38
Przez resztę wieczoru nikt już nie wspominał o jego chorobie. Nieszczęścia rozpoczęły się dopiero następnego dnia.
Obudził mnie dźwięk telefonu.
- Tak, słucham? - powiedziałam, ponieważ nie miałam zapisanego tego numeru.
- Brooklyn? - usłyszałam głos pana Gennaro i od razu usiadłam.
- Tak, o co chodzi?
- Stan Aydena drastycznie się pogorszył. Jesteśmy z nim w szpitalu. Mogłabyś...
- Oczywiście. Zaraz będę - powiedziałam wpadają mu w słowo i rozłączyłam się.
Szybko wykonałam poranną toaletę, ubrałam się i zjadłam gruszkę, po czym wsiadłam na yamahę i pojechałam do szpitala.
- Przepraszam, gdzie jest Ayden Gennaro? - zapytałam na recepcji.
- Rodzina? - spytała znudzona pielęgniarka.
- Brooklyn, na reszcie jesteś - powiedział pan Gennaro, w chwili, w której miałam odpowiedzieć - Chodź już - spojrzałam na ojca bruneta i zobaczyłam, że jego oczy mają czerwone obwódki. Przez myśl mi przeszło, czy moim rodzicom w ogóle byłoby mnie szkoda gdybym to ja była na miejscu Ayden, ale natychmiast odgoniłam od siebie te myśli. Wiedziałam, że by tak nie było.
- Co z nim? - spytałam kiedy stanęliśmy pod salą, obok pani Angie.
- Jakieś dwie godziny temu przyjechaliśmy do szpitala - odpowiedziała.
- Idą państwo z nim porozmawiać? Zobaczyć się z nim?
- Zadzwoniliśmy do ciebie zaraz po tym jak od niego wyszliśmy - pokiwałam głową - Wejdziesz? - zastygłam na słowa kobiety, ale w końcu skinęłam głową i weszłam do sali.
W sali było pięć łóżek, z czego trzy zajęte. Brunet był na samym końcu sali, więc poszłam tam i usiadłam na krześle obok.
Do Aydena były podpięte jakieś rurki, a on sam leżał i miał zamknięte oczy. Nie wiedziałam czy śpi, więc wolałam wyjść, żeby gonie obudzić, gdyby tak było.
- Brooks? - usłyszałam cichy, znajomy głos, więc usiadłam z powrotem i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jak się czujesz? - zapytałam bruneta, a on wzruszył ramionami.
- Normalnie - skinęłam głową. Brunet popatrzył na zegarek i zmarszczył brwi - Co ty tu robisz o tak wczesnej godzinie? - chciałam odpowiedzieć, ale on nie dał mi dojść do słowa - Tylko nie mów, że rodzice cię tu ściągnęli - nie odpowiedziałam - Przecież jeszcze nie umieram - próbował obrócić to w żart, ale nie zaśmiałam się, tylko złapałam go za rękę.
- Ayden, proszę cię. Nawet tak nie żartuj - westchnął.
- Nie przesadzaj.
- To nie jest zabawne - powiedziałam, a on popatrzył na mnie przez dłuższą chwilę.
- Brooklyn... Zależy ci na mnie? - popatrzyłam na niego zdziwiona.
- Dlaczego pytasz?
- Po prostu powiedz.
- Tak - powiedziałam nadal nie rozumiejąc o co chodzi.
- Przepraszam - powiedział i zamknął oczy, a ja zmarszczyłam brwi.
- Za co?
- Nie powinienem był pozwolić, żeby tak się stało.
- Nadal nie rozumiem - chłopak westchnął i spojrzał na mnie.
- Przeze mnie stracisz kolejną osobę, na której ci zależy.
- Ayden, przecież specjalnie nie zachorowałeś, prawda? I nie przejmuj się tym, co nadejdzie. Najwidoczniej tak musi być - próbowałam go pocieszyć, chociaż wiedziałam, że jego słowa są prawdziwe. Nie chciałam dopuszczać do siebie tej myśli.
- Mogę cię o coś prosić?
- O co chodzi?
- Jak już umrę...
- Jeżeli, Ayden. Nie mów, że na pewno - wpadłam mu w słowo.
- Dobrze wiesz, że tak się stanie - nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć - Wracając. Jak już umrę, nie chcę, żebyś znowu stała się tą osobą, którą byłaś kiedyś, dobrze?
- Nie rozumiem o czym mówisz - skłamałam.
- Nie pozbywaj się na nowo uczuć i bądź szczęśliwa. Obiecaj.
- Nie mogę ci tego obiecać - powiedziałam cicho i spuściłam głowę.
- Brooks, proszę cię.
- Ayden, nie będę ci obiecać czegoś, czego jestem pewna, że się nie spełni - wytłumaczyłam spokojnie.
- Nie chcę się kłócić.
- Ja też nie - westchnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro