3
Długa przerwa
Stałam za szkołą, a dokładniej za starą szopą, która chroniła przed okiem kamer i czekałam na chłopaka i dziewczynę, a w ręce miałam mały woreczek.
- Nareszcie - syknęłam kiedy zobaczyłam Kirę i Joe'go.
- Dobra - zaczęła blondynka - Dawaj kasę, ona ma towar - podniosłam woreczek i pomachałam nim przed nosem chłopaka.
Joe podał ustaloną sumę Kirze, a ja oddałam mu woreczek. Kiedy chłopak się oddalił, podzieliłyśmy się kasą, a ja oddałam jej kluczyk, po czym każda z nas poszła w swoją stronę.
Kiedy byłam na lekcji dostałam wiadomość od znajomego, więc szybko napisałam do swojej "paczki"
Dzisiaj o 23. U mnie. Weźcie rzeczy.
Po czym ją wysłałam do paru osób i spojrzałam na Kirę siedzącą przede mną, która odwróciła się do mnie i uśmiechnęła szczerze.
Uwielbiała takie akcje.
- Gdzie znajduje się nasz cel? - zapytał Matt.
Był to wysoki blondyn o zielonych oczach, który podobał się Kirze, a ona jemu. To już trwa kilka lat, oni są chorzy, bo nigdy się nie przyznają.
- Jakieś 20 minut drogi autem od mojego domu. Małe prawdopodobieństwo tego, żeby nas złapali. Prawie zerowe, a nagroda boska - powiedziałam z uśmiechem, z resztą on też zaczął się szczerzyć, ale nie wiem czy przez wiadomość czy przez Kirę, która do nas doszła.
- Jak tam z Aydenem? - zapytałam, a Matt spojrzał na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem.
- Wiesz tydzień minął - uśmiechnęła się od niechcenia.
Taka właśnie jest Kira, wiecie. Imprezy, niezobowiązujące związki, a jej jedyną miłością jest makijaż... Niestety.
- Kolejny? - zapytał dziwnym głosem Matt, a ona pokiwała głową, przez co się zaśmiałam.
- Ale pamiętajcie - powiedziałam poważnie - Dzisiaj u mnie.
- Jasne, generale - powiedział z głupkowatym uśmieszkiem.
- Ej - warknęłam - Nie jestem generałem tylko szefem i przyjaciółką, jasne? - ostatnie słowa wysyczałam.
- Spokojnie subhagi dźiadugarni* - wydałam z siebie niekontrolowany pisk zażenowania na sowa Matta.
Chciałam coś powiedzieć, ale przeszkodził mi dzwonek na lekcję.
- Tylko nie zapomnijcie - syknęłam w ich stronę, a oni pokiwali głowami.
Kiedy wróciłam do domu, było przed 22, bo zostałam później na zmianie w kawiarni. Nie żebym potrzebowała tej pracy, ale w końcu pozory muszą być, no nie?
Szybko rzuciłam torbę z rzeczami na łóżko i przebrałam się w jakieś ciemne, wygodne rzeczy. W końcu nie ubiorę się jasno, żeby być widoczna, tak?
Później związałam niebieskie włosy w kucyka i gotowa czekałam aż przyjdzie reszta.
Oprócz Kiry i Matta powinny przyjść jeszcze trzy inne osoby; a mianowicie Beiley, Anka i Monica.
Jest to rodzeństwo. Są identyczni. Wszyscy mają brązowe, prawie czarne włosy i piwne, niemal złote oczy.
Po kilku minutach usłyszałam pukanie, więc szybko wyszłam na dwór i wsiadłam do BMW Moniki.
Zatrzymaliśmy się w nieopodal zaułka, do którego weszliśmy, bo po drugiej stronie znajdował się nasz cel.
Kiedy już znaleźliśmy się w ocienionym miejscy, Beiley wyciągnął telefon i pokazał nam mini mapkę.
- Nie zdążyliśmy wyłączyć wszystkich kamer w banku - powiedział poważnym tonem - Zostały trzy - popatrzyłam na niego gniewnie zaciskając pięści.
* subhagi dźiadugarni - czarująca czarownica
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro