Rozdział 15
~Bellamy~
Nie chciałem wierzyć w to co miałem tuż przed oczami. Nie chciałem uwierzyć, że to Clarke. Jakimś cudem udało mi się otworzyć rozwalone drzwi od strony kierowcy. Clarke była nieprzytomna, czoło miała rozcięte, wszędzie było szkło z rozbitej szyby. Trzęsącą się ręką sprawdziłem puls na jej szyji. Na całe szczęście go wyczułem i ogarnęła mnie ogromna ulga. Odgarnąłem jej włosy z twarzy i pogłaskałem delikatnie po policzku.
-Clarke, słyszysz mnie? Clarke? - próbowałem ją obudzić, ale nic z tego. Bałem się jej dotknąć, nie wiedziałem jakie ma obrażenia, miałem świadomość, że ruszając ją z miejsca mogłem tylko pogorszyć jej stan. Zakląłem szpetnie pod nosem i zwróciłem swoją uwagę na mężczyznę, który kierował drugim samochodem. Mój kolega już z nim rozmawiał. Miałem ochotę rozerwać tego kolesia na strzępy, ale byłem na służbie, nie miałem prawa go choćby dotknąć.
Zacisnąłem więc ręce w pięści i starałem się zachować spokój.
-Przysięgam, nie widziałem jej! Wyjechała tak nagle z tego podjazdu, przez tą mgłę nie widać za dużo... Nie zdążyłem wyhamować... - tłumaczył się, ale mu przerwałem.
-Mgła nie jest aż tak gęsta. Gdybyś jechał przepisowo zdążyłbyś zahamować.
Mężczyzna zamilkł. Byłem wściekły. Przez czyjąś głupotę i nieodpowiedzialność, Clarke była teraz ranna, może nawet bardzo poważnie. Potrząsnąłem głową. Nie mogłem o tym myśleć. Nie teraz. Byłem na służbie, nie mogłem pozwolić sobie na słabość.
Słabość? Jaka słabość Blake? Od kiedy Clarke to twoja słabość? - odezwał się uporczywy głosik z tyłu mojej głowy, ale zignorowałem go. Przynajmniej na razie.
Chwilę później pogotowie dotarło na miejsce. Ratownicy medyczni nie byli w stanie nic powiedzieć mi o stanie Clarke, dlatego po prostu ostrożnie wyciągnęli ją z samochodu i wsadzili do karetki. Rozsadzało mnie od środka, że nie mogłem jechać z nią. Nie do końca chciałem przyznać to przed samym sobą, ale cholernie się o nią martwiłem.
Na miejsce zdarzenia przyjechały dwa inne radiowozy, trzeba było przesłuchać sprawcę wypadku na posterunku i ściągnąć jakoś samochód Clarke z drogi. Ja i mój kolega natomiast musieliśmy wrócić na patrol. Zostało mi ledwo pół godziny służby i siedziałem w samochodzie jak na szpilkach. Zadzwoniłem do Wellsa i Octavii i poinformowałem ich o tym co się stało, żeby pojechali do szpitala.
Kiedy tylko wykonałem wszystkie moje obowiązki na ten dzień, od razu pojechałem do szpitala, do którego zabrali Clarke. Nie wiedziałem dlaczego tak się tym przejmuję. Nie byliśmy nawet blisko, ani nic z tych rzeczy. Byłem tylko wkurzającym, starszym bratem jej przyjaciółki, nic poza tym. A jednak pociłem się z nerwów, nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że Clarke mogła by być sparaliżowana, albo co gorsza martwa przez ten wypadek. Po prostu nie byłem w stanie o tym myśleć. Miałem ochotę krzyczeć z frustracji.
Kiedy dotarłem na miejsce, uparta pielęgniarka, za nic w świecie nie chciała mi powiedzieć gdzie znajdę Clarke, albo chociażby czy dziewczyna żyje. Zanim jednak straciłem cierpliwość i na nią nawrzeszczałem, pojawila się obok mnie Octavia i odciągnęła mnie od niej.
-Dzięki Bogu O. miałem ochotę wyrzucić z siebie parę przekleństw w kierunku tej baby.
-Uspokój się Bellamy.
-"Uspokój się"?! Jak mam być spokojny?! Gdzie jest Clarke? - spytałem, zanim zdążyłem pomyśleć o tym, na jakiego zdesperowanego muszę brzmieć. Octavia spojrzała na mnie dziwnie.
-Właśnie cię do niej prowadzę braciszku, nie drzyj się na mnie. - sprowadziła mnie na ziemię. Zmieszałem się.
-Wybacz. - powiedziałem tylko. Nie odezwaliśmy się więcej. Octavia w końcu otworzyła przede mną drzwi jednego z pokoi. Clarke leżała w szpitalnym łóżku, przykryta kocem i podpięta do całej tej aparatury. Na krześle obok siedział Wells i trzymał swoją przyjaciółkę za rękę. Poczułem dziwne ukłucie w klatce piersiowej na ten widok, ale zignorowałem to i podszedłem bliżej.
-Co z nią? - spytałem Wellsa. Chłopak chyba dopiero teraz mnie zauważył.
-O Bellamy. Hej. - przywitał się ze mną, po czym westchnął ciężko. -Bywało lepiej. Ma kilka obrażeń wewnętrznych i wstrząśnienie mózgu, ale będzie żyć. Nie ma na szczęście żadnych złamań, tylko trochę zadrapań i siniaków.
Wypuściłem z ulgą powietrze z płuc. Bałem się, że będzie gorzej.
-Zostawić was samych? - spytałem Wellsa, mimo że tak naprawdę nie chciałem wychodzić. Chciałem zostać przy niej chociaż na chwilę. Ku mojej radości Wells pokręcił głową.
-Macie takie samo prawo tu być jak i ja. Poza tym Clarke ucieszyła by się z waszej obecności. - powiedział. Skrzywiłem się lekko.
-Nie jestem pewien, czy cieszyła by się akurat z mojej obecności, ale niech ci będzie.
Wells ponownie pokręcił głową. -Wiesz mi, ucieszy się jak cię zobaczy. Możecie skakać sobie do gardeł na codzień, ale prawda jest taka, że oboje lubicie się bardziej niż zdajecie sobie z tego sprawę.
Nie miałem na to odpowiedzi. Uświadomiłem sobie, że Wells miał rację. To znaczy, wiedziałem wcześniej, że lubię Clarke i w ogóle, dogadywaliśmy się już całkiem nieźle. Ale ten wypadek uświadomił mi, że zależy mi na niej bardziej niż mi się do tej pory wydawało. Na myśl o tym, że działa jej się krzywda cały się spinałem, martwiłem się o jej bezpieczeństwo. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego wszystkiego. Aż do teraz.
I gdybym miał być szczery - to przerażało mnie to.
Nie mam pojęcia ile czasu spędziłem w pokoju, w którym leżała Clarke, wiem jedynie, że usnąłem na krześle, oparty o ścianę. Obudziło mnie gwałtowne szturchnięcie w ramię, które sprawiło, że mało nie spadłem z tego krzesła. Okazało się, że to moja kochana siostrzyczka.
-Co do cholery? - spytałem, przecierając oczy. Spojrzałem na stojącą nade mną Octavię.
-Jest już siódma wieczorem, a ja mam do odrobienia lekcje na jutro, nie chcę stąd iść, ale chyba nie mam większego wyboru. - powiedziała. Zamrugałem kilkakrotnie i spojrzałem na zegarek. Octavia mówiła prawdę, co oznaczało, że siedziałem tu już jakieś cztery godziny. -Zakładam, że ty jeszcze zostajesz? - spytała po chwili. Westchnąłem.
-Zostanę jeszcze trochę. Może się obudzi. - powiedziałem. Octavia kiwnęła głową i skierowała się do wyjścia. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. -Gdzie Wells? - spytałem moją siostrę.
-Poszedł po kawę. - odpowiedziała. Skinąłem tylko głową w odpowiedzi. Octavia zlustrowała mnie jeszcze z góry na dół, po czym wyszła.
Spojrzałem na Clarke. Wyglądała dokładnie tak samo, jak w momencie, w którym tu wszedłem, nawet się nie poruszyła. Wyglądała w tamtej chwili tak niewinnie. Chciałem żeby już się obudziła. Nie mogłem spędzić w szpitalu całej nocy, musiałem iść rano do pracy. Ale nie miałem serca jej zostawić. Nie byłaby sama, miała w końcu Wellsa, ale on też prędzej czy później musiał wrócić do domu.
Postanowiłem, że posiedzę jeszcze godzinkę i jeśli Clarke się nie obudzi, to pojadę do domu.
Po chwili Wells wrócił z kawą dla siebie i dla mnie. Rozmawialiśmy chwilę o tym co słychać, jak w pracy i tak dalej, aż nagle Wells zmienił temat.
-Kiedy zaczęło ci tak bardzo zależeć? - zapytał.
-Na czym? - próbowałem udawać, że nie wiem o czym mówi.
-Na Clarke.
-Nie zależy mi. - skłamałem. Wells uniósł jedną brew. Oczywiście mi nie wierzył. Kto normalny by uwierzył, siedziałem tu od pieprzonych czterech godzin i mało nie zemdlałem ze strachu. Ślepy by zauważył.
-Myślisz, że jestem głupi?
-Kto tak powiedział?
-Bellamy..
Westchnąłem. -Nie wiem Wells. Nie wiem od kiedy mi zależy. Do dzisiejszego dnia nawet nie sądziłem, że może mi zależeć. - powiedziałem zgodnie z prawdą. Wells pokiwał powoli głową, starając się najwyraźniej przetrawić moje słowa. -Nie myśl sobie za dużo. Nie kocham jej, ani nic w tym stylu. - dodałem po chwili.
-Nie powiedziałem tego.
-Wolałem rozwiać wątpliwości. - powiedziałem. -Po prostu... Nie chcę żeby coś jej się stało. Tyle.
-Niech ci będzie.
Zmarszczyłem brwi. -A co to niby znaczy?
-Nic.
-Nic?
-Nic a nic.
-Co ty mi insynuujesz?
Wells pokręcił głową w taki sposób, jakby był zniecierpliwionym rodzicem, a ja małym dzieckiem, które nie rozumie co się do niego mówi. Zaczęło mnie to irytować.
-Byłeś kiedyś zakochany Bellamy? - spytał mnie ni z tego ni z owego Wells, ignorując tym samym moje pytanie. Prychnąłem.
-Co to za pytanie?
-Po prostu odpowiedz.
-Nie. Nie byłem. Bo co?
-To wiele wyjaśnia.
-Niby co?
-Nic nic.
-Zachowujesz się jak baba Wells.
-I kto to mówi?
Zgrzytnąłem zębami w irytacji. Lubiłem Wellsa, ale w tamtej chwili wyjątkowo podniósł mi ciśnienie.
-Nie jestem zakochany w Clarke. - zaprotestowałem.
-Wmawiaj sobie.
-Okej, mam dość. Muszę rano wstać do pracy. - powiedziałem i wstałem z krzesła. -Daj mi znać jak się obudzi.
-Pewnie. - odpowiedział mi tylko Wells i uśmiechnął się dziwnie. Przewróciłem oczami i wyszedłem.
Nie mogłem spać tej nocy. Ciągle myślałem o tym czy z Clarke na pewno wszystko będzie w porządku i o tym co powiedział mi Wells. Nie byłem zakochany. A już napewno nie w Clarke. Nie mogłem być. To byłaby katastrofa. Byliśmy jak ogień i woda, jak niebo i ziemia. Nie pasowaliśmy do siebie. Poza tym nie myślałem o niej w ten sposób. Może i uważałem ją za atrakcyjną i tak dalej i często rzucałem w jej stronę jednoznaczne propozycje, które tylko czasami były poważne, ale na pewno nie byłem w niej zakochany. Bellamy Blake się nie zakochuje. Miłość nie jest dla mnie.
A poza tym nawet gdybym jakimś cudem zakochał się w Clarke, to ona w życiu by tego nie odwzajemniła. Byłem tylko jej wkurzającym znajomym, nikim więcej.
Byłem nikim.
_____________________________________
Co sądzicie? Bellamy wpadł już w sidła miłości czy to jeszcze nie to? xd jestem ciekawa waszego zdania. 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro