Wcześniej
Kiedy przyszłam na świat moi rodzice zgodnie stwierdzili (między sobą, bo nigdy nie powiedzieli mi wprost) że miałam wybitny dar, by stwarzać problemy i zarazem świetnie je ukrywać. Pierwszą rzecz, a raczej pierwszy objaw mojego kaprysu i chęci robienia wszystkiego na przekór, było to, że podczas porodu postanowiłam obrócić się do lekarzy tyłem i mieć w dupie całe to przedsięwzięcie ze sprowadzaniem mnie na ten padół nędzy i rozpaczy.
Dosłownie.
Ostatecznie musiałam dać za wygraną, bo zostałam wyciągnięta siłą i tak oto wzięłam, i się urodziłam.
Prostym w wychowaniu dzieckiem to ja nie byłam, tyle mogę zagwarantować, ale moi staruszkowie, a raczej sam staruszek - bo matula stwierdziła, że w kluczowym momencie mojego dzieciństwa sobie weźmie wyjdzie i zniknie na wieki wieków amen - nigdy się na to nie skarżył. Twierdził, że nie mogłam sprawiać kłopotów, ponieważ problematyczni ludzie uchodzą za ludzi złych, a ja nie byłam wcale zła tylko w gorącej wodzie kąpana. Tą teorie potwierdził dzień moich czternastych urodzin, gdy dostałam w prezencie szerokie pudełko owinięte białą wstążką, tak niewinną i czystą, że zwątpiłam czy do mnie pasowała. Niemniej rozpakowałam podarunek w takim tempie, jakbym dokonała skoku kwantowego, co wzbudziło ze strony mojego ojca salwę poczciwego śmiechu. Pod kopcem szeleszczącej bibuły znalazłam nowiusieńką, połyskującą, tiulową spódnicę, chyba najpiękniejszą jaką w życiu widziałam i nie czekałam nawet pięciu sekund, by włożyć ją na siebie, a potem pobiec sprintem do drzwi. Sąsiedzi z dużą dozą pewności musieli słyszeć jak wykrzykuję swoje podziękowania i łomoczę się po pokoju, bo nie mogłam zwlekać z pochwaleniem się tym zaprawdę udanym zakupem moim Goblinom.
Gobliny zaś, jeżeli nie jest to w pełni jasne, to dwójka pewnych pajaców, z którymi lubiłam się bujać i którzy dotrzymywali mi towarzystwa w każde lato. Byli moimi najlepszymi przyjaciółmi, czego im nie powiem, bo stwierdzą, że to obrzydliwe, ale wiedziałam, że to właśnie z nimi chciałam podzielić się moją radością. Sama miałam świadomość, że profesjonalne stroje do sportów takich jak łyżwiarstwo figurowe czy balet, szczególnie szyte na miarę, były wyjątkowo rzadkimi artefaktami, cholernie ciężkimi do zdobycia.
— Airen — zatrzymałam się w pędzie, rzucając ojcu rozgorączkowane spojrzenie, dość rozżalona, że kazał mi czekać. Natrafiłam na jego czujny wzrok, a chuda, poznaczona kilkoma bruzdami dłoń opadła mi na ramię. Oczy zajrzały w moje, znaczące uniesienie brwi zachęciło bym odpuściła na moment czwarty bieg i wreszcie go posłuchała. — Twój prezent... Wiesz kto może o nim wiedzieć, tak?
Wpatrujący się we mnie wyczekująco człowiek przez chwile przestał przypominać spokojnego, lekko nieśmiałego i zdystansowanego tatę, zamieniając się w ożywioną, hardo spoglądającą na mnie postać. Skinęłam, uśmiechając się w duchu, że imię którego użył w oryginalnym szyku tego pytania nie zagościło w mojej głowie nawet na sekundę.
Ojciec uśmiechnął się, nie ukrywając rozbawienia na widok moich nóg podskakujących w miejscu. Musiał usłyszeć orbitujące wokół mnie pytanie „mogę już iść?", które choć niewypowiedziane zdawało się tak czytelne, że wzbudziło tylko w tacie dezaprobujące westchnienie i lekkie skinienie laską w stronę balkonu.
— Mają wyczucie, te twoje chuligany. — powiedział z krzywym uśmiechem, nie złośliwym ani nie udawanym, raczej takim co wskazywał na to, że pogodził się z zamieszaniem i chaosem, które odwiecznie dotrzymywały mi kroku.
Mój uśmiech poszerzył się zajmując połowę twarzy, a ja pobiegłam w stronę okna i gdy pokonałam zacinającą się klamkę wyskoczyłam przez srebrną zasłonkę, by wreszcie wychynąć na ciepłe, popołudniowe powietrze. Przylgnęłam do nagrzanej barierki, stawiając stopy na dolnej rurce, wychylając się w poszukiwaniu właścicieli dwóch, chłopięcych głosów.
Rozpoznałam charakterystyczne blond warkocze i okularnika z zaczesem w kitkę, po czym złożyłam ręce przy ustach, krzycząc ile sił w płucach:
(Jestem ciekawa jakich epitetów tym razem użyje pani spod siódemki, kiedy będzie żalić się na mnie swojej figurce Maryi. „To dziecko to zaraza, Matko! Pomiot szatana!")
— Ooooooi! Ran! Rindo!
Stanęłam na palcach, z zagryzioną wargą czekając aż bracia odwrócą się w moją stronę. Rindo zmrużył oczy, przykładając dłoń płasko przy czole, żeby lepiej widzieć jak macham w jego kierunku, a Ran przechylił głowę patrząc z rozbawionymi fioletowymi oczami, jak prędko niknę z pola widzenia, biegnąc na dół.
Obciągnęłam jeszcze rękawy przyległej bluzki, zakrywając ciemnawe plamy i poprawiłam kołnierzyk. Na dobrą sprawę nie musiałam się wcale spieszyć, bo dobrze wiedziałam, że teraz nigdzie sobie nie pójdą, ale rozpierała mnie ekscytacja i musiałam się nią z kimś podzielić w trybie natychmiastowym. Ojciec mruknął tylko zza wąsa bym uważała i nie wracała później niż siódma, ale zdążyłam odpowiedzieć mu raptem energiczne: "to cześć!" i ruszyć na zewnątrz.
Letnie powietrze niosło ze sobą pustynną duchotę i niemal umyślnie zachęcało by udać się na sjestę. Kilkoma susami zmniejszyłam dzielącą mnie odległość od obserwujących mój pośpiech chłopców.
Rindo, niższy z wygolonymi bokami i okrągłymi okularami wiecznie zjeżdżającymi mu z nosa, splótł ręce za głową z tym firmowym wyrazem znudzenia czekając aż się zbliżę, z kolei Ran, znacznie wyższy i chyba mądrzejszy, o jasnych włosach splątanych w dwa warkocze typu Wednesday Addams uśmiechał się do mnie przyjaźnie, opierając przy okazji wyłamaną gałąź na ramieniu. Po co mu był ten patyk, cholera jedna wie, ale ku mojemu szczęściu nie użył go, by mi przyłożyć.
— Airen. — odezwał się starszy Haitani i posłał mi życzliwy uśmiech. — Fajnie cię widzieć.
— Na jakiego chuja się darłaś? — zamarudził okularnik, krzywiąc się odrobinę. — Cała klatka cię pewnie słyszała.
I Matka Boska Częstochowska.
Ignorując jego słowa przywitania zatrzymałam się kilka kroków od braci i obróciłam wokół własnej osi, inscenizując manierę wprawionych tancerek.
— Dostałam nowe tutu! Co myślicie?
Rindo uniósł brew, patrząc na mnie z niechęcią.
— Tutu to ty masz w głowie.
— Nie słuchaj go, Airen-chan! — Ran machnął ręką, dając mi tym samym do zrozumienia bym nie przejmowała się głupią opinią jego głupiego brata. — Wyglądasz ślicznie.
— Dziękuję Ran! — odpowiedziałam szczerze usatysfakcjonowana, ponownie oglądając spódniczkę z każdej strony.
Rindo w międzyczasie prychnął pod nosem:
— Pozer...
Zerknęłam na niego kątem oka, wyginając usta w anielskim uśmiechu. Przekomarzanie się z nim uznawałam za jedno z moich hobby i wyczuwałam podświadomie, że choć on tego nie przyzna, też to lubił.
— Tak powiedziałby typek bez dziewczyny... — zaświergotałam dobrze wiedząc, że z miejsca się wścieknie.
Rezultat okazał się jednakowy, z tym że w tle rozszedł się śmiech jego brata.
Nasza przyjaźń była silna, nawet jeśli ja i Rindo wiecznie walczyliśmy ze sobą o każdą drobnostkę, ale nie istniała taka rzecz, która mogłaby sprawić, że przestalibyśmy się ze sobą widywać.
Całej trójce odpowiadało wspólne towarzystwo, dlatego trzymaliśmy się razem...
Aż nie zdarzyło się coś, co jako pierwsze upewniło moją wiarę w to, że ludzie problematyczni mają największe zadatki, by uchodzić w społeczeństwie za tych złych.
Nie zostało to ani potwierdzone, ani stuprocentowo nie określono celności tych słów, jednak fakty były takie, że w wieku trzynastu lat Ran i Rindo nieumyślnie zabili człowieka.
Jakimś cudem to zdarzenie umieściło ich w roli cesarzów Roppongi, z kolei mnie zabroniono więcej się z nimi spotykać. Nie chciałam się z tym pogodzić, ale przeprowadzka i nowy dom w Tokio ostatecznie mi tego zakazały. Wiedziałam, że Ran i Rindo nie byli źli. Byli dokładnie tacy jak ja, przez co z banalną łatwością potrafiłam się z nimi porozumieć.
Źli ludzie byli problematyczni, a oni nigdy nie stwarzali problemów.
Byli tylko w gorącej wodzie kąpani.
Któregoś dnia tak sobie przysiadłam i stwierdziłam, że prawdziwie usatysfakcjonuję się dopiero wtedy, kiedy napiszę luźne opko, nasączone kontentem dla dorosłych, bo taki mam właśnie kaprys, więc oto jest.
Publikuję na razie sam prolog, bo pierwszy rozdział muszę jeszcze przeredagować, by był bardziej Łania vibe, a tak w głowie sobie uroiłam, że jeśli nie wstawie na dniach chociaż pół rozdziała to to opowiadanie szczeźnie w szafie i zostanie tam póki się nie zestarzeje.
Także dziękuję z wyprzedzeniem za zajrzenie do Wandering Jackals i zachęcam do czekania na kontynuacje 🖤
Cała przyjemność po mojej stronie,
Łania 🦢
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro