18
Brooklyn POV
Siedziałam w salonie. Dzisiaj mieliśmy wszcząć nasz plan w życie, ale czy się uda? Nie mam pojęcia, ale nie mogę się doczekać ich min jak pokażemy na co nas stać.
Szczerze to nie wiem jeszcze co można takiego zrobić, ale cóż... Trzeba iść na żywioł.
Po jakiś piętnastu minutach od mojego przyjazdu do domu rodziców rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Minął tydzień odkąd ostatnim razem nasi rodzice się spotykali, więc miejmy nadzieję, że tyle czasu wystarczyło, żebyśmy mogli zacząć udawać parę. Muszą się nabrać, a później jakaś dramatyczna scenka zerwania i koniec tych idiotycznych dyrdymałów rodziców.
Kiedy już przywitaliśmy państwo Gennaro, Ayden splótł moje palce ze swoimi, a wszyscy udaliśmy się do salonu. Znaczy się poza matką. Ona była w kuchni i przygotowywała obiad.
- Będą mieli nas dosyć. Muszą nas znienawidzić - szepnęłam do niego tak, żeby rodzice nas nie usłyszeli.
- A kiedy to już się stanie, będziemy mogli udawać, że się nie znamy - odparł z uśmiechem.
- Tak? A co zrobisz z mafią? - prychnął na moje słowa.
- O czym tak rozmawiacie? - zapytała pani Angie.
- Moja przyjaciółka, Kira, ma problem i zastanawiamy się jak jej pomóc - powiedziałam pierwsze co mi ślina na język przyniosła.
- A co się stało? - spytała zdziwiona.
- Chłopak ją zostawił. Fatalna sprawa - odparłam udając przejęcie.
- Kto? - zapytał pan Gennaro.
- Mój przyjaciel. Matt.
- A on nie był w niej zakochany? - zapytał zdziwiony ojciec.
- Był, ale jak widać tak mu się tylko wydawało. Byli ze sobą jakieś dwa tygodnie - pokiwali głowami, a między nami zapadła cisza, którą przerwała matka informując nas o obiedzie.
Posiłek zjedliśmy w absolutnej ciszy.
- Mamo, gdzie jest... - chciałam zapytać ją o zapalniczkę, ale ona nie dała mi dokończyć.
- W szafce. W wiatrołapie - odeszłam od stołu, skierowałam się do wyjścia i poszłam na dwór.
Stanęłam na dworze, tak żeby mogli widzieć mnie z salonu, gdzie się przed chwilą udali, i tak żeby wyglądało na przypadek to, że mnie widzą. Miałam nadzieję, że są uczuleni na palenie, tak jak moi rodzice, bo jeżeli tak jest, to możliwe, że już zrobiłam sobie w nich wrogów. Na co liczę od dłuższego czasu.
Stałam na dworze, kiedy nagle podskoczyłam, bo ktoś objął mnie w pasie.
- Co ty robisz? - syknęłam.
- Po pierwsze: kazali mi po ciebie iść, bo nie przychodziłaś jakieś dwadzieścia minut, a poza tym, popatrz w okno - odwróciłam się do niego przodem, bo za nim mogłam dostrzec okno. Pani Angie uważnie się nam przyglądała.
- Serio? - zachichotałam - Jakoś szybko zleciał mi ten czas.
- Wracamy? - chciałam odpowiedzieć, ale zauważyłam, że teraz wszystkie cztery pary oczu były w nas utkwione, więc postanowiłam to wykorzystać.
Stanęłam na palcach i chciałam tylko cmoknąć go w usta, ale on złapał mnie w pasie i wpił się w moje usta. Nie wiedziałam czemu, ale zarzuciłam mu ręce na szyję i oddałam pocałunek. Miałam tylko jedną myśl w głowie.
CO TU SIĘ WŁAŚNIE WYDARZYŁO?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro