Rozdział trzeci
Kiedy tylko wkroczyłam po kamiennych schodkach do mieszkania osadzonego w dzielnicy mieszczącej gdzieś na obrzeżach, dochodziła dwudziesta trzecia. Zazwyczaj zajmowało mi to około dziesięciu minut, a dziś zdecydowanie się przedłużyło. Nie byłam w najlepszym nastroju, to fakt. Wpatrywałam się w najbliższą ścianę, jak gdyby ta stanowiła jakieś wybawienie. Joe znajdował się za ścianą obok. Najprawdopodobniej coś gotował, bo dobiegł mnie syk patelni i wiązanka soczystych hiszpańskich wyzwisk.
Nie do końca panowałam nad sobą. Właściwie, czułam się gorzej niż zazwyczaj. Dzienna zmiana niszczyła we mnie jakiekolwiek resztki nastroju pospolicie uznawanego za "dobry". Dlatego, na myśl nasuwało się jedno, konkretne pytanie: po co wpisywałam w wyszukiwarkę imię i nazwisko osoby, którą zobaczyłam dziś popołudniu?
Nie potrafiłam opisać tego uczucia. To stanowiło pewnego rodzaju prawdziwe zażenowanie połączone z czymś ulgopodobnym. Prawdopodobnie pomyślał sobie, że jestem żałosna. W końcu on, Andreas Wellinger pracował na jakimś wysokim stanowisku, ubierał garnitury, a ja strój recepcjonistki. Ta fala, która we mnie uderzyła, wydawała się niespodziewana. Nagła. W pewnym momencie uniosła się zdecydowanie wyżej nade mną. Żerowała. A mną kierowało nieopanowane uczucie czegoś, czego mi brakowało.
To nie mogło być możliwe. Nie wierzyłam, że istnieje jakikolwiek rodzaj tego, co obecnie czułam. Przełykałam ślinę, w myślach prosząc, aby to stało się chwilowe.
Andreas Wellinger – chłopak, który dziesięć lat temu złamał ci serce.
Mistrz olimpijski. Znany niemiecki sportowiec, o którym zapomniałam. Narzeczony Laury Tarnowskiej. Wcześniej? Przyjaciółki. Potem dziennikarki, aż wreszcie celebrytki. Dziś, ikony mody. Jej Instagram wręcz obfitował w wielorakie ekscesy, głównie z osobami jej szczebla, z którymi przyszło jej spędzać resztę wolnego czasu.
A potem przyszło prawdziwe spojrzenie, które brutalnie ściągnęło mnie na Ziemię. Laura i Andreas brali za trzy miesiące ślub. W wywiadach brzmieli niczym te wszystkie urocze pary rodem z Hollywood. Dopełniali się nawzajem. On wciąż pozostawał sportowcem, który nieco zmienił branżę, a ona pomagała mu prosperować.
A ja pracowałam na wyspie jako recepcjonistka. Miałam chłopaka, którego zostawiłam w Niemczech. Chłopaka, który potrzebował mojej pomocy. Słońce faktycznie przygrzewało, a ja... to była idiotyczna reakcja, na którą było mnie stać. Nie pierwsza i nie ostatnia. Życie pisało różne scenariusze, ale w tym wypadku popadłam w obłęd. Jutrzejsza wieczorna zmiana zamierzała być inna. Lepsza. A ja nie mogłam się ośmieszyć i to nie przed tym mężczyzną.
***
Z korytarza dobiegały mnie różne odgłosy i rozmowy. Nawet, jeśli szukałem spokoju, nie mogłem go znaleźć tak szybko. Od mojego przyjazdu minął równy dzień. Dwadzieścia cztery godziny od czasu, kiedy spotkałem Dalię, zdążyłem wyjawić Schneiderowi moją nienawiść do niego i zadzwoniłem do Laury, oznajmiając, że wszystko w porządku i tęsknię za nią naprawdę mocno. Łgałem, jak z nut, ale nieszczególnie mi to przeszkadzało.
Dopiero, kiedy uświadomiłem sobie, że faktycznie czuję się tu nieco samotny, uderzyło mnie to ze zdwojoną siłą. Nie wiedziałem co zrobić.
– Andreas?
Głos starszego, okazałego mężczyzny wystarczył, aby przerwać mój depresyjny monolog tylko po to, aby mentalnie się poznęcać. Och, zacznijmy to jeszcze raz.
– Tak, panie Miller? – zapytałem, wierząc, że nie zamierza kazać mi wziąć odpowiedzialności za tych idiotów, znajdujących się dokładnie piętro niżej.
Cóż, wiara stała się pierwszym stopniem do realizacji marzeń, ponieważ nie wystarczyła.
– Przypomnij reszcie, że dzisiaj o siedemnastej będzie spotkanie z producentem, a o dwudziestej pierwszej coś luźniejszego przy basenie. Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć.
Świetny pomysł. Genialny. Niesamowity.
Skinąłem tylko głową, a ten odszedł z jadalni, żegnając się z resztą. Za to ja rozglądałem się za kimś, kogo prawdopodobnie nie było. A potem wstałem, zniechęcony zapachem jedzenia, czując, że i tak nic nie zjem. Wyciągnąłem z kieszeni telefon, a następnie wybrałem ten jeden numer, który wyjątkowo ratował resztki mojego humoru.
– Nie masz ty roboty? – zapytał podirytowany głos. – Brakuje ci Laury?
W tym momencie parsknąłem pod nosem. Wyglądało to dosyć dziwnie, ponieważ jeszcze przed momentem czułem się niczym wrak. To znaczy, nie żeby to się jakoś diametralnie zmieniło. Po prostu potrzebowałem odskoczni, której nie potrafiłem sobie zapewnić.
– Mi ciebie też brakowało.
– Rozmawialiśmy wczoraj, więc w gruncie rzeczy...
– O nie, nie, nie. Nie rozłączysz się – zastrzegłem, po czym wywróciłem oczami.
On zapewne też.
– Mam sprawę.
– Chodzi o samobójczy plan powrotu do skoków?
– Chodzi o znajomości, których się podjąłem podczas skoków.
Cisza. Przez pewien moment myślałem, że się rozłączył bądź wyszedł, ale sygnał był doskonały i wciąż trwał. Czekałem aż Stephan coś powie. W zasadzie, przyzwyczaiłem się do niektórych rzeczy, szczególnie takich, jak ta. Szczególnie dziś.
– Czy ty... kurwa, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że... Laura wie?
Wie? Musiałbym być największą pizdą na świecie, żeby jej o tym powiedzieć. Nie zamierzałem się tak szybko zrujnować. Jeszcze nie teraz. Mogłem błądzić i zachowywać się zupełnie nierozumowo, ale nie postradałem aż tak zmysłów.
– Wie, że będziesz ojcem?
Moje oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, a potem uświadomiłem sobie, że przecież nie był głupi. Z drugiej strony, ja też dopuszczałem się wielu rzeczy. Przecież byłem młody – kto mógł mi zabronić? Jednak, ta myśl wydawała się zbyt paraliżująca, żeby cokolwiek pomyśleć. Po prostu mówiłem.
– Już myślałem, że naprawdę cię popierdoliło. – Ten tylko parsknął głośnym, szczerym śmiechem. – Nie bawię się w naszych kolegów, więc łaskawie zamilcz.
Generalnie nie mieliśmy na myśli kogokolwiek z kadry Niemiec. Stephan lubił opowiadać mi o ciekawych przypadkach, które to spotykał na wielu konkursach, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie.
– Tak czy siak, powinieneś powiedzieć Laurze o tym "znajomym" – zauważył. – Za trzy miesiące bierzecie ślub.
– Właściwie o tym zapomniałem, więc dzięki za setne przypomnienie. Bardzo szanuję twoje niewyobrażalne wsparcie.
Mężczyzna znów się zaśmiał, tym razem znacznie głośniej. Tęskniłem za nim. Cholernie. Fakt, że nie mogłem robić tego, co chciałem, bolał jeszcze bardziej. Skoki w pewnym momencie musiały przestać być czymkolwiek w moim życiu. Życiu dorosłym i nudnym.
– Chciałem tylko powiedzieć, że ciągle czekam, aż opowiesz mi, kim jest ta osoba, ale skoro nie...
A ja prychnąłem, przez cały ten czas chodząc po świeżo umytym parkiecie, na którym szczerze mówiąc, gratulowałem sobie, że jeszcze nie umarłem. Wszystko pachniało drogimi perfumami, najlepszym płynem stosowanym do mycia paneli i czymś, czego nie potrafiłem określić. Zakorzeniło się we mnie abstrakcyjne pojęcie i imię, które nie potrafiło mi przejść przez gardło.
– To dziewczyna, którą poznałem kiedyś na nartach.
– I nazywa się...?
Przecież nie byłem aż tak wielką ciotą. Wymagał ode mnie tylko podstawowych informacji, a ja czułem się z tym źle. Może życie faktycznie mnie zmieniło.
– Dalia.
Słyszałem, jak wypytywał mnie tym swoim zaciekawionym tonem, kim ona jest, jak to możliwe, że zmarnowałem tak wiele czasu, i że oboje zachowujemy się, jak dzieci. A potem, że Laura mnie zabije.
Może faktycznie zachowywałem się, jak masochista bez większych skrupułów. W końcu, czego oczekiwałem od życia? Posiadałem dobrze płatną pracę, narzeczoną i świetny dom. A mimo to, czegoś brakowało.
Ponoć wolność wydawała się pojęciem abstrakcyjnym. W zależności od kontekstu i okoliczności, właśnie tym była. Dla mnie stawała się wielką niewiadomą. Od dłuższego czasu czułem się wewnętrznie uwięziony. Skoki potrafiły mnie uwolnić i oczyścić. Zająć całą uwagę, a potem poświęcić się treningom. Teraz reagowałem inaczej.
– Porozmawiajcie, minęło dziesięć lat, Andi.
Nie sądziłem, że ona mogłaby chcieć przeprowadzić konwersację po tak długim okresie czasu. Nie, kiedy zmieniła swoje życie, zapewne była szczęśliwa. Wszystko jej rujnowałem. Nawet, jeśli wczoraj powiedziałem kilka słów, może i za dużo, nie interesowało jej to. Dalia stała się nieco inną kobietą.
– Nie wiem czy to...
– Ale z ciebie frajer. – W słuchawce pojawił się nagle Richard, przerywając kolejną ważną rozmowę. – Odłóżmy niuanse na bok. Za dwa tygodnie mamy jakieś zgrupowanie w Innsbrucku, no wiesz, tak przed Wisłą. Właśnie dlatego jeszcze z tobą rozmawiam. Jak się tam nie pojawisz przynajmniej na dwa dni to koniec z naszą przyjaźnią. Markus cię załatwi na tej twojej wysepce.
Stephan wyrwał urządzenie z rąk Freitaga, który dodał jeszcze kilka słów o tym, że zaraz znowu idą skakać, a ja postanowiłem, że chociaż ten jeden raz mógłbym dotrzymać obietnicy. Tęskniłem za nimi.
Może i za skakaniem też.
Pogrążenie się w uczuciu melancholii pozwalało na wiele, ale nie wtedy, kiedy musiałem znów powrócić na salę i powiadomić każdego z osobna o spotkaniu naszej firmy z producentem i wieczornej imprezie, na której nie mogłem wypić o kieliszek za dużo. Zapewne zamierzałem odgrywać matkę, a potem rano solidnie się wydrzeć na młodego Schneidera. Tak, to dawało mi wiele satysfakcji.
– Widzimy się w Innsbrucku.
Rozłączyłem się. Potrzebowałem w życiu tego uczucia beztroski. Prawdziwej wolności. Tęskniłem za nim. Nie wiedziałem tylko, że wkrótce naprawdę się przekonam, że ono wciąż istnieje.
***
Od dłuższego czasu nie mogłam zasnąć. Miałam wrażenie, że moją uwagę pochłaniał tylko i wyłącznie Wellinger i jego pytanie o moją pracę. Denerwowało mnie to. Nie potrafiłam odczytać jego intencji, a to wydawało się jeszcze bardziej aroganckie i gburowate. Nie podobało mi się to, co się działo i wizja obsługiwania go, jeśli znów wynajdzie jakiegokolwiek rodzaju najmniejszy problem. Dlatego, kiedy rozpoczęła się moja wieczorna zmiana, trwająca od godziny dwudziestej do pierwszej w nocy. Nie byłam tylko pewna, co tak naprawdę zamierzał wymyślić mój szef. Zajmować się robotą papierkową? Odpowiadać na maile dotyczące pobytu w hotelu?
– Będziecie obsługiwać firmę, która przyjechała do nas w ramach spotkania z ważnym producentem i integracji. Zapewniajcie im wszystko, czego chcą. To ważne, żeby hotel otrzymał świetne rekomendacje i silnych zwolenników. Sukienki zostawiłem w kantorku, więc przebierzcie się w nie. To wszystko, do zobaczenia jutro.
James musiał żartować, bo nie przyjmowałam do głowy żadnej innej wiadomości. Wpatrywałam się w niego, niczym w ducha. Może chodziło o fakt, że czułam się poniżona, wiedząc kim stał się on, a kim ja.
– Ostatnio doszłam do wniosku, że James myli nasz hotel z agencją towarzyską – odparła spokojnie Christina, zatrzymując wzrok na mężczyźnie wychodzącym z hotelu. – Ale i tak go kochasz, nie mów, że nie. – Po tych słowach opuściła mnie, aby przynieść nasze odzienie na resztę nocy.
Sukienki prezentowały się dobrze, jeśli mówiło się o siedemnastolatkach, które chciały czymś zabłysnąć. Byłam starsza o te dziesięć cholernych lat, a mimo to wciąż czułam się, jak głupia małolata. Zakładając obcisłą, czarną sukienkę, decydowałam się na coś, o czym już dawno zapomniałam. Nie imprezowałam. Praca pochłaniała mnie w dostatecznym stopniu, a ktoś musiał zarobić pieniądze. Dziś wyglądało to nieco inaczej. Prezentowałam się seksownie, mimo gracji osła.
– Ten Andreas też tam będzie? – zapytała Christina, na co skinęłam głową. – To dlatego nie widzę na twojej twarzy żadnego grymasu!
Jej rozbawiony wyraz twarzy wystarczył, abym prychnęła pod nosem, poprawiając opuszkami palców owy materiał. Zamierzałam podawać im tylko picie, a mimo to i tak czułam się nieco gorzej. Słabiej. Jak gdyby ktoś wypuścił ze mnie całą energię i powiedział o oczekiwanej apokalipsie.
– Mam chłopaka – odpowiedziałam na tyle niewyraźnie, żeby dać jej do zrozumienia o dobrze znanym poczuciu niepewności.
– To najgłupszy argument, jaki kiedykolwiek wymyśliłaś. Coś jeszcze?
– Andreas bierze za trzy miesiące ślub.
Czułam to w kościach. Wellinger traktował mnie, jak kogoś o niższym szczeblu społecznym. Miał rację, a fakt, że nie rozstaliśmy się w zbyt przyjaznych stosunkach tylko napędzał moją panikę. Ostatni raz spojrzałam na Christinę, która zgrabnym krokiem przemieszczała się w stronę basenu, aby kolejno porozmawiać z barmanem. Zdążyła tylko usłyszeć, że potrzebuję wódki. Dużo wódki. Jeśli zamierzałam przetrwać dzisiejszą noc to tylko dzięki alkoholowi.
A potem go zobaczyłam. Stał na balkonie z dłońmi, o które opierał swoją opaloną twarz. Rozmawiał z kimś. Prawdopodobnie się kłócił, a potem rzucił pod nosem wiązankę przekleństw. Możliwe, że jemu też nie było w życiu zbyt łatwo. Nie chciał znaleźć się w tym miejscu, o tym czasie.
Spacerując po tym śliskim terenie, uświadomiłam sobie, jak wielki błąd popełniłam. Tęskniłam za zimą, śniegiem i nartami. Brakowało mi emocji i adrenaliny. I kogoś jeszcze.
– Dalia, chodź tu!
On mógł stać u góry i pilnować resztę swoich pracowników. Ja nie. Dlatego, kiedy usłyszałam głos Christiny, wiedziałam, że prawdopodobnie będzie mieć problem lub zbiła jeden z kieliszków. A ja czułam się za nią w pewnym sensie odpowiedzialna.
***
Czas powoli mijał. Ludzie schodzili się, byle tylko się napić, pobawić i rano mieć kaca – włącznie z tym moralnym. Ja również wypiłam jeden lub dwa shoty. Wszystko było spowodowane zwykłą niepewnością. Złym spojrzeniem na świat. Przerażeniem związanym z ponownym bliższym spotkaniem Andreasa. A przecież zamierzałam ich tylko obsłużyć. Idąc tam, świat stawał na głowie. Prostokątny basen mienił się różnymi kolorami, muzyka wciąż grała, a rytm wybijał "break your heart". Generalnie atmosfera zapowiadała się całkiem obiecująco. Mnóstwo młodych i przystojnych mężczyzn, każdy o dobrym zatrudnieniu i dziewczynie będącej pieprzoną celebrytką.
Może powinnam zacząć zamieszczać na Instagramie i każdym innym portalu społecznościowym dni z życia recepcjonistki, a w wolnym czasie kelnerki. Czekałam aż wydarzy się coś, co mnie zaskoczy. Dopiero po kilku chwilach zauważyłam, jak mężczyźni ze stolika, do którego właśnie zamierzałam iść, krzyczą coś w moją stronę. Wellinger właśnie się pojawił, a mnie przygniotła świadomość zmiany. Uśmiechał się. Wszystko to wydawało się tak cholernie sztuczne i nienormalne. Tak bardzo, że prawie upuściłam tacę. Spojrzał na mnie.
***
wow, chyba wracam do warte auf mich, czy ktoś tu jeszcze jest?
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro