Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1: Nie jesteśmy aniołkami

Robię równą kreskę na powiece smagniętej złotym cieniem i z uznaniem stwierdzam, że wyglądam ładnie. Za ładnie jak na cotygodniową rodzinną kolację, ale może rodzice nie przyczepią się do mojego wyglądu. Dlaczego by mieli? Dlatego, że czepiają się o wszystko, są dość surowi i zabraniają mi jakichkolwiek wyjść. Stąd nagminne wymykanie się z domu.

Wzdycham do lustra i zastanawiam się, czy Dean jest już gotowy. Mieszka na przeciwko i jest moim najlepszym przyjacielem, jedynym prawdę mówiąc. Nasze rodziny trzymają się ze sobą od dwunastu lat, tak jak nasza dwójka. Jesteśmy nierozłączni, a wie o tym każdy w tym zapyziałym, nudnym miasteczku.

Siedząc na szarym puchatym dywaniku, myślę o tym, jak bardzo się dzisiaj upijemy. Uśmiecham się mimowolnie na tę wizję. Dean kończy dziś osiemnaście lat, więc obraliśmy sobie jeden cel — wypić po osiemnaście szotów. Oczywiście nie na raz, nie chcemy się jeszcze zapić na śmierć. Chcemy się wyśmienicie bawić. Mamy zamiar wymknąć się zaraz po skończeniu kolacji. Żałuję, że nie możemy jej uniknąć. Razem z Deanem nudzi nas sobotnia rutyna, do której jesteśmy zmuszani. Słuchanie rozmów naszych rodziców jest najokrutniejszą karą.

Wstaję z podłogi usłyszawszy dzwonek do drzwi i starając się ukryć uśmiech, schodzę na dół, gdzie państwo Woodsoft już witają się z moimi rodzicami. Z Deanem posyłamy sobie wymowne spojrzenia i z zadowolonymi minami siadamy przy stole, nie mogąc doczekać się, aż stół zamieni się w bar.

— Nie mogę się doczekać, aż ta głupia kolacja się skończy — szepcze mi Dean na ucho, a ja przytakuję, niechętnie zerkając na nasze rodziny.

Ani ja, ani Dean nie mamy z rodzicami najlepszych kontaktów. U moich przypływ miłości pojawia się raz na kilka długich miesięcy, a u niego cóż... wcale. Woodsoftowie pod tym względem są znacznie gorsi i oboje zdajemy sobie z tego sprawę. Mój przyjaciel sam zawsze przyznaje, że jego rodzina jest oziębła, z czym pogodził się już lata temu.

Kochamy siebie najmocniej na świecie oraz jeszcze jedną małą osóbkę — Sama, mojego młodszego brata, który obecnie przebywa u znienawidzonej ciotki na wakacjach. Znienawidzonej jedynie przeze mnie, rzecz jasna. Całym sercem nie znoszę tej zołzy i życzę jej wszystkiego, co najgorsze. Niech czerwona wiedźma płonie na stosie.

— Zanim zaczniemy jeść, mamy dla was wiadomość — Sara, moja matka, uroczyście zabiera głos. Ciemnymi jak noc oczami obejmuje nas spojrzeniem, a mnie przechodzą dreszcze. Nie podoba mi się to.

Zerkam na Deana zaalarmowana. Nie pamiętam, by jakakolwiek wiadomość od rodziców była dobra. Zawsze kończyły się trzaskaniem drzwiami i krzykami. Panie Boże, spraw, aby tym razem było inaczej. Ten wieczór miał być boski i lepiej niech taki będzie, bo jak nie, to przysięgam, że skopię komuś tyłek.

Pod stołem ściskam nerwowo dłoń Deana. John, mój ojciec, kończy wieści:

— Wyprowadzamy się do naszego rodzinnego miasteczka, Vestic. Potrzebujemy zmian, dzwonili do nas starzy znajomi i mają dla nas świetną ofertę pracy, będziemy zarabiać dwa razy więcej niż dotychczas. Wyjedziemy w niedzielę.

Chciałabym poprosić, by powtórzył raz jeszcze, bo zdaje się, że się przesłyszałam. Przeprowadzka? Nie, na pewno miał na myśli coś innego. Oniemiała wpatruję się w niego, a pod stołem czuję, jak dłoń Deana zaciska się mocniej na mojej znieruchomiałej. Odtwarzam zdanie w głowie ponownie, a przy stole panuje martwa cisza. Czekają, aż się odezwę, ale tego nie robię. Nie wiem, co mam powiedzieć.

Dwanaście lat przyjaźnię się z Deanem i teraz wszystko ma się skończyć? Nie mogę na to pozwolić. Nie wyjadę bez tego chłopaka, siłą będą musieli zaciągnąć mnie do samolotu. Bo ja, Amanda Forbes, nie zostawię swojej bratniej duszy zupełnie samej. Nie lubię ludzi, nie znajdę drugiego takiego jak on.

— Nie zostanę tutaj bez niej — unosi się Dean, wyjątkowo pierwszy wszczynając kłótnię. Zwykle ja to robię.

Sara wpatruje się we mnie z wyzywającym błyskiem w oku, ale ja jestem spokojna. Matka uwielbia wyprowadzać mnie z równowagi, by potem karać szlabanami. Nie zmieniła taktyki od wielu lat, więc ja nauczyłam grać się w jej gierki. Tak łatwo już się jej nie daję. Wychowała mnie na równie okropnego człowieka, jakim sama jest.

— Dean pojedzie z nami — mówię powoli, hardo patrząc mamie w oczy. Głowę trzymam prosto, twarz mam rozluźnioną, a dłonie splecione na stole. Pod blatem poruszam jedynie kolanem, ocierając nim o nogę przyjaciela, by go uspokoić.

Spodziewała się wybuchu wściekłości aniżeli negocjacji, widzę to po jej minie. Patrzy na mnie w ten swój wywyższający sposób, przekrzywiając lekko głowę, przez co złote włosy muskają jej odkryte ramię. Zawsze wygląda jak łowca przyglądający się swojej ofierze. Kiedyś się jej bałam, teraz jedynie nią gardzę. Nauczyła mnie wiele, ale nigdy jak kochać i szanować drugiego człowieka. Stworzyła młodszą wersję siebie, zapewne nieświadomie. Jednak jeśli tego pragnęła, mogła być z siebie dumna, odwaliła kawał dobrej roboty w zniszczeniu córki.

— Nie zgadzam się — odpiera John, a jego niebieskie oczy nabierają brudnego odcienia.

— Ja nie pytam, czy się zgadzacie — mówię lekkim tonem, jakbym mówiła o pogodzie, a nie prowadziła wojnę z rodzicami. — Bez obrazy, państwo Woodsoft, ale lepiej mu będzie ze mną — zwracam się bezpośrednio w stronę Dayenne i Daniela, którzy ani na moment nie wydają się oburzeni.

Wszyscy na mnie patrzą. Sara szepcze coś w stronę Johna, a ten kiwa głową, nie odrywając ode mnie mrocznego spojrzenia. Dayenne i Daniel zastanawiają się w ciszy, taksując mnie wzrokiem.

Wiem, że powiedziałam prawdę. Dla nich Dean jest jak kula u nogi. Płacą mu, by dał im spokój i pozwolił pracować. Są właścicielami dobrze prosperującej firmy, której oddali się w pełni. Podczas wyboru między rodziną a bogactwem, wybrali to drugie. Jedynym co ich łączyło, było imię zaczynające się na literę "D". Nadane tylko po to, by w przyszłości syn przejął firmę D&D Company.

Na udzie czuję dotyk ciepłych palców Deana. Zaciska je mocno, co dodaje mi pewności siebie. Patrzę w jego zielone oczy i wtedy niezaprzeczalnie zdaję sobie sprawę, że nic nas nie rozdzieli.

— Myślę, że to dobry pomysł.

Zaskoczona podnoszę wzrok z powrotem na matkę. Wyraz jej twarzy uległ zmianie. Jak na początku nie była zadowolona, tak teraz chętnie przytakuje. Chciałabym wiedzieć, co skłoniło ją do zgody oraz co siedzi w jej głowie, jednak dziś muszę odsunąć podejrzenia na dalszy plan.

Dłoń Deana tężeje. Jest zszokowany bardziej niż ja. Nie dziwię mu się. Uważa, że moja matka naprawdę uważa ten pomysł za dobry, podczas gdy ja wiem, że to tylko kolejna gra. Zaplanowała coś sobie w tej chorej głowie, widzę to w jej oczach.

— Jeśli chcesz Deanie, droga wolna. Będziemy przesyłać ci pieniądze, żebyś nie żerował na Johnie i Sarze, wystarczy już, że mają niemałe kłopoty z córką — Dayenne przerywa chwilową ciszę.

Nie wygląda, jakby miała tęsknić za synem, ale mnie to nie dziwi. Myślę, że w środku się cieszy. Pamiętam, jak raz w kłótni powiedziała, że nigdy nie chciała mieć dzieci, a on był wpadką, której nie zdołali się pozbyć. Na przeprosiny kupiła mu wtedy nowy samochód. Nie uleczyło to jednak serca Deana. Rozbił go kilka dni później, żeby ją zdenerwować.

— Możecie odejść od stołu, dorośli muszą porozmawiać. — Sara odprawia nas machnięciem ręki, chcąc pokazać, że ona ma władzę i ostatnie zdanie należy do niej.

Posłusznie, choć zaciskając mocno zęby, wstaję od stołu, a Dean razem ze mną. Dziękujemy za kolację, której nikt nie ruszył i poszliśmy do mojego pokoju. Siadam na łóżku z falą sprzecznych uczuć. Nie dociera do mnie, co się właśnie stało — wyprowadzam się razem z najlepszym przyjacielem do jeszcze większego zadupia. Zaczynam się śmiać i wstaję, by rzucić się Deanowi w ramiona.

Z jakiegoś powodu jestem szczęśliwa. Pewnie dlatego, że życie powoli zaczęło mnie nudzić, a teraz mam szansę na coś nowego. Nowi ludzie, z którymi pewnie nie nawiążę kontaktu, ale których będę mogła obgadywać razem z Deanem i miejsca, w których będziemy mogli się obżerać. Zwykle nastolatkowie nie lubią przeprowadzek, muszą przecież zostawiać za sobą znajomych i szkołę, ale my... delikatnie mówiąc nie mamy nikogo poza sobą. Całe życie razem.

— Będziesz miał czystą kartę w Vestic — śmieję się, przestając go przytulać. Patrzy na mnie z uniesioną brwią, nie wiedząc, o co mi chodzi. — No wiesz, zostawiłeś tutaj już każdą laskę ze złamanym sercem. Tam będziesz miał nowy start.

Dean wybucha gromkim śmiechem. Kiwa głową, bo wie, że mam rację. Prawdziwy z niego łamacz serc. Przeleciał wiele dziewczyn i pewnie myślicie, że tylko mnie nie tknął palcem, bo się przyjaźnimy, ale się mylicie. Przez trzy miesiące byliśmy parą. Zachowywaliśmy się jak zawsze i zmieniło się tylko to, że śpiąc razem w łóżku, tym razem skrzypiało. Zaliczam się więc do jego długiej listy. Na swoją obronę jedynie powiem, że poleciałam na jego mięśnie, bo dwa lata temu niemal zamieszkał na siłowni. Kilka miesięcy później ja zamieszkałam w jego łóżku.

— Coś w tym jest. Może tym razem się zakocham? — mówi prawie że poważnie, a ja parskam śmiechem.

Dean gardził miłością. Równie mocno co ja. My, dzieci wychowane w pustych, zimnych domach, nie mamy pojęcia o miłości. Nie chcieliśmy jej ani nie potrzebowaliśmy, tak zostaliśmy nauczeni. Kochaliśmy tylko siebie, nie oczekiwaliśmy od losu drugich połówek.

— Przed tym czy po tym jak ją przelecisz? — naśmiewam się dalej, po turecku siadając na miękkim materacu. Przez myśl przemyka mi pytanie, jakie łóżko będę miała w Vestic.

— Zdecydowanie po. — Rozmarzony uśmiech zdobi jego usta, tworząc urocze zmarszczki. — Mam pomysł — ożywia się nagle, a mnie już ten pomysł się nie podoba. Cokolwiek pojawiło się w jego głowie, było nieprzyzwoite i okrutnie głupie.

Patrzę na niego w wyczekiwaniu, próbując unieść do góry jedną brew jak on, co nigdy mi nie wychodzi. Uśmiecha się szerzej, a ja zaczynam kręcić głową, mimo że jeszcze nic nie powiedział.

— Załóżmy się. Kto pierwszy będzie w związku i wytrzyma w nim co najmniej dwa miesiące bez narzekań i zdrad, wygrywa. Mamy na to miesiąc — jest dumny z siebie wypowiadając okropny pomysł na głos, a mnie chce się śmiać. Co za głupota.

— Bez sensu.

— Boisz się, że przegrasz — prowokuje mnie, co prawie mnie rusza. Prawie, bo nie lubię, gdy ktoś z góry sugeruje mi przegraną. A ja zawsze wygrywam. — Przegrany farbuje się na rudo i robi wybrany przez drugą osobę tatuaż.

Przekrzywiam głowę, zainteresowana. Nie zakładaliśmy się o takie rzeczy, to coś nowego. Może być ciekawie, bo po pierwsze: oboje nie znosimy rudego, a po drugie: nie chcemy się nigdy tatuować. Znając Deana wymyśliłby mi najgorszy projekt na świecie, więc muszę wygrać. Po prostu muszę.

— Dobra, ale mamy na to dwa miesiące — poprawiam go, bo znalezienie chłopaka w miesiąc było dla mnie zbyt wielkim wyzwaniem.

Nie fair zakładać się o ludzi, by potem załamać im serca, ale nikt nigdy nie powiedział, że jesteśmy fair.

Pogrążamy się w milczeniu, oboje tonąc we własnych myślach. Sama nie wiem dlaczego, ale moje wędrują w stronę biologicznych rodziców. Nie pamiętam ich, miałam pięć lat, gdy zginęli w wypadku samochodowym. Wtedy trafiłam pod opiekę Forbesów i choć kiedyś udało mi się ich pokochać, teraz sama nie wiem, co czuję. Jestem wdzięczna, że dali mi dach nad głową i wszystko, czego potrzebowałam, jednak nie zostałam obdarowana najważniejszym: miłością. Ani z Sarą, ani z Johnem nie czułam tej rodzinnej więzi, jaka powinna istnieć między rodzicami a dzieckiem. Zdaje się, że nigdy tego nie doświadczę. Żal ściska mnie za każdym razem, gdy próbuję przypomnieć sobie mamę i tatę, ponieważ nie potrafię tego zrobić.

Wzdycham i spoglądam na Deana równie zamyślonego co ja. Siedzi na fotelu, wgapiając się w sufit. Robię to samo i znów pozwalam pochłonąć się wspomnieniom.

Wyrywa nas nawoływanie Dayenne. Kolacja się skończyła, a Dean musi wracać z nimi do mieszkania. Wstaje i żegna się ze mną buziakiem w policzek, mówiąc "do zobaczenia". Umówiliśmy się, że o dwudziestej spotkamy się pod naszym drzewem. To będzie nasza ostatnia impreza w Heaven.

Zabawne, bo żadne z nas nie jest aniołkiem. 

_______

Cześć! Postanowiłam powolutku poprawkę. W przerwach między "Romeo z sąsiedztwa" będę zajmować się "Watahą". Rozdziały wtedy były bardzo krótkie, ten też nie jest zbyt długi, jednak postaram się, by były dłuższe. Dodam wiele nowych wątków. Troszkę może się zmienić fabuła, jednak nie są to znaczące zmiany. 

Miłego czytania. c;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro