Rozdział 1
– Chcesz mi powiedzieć, że ten jebany psychopata kazał ci wrócić do podstawówki, żebyś nauczyła się liczyć?! – okrzyk szoku połączonego ze zdegustowaniem wyleciał z gardła Klary, dzięki czemu zwróciła na siebie uwagę wszystkich ludzi w barze.
– Chryste... ciszej – jęknęłam, czując, że jestem jedyną (jeszcze) trzeźwą osobą w towarzystwie.
– Nie pierdol, sama go nienawidzisz – Klara fuknęła na mnie, ponownie odrobinę zbyt głośno, jak na mój gust. I chyba nie tylko mój, zważywszy na głupie uśmiechy kolesi stojących nieopodal na drugim końcu baru.
– Czy ja wiem... - mruknęłam, a moje przyjaciółki spojrzały na mnie, jakbym postradała rozum. I chyba rzeczywiście tak było. – Jest całkiem słodki. – Cholera, czy ja to właśnie powiedziałam?!
Najwyraźniej tak, skoro spojrzały na mnie jak na wariatkę.
– Tej pani już nie polewaj – Aga zwróciła się do barmana, który już otwarcie się z nas śmiał. Na marginesie dodam – cholernie, obłędnie i nieziemsko przystojnego barmana, który na nasze nieszczęście był gejem.
– Daj jej spokój, durzy się w Ostrym od roku – zawyrokował i cholera, miał rację. Zapomniałam dodać, nasz barman, Dominik, był moim najlepszym przyjacielem jeszcze z czasów przedszkolnych. Znał mnie więc najlepiej na świecie, a teraz żałowałam, że dopuściłam go do swoich tajemnic. Na szczęście przypomniałam sobie, że moi rodzice mają całkiem spory ogródek, w którym mogłabym zakopać jego zwłoki, kiedy w końcu go zamorduję. Chyba wyczytał tę właśnie informację z mojej miny, bo nagle wycofał się z uniesionym na znak poddania rękoma. Dupek.
Zignorowałam spojrzenia Klary i Agi, które patrzyły się na mnie, jakbym spadła z księżyca. Wypiłam na raz swojego drinka, mruknęłam, że idę się zabić i poszłam do łazienki. Dopiero tam, patrząc w lustro, pozwoliłam sobie na gorzką refleksję.
Daniel Ostrowski, prezes korpo, w której pracowałam, był spełnieniem wszystkich moich mokrych snów. Wysoki, o szerokich barkach i wąskich biodrach wyglądał jak połączenie Chrisa Hemswortha i Jamiego Dornana. Nie raz śniło mi się, że zabierał mnie do swojego pokoju zabaw, w którym na ścianie wisiał Mjollnir (dla niewtajemniczonych – młot Thora), a zewsząd otaczały nas wszelakiego rodzaju narzędzia tortur, to znaczy rozkoszy. Tak wiem, byłam mocno porypana, jeśli chodziło o fantazje seksualne, ale nie wińcie mnie, seks znałam jedynie z kart romansideł i marnej jakości erotyków.
Obmyłam ręce, spryskałam zaczerwienioną twarz zimną wodą i spojrzałam na swoją żałosną minę. Byłam prawie pewna, że na moim czole szkarłatnymi literami wypisane są słowa „niech mnie ktoś zerżnie, błagam". Byłam totalnie beznadziejnym przypadkiem. Serio. Miałam dwadzieścia pięć lat i zero doświadczenia w relacjach z mężczyznami. Szczerze? Winiłam za to ojca, który spierdolił z naszego życia niczym kot w marcu. Słaby przykład męskości, czy coś w tym guście. O tak, to było prostsze niż otwarte przyznanie się do tego, że najzwyczajniej w świecie byłam towarzyskim impotentem. Nie umiałam rozmawiać z ludźmi, ba, ja ich po prostu nie cierpiałam. U swojego boku od dziecka miałam Dominika, który własną aparycją przy okazji odstraszał co odważniejszych (albo naiwnych) absztyfikantów. Kiedy zaczęłam pracę w korpo, poznałam jeszcze Klarę i Agę. Zbliżyłyśmy się do siebie po miesiącach unikania ich zaciekawionych spojrzeń. W końcu jednak odpuściłam i wówczas okazało się, że są całkiem spoko. Co znaczyło mniej więcej tyle, że chciałam je zamordować rzadziej niż raz w tygodniu, a to naprawdę było już coś.
Wracając do tematu... Daniel Ostrowski, pseudonim „Ostry" – najbardziej pożądany i jednocześnie niedostępny kawaler w Trójmieście, o ile nie w całej Polsce. Lat trzydzieści dwa, potentat na europejskim rynku deweloperskim, milioner, kolekcjoner drogich samochodów i łatwych kobiet. Tak w skrócie. Wcale nie wiedziałam o nim wszystkiego i wcale nie googlowałam go codziennie. Nie, nic z tych rzeczy.
Dzieliło mnie od niego nie tylko kilkanaście pięter, status społeczny oraz stan konta, ale i wszelkie reguły, jakie sobie zarzucił. I przy okazji wszystkim pracownikom. Każdy z nas, podpisując angaż, musiał zgodzić się z tymi warunkami. A było ich całkiem sporo. Wymienię jedynie niektóre: zero kontaktów towarzyskich w pracy, zero kontaktów seksualnych między pracownikami w pracy i po pracy, zero rozmów nie na temat w pracy, a poza tym liczyła się tylko praca. Zapytacie, kto normalny chciałby tam być? Ja. I jakieś setki innych osób, którym etat w OstrowskiDevelopment jawił się spełnieniem najskrytszych marzeń. Dlaczego? Już wyjaśniam. Nie tylko zapewniano nam horrendalnie wysokie zarobki (nawet na niższych szczeblach) oraz pełen pakiet zdrowotny, karnet na siłownię, a także coroczne wyjazdy integracyjne (na których, o dziwo, można było ze sobą rozmawiać, ale spółkować już nie), najważniejszym jednak było coś zupełnie innego. Możliwość awansu, rzeczywiste docenienie pracownika oraz ścieżka rozwoju, o jakiej można było pomarzyć w każdej innej korporacji. O tak, Daniel Ostrowski potrafił trzymać swoich ludzi w ryzach, ale umiał też zachęcić ich do niewolniczej pracy dla jego zysków. Kiedy chwalił, człowiek miał wrażenie, że jest mistrzem w swoich fachu. Kiedy ganił, pozostawało jedynie zaplanować swoją samotną podróż w Bieszczady, bo okazywało się, że nadajesz się jedynie do hodowania alpak. Jednym słowem, Ostry był odpowiednim człowiekiem na odpowiednim stanowisku.
Podsumowując, byłam pewna, że nawet jeśli w jakikolwiek sposób zwróciłby uwagę na pracownicę niższego szczebla, reguły, jakie sam wprowadził, nie pozwoliłyby mu tknąć mnie choćby osławionym złotym zszywaczem, który otrzymał od pracowników w dziesięciolecie istnienia jego firmy. Tak, dobrze liczycie, ten skurczybyk otworzył własny biznes w wieku dwudziestu dwóch lat, kompletnie od zera, i w kilka lat stworzył z niego największą europejską potęgę. Nie mnie oceniać, ale szczerze? Według mnie był geniuszem.
– Żałosne – wymamrotałam do swojego odbicia.
Alkohol już buzował w moich żyłach, bo stwierdziłam, że żałosne jest jedynie moje zadurzenie w szefie, niekoniecznie mój wygląd. Nie byłam jakąś miss, ale lubiłam swoje ciało i z chęcią o nie dbałam, spędzając godziny na siłowni. Stąd też miałam całkiem przyjemne kształty, za którymi faceci oglądali się na ulicy. Oczywiście – bezcelowo. Lubiłam też swoje brązowe włosy do ramion, które ścinałam na długiego boba. Ostatnio nawet zaszalałam i rozjaśniłam końce, wprawiając w zachwyt moją fryzjerkę. Namawiała mnie na sombre już od miesięcy. Miałam też duże, piwne oczy, drobny nos i pełne usta. No piękność jak się patrzy! Obraz psuły odrobinę moje okulary, ale soczewek nie cierpiałam nawet bardziej niż ludzi, więc mówi się trudno. Nie można mieć w życiu wszystkiego.
Kiedy już odbyłam ze sobą tę jakże wyzwalającą rozmowę, byłam gotowa wrócić na salę. Miałam nadzieję, że dziewczyny znalazły sobie inny temat do rozmów. Gdy stanęłam już przy barze, wiedziałam jedno – na pewno znalazły więcej alkoholu. Poprosiłam Dominika o dolewkę, nie chciałam być za bardzo w tyle, bo poziom mojego humoru gwałtownie opadał. Trzeba było go czymś podbić.
Cztery drinki później byłam już wesoła, zabawna, roześmiana i cholernie wolna! Na tyle, by bez problemu kręcić tyłkiem do rytmu latynoskich kawałków, które leciały akurat z Marshalla. Oczywiście, kompletnie nie przeszkadzało mi to, że bar nie był wyposażony w parkiet. Klarze i Adze zresztą też nie.
– Cholera, tego potrzebowałam – ryknęła Agnieszka, próbując wspiąć się na hokera przy barze, co obie z Klarą skwitowałyśmy potężnym wybuchem śmiechu.
To właśnie przez nią trafiłyśmy w ten piątkowy wieczór do baru. Stała się ofiarą Ostrowskiego, kiedy oddała mu zestawienie finansowe z błędem. Tym samym przechodzimy do kolejnej świętej zasady naszej korporacji – życie osobiste nigdy, przenigdy nie może mieć wpływu na jakość naszej pracy. Na nic zdały się więc tłumaczenia, że Agnieszka właśnie rozstała się ze swoim facetem (który swoją drogą był kolejnym tępym chujem, co udowadniało mi, że wcale nie powinnam się spieszyć z mężczyznami). Wszyscy w firmie wiedzą, że Ostry jest pozbawiony wszelkich ludzkich uczuć, a tym bardziej współczucia. Ostatecznie szef dostał kurwicy (potrzebował zestawienia na cito), a Aga dostała opierdol. Połączony z obcięciem premii półrocznej, co chyba bolało ją bardziej niż ostre słowa Ostrego (cóż za trafne zestawienie wyrazów, swoją drogą).
– Chciałabym – bełkotała Klara – naprawdę bym chciała, żeby ktoś usadził kiedyś tego gnoja.
– Niedoczekanie – westchnęła Aga. – Koleś przestrzega tych swoich zasad lepiej niż Mojżesz Dekalogu.
– Dziewczyny! – zaśmiałam się, gdy pewna myśl wpadła mi do głowy. – A gdyby tak ktoś zmusił go do złamania reguł?
Spojrzały na mnie jak na wariatkę. No co, to przecież byłoby zabawne.
– Nie, to niemożliwe... – rzuciła Klara. – Połowa bab w firmie zalecała się do niego, a część z nich przez to wyleciała. On nigdy nie złamie zasad.
– Nie ma, kurwa, szans – potwierdziła Aga.
Zamyśliłam się. Później miałam zadawać sobie pytanie, jakie po chwili opuściło moje usta, milion razy i do końca nie znalazłam na nie odpowiedzi.
– Czyżby?
Dziewczyny ponownie spojrzały na mnie jak na wariatkę. Zaczynałam się przyzwyczajać. Jednak jakiś błysk w oku Klary i przygryziona warga Agi spowodowały, że zrozumiały moją aluzję. I kiedy już chciałam się wycofać, zarzuciły mnie gradem sugestii.
– Ej! – krzyknęłam, by je uciszyć. – Dajcie spokój – zaśmiałam się. – Ja tylko tak... Ja? Przestańcie. – Czułam, jak moje policzki różowieją bardziej niż tyłek Dakoty Johnson klepany przez Greya.
– Tchórz – skwitowała Klara, założywszy ramiona na piersi.
– Potwierdzam – dodała Aga, wykonując ten sam gest.
Cholera. Można powiedzieć o mnie wiele. Że jestem nieśmiała. Że jestem totalnie aspołeczna i niekomunikatywna. Nawet że jestem bardziej świętojebliwa niż cała pielgrzymka do Częstochowy. Ale jednego nie można o mnie, do cholery, powiedzieć! Róża Czarnecka nigdy nie była, nie jest i nie będzie tchórzem! To znaczy... Chyba.
– Potrzymaj mi piwo... - mruknęłam, wlewając sobie do gardła końcówkę drinka i wzbudzając ogólną wesołość wśród dziewczyn.
Okrzykom i wiwatom nie było końca, a tylko ja zastanawiałam się, co też najlepszego narobiłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro