Rozdział 8: Historia o dziewczynie i jej potworze
Nie wiem, gdzie jestem. Zewsząd otacza mnie ciemność oraz ujmujący chłód, przez który muszę objąć się ramionami. Serce wali mi w piersi, ale próbuję uspokoić je kilkoma głębszymi oddechami. Nie mam czasu na strach, muszę przypomnieć sobie, gdzie jestem. Nie pamiętam, żebym wstawała, zasnęłam w swoim łóżku, a teraz pod stopami czuję zimną, śliską strukturę. Jak płytki w łazience. Poszłam do łazienki? Lunatykowałam? Nigdy dotąd tego nie robiłam.
Obracam się powoli, próbując dostrzec coś w ciemności, ale jest tak gęsta, że nie widzę nawet swojej dłoni, gdy macham nią przed twarzą. Ten mrok wydaje się nierealny. Jestem tu naprawdę, czy tylko śnię?
Nagle promień światła tak jasnego, że muszę zmrużyć oczy, wypada znikąd. Biały, rażący blask układa się w coś przypominającego portal. Rozglądam się, by zobaczyć, czy w pomieszczeniu znajdują się jakieś drzwi, ale światło, choć niebywale jasne, nie rozświetla pokoju. Jest tylko ciemność oraz tunel przypominający wylewające się słońce. Prowadzona dziwnym instynktem idę w jego stronę, dłonią próbując zasłonić oczy.
Pod stopami zamiast podłogi czuję coś miękkiego, a wiatr kołysze moimi włosami. Mrugam wielokrotnie, by przyzwyczaić oczy do słońca i obracam się, przyglądając otoczeniu. Wysoka trawa łaskocze mnie w kostki przy każdym podmuchu, a słońce przyjemnie muska skórę. Stoję na kolorowej polanie wśród rozmaitych kwiatów oraz drzew, a przez głowę przechodzi mi myśl, że skądś znam to miejsce.
Oddycham głęboko, wciągając świeże powietrze. To wydaje się zbyt realne, by było snem. Wiatr kołyszący moimi włosami oraz piżamą, ciepło ogrzewające moje ciało, przyjemnie chłodna ziemia pod stopami. Zupełnie jakbym była tu naprawdę, jakbym magicznie przeniosła się w to dziwnie znajome miejsce. Dam sobie rękę uciąć, że już kiedyś tu przebywałam wśród tych wszystkich pięknych kwiatów.
Przymykając powieki, palcami delikatnie dotykam żółtych żonkili. Próbuję przypomnieć sobie cokolwiek, co pomoże mi w zlokalizowaniu tego miejsca. Mgliste wspomnienia niewyraźnie pojawiają mi się przed oczami. Widzę własnoręcznie wyszyty koc, czuję w ustach smak jagodowych naleśników, dociera do mnie zapach waniliowych perfum. Otwieram gwałtownie oczy, gdy sobie przypominam. Miałam pięć lat, gdy byłam tu po raz ostatni, dlatego tak ciężko było mi znaleźć odpowiedź. Mama zabierała mnie tu, gdy byłam malutka. Zanim miała wypadek, a ja trafiłam w ręce Forbesów.
Łzy cisną mi się do oczu, gdy próbuję przypomnieć sobie jej twarz. Gdy zginęła, nikt nie chciał pokazać mi nawet jej zdjęć. John i Sara twierdzili, że żadnych nie miała. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale to sprawiło, że jej twarz była dla mnie tylko rozmazanym obrazem. Pamiętam, że miała ciemne włosy oraz że była niezwykle piękna, silna i wesoła. Tylko tyle mogę o niej powiedzieć. Forbesowie przyłożyli rękę do tego, bym o niej zapomniała.
— Czekałam na ciebie — melodyjny głos dociera do mnie, jakby niesiony przez potężny podmuch wiatru, który rozwiał mi włosy.
Odwracam się w stronę dźwięku. Kobieta o ciemnych, kruczych włosach stoi daleko ode mnie, mimo to jej głos słyszałam, jakby dzieliło nas jedynie kilka kroków. Idzie w moją stronę, a przez wysoko rosnące kwiaty wygląda to tak, jakby unosiła się w powietrzu. Usta rozchylone mam w zdumieniu. To ona. Wiem to, mimo że nie pamiętam jej aż tak dobrze.
— Mama... — dukam w szoku, przyglądając się kobiecie. Nazywa się Sophie Rain i tylko tę jedną rzecz o niej wiem. Mój umysł resztę wyparł, choć jestem pewna, że była cudowną kobietą. — To sen? — pytam, wzrokiem błądząc po jej twarzy. Ma identyczne oczy, co ja, a to sprawia, że coś boleśnie uwiera mnie w sercu.
— Tak jakby. — Malinowe usta rozciąga w łagodnym uśmiechu. — Tylko tak mogłam się z tobą skontakować. To dzieje się naprawdę. — Na dowód swoich słów chwyta mnie za dłonie, a jej dotyk sprawia, że mam ochotę płakać. Chcę rzucić się na kolana i błagać, by do mnie wróciła, abyśmy znów żyły razem. Jeśli to sen, chcę być w nim do końca swoich dni. Nie chcę się budzić, nie gdy ona istnieje tylko tutaj.
Nie orientuję się nawet, że kilka łez spływa mi po policzku. Robię to dopiero wtedy, gdy ona swoimi szczupłymi palcami wyciera mi twarz. Czuję nagle tak silną więź, że serce rośnie mi do niewyobrażalnych rozmiarów.
— Musisz poznać prawdę, zanim będzie za późno. Kończy nam się czas. — Twarz jej poważnieje, a spojrzeniem daje mi do zrozumienia, że mam się skupić. Przytakuję więc, nie wiedząc, co innego zrobić. Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się właśnie dzieje. — Masz zadanie do wykonania, lisku. Niedługo łowcy wypowiedzą wilkołakom wojnę, a ty jesteś ich jedyną nadzieją. Rozumiesz?
Marszczę zdezorientowana brwi. Skąd ona o tym wszystkim wie? O wilkołakach, łowcach? Co ma na myśli, mówiąc, że jestem ich jedyną nadzieją? Przecież ja nie mam z nimi nic wspólnego, a wręcz staram się trzymać jak najdalej od tego bagna. Nic nie rozumiem, pogubiłam się.
— To jakaś pomyłka... — zaczynam, ale ona przerwa mi pewnym głosem:
— W tym świecie nie ma pomyłek. Musisz im pomóc, tylko tak przetrwają.
Patrzy na mnie, jakbym znaczyła więcej, niż myślę. Jakby to, co mówiła, miało sens.
— Jak? Jestem tylko człowiekiem.
Ja, zwyczajna nastolatka ma uratować wielkie, złe wilkołaki? W jaki sposób? Dać im się pożreć, żeby mieli więcej sił?
— Twoja moc jest większa, niż mogłoby ci się wydawać — mówi, wpatrując się we mnie tak wnikliwym spojrzeniem, że aż przeszywa mnie dreszcz. Wygląda, jakby dostrzegła we mnie coś, co potwierdziło jej słowa. A ja nie mam pojęcia, co takiego. — Ich życie leży w twoich rękach.
— Moja moc? — Przekrzywiam nieznacznie głowę. Co jej zdaniem znaczy "moc"?
— Opowiem ci historię — zaczyna, z gracją siadając na miękkiej trawie. Wyciąga do mnie rękę, a gdy ją ujmuję, delikatnie ciągnie mnie w dół. Usadawiam się na przeciwko niej, skupiając na niej całą swoją uwagę. — Jest to historia o odważnej dziewczynie, w której żyje potwór. Dziewczyna ma bardzo złą rodzinę, która poluje na bestie takie jak ona, więc ukrywa się przed całym światem. Powoli zaczyna tracić kontrolę, jej potwór zaczyna rosnąć, a ona, żeby się chronić, dołącza do swojej rodziny. Chce być najlepsza, chce zabijać, by poczuć ulgę. Wkrótce się zakochuje i zachodzi w ciążę. Wtedy jej moce wymykają się spod kontroli, potwór przejmuje nad nią kontrolę, a rodzina ją demaskuje. Dlatego bierze córkę i ucieka, by zapewnić im obu bezpieczeństwo.
Przerywa, a podczas opowiadania historii, przez cały czas plecie wianek z kwiatów. Zerka na mnie tylko co chwilę, by sprawdzić, czy nadążam. Twarz ma rozciągniętą w smutku, a ja wiem, że to jest opowieść o niej. O nas.
— Nasza rodzina to łowcy? — Pytam, a ona przytakuje. — Ale jesteś... wilkołakiem?
— Jestem czymś znacznie potężniejszym. — Uśmiecha się lekko na moje pytanie, a oczy zachodzą jej granatową poświatą. Wygląda to tak, jakby burzowe chmury z błyskawicami odbijały się w jej oczach. — Nasza rodzina to łowcy, ale również potomkowie Kitsune czy znacznie potężniejszych bestii. Ci, którzy rodzili się ze zdolnościami, byli pozbawiani głów. Mnie udało się tego uniknąć przez długi czas, ale nie da się uciec przed łowcami. Szczególnie gdy są twoją rodziną.
Przechodzą mnie dreszcze. A więc mama nie zginęła w wypadku? Została zamordowana przez własną rodzinę? Jak można dopuścić się czegoś tak okropnego? Jak okrutnym trzeba być? Oczy zachodzą mi łzami na myśl o tym, co musiała przejść.
Nie zapominam jednak, co mi wyznała. Nie jest wilkołakiem. Jest czymś, co nazywa się Kitsune, czymś znacznie potężniejszym. Czy to znaczy, że...
— Jesteś taka jak ja, lisku. Masz wielką moc, wykorzystaj ją rozważnie. — Zakłada zapleciony wianek na moją głowę, a płatki kwiatów łaskoczą mnie w czoło. — Kończy nam się czas. Staraj się zapamiętać to spotkanie.
Obraz zaczyna mi się rozmazywać, a ja czuję się senna. Czarne kropki migoczą mi przed oczami. Próbuję coś powiedzieć, zatrzymać to, ale czerń powoli obejmuje wszystko w zasięgu mojego wzroku. Mama znika, a razem z nią cała polana.
Otwieram oczy, ale zaraz je zaciskam. Boli mnie całe ciało jak po mocnym treningu na siłowni. A głowa... Niemal mi pęka. Ostrożnie podnoszę się do pozycji siedzącej, rozmasowując przy tym skronie, co nic nie daje. Zerkam na zegarek. Jest wcześnie rano, a Deana nie ma w łóżku. Odrzucam więc kołdrę i krzywiąc się z bólu przy każdym ruchu, schodzę na dół, by sprawdzić, co robi.
Siadam przy wyspie obok Deana. Wygląda, jakby dopiero co wyszedł z grobu. Podejrzewam, że tak też się czuje. Wypił dwa razy tyle, co ja, a po powrocie do domu nawet wymiotował. Głowa musi go boleć co najmniej trzy razy mocniej niż mnie. Pomimo tego, że wcale się nie upiłam, skutki uboczne picia alkoholu wyszły na jaw również u mnie.
Przypomnij sobie, słyszę głos w głowie, co powoduje jeszcze większy ból. Uczuciem przypomina, jakby coś wbijało mi się w mózg w wielu miejscach na raz. Łokciami opieram się o blat, a twarz chowam w dłoniach. Co, do cholery, mam sobie przypomnieć? Krzywię się, cały czas masując skronie.
Zamieram w bezruchu, gdy nagle, jak grom z jasnego nieba, przed oczami materializuje mi się obraz ciemnowłosej kobiety. Mama. No tak, śniła mi się mama. Nie pamiętam snu, żadnego szczegółu, jedynie jej twarz. Nic więcej.
— Zbieramy się? — pytanie Deana wyrywa mnie z zamyślenia.
Przytakuję tylko i zabieram mu sprzed nosa jego kubek kawy. Upijam kilka łyków, zanim idę do pokoju wziąć rzeczy.
Biorę szybki prysznic, a przez cały czas czuję się nieobecna. Mam wrażenie, że zapomniałam o czymś ważnym, co nie daje mi spokoju. "To pewnie nic istotnego", mówię do siebie i zbiegam na dół, by nie tracić więcej czasu. Gdy jesteśmy już w drodze do szkoły, Dean próbuje wciągnąć mnie w rozmowę, ale ja nie mogę się na niczym skupić, nawet na jeździe, przez co przejeżdżam dwa razy na czerwonym świetle. Ignoruję jego komentarz, że wygrałam prawko w chipsach, a gdy parkuję przed szkołą, mówię, że dołączę do niego za chwilę.
Wysiada zdezorientowany, ale nie komentuje więcej mojego niecodziennego zachowania. Czuję, że muszę pobyć chwilę sama. Coś mnie nieustannie dręczy, odkąd tylko otworzyłam oczy.
— No dalej, przypomnij sobie — mówię sama do siebie, opierając ciążącą głowę o fotel. Próbuję się rozluźnić, ale nie wychodzi mi to najlepiej. — Co przeoczyłam?
Ich los leży w twoich rękach, słyszę znów głos mamy w głowie. Pamiętam jej głos, jej twarz, słowa, które teraz wypowiedziała, ale nic więcej. To sprawia, że nie mam pojęcia, czyj los leży w moich rękach.
— Co chcesz mi przekazać Sophie? — znów mówię do siebie, jak skończona wariatka.
Nie wiem, jak mam to interpretować, ale podświadomie czuję, że wkrótce wydarzy się coś niedobrego. Coś się zbliża.
***
Stoję oparty o drzewo i rozmawiam z Enzo, tak jak każdego innego dnia. Przestaję go słuchać, kiedy wyczuwam czyjeś silne emocje. Towarzyszy im coś, czego nie potrafię nazwać, czuję to po raz pierwszy. Rozglądam się po dziedzińcu używając wilczego wzroku i mocniej zaciągam się zapachem. Gdy znajduję źródło, przekrzywiam nieznacznie głowę.
Amanda, oczywiście, że to ją czuję. Ta dziewczyna prześladuje mnie każdego dnia, a ja nie mogę nic poradzić na to, że tak łatwo jej ulegam. Wolałbym, aby trzymała się z daleka od spraw, które jej nie dotyczą, ale ona zawsze zjawia się w złym miejscu, o złej porze. Zupełnie jakby coś ją do nas przyciągało.
Frustracja, gniew i jakaś tajemnicza energia drażnią mnie w nozdrza, ale nie wyłączam zdolności. Poświęcam jej całą swoją uwagę. Wolę pilnować jej, gdy jest w moim zasięgu — ta dziewczyna nie wróży nic dobrego. Mam nawet wrażenie, że ściągnie na nas tylko kłopoty. A ja za wszelką cenę muszę chronić swojego stada.
Enzo trąca mnie stopą, ale ja nie zwracam na niego uwagi. Nie, kiedy nagle słyszę jej głos.
Sophie... To imię wydaje się znajome. Zerkam przelotnie na przyjaciela, jakby to miało mi pomóc.
— Co? — rzuca rozdrażniony.
Odpycham się od drzewa w tej samej chwili, gdy w głowie pojawia się odpowiedź. Xavier. Przysięgam, że kiedyś opowiadał mi o kimś imieniem Sophie. Idę do swojego samochodu, zostawiając zdumionego Enzo w tyle. Przez całą drogę zastanawiam się, czy chodzi o tą samą Sophie, co leży pod ziemią i jaki związek ma z tą cholerną dziewczyną. Jak wspomniałem — same kłopoty.
Gdy jestem już w domu, bez pukania wchodzę do pokoju Xaviera. Leży na łóżku, a kiedy mnie widzi, mierzy mnie zirytowanym spojrzeniem.
— Czego? — burczy pod nosem, z powrotem przymykając powieki.
— Podsłuchałem dzisiaj, jak Amanda mówi do siebie coś w stylu: "Co chcesz mi przekazać, Sophie?". — Siadam na krześle, przyglądając się reakcji alfy. — Jaka jest szansa, że chodzi o twoją Sophie? — Xavier otwiera szeroko oczy.
— Martwi nie rozmawiają z ludźmi — mówiąc to zdanie, w jego oczach pojawia się jakiś błysk. Jakby nagle coś do niego dotarło. — Chyba, że nie są ludźmi — dodaje ciszej, a minę ma, jakby przypomniał sobie coś ważnego.
— O czym ty, do cholery, mówisz? — pytam, nic nie rozumiejąc. Co za bzdury znów wymyślił?
— Jak pierwszy raz spotkałem Amandę, zobaczyłem w niej Sophie. Wyglądała jak jej młodsza wersja, ale wtedy wydało mi się to niemożliwe, a potem nie miałem czasu, aby o tym myśleć — tłumaczy, a do mnie dociera, co wpadło mu do głowy. Czy on myśli, że Amanda jest córką Sophie? — Córka Sophie zaginęła po jej śmierci. Wszyscy myśleli, że umarła, nikt jej nawet nie szukał. Wtedy nazywała się Clarissa. Jeśli to prawda...
— To co? — pytam, gdy ten nagle przerywa. Gorączkowo się nad czymś zastanawia, widzę to w jego rozbieganym spojrzeniu.
— Jeśli to prawda, to trzeba ją chronić za wszelką cenę.
Teraz to już nic, kurwa, nie rozumiem. Jakie chronić? O czym on mówi? Kim była Sophie, skoro jej córka wymaga obrony? Bo na pewno nie była jedną z nas. . Xavier wspominał o niej tylko wtedy, gdy był przygnębiony i próbował się upić. Nigdy mu to nie wychodziło, bo alkohol na nas nie działał. Chyba że wypiło się litry wódki, gdzie efekt i tak był tymczasowy. Ta kobieta z pewnością coś znaczyła, zdaje się, że znacznie więcej, niż przypuszczałem.
— Wywodziła się z potężnego rodu łowców. Prawie wszystkie kobiety Rain rodziły się jako Kitsune lub Denryoku i były pozbawiane głowy, gdy tylko moce się uaktywniały. Udawała, że jest tylko człowiekiem, ale gdy zaszła w ciążę, jej moce wymknęły się spod kontroli. Udało jej się uciec z dzieckiem na kilka lat, ale ją zamordowali, a po dziecku ślad zaginął. Przyjaźniłem się z nią przez wiele lat. — Głos ma obojętny, ale znam go na tyle, by wiedzieć, że jest przejęty, a gdy tylko stąd wyjdę, zamknie się i wypije tyle piw, ile tylko zdoła. Kochał tę kobietę, nawet jeśli tylko się przyjaźnili.
Jeśli Amanda faktycznie jest córką Sophie, to znaczy, że odziedziczyła jej moce? Jest Kitsune lub Denryoku? To by oznaczało, że jest potężna. Dlatego Xavier chce, by ją chronić? Czy dlatego, że łowcy mogą wpaść na jej trop i jej zagrozić?
— Pilnuj jej i zostaw mnie teraz w spokoju. — Wstaje i podchodzi do szafy, z której wyjmuje piwo. Mówiłem, że tak będzie.
— Tak, szefie — mówię ironicznie. Wychodzę, zanim rzuci we mnie butelką. Robił to nie raz, gdy go wkurzyłem.
Próbowałem trzymać się od tej dziewczyny z daleka. Najwidoczniej, kurwa, nie mam szczęścia i mam robić za jej opiekunkę. Świetnie. Naprawdę świetnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro