Rozdział 3: Kłopoty
Nie spaliśmy do czwartej nad ranem. Gdy po drzemce wstaliśmy około dwudziestej drugiej, włączyliśmy nowy sezon Stranger Things i oglądaliśmy, dopóki nie zasnęliśmy ponownie. Teraz, z głową pulsującą tępym bólem, zdaję sobie sprawę, że to nie był nasz najlepszy pomysł.
Makijażem staram się zakryć niewyspanie, ale mimo tego wciąż wyglądam kiepsko. Kończę robić drugą kreskę, której nierówność ani trochę mnie nie dziwi i podchodzę do walizki. Ubieram pierwsze lepsze ciuchy z góry, bo nie chce mi się grzebać, a kiedy jestem gotowa, schodzę do kuchni, gdzie Dean nalewa nam kawę do kubków.
— Podoba mi się ten dom — informuje, z uznaniem kiwając głową. Opiera się o kremowy blat i rozgląda po meblach z jasnego drewna.
Wzruszam tylko ramionami i sięgam po gorący napój. Humor mam kiepski, a potrzebuję choć trochę energii pierwszego dnia w nowej szkole. Choć kawa lekko parzy mnie w podniebienie, duszkiem wypijam połowę, na koniec wzdychając z ulgą.
W GPS wpisuję adres liceum, a gdy widzę, że to pół godziny drogi pieszo, marszczę nos niezadowolona. Nie mamy jeszcze samochodu, rodzice nie pozwolili mi prowadzić swój aż tutaj, więc mają sprowadzić go jeszcze w tym tygodniu. Nie podoba mi się to, bo przez tych kilka dni musimy iść na nogach. Jednak wolę to, niż proszenie Sary czy Johna o podwózkę. Uznaliby wtedy, że mają u mnie dług, który wykorzystają w jak najbardziej niekorzystny dla mnie sposób.
Wzrokiem odnajduję zegarek wiszący na ścianie i w głowie obliczam, o której powinniśmy wyjść, aby zdążyć na czas. Choć jestem kiepska z matematyki, wyliczam, że powinniśmy być w drodze już od dziesięciu minut. Szlag.
— Weź samochód, Amando.
Wzdrygam się, gdy nad uchem słyszę nagle głos matki. Spoglądam na nią, wnikliwie badając jej osobę. Patrzę w oczy, próbując doszukać się w nich podstępu. Obserwuję dokładnie mimikę twarzy, spodziewając się, że zobaczę tam złośliwość. Żadnej z tych rzeczy jednak nie dostrzegam.
Mówi szczerze, chce abym wzięła do szkoły ich samochód. Przez głowę przewija mi się pytanie: "Jaki ma w tym interes?" i chcę odmówić, aby potem nie wykorzystała tego przeciwko mnie, jednak wiem, że gdy spóźnimy się pierwszego dnia, usłyszymy od niej reprymendę. Dlatego ze słowem podziękowania zabieram od niej kluczyki. Usta wykrzywiam w wyćwiczonym uśmiechu, żeby nie nazwała mnie niewdzięczną.
Kiwam głową w stronę Deana, dopijamy kawę i wychodzimy jak najszybciej, żeby swoją obecnością nie zniszczyć Sarze humoru. Jeszcze by zmieniła zdanie co do auta i co wtedy?
Wsiadam na miejsce kierowcy, bo w naszym duecie, to ja jestem lepszym kierowcą. Torebkę rzucam na tył, a Dean to samo robi z plecakiem. Odpalam GPS i wkładam telefon do uchwytu.
— Nawet nie wiem, jakie zajęcia mamy mieć — narzekam pod nosem, wyjeżdżając na pustą drogę.
Rodzice zajęli się wszystkim, również naszymi planami zajęć, co mnie aż nazbyt martwiło. Mogę się założyć, że wcisnęli mi przedmioty, z których nie dawałam sobie rady. I że odseparowali mnie tym od Deana. Z czystej złośliwości, która była ich naturą.
Pod szkołę zajeżdżamy piętnaście minut wcześniej, ale może to i lepiej — pewnie i tak zgubimy się, szukając sekretariatu, a potem odpowiedniej klasy. Gdy gaszę silnik, siedzimy jeszcze w środku. Patrzymy najpierw na siebie, a potem obserwujemy budynek oraz uczniów chodzących po parkingu i dziedzińcu. Szkoła wizualnie prezentuje się znacznie lepiej, niż nasza poprzednia.
— Niektóre są nawet ładne — komentuje Dean po chwili milczenia, a ja uśmiecham się pod nosem.
Oczywiście, że zaczął od obserwowania lasek.
Ja daruję sobie oceniania chłopaków i wysiadam z samochodu, wcześniej sięgając po torebkę z tylnego siedzenia. Czuję lekki stres, gdy kilka par oczu skupia na nas uwagę, ale staram się tego nie pokazywać. Idę blisko Deana, ocierając się o jego ramię, co dodaje mi nieco otuchy. Przecież nie jestem tutaj sama. Mam przy sobie najlepszego przyjaciela. Co może pójść nie tak?
Przekroczywszy próg dwuskrzydłowych drzwi, fala hałasu przytłacza mnie w nanosekundę. Tłum rozgadanych nastolatków przechodzi z jednej strony na drugą. Nikt nie zwraca na nas uwagi, no, może pojedyncze osoby, które dostrzegły obce twarze.
Wzdycham i poprawiwszy torebkę na ramieniu, trzymam się Deana, który idzie przed siebie, z całą pewnością nie wiedząc gdzie. Sami na pewno nie odnajdziemy się w tym chaosie. Jak na małe miasteczko, liceum wydaje się ogromne. Wzrokiem błądzę po uczniach, poszukując w nich jakiejś przyjemniejszej twarzy, a gdy dostrzegam rudowłosą dziewczynę, opierającą się o szafki, ciągnę przyjaciela w jej stronę. Uśmiecham się, gdy nas zauważa.
— Cześć, jestem Amanda, to mój przyjaciel Dean — przedstawiam nas najpierw, bo tego wymaga kultura, a następnie przechodzę do rzeczy. — Jesteśmy nowi. Pokazałabyś nam sekretariat?
Dziewczyna przekrzywia głowę, mrużąc oczy w zastanowieniu a rudawe fale opadają jej na ramię. Przez chwilę myślę, że może się pomyliłam i wcale nie jest miła, na jaką wygląda, ale odzywa się w tej samej chwili, w której to przypuszczenie pojawia się w mojej głowie:
— Dyrektor coś mi ostatnio wspominał. Chodźcie za mną — mówi z lekkim uśmiechem, spoglądając na Deana oceniającym wzrokiem. Zmierzyła go z apetytem. — Jestem Megan Martin. Przewodnicząca.
Jest też z pewnością pewna siebie, a dominująca natura przejawia się na każdym kroku. Idzie przed nami z gracją, mocno stukając obcasami wyglądającymi na te z droższych marek. Bije też od niej pozytywna energia. Jednak pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była jej uroda. Mogę się założyć, że Megan to jedna z piękniejszych dziewczyn w tej szkole. Jednymi słowy robiła wrażenie.
Dean nie może oderwać od niej oczu. Jak zahipnotyzowany idzie za nią, dyskretnie przesuwając wzrokiem po zgrabnej figurze. Chcę go upomnieć, że zachowuje się jak zwierz, ale po pierwsze: Dean właśnie taki jest, a po drugie: on nigdy mnie nie słucha.
Wchodzimy za nią do pomieszczenia, jak się okazuje chwilę później, do sekretariatu. Pewnie wiedziałabym to wcześniej, ale Dean swoją głową zasłonił mi cały świat.
— Dzień dobry, Christie. Nowi uczniowie już są — wita się ze starszą kobietą luźnym tonem, jakby przegadały ze sobą już wiele czasu.
Kobieta zerka na nas, odciągając wzrok od jakichś dokumentów. Siwe kosmyki umykają jej z niechlujnego kucyka. Choć lat z pewnością ma sporo, wygląda na dość atrakcyjną i zadbaną. Jej twarz zdobi teraz przyjazny uśmiech, a mnie na myśl przychodzi sekretarka z Heaven. Mogłaby brać z niej przykład. Tamta była suką.
— Och, dzień dobry, dzień dobry. — Uśmiech jej się poszerza, a ja wykrzywiam usta w niezręcznym grymasie. — To z twoją mamą rozmawiałam, Amando? — Przytakuję, wciąż milcząc. — Prosiła, żebym nie rozdzielała cię za bardzo z Deanem. Wybrała też zajęcia dodatkowe bazując na planie z poprzedniej szkoły. Proszę, to dla was. — Wstaje i podaje nam kartki.
Chwilowy szok ogarnia moje ciało i dopiero po chwili biorę papier w dłonie. Spoglądam na Deana z uniesioną brwią, nie mogąc pozbyć się zdziwienia. Matka naprawdę to zrobiła? Sądziłam, że spróbuje zrobić nam na złość, a ona.... zachowała się przyzwoicie pierwszy raz od dawna.
Rzucam okiem na plan Deana, później na swój i z zadowoleniem stwierdzam, że jest niemal identyczny.
— Dziękuję — mówię ze szczerym uśmiechem.
Przez głowę przechodzi mi myśl, że może faktycznie nie będzie tutaj aż tak źle. Znów będziemy siedzieć razem w ławce, wygłupiać się i zmywać ze wspólnych zajęć jak dawniej. Zmienią się tylko ludzie i miejsce, nic poza tym. Bosko.
— Pewnie jesteście zmęczeni, dopiero co się wprowadziliście. Do końca tego tygodnia nauczyciele nie będą was męczyć, ale w następnym wam nie odpuszczą. — Sekretarka, której nazwisko mi umknęło, ma przyjemny głos. — Oceny z poprzedniego semestru macie przeniesione z poprzedniego liceum. Teraz macie dwa tygodnie zaległości, ale wierzę, że sobie poradzicie.
Kiwamy z Deanem w tym samym czasie, a mi na usta ciśnie się kpiący uśmiech.
Miejmy nadzieję, że w tej szkole będzie nam się równie łatwo ściągać, jak w Heaven. Stąd wszystkie zdane egzaminy. Nikt się nawet nie połapał, że mieliśmy identyczne odpowiedzi. Choć oboje lubimy wiele przedmiotów i jesteśmy bystrzy, zawsze woleliśmy pójść na łatwiznę.
— Kilka lekcji mam z wami, mogę was oprowadzić. — Wzdrygam się, kiedy tuż przy mnie odzywa się Megan. Pochyla się nad moją kartką tak blisko, że czuję jej truskawkowy oddech na policzku. Zauważam, że żuje tę samą gumę co ja.
— Chętnie — odzywa się Dean, zanim ja jeszcze zdążam otworzyć usta.
Och, Megan bez dwóch zdań wpadła mu w oko. Tym razem wcale mu się nie dziwię, a nawet popieram.
Gdy wychodzimy z powrotem na zatłoczony korytarz i zamykamy za sobą drzwi, Megan wyrywa Deanowi i mnie kartki. Przygląda się im, robiąc przy tym zabawny grymas.
— Teraz mamy razem angielski z Montgomerym. U nas książki dostaniecie w bibliotece, później was tam wyślę. — Częściej spogląda na Deana niż na mnie, ale czego się dziwić? Gdybym nie znała go całe życie, sama bym patrzyła.
Idziemy za nią po schodach, Dean zajmuje ją rozmową, a ja w tym czasie próbuję zapamiętać choć trochę drogę, którą idziemy. Przelotnie zerkam na ludzi, których mijamy, a ci, którymi krzyżuję spojrzenia, uśmiechają się. Uczniowie tu wydają się milsi niż w Heaven. Pewnie dlatego, że Vestic jest mniejsze, więcej osób się zna, więc są dla siebie serdeczniejsi.
Gdy we trójkę pojawiamy się w klasie, kilka par oczu wędruje w naszą stronę. Dla Deana to pochlebstwo, uśmiecha się półgębkiem, podczas gdy ja czuję, jak rumienią mi się policzki. Choć lubię zwracać czasem na siebie uwagę, w klasie pełnej obcych ludzi gapiących się na mnie jak na świeże mięso, czuję się niekomfortowo. W Heaven byłam sobą, ludzie wiedzieli czego się po mnie spodziewać i nic ich nie dziwiło, a tutaj muszę wpasować się od nowa. To może być trudne, ale nie niemożliwe. Stworzę nową wersję siebie. Może trochę bardziej zadziorną?
Siadam na wolnym miejscu, a zaraz obok usadawia się Dean. Ramię opiera na moim krześle, co wygląda jakby mnie przytulał. Uwielbia naruszać moją przestrzeń osobistą. Mrużę na niego oczy, na co on szczerzy zęby w szerokim uśmiechu. Chcę mu powiedzieć, że jesteśmy tu nowi i zaraz wszyscy wezmą nas za parę, ale przypominam sobie, że on zawsze ma to gdzieś. To nigdy nie przeszkadza mu w poderwaniu jakiejś dziewczyny, a czasem nawet woli, żeby inne tak sądziły. Jak to mówi: laski kochają niedostępnych facetów. Nie wiedzą jeszcze, że nie ma bardziej dostępnego niż on.
Wzrokiem wędruję po twarzach, nie kryjąc się z tym, że próbuję je zapamiętać. Spojrzenie zatrzymuję dłużej tylko na jednej osobie — chłopaku siedzącym w ostatniej ławce. Jego oczy przewiercają mnie na wskroś. Powoli błądzę po jego tatuażach ciągnących się przez całe ramię i znikające za rękawem koszulki, a potem znów wychodzące na szyję. Choć z tej odległości nie dostrzegam szczegółów i tak wiem, że są niesamowite. Spoglądam na jego twarz, ostre kości policzkowe, uwydatnione teraz przez wyraźnie zaciśniętą szczękę. Nie umykają mi szerokie, wąskie usta i ciemne, gęste brwi. Krótko ścięte włosy dodają mu charakteru.
Nie odwracam wzroku pierwsza, czekam aż on to zrobi. Ale mam wrażenie, że trwa to wieki, więc wraz z dzwonkiem spoglądam na wchodzącego do sali nauczyciela. Choć przestałam patrzeć na siedzącego rząd obok chłopaka, czuję intensywność jego spojrzenia na moich plecach. Mrowi mi od niego całe ciało.
— Nie wiedziałem, że to twój typ — szepcze mi na ucho Dean, a ja kręcę powoli głową. Oczywiście, że nie uszło to jego uwadze.
— To zdecydowanie nie mój typ — odpowiadam zgodnie z prawdą. Facet jest przystojny, nie będę tego ukrywać, ale nigdy nie leciałam na takich... ponuraków. Po prostu przyciągną moją uwagę, bo się na mnie gapił. I tyle.
Nauczyciel, pan Montgomery, był sympatyczny. Oczywiście nas powitał, bez tego się nie obyło, ale całe szczęście nie kazał opowiadać nam o sobie. Tego bym nie zniosła.
Megan opiekuje się nami przez dwie kolejne godziny, chodzi za nami i pokazuje sale, nawet jeśli zajęć nie mamy razem. A teraz, gdy kończymy trzecią lekcję i wychodzimy z sali, ona stoi na korytarzu z lekkim uśmiechem. Zaczynam się zastanawiać, czy to dlatego, że jest życzliwa, czy dlatego, że podoba jej się Dean. Obstawiam opcję drugą, choć pierwsza też wydaje się prawdziwa.
— Zapoznam was z moimi znajomymi. Pora na lunch. — Nie dyskutujemy, tylko idziemy za nią, rozmawiając o błahostkach. Megan oprócz tego, że jest przyjazna, ma też niezłe poczucie humoru. Ze zdziwieniem stwierdzam, że może uda nam się zakumplować.
Gdy przechodzimy przez dwuskrzydłowe drzwi, uderza w nas gwar rozmów i śmiechów, jak w każdej szkole podczas lunchu. Śmieję się na głupi żart Deana, na który Megan przewraca oczami.
— Podoba mi się tu — szepcze mi Deano na ucho, a ja przytakuję z uśmiechem.
Minęły dopiero trzy godziny, ale czuję, że naprawdę będzie nam tutaj dobrze. Przestałam się obawiać, że się tu nie wpasujemy. Już teraz idzie nam to dobrze. Mając u boku Megan, życie tutaj nie będzie takie złe. Może tym razem znajdziemy sobie innych przyjaciół, kogoś spoza naszej dwójki.
Wybór jedzenia mają znacznie większy niż w Heaven, dlatego nie żałuję sobie porcji. O dziwo, jedzenie wygląda apetycznie, a ja mam straszliwą ochotę na czekoladowy pudding. Dean też go bierze, tylko po to, żeby później oddać go mnie. Zawsze tak robił.
Odwracam się, a taca jedzenia wypada mi z rąk, kiedy ktoś na mnie wpada. W głowie pojawia się wiązanka przekleństw, której nie wypowiadam na głos. Zamiast tego biorę uspokajający oddech i spoglądam na osobę, która na mnie wlazła. To chłopak, którego widziałam na pierwszych zajęciach. Na koszulce ma teraz mój czekoladowy pudding.
— Mój pudding — mówię tonem zabarwionym irytacją. Naprawdę miałam na niego ochotę.
Chłopak spogląda na mnie znad wachlarza gęstych rzęs, a jego spojrzenie tylko przez sekundę robi na mnie wrażenie. Och, jest wściekły. Odczuwam jego złość jeszcze mocniej, zauważając, że nagle gwar nieco ustał. Zdaje się, że wszyscy się gapią, ale nie chcę tego sprawdzać. Jestem zbyt zajęta mierzeniem się z tym ponurakiem na spojrzenia.
— Moje frytki — odwarkuje, wzrokiem mierząc moją bluzkę.
Podążam za jego spojrzeniem i zauważam, że oberwałam ketchupem, a jego jedzenie leży pod moimi stopami.
— Niewielka strata w porównaniu z budyniem — odpowiadam, a jego oczy ponownie odnajdują moje.
Kłótnie nie są moją specjalnością, ale chcąc nie chcąc, czuję dziwne uczucie satysfakcji, gdy widzę jego gniew. Nawet jeśli to nie była moja wina, a jego. On na mnie wpadł.
— Powinnaś przeprosić. — Jego głos jest niski, prawie powoduje, że drżę.
Uśmiecham się kpiąco na jego słowa. Nie wiem, kim ten koleś jest, ale zdaje się, że uważa się za kogoś ważnego.
Czuję za swoimi plecami Deana, jego unosząca się klatka piersiowa muska moją koszulkę. Wiem, że w razie czego mam wsparcie. Wiem, że to nie pierwszy raz, gdy znajdujemy się w takiej sytuacji. I wiem, że nikt nie będzie mi mówił, co mam robić.
— Wpadłeś na mnie. To znak, że stałeś zdecydowanie za blisko — burczę zamiast przeprosin, których ode mnie wymaga.
We krwi buzuje mi już adrenalina i wiem, że Dean jest podekscytowany. Uwielbia kłótnie, sparingi i stawanie w mojej obronie, kiedy trzeba.
— Gdy mówię, że masz przeprosić, przepraszasz. Gdy każę ci się zamknąć, zamykasz się. Gdy każę ci odejść, odchodzisz. Rozumiesz? — Ton zabarwiony ma widoczną groźbą.
Przekrzywiam lekko głowę i wpatruję się wnikliwie w jego tęczówki. Mogę przysiąc, że przez sekundę błysnęły błękitną barwą. A są orzechowe.
Na stołówce panuje martwa cisza. Choć wszyscy zajęci są swoimi sprawami, nikt się nie odzywa. Tylko zerkają, co widzę kątem oka. Przez to zaczyna mnie ciekawić, z kim właściwie mam do czynienia.
Nie uchodzi mojej uwadze jego przyśpieszony oddech, zaciśnięte pięści oraz rozluźniająca się i na powrót zaciskająca szczęka. Zdaje się, że naprawdę go rozjuszyłam i nie ma już odwrotu.
— Możesz powtórzyć? Brzmiało całkiem nieźle. — Uśmiecham się wyzywająco, zagryzając przez ułamek sekundy dolną wargę.
Podchodzi bliżej, a ja czuję jego gorący oddech. Przez różnicę wzrostu, lekko muszę unieść wzrok. Nie okazuję strachu, choć muszę przyznać, że bez Deana za moimi plecami, nie odważyłabym się kontynuować pojedynku. Jego spojrzenie jest zbyt dzikie, zbyt zwierzęce, bym poradziła sobie z nim sama.
— Naucz ją dobrych manier, Megan. — Mimo że zwraca się do stojącej za nami dziewczyny, nie odrywa ode mnie oczu. — Do zobaczenia, Amando.
Cofa się do tyłu i odwraca, oddając mi przestrzeń do oddychania. Chwilę jeszcze obserwuję, jak odchodzi, a do niego dołącza wysoki brunet, który rzuca mi rozbawione spojrzenie. Gdy znikają, znów robi się głośniej.
— Mamy nowego wroga, Deano — mówiąc to, patrzę na Deana z uśmiechem i schylam się, by podnieść swoją tacę. Odkładam ją, z tacki przyjaciela zabieram pudding i rozglądam się po stołówce. Zdaje się, że mało kto się przejął, nawet jak na pierwszy rzut oka tak to wyglądało.
Dean wygląda na rozbawionego, ale gdy przenoszę wzrok na Megan, dostrzegam na jej twarzy napięcie.
— Nie chcecie mieć Theo za wroga — odzywa się, przez co zaczynam się zastanawiać, co ten cały Theo tak właściwie znaczy w tej mieścinie. Dlaczego uważa się za Boga? I dlaczego Megan przed nim ostrzega? — Wytrzyj się. — Jej ton zmienił się na milszy, gdy podawała mi serwetki.
Ogarnia mnie przeczucie, że to nie ostatnie spotkanie z tym chłopakiem.
_______
Kolejny rozdział dla was.
Trzymajcie się, buziaki. c;
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro