Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2


Następnego ranka przypomniałam sobie, dlaczego na co dzień stroniłam od alkoholu. Obudził mnie potężny ból głowy, w ustach miałam niepraną od tygodni skarpetę, a mój zmysł lokalizacji najwyraźniej szwankował, bo za cholerę nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Jeszcze zanim otworzyłam oczy, do mojego nosa doleciał zapach parzonej kawy. Zamruczałam bezwstydnie pod nosem i zmusiłam powieki, by dopuściły mnie do świata zewnętrznego.

- Kurwa... - jęknęłam, gdy poraziło mnie światło słońca.

W pierwszej chwili myślałam, że w nocy ktoś ugryzł mnie w szyję, przez co zamieniłam się w krwiożerczą bestię rodem ze „Zmierzchu". W każdym razie tak samo reagowałam na słońce jak Edward i jego rodzinka. A może miałam po prostu wściekliznę? Nie wiedziałam, ale profilaktycznie zamknęłam oczy i schowałam twarz w coś miękkiego, co zapewne miało być poduszką.

W tej samej chwili usłyszałam czyjś śmiech i odgłos przesuwanych po karniszu metalowych kółeczek. Choć w mojej głowie brzmiał gorzej niż drapanie widelcem po porcelanowym talerzu.

- Proszę – usłyszałam nad głową. Odważyłam się odsunąć od poduszki i otworzyć jedno oko, bo ów głos brzmiał aż za dobrze, by był prawdziwym.

Mój wzrok wychwycił jedynie opaloną skórę i brązowy sutek. Podskoczyłam gwałtownie, zderzając się z czymś twardym.

- Kurwa! – krzyknęłam, kiedy poczułam wilgoć między nogami.

- Auć – odpowiedział mi w tej samej sekundzie ów głos.

Spojrzałam do góry już w pełni przytomna. Przede mną stał pieprzony Adonis. Nie, co ja mówię, to był Henry Cavill, cholera jasna! Prawie dwa metry mięśni, opalonej, złocistej skóry i boskiego ciała, który skrywały jedynie nisko osadzone bokserki.

- Kim jesteś? – zapytałam przerażona. Choć może jednak nie aż tak bardzo... Zdecydowanie bardziej bałabym się, gdyby facet przede mną był jakimś brzydalem. W tym przypadku czułam się mile połechtana. Trochę wkurzało mnie, że prawdopodobnie straciłam dziewictwo po pijaku, w dodatku z kimś TAKIM, i niczego nie pamiętałam. Jezu, typowa Róża, jak nic. Tylko mnie mogło spotkać coś takiego.

- O! Wstałaś – usłyszałam za plecami znajomy głos, który przeszkodził mojemu Supermenowi się odezwać. A już otwierał te swoje cudownie wykrojone, pełne usta, cholera.

Odwróciłam się i ujrzałam Agę. Stała za kanapą, uśmiechała się od ucha do ucha i sprawiała wrażenie osoby, która wcale nie wypiła poprzedniego wieczoru hektolitrów wódki.

- Hę? – zapytałam elokwentnie, jak to ja.

- Wyglądasz jak gówno – zaśmiała się. – Ale nie ma co, bawić to ty się potrafisz – dodała i skierowała wzrok na ciacho przede mną. – I widzę, że poznałaś już mojego brata. Wybacz Stefan, to nie jej wina, po prostu jest dziwakiem, ale kochanym.

Stefan? Mój mózg zawiesił się na tym imieniu. Dlaczego ktoś tak piękny nazywa się Stefan? Nie wiedziałam, ale kiedy usłyszałam jego śmiech, miałam to w dupie. Mógł być nawet Władysławem albo Hermanem, a nic nie odebrałoby mu tego uroku. Znów odwróciłam się w jego stronę i wpatrywałam się z niego jak pies w bardzo smakowity kąsek. Przysięgłabym nawet, że po brodzie poleciała mi ślina.

- Brata – powtórzyłam.

Aga parsknęła śmiechem, a Stefek (o, tak będę o nim myśleć) jej zawtórował. Cieszyłam się, że bawią się dobrze, choć ja sama umierałam ze wstydu. Informacje docierały do mojego mózgu w zwolnionym tempie.

- Chcesz ręcznik? – zapytał mnie zachrypniętym głosem.

- Hę?

- Jesteś mokra – dodał.

I to jak, pomyślałam. Wybuch śmiechu zebranych powiedział mi, że chyba jednak powiedziałam to na głos. Jęknęłam i schowałam twarz w dłoniach. Dopiero wówczas dotarło do mnie, że moje spodnie są mokre w kroku. Zerknęłam jednym okiem na Stefka, który wyglądał na mocno rozbawionego. W dłoni trzymał pustą już szklankę.

- Idę się zabić – powiedziałam i wstałam gwałtownie, przy okazji wpadając na brata Agi.

Niezręcznie, pomyślałam. Próbowałam go nie dotykać, ale kiedy się zachwiałam moje dłonie same wylądowały na jego torsie. Przesunęłam nimi kompletnie bezwładnie, czując pod palcami drobne włoski. Kiedy Stefek wciągnął powietrze ze świstem, cofnęłam się gwałtownie i opadłam znów na tyłek.

- Zmieniłam zdanie, wy możecie mnie zabić – jęknęłam ponownie i rzuciłam się znów na poduszkę, by schować w niej twarz.

Usłyszałam jeszcze śmiech Agi i słowa Stefka, który powiedział, że łazienka jest do mojej dyspozycji, a oni poczekają w kuchni.

- Mhm – odpowiedziałam, choć miałam zamiar zniknąć z powierzchni ziemi, gdy tylko będzie taka możliwość.

Odgłos ich oddalających się kroków uzmysłowił mi, że zostałam sama. Po dłuższej chwili podniosłam głowę. Przed oczami zauważyłam poduszkę, na której widniały czarne ślady po tuszu do rzęs – symbol mojego upodlenia i utraty godności. Rozejrzałam się wokół. Czarna kanapa, jasne poduszki, ciemne, mahoniowe podłogi, na ścianie wielki telewizor, naprzeciw mnie ogromne okna od sufitu do podłogi. Zero kolorów, żadnych bibelotów. Butelka whisky na stoliku między kanapą a fotel potwierdziła moje przypuszczenia. Aga nie lubiła rudej, wolała czystą. Czyli byliśmy w mieszkaniu jej brata. Jak do tego doszło? Nie wiem.

Parsknęłam pod nosem i zebrałam się w sobie, by znaleźć łazienkę, co okazało się dość proste. Kątem oka wychwyciłam aneks kuchenny za winklem, skąd dobiegały mnie głosy śmiechu i rozmowy rodzeństwa. Po drugiej stronie salonu zauważyłam korytarz i właśnie w tę stronę się udałam. W nim spostrzegłam trzy pary drzwi i na szczęście już za pierwszymi znalazłam łazienkę.

Nie miałam tyle odwagi, by spojrzeć w lustro. Rozebrałam się pospiesznie i wskoczyłam pod prysznic, nawet się nie rozglądając. Odkręciłam zawór i pozwoliłam, by gorąca woda spłukała ze mnie wstyd oraz poniżenie. Nie spieszyłam się. Z braku innych możliwości skorzystałam z kosmetyków pana domu. Dobra, przyznam się, że zrobiłam to z przyjemnością, bo pachniały bosko. W końcu niechętnie opuściłam bezpieczną przystań i stanęłam na środku łazienki.

Taaak, dobrze przypuszczacie. Właśnie tutaj zaczęły się schody. Oprócz małego ręcznika do rąk leżącego na blacie nie zauważyłam niczego, w co mogłabym się wytrzeć. Wybór był prosty, mogłam ubrać swoje cichy na mokre ciało. Mogłam zawołać Agę. Mogłam też pomyszkować w szafkach. Wybrałam trzecią opcję, której bardzo szybko pożałowałam. Najpierw natknęłam się bowiem na pokaźnych rozmiarów zapas prezerwatyw. Rozmiar XXL. Tylko tyle zdążyłam zauważyć, nim z hukiem nie zatrzasnęłam drzwiczek przy umywalce. Ponownie ukryłam twarz w dłoniach i jęknęłam przeciągle. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, przez które aż podskoczyłam. Cofnęłam się gwałtownie, a nogi zaplątały mi się o chodnik, przez co straciłam równowagę i runęłam jak długa, odbijając się biodrem od pralki. Klapnęłam ciężko na tyłek i pozwoliłam sobie na najbardziej adekwatny komentarz:

- Kurwa! – krzyknęłam, pocierając obolały bok, który już zdążył się zaczerwienić.

- Wszystko ok? – usłyszałam za drzwiami głos Stefka.

Jeszcze tego mi tu brakowało do szczęścia, pomyślałam, krzywiąc się pod nosem.

- Tak! – odkrzyknęłam. – Nie mam tylko ręcznika – dodałam.

Usłyszałam jakieś zamieszanie za drzwiami, a po chwili zobaczyłam, jak ktoś naciska klamkę. Zasłoniłam się rękoma, co oczywiście niewiele dało, ale na szczęście w progu zobaczyłam Agę.

- Trzymaj – powiedziała i rzuciła we mnie ręcznikiem.

Wstałam i owinęłam się nim szczelnie. Aga tymczasem weszła głębiej i usiadła na blacie koło umywalki.

- Jak się czujesz? – zapytała, a ja zauważyłam, że tym razem jest poważna.

- Jak mucha po zderzeniu z tirem – mruknęłam. – Masz może jakieś cichy? Moje spodnie są mokre – dodałam.

Pokiwała głową, ale nie ruszyła się ani o centymetr. Patrzyła na mnie, marszcząc brwi. Wyglądała, jakby właśnie rozwiązywała jakieś równanie matematyczne.

- Ile pamiętasz z wczoraj? – zapytała.

- Niewiele – odparłam, opierając się o blat obok niej. Wspomnienia zaczęły zalewać mój umysł. Próbowałam się skupić, ale tak strasznie łupało mnie w głowie, że nie byłam w stanie zebrać myśli.

- Czyli nie pamiętasz naszego zakładu?

Cholera. Poczułam w sercu ukłucie dziwnego niepokoju. Coś mi świtało...

- O nie... - jęknęłam, gdy w mojej głowie pojawił się dość ostry obraz. – Zapomnij, Aga. Ja tego nie zrobię – dodałam ciszej.

Nie odpowiedziała, tylko spojrzała na mnie dziwnie, a na jej ustach zagrał lekki uśmiech.

- Co jest? – zapytałam podejrzliwie.

- Przyniosę ci te ciuchy – rzuciła.

- Aga! Co się wczoraj wydarzyło? – Złapałam ją za ramię, kiedy próbowała wyjść.

- Oj, Czarna... - zaśmiała się. Użyła zwrotu, który jak łatka został do mnie przyklejony już pierwszego dnia pracy w korpo. – Ty naprawdę nic nie pamiętasz – parsknęła.

- Zlituj się...

- Ostry wczoraj pojawił się w barze – powiedziała.

Kurwa. Kurwa. Kurwa.

- Powiedz mi, że niczego nie odwaliłam? – zapytałam cicho. Wpatrywałam się w nią niczym dzieciak w rodzica, który właśnie ma mu powiedzieć, że Mikołaj jednak istnieje. Niby wiesz, że to niemożliwe, ale wciąż masz nadzieję.

- Powiedzmy, że zaczęłaś wprowadzać swój plan w życie – zaśmiała się.

Zamurowało mnie. Puściłam jej ramię i wpatrywałam się w nią jak sroka w gnat. Byłam pewna, że nie drgnęła mi nawet powieka, kiedy Aga zniknęła i pojawiła się po dłuższej chwili z jakimiś ciuchami. Jej mina wyrażała niezdrową fascynację oraz ekscytację, których nie rozumiałam. Cholera, co też najlepszego nawywijałam?!

- Powiedz mi, proszę... - Zatrzymałam ją, zanim wyszłam, śmiejąc się pod nosem.

- Najpierw się ubierz. Wszystko opowiem ci przy kawie – powiedziała i zniknęła za drzwiami.

Przysięgam, że nigdy nie ubierałam się szybciej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro