Rozdział 3.1 Byłam między Scyllą i Charybdą
— Idzie mi coraz lepiej, pracuję nad kłusem — powiedziałam lekkim tonem i wpakowałam do ust kawałek pieczeni.
Mięso było przepyszne, kruche, idealnie doprawione. Ciocia świetnie gotowała.
— Mam nadzieję, że twój instruktor wpoił ci przy okazji prawidłowe zachowanie w towarzystwie obcych koni — odezwał się Tristan, patrząc na mnie.
Mając tę wiedzę co teraz chcąc nie chcąc podziwiałam Tristana, w jaki sposób panował nad Hadesem.
— Tak, już to przerobiłam.
— Świetnie. Postaraj się też unikać wpadania wprost pod końskie kopyta. To się może źle skończyć.
Zazgrzytałam zębami.
— To było niechcący, już ci mówiłam.
— Co się stało? — Elias patrzył między mną, a Tristanem z cieniem niepokoju.
— Nic takiego. — Tristan odkroił powoli kawałek mięsa na swoim talerzu. — Ariadne tylko postanowiła rozłożyć się centralnie pod kopyta Hadesa.
— Wcale nie — wycedziłam. — Potknęłam się.
Ciocia zbladła, a Kay spojrzała na mnie ze widocznym zmartwieniem. To dla niej oznaczało, że była bliska paniki.
Przewróciłam oczami.
— Tristan koloryzuje. To było podczas zabawy w chowanego w Hyde Parku, przewróciłam się na ścieżkę.
— Jak dobrze, że nic ci się nie stało. — Ciocia sięgnęła po moją dłoń nad stołem i lekko ją ścisnęła. — Musisz być ostrożniejsza.
— Jestem, spokojnie, to był tylko jeden raz. — Napiłam się wody, a potem spróbowałam zmienić temat: — Przepyszna pieczeń, ciociu. To jakiś nowy przepis?
Na szczęście nie dopytywała, tylko odpowiedziała na moje pytanie i pozostała część kolacji przebiegła już bez zakłóceń. Ja z Tristanem ponownie nawzajem się ignorowaliśmy.
Starałam się nie przejść, żeby nie było mi później ciężko w trakcie tańczenia na imprezie.
Gdy skończyłam jeść grzecznie poprosiłam o odejście od stołu, a gdy ciocia z wujkiem życzyli mi udanej zabawy pożegnałam się ze wszystkimi i poszłam na chwilę do swojego pokoju po torebkę i skórzaną kurtkę. Zobaczyłam nieodebrane połączenie od Emmy sprzed pięciu minut, więc oddzwoniłam.
— No hejka! — przywitała się wesoło. — Już jestem pod twoim domem.
— Rany, laska, mogłaś zapukać do drzwi — powiedziałam, ruszając pospiesznie do schodów. — Dlaczego tak siedzisz jak kołek w aucie?
— Nie chciałam przeszkadzać ci w kolacji z rodziną, wiem, jak lubisz ten wasz rytuał.
— Dzięki. — Uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam schodzić po schodach. — Zaraz będę, pa.
Rozłączyłam się, wrzuciłam telefon do torebki, w której miałam swój plastikowy pistolet, prezent dla Erin, portfel oraz kosmetyczkę, by w razie czego móc poprawić makijaż.
— Idę, pa! — zawołałam w stronę kuchni i w akompaniamencie głośnych pożegnań wyszłam na chłodną, październikową noc.
Uniosłam głowę w górę i na bezchmurnym niebie dostrzegłam Księżyc jaśniejący w pełni.
Cholercia, nie dość że Halloween to jeszcze pełnia, ale ta Erin ma szczęście, pomyślałam wzdychając na ten piękny widok. Perfekcyjny dzień na ukończenie 18 lat.
Emma zatrąbiła i ruszyłam w kierunku jej zaparkowanego na chodniku samochodu. Okno było uchylone i z środka dudniła głośno muzyka podkręcona na maksa, Bastille „Icarus".
— Gotowa na podbój nocy?! — zawołała Emma, gdy wsiadłam do samochodu, w którego wnętrzu pachniało cytrusami.
Była przebrana za Effie Trinket z „Igrzysk śmierci", miała na sobie jej różowy kostium. Ze śmiechem rzuciłam torbę na tylne siedzenie i zapięłam pasy.
Emma ruszyła w stronę domu Erin. Ściszyła trochę muzykę.
— Co w końcu dla niej masz?
Długo zastanawiałam się, co podarować Erin na jej osiemnaste urodziny. No bo co dać komuś, kto tak naprawdę mógł kupić sobie sam wszystko, czego pragnął? Nie chodziło więc o coś drogiego.
Wahałam się nad kilkoma opcjami, które omawiałam z Emmą.
— Zrobiłam jej sama naszyjnik z hematytów i malachitów, dwóch kamieni szczęścia dla Skorpiona. Hematyt da jej energię, szczęście i pomoże dążyć do celu, a malachit ma właściwości kojące i uspokajające. Noszony przy sercu przez singla spod znaku Skorpiona pomaga znaleźć drugą połówkę. Co jednak najważniejsze, chroni przed złymi intencjami innych ludzi.
— To się jej przyda, to ostatnie — zaśmiała się Em. — Jej długi język ciągle pakuje ją w tarapaty. Zresztą jak ciebie. Wy skorpiony naprawdę macie talent do tworzenia sobie wrogów.
Coś w tym było, fakt. Szczególnie gdy przypomniałam sobie o wkurzających ludziach ze szkoły, bo mimo że naprawdę uwielbiałam moje nowe liceum, niektórzy działali mi na nerwy.
Przez myśl przeszedł mi także Tristan.
Ja jednak głównie odpowiadałam słownie na zaczepki, a Erin... Ona nie bała się także powiedzieć kopniakiem czy pięścią, co o kim myślała. W zeszłym roku szkolnym była zawieszona dwa razy.
— To ma być jej talizman. Ale jeśli ktoś mimo wszystko będzie próbować nadepnąć jej na odcisk, poradzimy sobie z nim.
— Ari, może też zrób sobie też taki dla siebie — powiedziała rozbawiona Emma.
— Może kiedyś, jak skończymy szkołę. Jak Erin przestanie walić ludzi po gębach, to ktoś musi nadal was bronić.
Emma wybuchła śmiechem.
Po piętnastu minutach podróży autem dotarłyśmy pod dom Erin. Był to trzy piętrowy budynek otoczony wysokim, żelaznym ogrodzeniem. Na podjeździe znajdowało się już kilka samochodów, ale większość zaproszonych jeszcze nie posiadała własnych aut, albo ze względu na brak kasy lub z powodu nieukończenia 18 lat.
Wysiadłyśmy z samochodu, zabrałam moją torebkę z tylnego siedzenia i ruszyłyśmy do otwartej bramy. Na drugim piętrze w oknach widniało światło, na balkonie stało kilkoro ludzi i paliło papierosy. Z budynku dobiegały śmiechy i głośna muzyka „Stupid Cupid" Connie Francis, kawałek z 1958 roku. Erin miała bzika na puncie muzyki z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Mawiała często, że gdyby nie to, że była czarnoskóra, to wolałaby się urodzić w tamtej epoce z powodu muzyki. Ale ze względu na rasizm to byłby zły pomysł. Przeszłyśmy przez bramę a potem przez podwórko. Po wejściu do domu uderzyła we mnie głośna muzyka, dobiegająca z piętra. Szybko się zorientowałam, że to na górze w salonie zorganizowany był improwizowany parkiet, a na dole po lewej stronie w przestronnym holu i drugim, mniejszym salonie stworzono miejsce do rozmów, jedzenia i picia. Przy długim, bogato zastawionym stole stało kilkoro ludzi z naszego rocznika w najróżniejszych stronach i popijali poncz, z całą pewnością doprawiony wódką, znałam przecież Erin.
Z prawej stał rząd wieszaków, na których już znajdowały się wierzchnie odzieże gości. Wraz z Em zdjęłyśmy nasze kurtki i skierowałyśmy się w stronę schodów, by odszukać solenizantkę. Ona jednak sama nas ubiegła.
Moja przyjaciółka zbiegła ze śmiechem po schodach w stroju cyganki Esmeraldy, a obok niej szła Lana, nasza koleżanka z równoległej klasy w stroju Lorda Voldemorta.
— Wow, wyglądasz zajebiście! Obie wyglądacie, tak naprawdę! — zawołała Erin na nasz widok.
— Ja? Czy ty widziałaś się w lustrze? — parsknęłam, patrząc z zachwytem Erin i jej świetną perukę, świetnie wystylizowaną we fryzuję cyganki z „Dzwonnika z Notre Dame". Moja mimo moich starań nadal pozostawiała wiele do życzenia.
— Lana, jak ty zrobiłaś ten węży nos? — zapytała z zachwytem Emma.
Lana zaśmiała się głośno, jej oczy błyszczały, podobnie jak u Erin. Były nieco zeszklone i wiedziałam, że obie wypiły już co najmniej jedno piwo.
— Potem ci pokażę. Chodźcie, jesteście ostatnie, musimy zaśpiewać Erin sto lat.
— Obejdzie się bez tego — jęknęła Erin. — Litości.
— To twoja osiemnastka, więc oczywiście, że musimy ci to zaśpiewać — zaprotestowałam.
Wzięłam ją pod ramię i stanowczo zaczęłam prowadzić na piętro. Za mną ze śmiechem ruszyły Lana i Emma.
— Przecież kochasz, jak uwaga jest na tobie skupiona, już nie dramatyzuj, królowo dram — przypomniała Lana.
— Tak, ale to jest jeden, jedyny wyjątek. Wskaż mi osobę, która nie jest skrępowana podczas śpiewania „sto lat" to dam ci sto funtów.
— Za taką kwotę to ja sama jestem kogoś znaleźć — odparłam z uśmiechem. — Twoi rodzice w ogóle nie mają nic przeciwko takiej dzikiej imprezie? Tutaj jest pewnie z czterdzieści osób.
— Stwierdzili, że skoro mam już szaleć ten pierwszy raz...
— Oficjalny — wtrąciła z rozbawieniem Em.
Zeszłego lata byłyśmy na sporej ilości domówek. Ja zawsze starałam się wypić mało, żeby ciocia i wujek niczego po mnie nie poznali. Erin raz doprowadziła się jednak do takiego stanu, że musiała u mnie nocować, bo za nic nie dałaby rady udawać trzeźwej przed rodzicami.
— Oficjalny — zgodziła się z szelmowskim uśmieszkiem Erin. — To lepiej, abym to zrobiła w domu niż na mieście. Są na trzecim piętrze z moją siostrą, gdzie notabene goście mają zakaz wejścia, więc jak pomoże mi ich trzymać z dala od górnych schodów będę wdzięczna.
Po dotarciu na piętro przecisnęłyśmy się przez tłum i dotarłyśmy do Josha, który przyniósł widocznie z domu swoją didżejkę, a potem podłączył pod głośniki w domu Erin.
Gestem poprosiłam go o ściszenie muzyki, a potem wzięłam mikrofon.
— Jako że dotarłam w końcu, spóźniona z klasą, to zapraszam wszystkich na piętro do Josha! — mówiłam do mikrofonu. Erin przewróciła oczami, ale na jej ustach igrał lekki uśmiech. — Czas na zaśpiewanie dla naszej drogiej Erin, która dzisiaj, w tę cudowną Halloweenową noc kończy osiemnaście lat!
Rozbrzmiały śmiechy, wszyscy zaczęli podchodzić bliżej. Gdy ponad czterdzieści osób ścisnęło się wokół rozpromienionej Erin zaczęliśmy głośno śpiewać, ja wraz z Laną i Emmą wprost do mikrofonu, ale tylko Em miała głos. My obie fałszowałyśmy na całego, w akompaniamencie śmiechu Erin.
Gdy nasz śpiew ucichł, Josh zabrał mi mikrofon z miną sugerującą obawę, że zacznę śpiewać coś więcej.
— Jeszcze raz wszystkiego najlepszego — powiedział z uśmiechem i ponownie włączył głośniej muzykę.
Wiedziałam już, że wszyscy wcześniej dawali Erin swoje prezenty, pozostałam tylko ja z Emmą.
Sięgnęłam do torebki po małe pudełeczko i podałam je przyjaciółce.
— Mam nadzieję, że to pomoże ci szczęśliwie wkroczyć na ścieżkę dorosłości — powiedziałam.
Erin przyjęła ode mnie pudełko i otworzyła je. Jej ciemne oczy zajaśniały na widok naszyjnika i od razu go założyła.
— Dziękuję, Ari. Jest prześliczny!
— Nawet ci pasuje do stroju — zauważyła Emma.
Faktycznie, miała rację, pomyślałam patrząc, jak kamienie perfekcyjnie komponowały się z jej strojem.
Uznałam to za znak, że to był jednak dobry pomysł na prezent. W końcu nie miałam pojęcia, za kogo Erin postanowiła się przebrać.
Później wszyscy poszliśmy bawić się i tańczyć. W międzyczasie popijałyśmy kolorowe drinki robione przez Lanę i rozmawiałyśmy. Erin powiedziała, że już była wcześniej na urodzinowej kolacji z rodzicami w jakieś ekskluzywnej restauracji, gdzie nudziła się jak mops, a jej siostra jęczała, że wolałaby McDonalds niż to, co miała na talerzu.
Wypiłyśmy po kilka kieliszków pysznego, chłodnego, musującego szampana i tańczyłyśmy, jak gdyby jutra miało nie być. Gardło sobie zdzierałam od śmiechu i głośnego śpiewania z moimi przyjaciółkami. Co jakiś czas szłyśmy na dół, gdzie Lana robiła nam po drinku, eksperymentując z różnymi trunkami przemyconymi przed rodzinami Erin. Oficjalnie na jej urodzinach mieliśmy pić tylko szampana zakupionego przez nich.
W międzyczasie pilnowałyśmy, aby nikt nie wszedł na drugie piętro. Rodzice Erin byli w stanie znieść wiele, ale nie to, że jacyś obcy ludzie pałętają im się po prywatnej części domu, gdzie znajdowały się ich sypialnie i prywatne pomieszczenia.
Bawiłam się naprawdę super, to była jednak z najlepszych imprez, na jakich kiedykolwiek miałam okazję być. Do czasu.
Nie wiem jak, ale w pewnym momencie świat zaczął wokół mnie wirować, kolory stały się żywsze, a ja byłam zdecydowanie za wesoła.
Lana robiła drinki znacznie mocniejsze niż przypuszczałam i się upiłam. Nie dobrze. Nie planowałam wracać do domu w takim stanie.
Gdy zaczęłam czuć się dziwnie, a moja głowa stawała się za ciężka opuściłam przyjaciółki tańczące i chichoczące z jakimiś chłopakami i poszłam do łazienki.
Niektórzy specjalnie doprowadzali się do takiego stanu, ale mnie on się kompletnie nie podobał. Nie mogłam nawet przymknąć powiek, bo od razu przed oczami czerń wirowała i było mi niedobrze.
Zabiję Lanę, pomyślałam, gdy żółć podeszła mi do gardła i po chwili wylądowałam na kolanach przed sedesem.
Po zwróceniu ostatniego wypitego drinka miałam nadzieję, że wkrótce poczuję się lepiej.
W lustrze dostrzegłam, że zgubiłam gdzieś perukę i moje związane w kok włosy totalnie wymknęły się spod kontroli. Miałam na głowie gniazdo.
Ponownie obmyłam twarz i szyję lodowatą wodą, przy okazji kompletnie rujnując sobie makijaż, ale w tamtej chwili w ogóle o tym nie myślałam.
Rozpuściłam koka i związałam poczochrane loki w kucyka.
Wyszłam na chwiejnych nogach z łazienki i poszłam powoli na dół, trzymając się mocno barierki, by nie wywinąć orła.
Po dotarciu do stołu z jedzeniem i napojami dopadłam do butelek z wodą i wypiłam jedną, całą na raz. Oparłam się o ścianę i oddychałam powoli przez usta, starając się nie myśleć o ohydnym posmaku w ustach.
Po kilku minutach sięgnęłam po kolejną butelkę z wodą, ale sączyłam już ją powoli. Czułam się nieco lepiej.
Nie mogłam patrzeć na poncz znajdujący się kilka metrów ode mnie na stole.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro