Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10: Lis czy wilk?

Xavier odwiózł mnie do domu o godzinie dziesiątej, od razu po tym jak się obudziłam. Przez całą drogę wypytywał mnie o samopoczucie i odpowiadając, że czuję się dobrze, wcale nie kłamałam. Wcześniej byłam smutna i wściekła, teraz czuję motywację, za wszelką cenę chcę zemścić się na łowcach za to, co zrobili mamie. Brutalnie mi ją odebrali, a ja pokażę im na co mnie stać. Cóż, jeszcze sama nie wiem, co potrafię, ale dzisiaj się to zmieni — Xavier obiecał mi trening za kilka godzin, jak tylko dojdę do siebie.

Dean jeszcze śpi, gdy wchodzę do pokoju. Mogę się założyć, że nawet nie zauważył mojego zniknięcia — dla mnie to lepiej, nie muszę się tłumaczyć. Nawet nie wiem, co mogłabym mu powiedzieć. Nie uwierzyłby w żadne moje brednie.

Wyciągam z szafy ubrania i idę wziąć prysznic. Nim wchodzę pod nurt gorącej wody, przyglądam się w lustrze. Siniaki zniknęły wszystkie co do jednego, ale wspomnienie bólu pozostało. Nadal nie rozumiem, jak to możliwe — to co przydarza mi się we śnie, nie ma prawa zdarzyć się w rzeczywistości, prawda? Jakim cudem rany postrzałowe mnie krzywdzą? Czy to wiąże się z tym, kim jestem? Kitsune posiadają moc przedzierania się przez sen?

Gorąca woda zmywa ze mnie wszystkie pozostałości wczorajszej nocy. Przez chwilę pozwalam, by w głowie zapanowała pustka. Rozkoszuję się prysznicem, udając, że jestem normalna. Dwadzieścia minut później wychodzę z łazienki z ręcznikiem na głowie i czystych dresach, a rzeczywistość wraca. Mimowolnie spoglądam na Deana, a kiedy widzę, że nadal śpi jak zabity, siadam na skraju łóżka i mu się przyglądam. Żałuję, że nie mogę powiedzieć mu prawdy. Oszalałby, gdyby dowiedział się, że jego najlepsza przyjaciółka ma super—moce. Pewnie sam by takie chciał. Jest tym typem człowieka, że gdyby spotkał wampira, błagałby o przemianę.

— Jesteś przerażająca — mamrocze, leniwie otwierając powieki. — Która godzina? — pyta, przecierając zaspane oczy.

— Prawie jedenasta — odpowiadam, zerknąwszy na zegarek.

Dean jęczy przeciągle i siada, rozglądając się po pokoju nieobecnym wzrokiem. Od zawsze był z niego śpioch, w dni wolne potrafił spać do czternastej. A że niemal zawsze spaliśmy razem, ja też tyle wylegiwałam się w łóżku.

— O dwunastej spotykam się z Megan — mówi, odrzucając kołdrę. Powoli podchodzi do szafy, a oczy ma tak opuchnięte, że wygląda jakby wciąż spał.

Przekrzywiam głowę i marszczę brwi. Z Megan? Naprawdę ma zamiar pieprzyć się z moją przyjaciółką? Przecież jak go znienawidzi, to przestanie się odzywać również do mnie! Przerobiłam to już wiele razy z koleżankami z Heaven. Dean złamał im serce, przez co całkowicie mnie olały. Nie chcę, by i tym razem się to powtórzyło, bo naprawdę lubię Megan. Jest świetna.

— Idziemy na kawę, nawet jej nie dotknę — broni się, idąc do łazienki.

Ciężko mi w to uwierzyć, ale nie mogę się spierać, bo jest mi na rękę, że Dean wychodzi. Będę mogła w spokoju iść do Xaviera potrenować to i owo. Nie mogę się doczekać, choć trochę się stresuję. Co jeśli wcale nie mam super—mocy, a jedynie co potrafię to śnić o mamie i się uleczać? Wtedy byłby niezły obciach.

— Pożyczysz samochód? — pyta, wycierając włosy moim ręcznikiem. Norma, kradnie ode mnie wszystko, już do tego przywykłam. — Dzięki. — Uśmiecha się szeroko, kiedy sięgam do szafki po kluczyki i mu je rzucam. — Na razie! — krzyczy w biegu, a ja z westchnięciem wstaję z łóżka. Związuję włosy w koka, żeby było mi wygodnie na treningu.

Chodzę w tę i z powrotem, zerkając co chwilę na zegarek. Jestem niecierpliwa, więc gdy słyszę trąbienie, od razu podchodzę do okna. Widząc samochód Theo, zbiegam na dół. Na dworze jest dość chłodno, ale nie biorę ze sobą kurtki, tylko by mi przeszkadzała. Podejrzewam, że i tak nieźle się dziś spocę.

— Cześć — wita się z zaczepnym uśmieszkiem. — Gotowa na wyścig? — pyta, na co marszczę w niezrozumieniu brwi.

— Wyścig?

— Obstawiam, że wilki są szybsze od lisów.

Prycham na jego stwierdzenie. Nikt nie jest szybszy ode mnie. Tego jednego jestem pewna. Theo puszcza mi oczko i pędem rzuca się w kierunku lasu. Nie obijając się, gnam za nim. Biegnę najszybciej jak potrafię, czuję jak ziemia rozstępuje się pod moimi stopami, a niskie gałązki smagają moje uda. Otoczenie się rozmazuje, a jednak widzę wszystko wyraźniej. Dostrzegam drzewa, które mijam, gałęzie, nad którymi przeskakuję, czy doły, które omijam. Wiem, że prędkość z jaką biegnę, jest niemal niemożliwa. Uczucie, które podczas tego mi towarzyszy, jest nieziemskie. Wolność jaką czuję jest... jest niesamowita. Nie wiem, gdzie jest Theo, nie widzę go przed sobą, więc podejrzewam, że zostawiłam go w tyle, albo wyprzedził mnie aż tak bardzo. Gdy zatrzymuję się przed domem Xaviera z przyśpieszonym oddechem i rozglądam się wokół, zdaję sobie sprawę, że wygrałam. Uśmiecham się szeroko, odwracając w stronę drzew, z których wybiega Theo.

— Wygrałam — mówię dumnie, na co on uśmiecha się niemal niezauważalnie. Sięga po dwie butelki wody, a jedną rzuca w moją stronę. — Dzięki.

— Stary, przegrałeś z dziewczyną — naśmiewa się Enzo, który właśnie do nas podszedł, a mnie jeszcze bardziej chce się śmiać, szczególnie, że Theo posyła przyjacielowi zabójcze spojrzenie.

Uśmiech znika mi z twarzy, a włoski na ciele stają dęba, kiedy w głowie słyszę buczenie. Z jakiegoś powodu doskonale wiem, że jest to dźwięk elektryczności. Odwracam się więc, a wzrokiem natrafiam na Xaviera stojącego nad porozrzucanymi kablami. Iskry sypią się na wszystkie strony, a mnie ten widok przywołuje. Czuję się jak w hipnozie, gdy nogi same niosą mnie ich stronę. Buczący dźwięk staje się coraz głośniejszy, czuję go w kościach, które niemal od niego drżą. Gdy wpatruję się w skaczące ogniki, czuję moc, którą pragnę posiąść.

— Sophie była Grzmotną Kitsunę, zgaduję, że jesteś jak ona. Przewodzisz energię, powinnaś sobie z tym poradzić. — Z zadumy wyrywa mnie głos Xaviera, który cofa się o kilka kroków, zostawiając mnie samą nad grubymi kablami.

— A jeśli nie? — pytam z obawą, nie mogąc długo skupić się na Xavierze. Ten dźwięk mnie przywołuje, jakby krzyczał, abym nim zawładnęła.

— To upieczemy kiełbaski nad twoim ciałem — odpowiada radośnie Enzo. — Do dzieła.

Spoglądam na przewody. Mam wrażenie, że małe błyskawice mnie przyciągają. Kucam i wyciągam do nich rękę, a wtedy kilka iskierek tańczy mi na palcach. Zafascynowana obserwuję, jak złocisto—niebieskie iskry przeskakują między palcami, przyjemnie łaskocząc skórę. Przysuwam obie dłonie jeszcze bliżej, a wtedy więcej ogników wskakuje mi na przedramiona, pnąc się wyżej. Czuję jak prawie że wibrują mi kości. Gdy zaciskam palce na kablach, cała elektryczność wypełnia moje ciało. Zamiast krwi w żyłach płynie prąd. Wyciągam ręce przed siebie i ze śmiechem patrzę, jak niebiesko—złote błyskawice wirują wokół mnie. Och, rany, nie mogę wyrazić słowami uczucia, jakie mną zawładnęło. Ta moc, siła, poczucie kontroli to coś niewyobrażalnego. Nawet w najmniejszym stopniu nie spodziewałam się, że to będzie takie przeżycie.

Wzrokiem badam otoczenie, szukając czegoś, na czym mogłabym wyładować energię. Przerośnięte drzewo naprzeciwko mnie błaga, by je zniszczyć. Unoszę ręce wyżej, a przy tym jednym spokojnym ruchem przekierowuję całą swoją moc przed siebie. Elektryczne nicie z prędkością światła przebijają się przez powietrze, aż w końcu trafiają w pień. Spopielone drzewo nawet się nie pali, wielka dymiąca dziura widnieje na samym środku.

Niemal śmieję się przytłoczona przez te wszystkie emocje. Spoglądam na swoje ręce, jakby nie należały do mnie. Cała moc, którą czułam przed minutą nagle uleciała, pozostawiając po sobie odległe mrowienie. To, co zrobiłam, było cudowne. To znacznie więcej, niż się spodziewałam.

— To było świetne! — Pierwszy odzywa się Enzo. Z szerokim uśmiechem, niezaprzeczalnie zachwycony idzie w moją stronę, gdy nagle zatrzymuje go Xavier ostrzegającymi słowami:

— Wciąż może być naelektryzowana.

Nie jestem. Nie czuję w sobie ani krzty mocy. Nawet jednej malutkiej, zagubionej iskierki. W tej chwili znów jestem zwykłym, nudnym człowiekiem bez mocy. A pomimo że elektryczność mnie opuściła, wciąż czuję jego echo.

Wzdrygam się, kiedy Enzo chwyta moją twarz w obie dłonie. Badawczo przygląda się moim oczom, a stoi przy tym tak blisko, że czuję się niekomfortowo. Nie lubię, gdy ktoś wpatruje się we mnie, chuchając mi w twarz. Gdybym przysunęła się minimalnie do przodu, nasze nosy by się dotknęły. Ohyda.

— Ej, Theo! Patrz jaki bajer... — woła swojego przyjaciela, a ja naprawdę mam nadzieję, że River stanie nieco dalej. Jak to mówią — nadzieja matką głupich. Theo przysuwa się tak blisko jak jego kumpel, a ja mam ochotę obu zdzielić po twarzy. — Wyglądają jakby płonęły żywym ogniem... I ta fioletowa obwódka. — Jeden z nich chwyta moją twarz w palce i odchyla głowę minimalnie do góry. Nie wiem który, bo wzrok wbity mam w punkt za nimi. Naprawdę nie znoszę, gdy niemal obcy faceci mnie obmacują.

— Nie jestem obiektem w ZOO — dąsam się, cofając o kilka kroków. Mam dość ich bliskości. — Jak to zmienić? — pytam Xaviera, który nagle staje przede mną. Czuję zmianę, widzę ją. Kolory są żywsze, mocniejsze, mam wrażenie, jakbym oglądała film w najwyższej jakości. Dostrzegam każdy najmniejszy szczegół nawet na odległość wielu metrów, a nawet i dalej. To fascynujące.

— Zamknij oczy i skup się — wydaje polecenie, a ja przymykam powieki. — Myśl o tym. — Skupiam się na nijakim kolorze moich oczu. Widzę je jak w obiciu, znów chcę, by takie były. — A teraz je otwórz. — Gdy to robię, pierwsze co widzę, to Enzo z niezadowolonym wyrazem twarzy.

— Świetnie, znów mają ten gówniany kolor — komentuje, na co Theo wybucha gromkim śmiechem. Och, naprawdę mam ochotę zdzielić ich po twarzy. Działają mi na nerwy. Zamiast tego ignoruję ich obu.

— Czyli na tym polega moja moc? Pobieram energię i ją wykorzystuję? — pytam Xaviera, który w zamyśleniu potakuje. Wygląda na dumnego oraz zaniepokojonego równocześnie, co mnie martwi.

— Jestem pewien, że potrafisz znacznie więcej. Każdy lis ma inne umiejętności. — Przytakuję, spoglądając na wypaloną dziurę w drzewie. Nie wiem, co jeszcze potrafię, ale mam nadzieję, że poznam każdy zakamarek swoich umiejętności. To, co zrobiłam dzisiaj, było niesamowite, nadal myślę o tym obezwładniającym uczuciu. Chciałabym zaznać tego raz jeszcze. — Poćwiczymy jeszcze i opowiem ci o Kitsune...

Na tym minęły mi najbliższe cztery godziny — Xavier pokazywał mi różne waleczne sztuczki oraz jak trzymać miecz czy w jaki sposób się bronić. Porzucałam nawet trochę błyskawicami. A teraz leżę na trawie wpatrując się w zachodzące słońce z sercem walącym jak oszalałe i adrenaliną wypełniającą moje żyły. Byłam nieco zmęczona, ale wciąż miałam siłę do treningów. Musiałam być więcej niż dobra, aby pokonać łowców.

— Koniec na dziś, widzimy się jutro po szkole — mówi Xavier, a ja niechętnie podnoszę się z ziemi. Gdybym mogła, przesiedziałabym tu jeszcze kilka godzin. — Weź to. — Podaje mi coś, co wygląda jak paralizator. Gdy naciskam przycisk, okazuje się, że to coś faktycznie nim jest.

— Dzięki, może kiedyś się przyda. — Uśmiecham się na pożegnanie i idę w stronę wydeptanej ścieżki.

Jestem zamyślona, gdy odchylam kolejne gałęzie, więc dopiero po jakimś czasie słyszę za sobą kroki. Zatrzymuję się sparaliżowana, gdy dźwięk robi się głośniejszy. Włączam paralizator i tak, jak ćwiczyłam, przekierowałam elektryczne nicie na palce. Gdy zza drzewa wyłania się postać, strzelam bez zastanowienia, przy czym serce wali mi jak szalone. Co jeśli to tylko bezbronne zwierzę? Albo łowca, który próbował pozbawić mnie głowy?

— Co ty robisz, do cholery?! — Sama nie wiem czy czuję ulgę, czy wyrzuty sumienia słysząc rozdrażniony głos Theo, ale od razu pomagam mu wstać.

— Nic ci nie jest? — pytam, sprawdzając czy nie spiekłam go zbyt mocno. Przy okazji otrzepuję jego koszulkę z ziemi. — Czemu mnie śledzisz?

— Nie śledzę — prycha i unosi przy tym jedną brew, jakby chciał mi dać do zrozumienia, jak absurdalny był mój zarzut. — Muszę odebrać od ciebie samochód — wyjaśnia oczywistym tonem, co niesamowicie mnie drażni. — Włóż to, jest zimno.

Wciska mi w dłonie ciemnoszarą bluzę, a mnie uderza jej słodki zapach. Dean kiedyś miał takie same perfumy, pamiętam, że byłam w nich totalnie zakochana. Patrzy na mnie z wyczekiwaniem, jakby liczył na jakieś podziękowanie, ale ja zarzucam ją na siebie bez słowa. Jestem zdziwiona, głównie dlatego, że Theo River nie jest dżentelmenem. Dziwi mnie, że w ogóle o mnie pomyślał. Gdy go wymijam, widzę na jego ustach nikły półuśmieszek. Resztę drogi pokonujemy w ciszy, Theo odzywa się dopiero, gdy otwieram drzwi do domu:

— A bluza?

— Podoba mi się, dzięki — odpowiadam tylko po to, aby się z nim trochę podroczyć. Widzę, jak zaciska zęby i mruży oczy, co z jakiegoś powodu wydaje mi się cholernie atrakcyjne.

Z uśmiechem wślizguję się do środka. Widząc, że nie ma ani rodziców, ani Sama, biegnę do pokoju, który okazuje się pusty. Wygląda na to, że Dean nadal jest z Megan, a mnie ciekawi, co do cholery, tyle razem robią. Z westchnięciem odkładam paralizator do szafki, a z garderoby wyciągam bieliznę do spania. Marzę jedynie o prysznicu i owinięciu się w kołdrę, więc od razu idę do łazienki. Po dziesięciu minutach wychodzę w bieliźnie z bluzą Theo zarzuconą na ramiona.

— Kurwa! — wrzeszczę i chwytam się za serce, zobaczywszy, że ktoś siedzi na moim łóżku. W pierwszej chwili myślę, że to Dean, ale doskonale znam ten profil — cholerny River.

Powoli przejeżdża wzrokiem po moim ciele. Przekrzywia głowę z leniwym uśmiechem, gdy widzi, że mam na sobie tylko majtki, stanik i jego bluzę. Gdybym wiedziała, że za mną wejdzie, oddałabym mu ją już na starcie. A teraz mam w swoim pokoju denerwującego wilkołaka. Sama nie wiem, może właśnie na to liczyłam?

— Nie oddaję swoich bluz byle komu — informuje, bezczelnie wpatrując się w moje piersi.

— Nie jestem byle kim — odpowiadam pewnie. Zaczepne rozmówki z nim od początku drażnią mnie, ale czasem, tak jak teraz, poprawiają nastrój.

— Będziesz musiała to udowodnić. — Wstaje i otwiera drzwi balkonowe. A więc tak tu wlazł. 

Przewracam oczami, podchodząc, by zamknąć drzwi. Jestem tak zmęczona, że nie mam siły myśleć o tym, co przed chwilą się stało. Jest dość wcześnie, bo dopiero chwila po osiemnastej, a mnie już dopada senność. Nie walczę z nią, padam na łóżko i od razu odpływam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro