Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Tajemnice przestają nimi być

Jeszcze niedawno były Walentynki, a już powoli zbliżał się pierwszy dzień wiosny. Dni mijały zbyt szybko, zwłaszcza nad książkami. Większość uczniów starało się mieć wszystko dopięte przed rozpoczęciem ferii wiosennych. Do tego dochodziła coraz ładniejsza pogoda u chęć uwolnienia się z murów Hogwartu. Błonie wyglądały niesamowicie. Zielona trawa powoli pokazywała się i okalała cały krajobraz wraz z odbijającym się blaskiem Słońca w tafli jeziora. Zdecydowanie taka pogoda dawała motywacje do jak najszybszego zakończenia lekcji. Jenkins zwłaszcza pragnęła wszystko uporządkować, aby móc dalej trenować przez meczem, który miał odbyć się za niecałe dwa tygodnie.

— Akurat to my musimy grać pierwszy mecz — prychnęła mulatka kończąc swoją pracę na Zielarstwo. — Może i lepiej najpierw pokonać Krukonów.

— Nie wiesz, czy wygracie — Michael również kończył esej.

— Na pewno wygramy — postawiła ostatnią kropkę i schowała pergamin do torby.

— Dacie radę — Pamela starała się dodać otuchy. — Macie w tym roku świetnych zawodników.

— Przynajmniej Pam w nas wierzy!

— A ja to co? — udała oburzoną Sierra. — Jestem cały sercem za naszych i mam nadzieję, że w finale rozwalicie Gryfonów.

— Przypadkiem nie pogodziłaś się z Harrym? — spytał Swan.

Rudowłosa skinęła głową. Miedzy nią a Wybrańcem zdecydowanie było lepiej. Przyszedł do Pokoju Wspólnego Puchonów z bukietem róż i urządził niesamowitą randkę na Wieży Astronomicznej.

— Kara i tak się należy, a to będzie najbardziej go boleć — cała czwórka zaśmiała się głośno. — W ogóle urządzają jutro jakąś imprezę i zapraszają nas wszystkich, więc mam nadzieje, że się ze mną wybierzecie.

— Imprezy nie odmówimy — o dziwo powiedziała to Wildhood. — Przyda nam się odpoczynek.

— Dobrze mówi! — Helena była zbyt podekscytowana. — Przynajmniej nie będę musiała spędzać kolejnego wieczoru z Brownem.

Tu tez było ciekawie. Nie, nie byli parą, lecz coraz bardziej się tak zachowywali. Jednak ich głośne kłótnie i wyzwiska nadal pozostały niezmienne.

Jeśli chodzi o tajemnice Michaela, niech dalej będą nimi, narazie...

— Jestem głodna — oznajmiła Dawnson.  —Zbieramy się na obiad?

Pozostała trójka przytaknęła i zaczęli pakować swoje torby, aby następnie odnieść je do swoich dormitoriów. Helena zdążyła jeszcze rozczesać włosy, a Sierra poprawić usta. Natomiast Pamela wpięła we włosy spinkę od wujka Grahama.

Grupka Puchonów wesoło podążyła w stronę Wielkiej Sali, przed którą spotkali Golden Trio. Sierra podbiegła do Pottera i dała mu całusa w policzek.

— Witajcie — uśmiechnęła się szeroko Hermiona. — Jak wam mija dzień?

— Bardzo dobrze, a tobie? — odparła Pamela.

Uwielbiała rozmowy z Granger. Rzadko miały okazje na pogaduszki, lecz zawsze umiały odnaleźć wspólny język.

— Co wy na to, abyście zjedli dzisiaj przy naszym stole? — zaproponowała Gryfonka.

— Ja obiecałam Loganowi dzisiaj, więc może innym razem.

Jenkins, uwaga, zarumieniła się.

— My jesteśmy wolni — rzekł Michael.

W taki sposób większa cześć podążyła do stołu Gryffindoru. Tego dnia na obiedzie najbardziej cieszył się Weasley i Swan, gdyż przygotowany został pieczony kurczak.

— Niebo w gębie! — krzyknął pierwszy.

— Po tym powinienem poćwiczyć — Michael nałożył sobie dodatkową porcje ziemniaków.

Dziewczyny cicho chichotały z ich zachowania.

— Jak układa ci się z Nottem? — padło pytanie od Granger.

Potter się skrzywił na nazwisko Ślizgona.

— Dobrze, nawet bardzo — blondyna zarumieniła się i żeby nie bardzo było to widać pochyliła się nad swoim posiłkiem. — Jest bardzo opiekuńczy, jak na Ślizgona i... naprawdę jestem szczęśliwa.

— Cudownie!

Dalej rozmawiali na błahe tematy, gdy niespodziewanie do Harry'ego podeszła Katie Bell. Chłopak wstał do niej, porozmawiali chwile, po czym pośpiesznie powiedział coś do Sierry i wyszedł.

Pamela spojrzała pytająco na Gryfonów.

— Pewnie o treningi chodzi — rzucił Ron.

Wildhood nie zawracała sobie głowy Wybrańcem. Po minięciu kilku minut stwierdziła, iż musi iść do biblioteki. Pożegnała się z przyjaciółmi, a następnie ruszyła do wyjścia. W bibliotece wzięła potrzebne jej książki do kolejnych wypracowań dla McGonagall oraz Snape'a. Chwyciła wszystkie trzy pod pachę i chciała już wrócić do dormitorium, żeby mieć to już za sobą.

Przechodziła obok łazienki, kiedy usłyszała dziwne odgłosy, przez które zaniepokoiła się. Ostrożnie popchnęła drzwi od pomieszczenia. Była przerażona widokiem. Widokiem zakrwawionego Malfoya, który się nie ruszał. Na bok rzuciła książki i sama kleknela przy nim. Oparła jego głowę o kolana, a także sprawdziła puls. Blondyn mruknął coś pod nosem.

— Malfoy...

— Wildhood?

— Zabiorę cię do Skrzyd...

— Nie...nie możesz...

Zaczynała powoli panikować. Chłopak ledwo oddychał. Czy ma ryzykować? Dawno nie korzystała z przekleństwa rodziny. Tylko raz, gdy królik został ranny przez lisa, ale miała wtedy pięć lat. Nie mogła dużej czekać. Chwyciła go za dłoń, zamknęła oczy, musiała mocno się skupić. Zaczęła po cichu nucić melodię, której nauczył ją wujek.

Ślizgon dał radę otworzyć oczy, dzięki czemu widział, co się dzieje z Pamelą. Znał jej klątwę, co do chłopaków i jakie głębsze miała znaczenie. Z jednej strony przekleństwo, a z drugiej dar. Puchonka otworzyła oczy, które przybrały kolor złocisty i intensywnie błyszczały. Ból zaczął ustępować, ogromne rany na całym ciele malały, aż w końcu zniknęły. Oczy dziewczyny znowu były zielone, a on swobodnie mógł oddychać.

Wzięła różdżkę i wypowiedziała zaklęcie, aby posprzątać oraz wyczyścić koszule Malfoya z krwi. Arystokracie udało się usiąść, jednak nadal był słaby, żeby wstać.

— Dziękuję...

— Nie ma za co, ja...

— Wiem o twoim uroku — dziewczynę trochę zatkało. — Nie trudno było się domyślić po tym, jak zaczął zachowywać się Blaise do ciebie.

— Co się stało?

— Nic takiego — Draco odwrócił wzrok od niej. Nie chciał jej niepokoić. Na to jest za wcześnie.

Nie miała zamiaru naciskać, zwłaszcza że była lekko roztrzęsiona. Nie mogła przestać patrzeć na jego przedramię...

— Chyba już trudno będzie ci wmówić jakąś bajeczkę — wiedział, że ona widzi, wiec podciągnął rękaw. — Czarny znak w całej swojej okazałości...

Myślał, że Pamela spanikuje i ucieknie, lecz ona siedziała i patrzyła na znak.

— Mój ojciec zmusił mnie... naszą całą rodzinę do służenia mu — wyznał. — Mogę mówić, że nie miałem wyboru, ale zawsze mogłem zginąć. Jednak Ślizgoni to tchórze i zawsze wybiorą łatwiejsze życie od honorowej śmierci.

— Ja... Nie musisz mi się tłumaczyć — tak uważała. Nie bała się go. Wyznał jej prawdę o sobie. — Może i jesteś jego własnością, ale nadal masz swój własny rozum.

Coś w tym było. Malfoy, od kiedy zaczęli się zadawać z tymi Puchonami, od początku twierdził, że Pamela jest inteligentną i wyrozumiałą kobietą. Perfekcyjna Puchonka.

— Chcesz już iść do lochów czy wolisz...

— Jeszcze chwilę. Parę wdechów i mogę wracać do piekła.

Współczuła mu. O jego życiu zadecydował jego własny ojciec. Malfoy stał się jej przyjacielem, czego nie była pewna, aż do tego momentu. W końcu postanowili wrócić do swoich domów, żeby nikt się o nich nie martwił.

Późniejszym wieczorem Pamela miała się spotkać z Teodorem. Czekała na niego pod kuchnią. Była lekko roztrzęsiona dalej. Nie rozumiała tego, dlaczego nie jest tym przestraszona. Voldemort był coraz bliżej, a jeszcze rok temu tak mało osób wierzyło Potterowi. Ona wiedziała, że zawsze mówił prawdę o Czarnym Panu...

— Witaj, skarbie — Nott cmoknął ją w czoło. — Co się stało?

On wiedział. Po tym jak Draco wszedł zmarnowany do Pokoju Wspólnego, musiał im wyjaśnić.

— Podnieś rękawy.

Powiedziała to cicho, ale bardzo zdecydowanym głosem.

— Jesteś pewna?

Skinęła głową, a Teodor posłusznie wykonał polecenie. Pamela spodziewała się, że on również będzie posiadał znak i się nie myliła.

— Mogę ci to wytłumaczyć, ale z tego co wiem, Draco tak naprawdę opowiedział ci to, co nas wszystkich dotyczy — spojrzał jej prosto w oczy. — Pansy i Daphne nie mają, ale ich rodziny tak samo są z tym związane...

Dziewczyna podeszła bliżej swojego chłopaka, dłonią ujęła jego polik i przesunęła swoje usta do jego.

— Bardziej spodziewałem się, że mnie zostawisz — posłał jej nieśmiały uśmiech.

— Nie mogłabym. Byłabym hipokrytką.

— Czemu? — tym razem to on był zdezorientowany.

Pamela spuściła wzrok. Nie była pewna, czy może to powiedzieć, lecz ufała Nottowi.

— Nikt tego nie wie, nawet Helena, Michael i Sierra — mówiła powoli, ale już pewna swej decyzji. — Moi rodzice również mają znak Czarnego Pana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro