międzykontynentalnej Koalicji Oporu, pomarańczowe niesprawne jednostki MKO, błękitny oznaczał Ewolucjonistów, a czerwony tych zdjętych przez MKO.

Ilość pomarańczowych punkcików była znaczna. Lacey skrzywiła się, gdy kolejny żółty zmienił swoją barwę. Nie to jednak najbardziej zaprzątało jej myśli. Przy górnym lewym rogu mapy pojawił się kolejny żółty punkt – tym razem w kształcie trójkąta. Wiedziała, że za nim zjawią się następne.

– Nate! – krzyknęła do brata, wskazując widniejące na horyzoncie zgliszcza. Według mapy były to pozostałości zbombardowanego ośrodka klinicznego. Budynki tego typu zazwyczaj posiadały piwnice, w których można było schronić się przed nalotem. – Musimy się tam szybko dostać! Nasi zaraz zrzucą nam na głowy kilkanaście bomb lotniczych!

Chłopak w odpowiedzi jeszcze bardziej docisnął pedał gazu, co wydawało się już niemożliwe i zmrużył oczy, wpatrując się w drogę. Zaraz też ostro skręcił, dostrzegając nadciągającą kolejną salwę z siedzącego im na ogonie węgorza.

– Weźcie go już zdejmijcie – mruknął pod nosem, mimo że żaden ze ścigaczy MKO nie mógł go usłyszeć. – Brakuje mi starych, dobrych S3. W powietrzu jednak jest więcej możliwości.

Lacey przewróciła oczami, wciąż kontrolując mapę. Jeszcze dwa tygodnie temu wraz z Nate'em służyła w Siłach Powietrznych Koalicji. Tak było, zanim podczas jednego z eskortowania dostaw broni nie zaatakowały ich siły Ewolucjonistów i nie rozbiły prawie całej ich brygady w drobny mak. Po tym wydarzeniu zostali przydzieleni do eskorty naziemnej cywilów ewakuowanych ze zbombardowanej fabryki broni do obozu w Seattle. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, w ciągu dwudziestu czterech godzin dotarliby do celu. Z tym, że nic nigdy nie idzie zgodnie z planem. Czyli musieli improwizować.

– Stare, dobre czasy – mruknęła sarkastycznie i z niepokojem spojrzała w lusterko. Dosłownie w tym samym momencie coś świsnęło i pozostałe odłamki szkła poleciały na wszystkie strony. Lacey zaklęła pod nosem, posyłając Nate'owi ponaglające spojrzenie.

– Zaraz nas poważnie trafią – wycedziła przez zęby. Następnie obróciła się i przez zakratowane okienko spojrzała na tył ciężarówki. Słabe światło wpadające przez dziury w metalowych ścianach padało na skulone, brudne i przerażone ludzkie sylwetki. W tych warunkach trudno było ocenić, ale na pace mogło się cisnąć jakieś trzydzieści osób.

Przemyślenia przerwał jej opanowany głos Nate'a. Dziewczyna naprawdę go podziwiała. W jego tonie prawie nie mogła wyczuć strachu i zdenerwowania – i to, mimo że znała go od urodzenia. Chłopak potrafił maskować emocje.

– Lacey, ile mamy czasu do zrzutu?

Wróciła na miejsce i skontrolowała mapę. Od razu zauważyła, że pozostało na niej już niewiele żółtych punktów.

– Jakieś trzy, może cztery minuty – odparła, również siląc się na spokój. Niezbyt skutecznie.

Nate skinął głową.

– Jeśli do tego czasu nas nie zestrzelą z węgorza, powinniśmy dać radę – mruknął.

Lacey chciała coś odpowiedzieć, ale przerwały jej trzaski dochodzące z walkie-talkie. Pośród szmerów i zgrzytów, udało jej się rozróżnić słowa:

Tu T10, tu T10. Do wszystkich jednostek transportowych, kierujcie się do tych ruin na południu.

Nate skinął na siostrę, by podsunęła mu urządzenie. Staromodne walkie-talkie nie było praktyczne – trzeba było przynajmniej jednej dłoni do obsługi. W nowszych pojazdach zamontowano już bardziej nowoczesne komunikatory; niestety tym razem przypadła im stara furgonetka.

– Tak jest, generale.

Po kilku sekundach trzasków, znów rozległy się słowa:

T18 zjeźdźcie na bok. Zaraz ściągniemy wam ogon.

– Przyjąłem – odparł Nate, a po chwili dodał pod nosem: – Najwyższa pora.

Ułamek sekundy po tych słowach, usłyszeli ogromny huk, a w ich stronę poleciała fala gorąca. Lacey obejrzała się. Węgorz stał cały w płomieniach. Już chciała podzielić się radosną wiadomością z bratem, gdy usłyszała drugi huk – tym razem z nieco większej odległości. Szybko spojrzała na mapę i mimowolnie jęknęła cicho.

– Co jest? – zapytał Nate, nie odwracając jednak wzroku znad kierownicy.

Lacey przełknęła ślinę, wciąż wpatrując się w pulsujący – tym razem na pomarańczowo – punkcik z podpisem „T10".

– Zdjęli generała Grenstronga – szepnęła. Na mapie pozostały już tylko trzy żółte punkty – wliczając w to T18. No i oczywiście siedem żółtych trójkątów. Ale one w tej chwili nie niosły wiele pocieszenia.

Nate zaklął pod nosem.

– To niczego nie zmienia – stwierdził po chwili. – Rozkazy pozostają te same.

– Jasne. – Lacey skinęła głową i spojrzała na ruiny. Byli już blisko. – Jaki jest plan?

Nate puścił jedną rękę z kierownicy i upewnił się, że karabin leżący obok wciąż jest na miejscu.

– Jak tylko się zatrzymamy, wyprowadź wszystkich ludzi z ciężarówki. Macie się schronić w piwnicach tej kliniki. Najpierw kobiety i starsi. Tu nie powinno być dzieciaków. Jeśli będzie czas, weź tyle sprzętu, ile się da. Co sprawniejsi mają ci pomóc. Głównie prowiant, środki medyczne i broń. Nie mam pojęcia, ile zostanie z tego miejsca po zrzucie naszych.

Dziewczyna skinęła głową.

– A ty? – zapytała jeszcze, choć domyślała się odpowiedzi.

Nate przesunął dłonią po gładkiej kolbie karabinu i zmarszczył brwi, wciąż wpatrując się przed siebie.

– Ja będę was osłaniał.

Nie odzywali się już do siebie. Oboje wiedzieli, co muszą zrobić. Cisza trwała, dopóki Nate nie wjechał ciężarówką za osłonę muru i nie zahamował z piskiem.

– No to ruchy, siostruś – mruknął i wyskoczył z kabiny. Dziewczyna szybko poszła w jego ślady. Dobiegła do tyłu pojazdu i jednym szarpnięciem otworzyła metalowe drzwi. Ludzie siedzący w środku skulili się, gdy tylko spoczęło na nich jasne światło.

– Po kolei, wysiadać! W pierwszej kolejności brać słabszych! Schodzicie do piwnicy i czekacie na dalsze instrukcje! – krzyknęła ponaglającym tonem.

Ludzie zaczęli wytarabaniać się na zewnątrz. W dziennym świetle wyglądali jeszcze żałośniej niż wcześniej. Cali w brudzie i krwi, pookrywani kocami i chustami w ochronie przed chłodem. Lacey wstrząsnęła głową i poprowadziła ludzi do środka budynku. Szybko znalazła zejście do piwnicy i oceniwszy stan pomieszczenia skierowała tam resztę.

– Nie zawali się – uspokoiła wchodzących. Następnie zwołała sprawnych mężczyzn i pobiegła po sprzęt i zapasy.

– Najpierw worki z prowiantem i lekami, później broń i reszta sprzętu. Ruszać się! – zawołała i sama wzięła pierwsze pakunki. Dodatkowo chwyciła plecak z najpotrzebniejszym sprzętem i szybko wszystko zaniosła do tymczasowego schronu. Gdy wróciła po kolejną turę, z niepokojem odnotowała, że z oddali już słychać dźwięk silników zbliżających się samolotów.

– Bierzcie, ile możecie i chowajcie się w środku! – rozkazała pomagającym jej mężczyznom i z narastającą paniką rozejrzała się dookoła. Nate'a nigdzie nie było widać. Przełknęła ślinę. Nie mogła biec go szukać. Musiała chronić ludzi.

– Do środka! – wrzasnęła i chwytając najbliższe torby, sama popędziła w stronę budynku. Pozostało jej tylko wierzyć w zdrowy rozsądek brata.

Z tupotem wojskowych butów zbiegła do piwnicy i zrzuciła torby na ziemię. Rozejrzała się dookoła. Ludzie siedzieli pod ścianami niezbyt wielkiego pomieszczenia i z trwogą wpatrywali się w bury sufit. Ktoś wyjął z bagaży latarki i teraz kilka z nich się świeciło, rozpraszając mrok. Ostatni tragarze właśnie zbiegali ze schodów.

Lacey posłała jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę schodów. Niestety nie pojawiła się na nich sylwetka jej brata. Zacisnęła wargi i odwróciła się.

– Dobrze, proszę zachować spokój – powiedziała głośno, wchodząc między ludzi. – Zaraz zacznie się nalot, ale... – resztę jej słów zagłuszył pierwszy huk. Zaraz po nim pojawił się następny i następny. Dziewczyna zapaliła własną latarkę i z niepokojem spojrzała na sufit. W tym momencie nic już nie mogła zrobić.

Ktoś zaczął płakać. Z drugiej strony dobiegł ją melodyjny dźwięk modlitwy. Ktoś inny krzyknął.

Lacey zacisnęła powieki i przez chwilę starała się o niczym nie myśleć. Następnie otworzyła je i powiodła wzrokiem po zgromadzonych. Byli to ludzie ewakuowani z jednej z fabryk broni MKO. Ta jeszcze tego ranka została zrównana z ziemią przez Ewolucjonistów. Wśród cywili było mnóstwo rannych i poszkodowanych. Lacey zacisnęła zęby. Nie miała wielkiej wiedzy medycznej, ale musiała pomóc.

– No dobrze! – podniosła głos, by przekrzyczeć wybuchy. – Nie ma co panikować. Musimy wydzielić najciężej rannych i... – W tym momencie przerwał jej słaby krzyk:

– Pomocy! Potrzebujemy pomocy! Przysłał mnie tu Nate Windsor. Mówił... Mówił, by pytać o Lacey Winsdor. Ludzie, pomóżcie!

Lacey obróciła się. Światło jej latarki padło na czarną od brudu twarz pulchnej kobiety, która właśnie zbiegała ze schodów. Dziewczyna natychmiast do niej podbiegła.

– Co się stało?

– Tam... – Kobiecie przerwał atak kaszlu. Lacey szybko podparła ją i pomogła usiąść pod ścianą. – Tam są ludzie... Nasza ciężarówka... W płomieniach... Ranni... – W tym momencie rozkaszlała się na dobre i już nie mogła mówić. Tyle informacji jednak starczyło.

– Potrzebuję ochotników! – krzyknęła Lacey, zostawiając nowoprzybyłą pod opieką młodej dziewczyny siedzącej obok. – Tam na górze są jeszcze ludzie, którzy mają szansę na przeżycie, jeśli tu dotrą! Kto idzie ze mną?

Zgłosiło się dziesięciu ludzi – w tym kilku tych, którzy pomagali nosić pakunki. Razem pobiegli w górę schodów.

– Tylko pamiętajcie, by uważać na odłamki i walące się mury – ostrzegła ich dziewczyna.

Gdy tylko doszli na szczyt schodów, zobaczyli grupę poparzonych, duszących się dymem ludzi. Lacey szybko wypatrzyła wśród nich żołnierza – chłopaka o dziecięcej twarzy okolonej nieściętymi lokami i opaską z czerwonym krzyżem na ramieniu. Zaraz też, ku swojej uldze, dostrzegła wysoką sylwetkę Nate'a zaganiającego pozostałych ludzi do budynku. Podbiegła do niego.

– Co jest?

– Obok nich wybuchł pocisk, silnik stanął w płomieniach. Trzy trupy – odparł, a następnie rozejrzał się wokół. Ludzie znikali w budynku. Silniejsi podpierali tych słabszych. – To chyba wszyscy. Całe szczęście, że nie ma tu dzieciaków. Byłoby trudniej. – Drgnął, gdy nie tak daleko spadła kolejna bomba. – Najwyższy czas się zbierać.

Lacey energicznie pokiwała głową.

– Popieram wniosek – powiedziała.

Kuląc się przed sypiącymi się z murów odłamkami, przemknęli do budynku kliniki i z tupotem zbiegli po schodach. Piwnica była przepełniona ludźmi. Łącznie było ich około pięćdziesięcioro.

Nate zacisnął wargi i skinął na młodego żołnierza, kręcącego się wśród rannych. Ten bez ociągania stawił się obok. Dostrzegając oznaki na mundurze Nate'a od razu się wyprężył i zasalutował.

– Simone Accardi, korpus 10, brygada 2, generale!

Mimo sytuacji, Lacey o mało nie parsknęła śmiechem na widok miny Nate'a. Awansował niezbyt dawno i nazywanie go „generałem" wciąż wprawiało go w zakłopotanie.

– Dobrze, Simone. – Nate otaksował chłopaka spojrzeniem, dłuższą chwilę zatrzymując się na opasce z czerwonym krzyżem na jego ramieniu. Simone był mniej-więcej w tym samym wieku, co brat Lacey. Tylko twarz miał bardziej dziecinną – może winę ponosiły tu drobne loczki, które całkiem nie po żołniersku wystawały spod dużego hełmu. – Służysz w siłach sanitarnych, tak? W takim razie zajmij się rannymi. Lacey ci pomoże. Trzeba policzyć ludzi, ustalić, ile osób jest w ciężkim stanie. Ja sprawdzę, ile mamy prowiantu i spróbuję się skontaktować z dowództwem z Seattle. – Zawahał się na sekundę i dodał mniej oficjalnym tonem: – I, Simone. Jestem tylko generałem brygady, a i to od niedawna. Mów mi Nate.

Chłopak skinął głową, a potem nagle sobie coś skojarzył. Zmarszczył brwi i przyjrzał się kurtce Nate'a. Pasek z wyszytym nazwiskiem był zabrudzony, ale chłopakowi i tak udało się je rozszyfrować. Mimowolnie gwizdnął z podziwu i otworzył niedowierzająco usta. Szybko się opanował, ale patrzył teraz na Nate'a zupełnie innym wzrokiem.

– Ty jesteś Nate Windsor? Ten Nate Windsor? Najmłodszy generał z najszybszym awansem? Ten od desantu w...

– Szeregowy Accardi! – Nate uniósł dłoń i posłał mu karcące spojrzenie. Lacey z trudem powstrzymywała się od wybuchu śmiechem. – Dostałeś rozkazy.

Simone pospiesznie zasalutował i oddalił się, wciąż mamrocząc coś pod nosem i posyłając Nate'owi ukradkowe spojrzenia. Kiedy na powrót zajął się rannymi, Lacey nie wytrzymała.

– No zobacz! Trafiłeś na jednego z grona twoich fanów! – zauważyła ze śmiechem.

Nate zgromił ją wzrokiem. Niestety nie podziałało to na nią tak, jak na Simone.

– Ty też dostałaś rozkazy – zauważył.

Lacey chciała coś odpowiedzieć, ale w tym momencie dobiegło ich pełne zdziwienia wołanie:

– Tu jest jakiś dzieciak!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro