4
- Te? - zapytałam, a on skinął głową - To pora zacząć zabawę - powiedziałam odbezpieczając pistolet. Nie będę go używać do zabijania. Jedynie... lekko kogoś nastraszę, pomyślałam i uśmiechnęłam się sama do siebie.
Szybko złamaliśmy zabezpieczenia i weszłyśmy do środka. Ja z dziewczynami stanęłyśmy tak, żeby nie było nas widać na żadnej z kamer, a chłopacy czekali przed budyniem.
Skinęłam głową dając im znak i równocześnie rozwaliłyśmy monitoring. Odetchnęłyśmy i wpuściłyśmy ich do środka.
- Nigdzie ani śladu ochrony - powiedział szeptem Matt, a my skinęliśmy głowami.
Pół godziny później
- Bo od kiedy ochroniarze siedzą w budkach - syknęłam w stronę Matta.
- Oj daj spokój. Nic nie będą pamiętać.
- Dzięki mojej interwencji - fuknęłam a on wzruszył ramionami.
- Co za różnica - odparł, a ja przewróciłam oczami.
- Chodźmy to oblać - powiedziała uśmiechnięta Kira, a ja zaśmiałam się.
- Nie, dzięki. Dwa dni temu po akcji, też to oblewaliśmy. Mi na razie wystarczy, ale możecie później do mnie wpaść.
- Będziesz spać - wtrąciła Anka.
- Mało prawdopodobne. Do później - powiedziałam zabierając swoją część, po czym pojechałam do swojego domu.
Przypomniała mi się mina ochroniarzy, kiedy kula przeleciała obok ich głów. Nawet nie wiedzą jakie mają szczęście, że mam tak dobrego cela, bo w innym wypadku jeden z nich mógłby.... być na drugim świecie. Ups. Mówię, że mają szczęście no nie?
Wysiadłam pod domem i weszłam do środka. Zostawiłam forsę w sejfie, po czym przebrałam się w luźne ubrania. Dopiero zbliża się północ, więc i tak nie usnę.
Wyszłam na balkon, gdzie usiadłam na huśtawce i patrzyłam na firmament, który świecił milionami gwiazd.
Westchnęłam i sięgnęłam po papierosa, którego zapaliłam. Wypuściłam szare obłoki dymu i siedziałam w ciszy na świeżym powietrzu.
Chciałam jakoś zabić czas czekając aż oni przyjadą, kiedy usłyszałam, że ktoś głośno chodzi po domu. Zdenerwowany. To może być tylko jedna osoba. Czyli moja najukochańsza matka na świecie.
- Czemu tak późno wróciłaś?! - warknęła wpadając na balkon, na co tylko wzruszyłam ramionami.
- Byłam u Kiry - popatrzyła na papierosa w mojej dłoni z niesmakiem, po czym wyrwała mi go, zgasiła o poręcz i rzuciła gdzieś na dół.
- Miałaś to rzucić.
- Nie - zaprzeczyłam - Miałam spróbować i tak też zrobiłam. To że mi się nie udało to inna sprawa - odparłam beznamiętnie. Zobaczyłam w jej oczach błysk irytacji. I dobrze. Niech się bidulka ze mną użera. Może pozwoli mi wreszcie opuścić to miejsce. Mam nadzieję.
- Jutro dokończymy rozmowę - powiedziała spokojnie, chociaż widziałam, że jest bliska wybuchowi. Normalnie bym ją sprowokowała, ale nie chciało mi się.
Odchyliłam głowę do tyłu i sięgnęłam po następną fajkę. Czy ona na prawdę myślała, że to tak łatwo? Zaśmiałam się w myślach.
Siedziałam sama do trzeciej nad ranem. Nie zauważyłam kiedy to zleciało. Cały czas patrzyłam w gwiazdy i... jakoś tak minęło.
- Pst - usłyszałam głos Anki dochodzący z dołu - Brooks, schodź na dół!
Jak powiedziała, tak też zrobiłam. Na szczęście mamy drabinę, którą oni przystawili do barierki, więc mogłam swobodnie zejść na dół, nie budząc rodziców.
- Dobra, co robimy?
- Możemy po prostu posiedzieć. Chwila wytchnienia - zaproponował Beiley a my się zgodziliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro