I
┌───── •ཐིཋྀ• ─────┐
𝓉𝑜𝓀𝓎𝑜 𝓇𝑒𝓋𝑒𝓃𝑔𝑒𝓇𝓈
𝒻𝒶𝓃𝒻𝒾𝒸𝓉𝒾𝑜𝓃
└───── •ཐིཋྀ• ─────┘
Życie baletnicy udowadniało
przekonanie, że ból równa się piękno.
Piękno jako nieosiągalne dobro dla tych, których przerastało ryzyko czy automatycznie dyskwalifikował brak pasji i ból dla tych, którzy decydowali się sięgnąć po uświęcony trudami cel. A cel był jednak satysfakcjonujący, niemniej wymagający poświęcenia, nauczenia się dyscypliny, pohamowań, cierpliwości, a przede wszystkim akceptacji niewygodny, potu oraz cierpienia. Przez te wszystkie lata dobrze poznałam smak złamanych kończyn, krwawiących palców, przetartej skóry i zdążyłam pojąć, że ból nie przejawiał się wyłącznie na ciele. Z tym także musiałam nauczyć się sobie radzić, co w konsekwencji chyba przełożyło się na nikły poziom mojego szoku, gdy zadzwonił telefon, a ojciec po drugiej stronie oświadczył oschłym tonem, że kilka dni temu zmarła moja matka.
Jedynym uczuciem, jakie wtedy mną wstrząsnęło był szok. Szok że mój tata, człowiek jeszcze bardziej wyrachowany niż ja, samowolnie podjął temat, o którym w domu nie można było mówić.
Prócz niedowierzania dotarły do mnie jeszcze dwie rzeczy. Pierwsza, że da się zniknąć na całe swoje życie i umiejętnie unikać znalezienia nawet przez samych bliskich oraz druga: że świadomość, iż nie dostałam zaproszenia na pogrzeb matki, która postanowiła mnie urodzić jest tak samo dziwna, jak i, paradoksalnie, konsolacyjna. To tak jakby dostało się wyrok sądu za poważne przestępstwo, ale zostało się z niego zwolnionym, gdyż ktoś już zdążył przebyć tą odsiadkę.
— Kto w takim razie zapłacił za pogrzeb? — zapytałam, przygryzając końcówkę pomalowanego paznokcia i przepłynęłam wzrokiem po korytarzu akademii.
Zaczynaliśmy zajęcia za pięć minut, więc nie liczyłam, że poznam jakieś konkrety, a co ważniejsze, że wiadomość w ogóle do mnie dotrze. Na razie nie wiedziałam, co miałam myśleć ani kogo wyobrażać sobie w trumnie. Przez całe dzieciństwo i późniejszą dorosłość nie czułam potrzeby, by dowiadywać się kim była moja biologiczna rodzicielka, a teraz nagle naszła mnie trywialna potrzeba, by ją poznać. Niczym artystę, który po śmieci zyskuje splendor i tytuł mistrza sztuk pięknych, pomimo że za życia nie sprzedał ani jednego obrazu.
Dlaczego nagle zachciałam usłyszeć każdą historię, każdą anegdotę jaką mój ojciec mógł mi powiedzieć o mamie? Przecież chyba nic z tego już się nie liczyło, nie poznałyśmy się, jej osoba w towarzystwie ojca uchodziła za ducha, denerwującego upiora lub temat tabu, więc czegokolwiek bym nie próbowała nie zostaniemy przyjaciółkami. Ale mimo to, jakaś moja wewnętrzna część chciała wiedzieć kim była ta, która mnie urodziła. Jak wyglądała? Co nosiła, jaki miała styl? Jaki charakter? Osobowość? Co leżało w jej naturze i dlaczego posiadła takie, a nie inne nawyki? Byłyśmy do siebie podobne?
Czemu umarła?
Ojciec odparł, że najpewniej firma, w której pracowała, co kompletnie mnie nie przekonało. Gdzie musiała pracować, by pracodawca opłacił jej cholerny pogrzeb? A może raczej, kim był ten pracodawca?
Przez chwile pozwalałam, by cisza między mną, a siedzącym po drugiej stronie starszym mężczyzną przedłużyła się do momentu, aż on pierwszy jej nie przerwał.
— Mówię ci, bo powinnaś to wiedzieć. — stwierdził, zasiewając we mnie zalążek pytania, które jednak nie padło.
Czyżby? Powinnam?
— W porządku. — przytaknęłam w sposób odpowiadający wzruszaniu ramion. Zwilżyłam językiem wargi, przestępując z nogi na nogę, bo momentalnie poczułam się niewygodnie w stroju do tańca. Baletki uciskały mnie bardziej niż zwykle. Odruchowo stanęłam na pointcie, chcąc jakkolwiek się ruszyć. — A jak miała na imię?
Jej imię niosło się hańbą przy rodzinnym stole, jakby była jebanym Voldemortem, głównie między ojcem a jego teściową, a ponieważ ta dwójka stanowiła komplet moich pokrewieństw, wyłącznie mnie przypadała przyjemność życia w niewiedzy. Nie żebym narzekała. Mama nas opuściła, co było głównym powodem rzucania w nią mięsem, ale w tej sytuacji mogłam chyba poprosić o ujawienie tej jednej, głupiej rzeczy?
— Dakota. — powiedział, kolejny raz poważnie mnie zaskakując.
— Dakota? — powtórzyłam niepewnie — Mało japońskie. — przyznałam, ale ojciec nie wydawał się zaskoczony.
— Jak na człowieka też była mało ludzka, więc nic nas już chyba nie zdziwi. — westchnął zmożony i nie umiałam określić czy prowadzonym właśnie dialogiem, czy leki zaczynały słabnąć. Skubnęłam zębami dolną wargę i powiodłam wzrokiem za zbierającymi się pod salą studentami.
— Pewnie tak. — odparłam z zamyśleniem, usiłując brzmieć na nieporuszoną. Może i tak też się czułam, bo nie zanosiło się na płacz czy zgrzytanie zębów. — Zbieram się. — powiedziałam w końcu nieco żywiej i poruszyłam się z zamiarem zebrania rozsypanych wokół nóg rzeczy. — Przyjadę pewnie późno.
— Dobrze — oczami wyobraźni widziałam, jak ten zadziwiająco przystojny na swój wiek starszy pan kiwa głową i uśmiecha się za siwawym zarostem — Poczekam na ciebie. — zaoferował, na co szybko zaoponowałam.
— Tato, nie musisz... — w moim głosie zadzwoniła troska, ale on uparcie mnie zbył, widocznie niezadowolony, że próbowałam nad nim utyskiwać, co było nieprawdą. Po prostu czułam się okropnie z myślą, że z mojej winy miałby siedzieć do późna...
— Nonsens, młoda damo! — rzekł, w ten sposób stanowczo oświadczając, że kwestia nie podlegała dyskusji. — Zamówię kolację. Baw się dobrze, primadonno. — zawiesił połączenie szybciej niż zdążyłam się sprzeciwić. Z lekkim uśmiechem pokręciłam głową, próbując pozbyć się natrętnie nawracającego wyobrażenia martwej kobiety i zarzuciwszy na ramię pasek torby udałam się na salę baletową.
Przywitałam się z mijającymi mnie znajomymi, robiąc to najciszej jak było to możliwe, gdyż podnoszenie głosu na sali uchodziło za rzecz potępianą, a jedyną osobą, która mogła do woli zdzierać gardło był Kai. Trener w Coquette Studio i chyba najlepszy tancerz jakiego w życiu poznałam.
Odłożyłam swoje toboły przy upatrzonym wcześniej miejscu pod ścianą, po czym wyprostowałam plecy, oglądając się dokoła. Hala była ciemna zważywszy na panujący za oknami mrok, ale zapewniała pewien komfort i swobodę ruchów, którą z pewnych przyczyn ciężko było doświadczyć bezpośrednio na scenie, gdzie często prowadziliśmy próby.
Rozejrzałam się, patrząc w długie lustra obrastające jedną ścianę z pojedynczą, ciągnącą się po całej długości rurą i przyjrzałam się odbiciom znajomych twarzy mojego zespołu. W skupieniu szykowali się do zajęć, zacieśniali pasy na łydkach, poprawiali włosy lub rozgrzewali się nim zrobi to nieobecny w tej chwili prowadzący.
Zmarszczyłam brwi, próbując skupić uwagę na kimkolwiek lub czymkolwiek. Na tatuażu Aome, spiętych włosach Nity, rozmawiającym Atosie z Isamu, ale choć próbowałam moje myśli uparcie wracały na stare tory, nakazując mi poszukać odpowiedzi o Dakocie. Wkurzało mnie to, bo wiedziałam, że do niczego nie przyda mi się ta wiedza, a tymczasem czułam intensywną potrzebę by ją poznać.
— Hej, Airen!
Zaaferowana odwróciłam głowę, zauważając zbliżającą się w moją stronę sylwetkę wysokiego, młodego mężczyzny z uśmiechem rozciągniętym na pełnych ustach. Farbowane na czekoladowy brąz włosy drgały z każdym krokiem, gdy Ace szedł w międzyczasie przesuwając językiem po górnej wardze i zerkając w bok. Uśmiechnęłam się, kątem oka rejestrując, jak Aome zesztywniała, dotknięta jego gładkim spojrzeniem.
Prychnęłam rozbawiona. Ten facet doskonale wiedział, co robił z kobietami i ta świadomość jeszcze bardziej pobudzała zainteresowanie jakim darzyły go moje koleżanki.
Facet z wdziękiem to zaprawdę niebezpieczne stworzenie, powiadam.
Chłopak podszedł do mnie na długość ramienia, więc mogłam bez problemu dostrzec błyszczące mu w oczach, frywolne iskierki.
— Dobrze wyglądasz. — stwierdziłam na powitanie, otrzymując to jego firmowe uniesienie jednego kącika ust.
— Ach, dzięki. — odparł ze śmiechem, przyglądając mi się z zaciekawieniem. — Z kolei ciebie jak zawsze mogłbym zjeść. Na pewno się nie skusisz? — zagadnął ze znaczącym uśmiechem, przypłacając ten czyn kuksańcem w bok.
Ace upatrzył sobie świetny typ żartu w postaci bezczelnego flirtu, więc ponieważ nie potrafiłam dyplomatycznie sprowadzić go na ziemie, musiałam posiłkować się siłą.
— Au! Dobra, już dobra! — uniósł ręce w obronnym geście, cofając się gdy wykonałam ruch dłońmi, by skrzyżować ramiona na piersi, jakby obawiał się, że jeszcze miałam zamiar go uderzyć. Pokręciłam z dezaprobatą głową, obliczając w myślach prawdopodobieństwo, że ten facet kiedykolwiek zmądrzeje.
— Byś się wreszcie za siebie wziął. — powiedziałam z udawanym wyrzutem. — Znajdź pracę, dotknij trawy...
Moje słowa wyraźnie go pobudziły, bo nasiąkł ekscytacją, jakby był gąbką i pochłonął właśnie sporą ilość wody.
— Ha! Tu cię zaskoczę! Wreszcie dobre wieści! Przyjęli mnie! — powiedział z dumą i niemal widziałam jak wokół niego orbitują ptaszki wyśpiewujące hymn triumfalny.
— No proszę — pokiwałam głową, gdyż w istocie było to w jego przypadku imponujące — A gdzie? — dopytałam zaciekawiona, patrząc jak Ace otwiera usta by odpowiedzieć, kiedy w pół słowa przerwało mu gwałtowne trzaśnięcie drzwiami.
Oboje odwróciliśmy się w stronę przemierzającego pomieszczenie mężczyzny, idącego żwawym, pełnym wigoru krokiem. Miał doskonale wyrzeźbioną sylwetkę i oczy rozjarzone wewnętrznym światłem. Z tego obrazka trudno było uwierzyć, że właściciel tych bujnych loków i lekkiego uśmiechu przeżył już na ziemi trzydzieści dwa lata, bo większość osób nie potrafiła dać mu więcej niż dwadzieścia parę. Wyglądało więc na to, że był to pewien sukces, który Kai zdążył osiągnąć.
— Słuchajcie moje ptaszki, mam wieści! — orzekł na dzień dobry, nie rozwodząc się w słowach i nie czekając aż wszyscy zbiorą się w prostej linii, by stosownie go przywitać.
W opinającym szerokie ramiona golfie podszedł do ławek, gdzie rzucił niechlujnie swoje rzeczy i podparł się po bokach, patrząc na nas z czającą się za czekoladowymi oczami świeżą energią. Wymieniliśmy z Ace'm pytające spojrzenia, ostatecznie skupiając się na tym, co miał nam do powiedzenia trener. A mogło być to zarówno preludium do ploteczek, jak i wieść o wybuchu dżumy gdzieś na północy wyspy, zatem z miejsca decydowaliśmy się dmuchać na zimne.
— Zbliża się sezon, więc co logiczne, prezentujemy nowe show — wskazał trzymany w ręce scenariusz i zamachał nim lekko, rozwiewając przy tym okalające mu twarz ciemne włosy. — A co ważniejsze — odrzucił gruby zwój naszego przyszłego przedstawienia gdzieś w obręb ławek i popatrzył na nas dobitnie, chcąc mieć pewność, że nikt nie przegapi jego kazania — Dostałem rano telefon od Paramout. — i po tych słowach na sali zapadło całkowite milczenie.
Usłyszelibyśmy dźwięk spadającej szpilki, gdyby ośmieliła się teraz runąć na ziemię.
— Hollywood szuka solistki do ujęcia w filmie zapatrującym się już z tego miejsca na Złoty Glob.
Aż włoski na karku stanęły mi dęba. Usłyszałam jak atmosfera w sali momentalnie tężeje, a miedzy ścianami rozchodzą się zszokowane westchnienia. Dobrze usłyszałam? Filmu od jednej z największej amerykańskiej wytwórni dodatkowo do tak poważnego przedsięwzięcia? Nie mogłam sobie wyobrazić, że Kai nie żartował, a sądząc po jego zadowolonym uśmieszku i błyszczących oczach, pilnie obserwujących rosnące wśród swoich podopiecznych niedowierzanie (graniczące z szaleńczym zachwytem), wnioskowałam, że mówił całkiem serio.
— Jak to możliwe? — zapytała wysoka blondynka o włosach ciasno uwiązanych w drobny koczek z tyłu głowy. Jej wąskie oczy rozszerzyły się, jak u małego dziecka. — Dlaczego akurat chcą kogoś od nas? — Nita pokręciła w roztargnieniu głową, jakby dalej nie mogło do niej dotrzeć, że właśnie ofiarowano nam życiową szansę.
— Ponieważ — Kai nawet na nią nie spojrzał, uśmiechając się tylko z samozadowoleniem, jakby Kleopatra uczyniła go swoim nowym faworytem — Nasza szkoła tańca okazuje się być najlepszą na świecie.
Popatrzyliśmy na siebie z Ace'm i pokiwaliśmy z podziwem głowami. To się dopiero nazywał tytuł. Ciężko było uwierzyć, że to właśnie my, Coquette Studio, osiągnęliśmy aż taki sukces, w końcu nie było nas wielu, ponieważ nasz prowadzący bardzo starannie dobierał swoich podopiecznych i sam decydował czy przyjmie kogoś pod swoje skrzydła. Tymczasem oto jesteśmy. Najznamienitsza grupa baletowa, do której dołączają nieliczni, selekcjonowani przez człowieka zdolnego osiągnąć szczyt na samym starcie.
— Urządzimy sobie więc mały konkurs. — Kai uśmiechnął się, zaplatając umięśnione ramiona na klatce piersiowej. — Przez następny miesiąc poprowadzimy zupełnie inny rodzaj ćwiczeń, na znacznie bardziej wymagającym poziomie. — brew drgnęła mu psotnie do góry i sam ten gest wystarczył bym miała pewność, że ja i sen weźmiemy rozwód — Ta osoba, która spisze się najlepiej dostanie solo. — pomimo, że mówił łagodnym, spokojnym głosem czułam jak po kręgach przetaczają mi się dreszcze.
Solowy układ do filmu gwiazdorskiego... To mogłoby otworzyć furtki do tylu ścieżek...
— A za udział w tej produkcji — podjęła Nita, stukając palcami w bok ramienia — Ile się dostaje?
Zauważyłam jak Ace i reszta uczestników momentalnie zamierają, ze wstrzymanymi oddechami pragnąc poznać odpowiedź.
— Cóż — uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic i przechylił głowę — Około dwa miliony dolarów.
Chryste panie to był jakiś kosmos. Chyba na oczy w życiu nie widziałam takiej sumy, nie wspominając już jak mogłaby ustawić mnie i tatę. I zatańczyłabym dla setek milionów ludzi... Występowałam już przed sporą publiką, ale to...
— Cholera, w tej chwili chciałbym być babą. — usłyszałam niedowierzający pomruk mojego przyjaciela. Zerknęłam w jego stronę uśmiechając się mimowolnie. Odwzajemnił moje spojrzenie i dźgnął mnie lekko w bok. — Mogę już przyjmować zakłady?
— Pewnie, tylko nie narób sobie wrogów. — kiwnęłam w stronę zawzięcie wpatrzonej w ziemię Nity. Wyglądała jakby miała umysłem otworzyć Komnatę Tajemnic jeśli nie dostanie tego solo. — Przypuszczam, że wyniknie z tego zawzięta walka...
Kai klasnął w dłonie nim Ace zdążył odpowiedzieć i podparł się po bokach, przyklejając do twarzy zadowolony uśmiech.
— No to - do pracy!
Mój przyjaciel trącił mnie lekko w ramię i nachylił się, by móc mruczeć mi do ucha.
— Stawiam na ciebie.
Z jakiegoś powodu jego słowa dodały mi pewności siebie. Chciałam zatańczyć ten układ. Czułam lekki stres na myśl o uczestnictwie w filmie, bo nigdy wcześniej nie stawałam w roli aktorki, ale balet był moim żywiołem. Towarzyszył mi całe życie, mimo że dalej w chwilach zwątpienia zastanawiałam się, czy aby na pewno się do tego nadawałam, ale teraz nie byłam niczego bardziej pewna. Dokonam tego. Mogłam to zrobić.
Nie wiedziałam czy Ace miał dar przewidywania przyszłości, czy omówił to wcześniej z trenerem, ale po upływie dwóch, okrutnie ciężkich godzin kiedy wszyscy przeżywaliśmy katusze Tantala i zbyt zmęczeni nawet na szybkie piwo przed akademią zmierzaliśmy do wyjścia, Kai zagadnął do mnie z drugiego końca sali:
— Airen — uniosłam głowę, zerkając na mężczyznę pytająco. — Poczekasz chwile?
Nie czując, że mogłabym mu odmówić skinęłam głową, z zaciekawieniem licząc każdy krok zbliżający go do mnie. Skubałam koniuszki potarganych, wilgotnych włosów na karku, gdy Kai oględnie rzucił wzrokiem za niknącymi studentami, wreszcie zatrzymując się przede mną i podpierając się po bokach, by następnie obdarzyć mnie lekkim, kompletnie niczego nietłumaczącym uśmiechem.
— Jak twój tata? — chciał wiedzieć, co w pewnym sensie mnie rozczuliło.
To miłe z jego strony, że okazywał troskę. On i mój ojciec znali się za czasów, kiedy ten drugi poruszał się o własnych siłach z niewielką pomocą laski, więc doceniałam, że Kai pamiętał o nim nawet mimo choroby.
— Dobrze. — odparłam, właściwie nie kłamiąc, bo w oparciu o dni, kiedy nieprzyjemne dolegliwości potrafiły przygważdżać go do łóżka, teraz nawet miał siłę by żartować. — Nieźle się trzyma.
Mężczyzna skinął głową i tym jednym gestem uświadomił mnie, że to nie był temat, który właściwie chciał poruszyć. Ze zmarszczonymi brwiami patrzyłam, jak wodził oczami po parkiecie i w końcu podnosi na mnie głowę spoglądając prosto w moje zdumione oczy.
— No więc? — kącik jego ust uniósł się nieznacznie ku górze. — Zatańczysz to solo?
Przez chwile nie miałam pojęcia o czym mówił. Ogłupiała gapiłam się na jego poszerzający się uśmiech i próbowałam zrozumieć do czego brnął. Pokręciłam głową, całkiem obracając się w jego stronę, z walącym sercem przyjmując jego roześmiane spojrzenie.
— Słucham?
Kai zachichotał, szczypiąc mnie boleśnie w przedramię.
— Auć! — zabrałam rękę, marszcząc brwi i patrząc na niego z mieszanką złości i konsternacji. — Za co to było?
— Za bujanie w obłokach! — odpowiedział wesoło, widocznie dobrze się bawiąc — Chcę żebyś to ty wzięła tą rolę! — powiedział entuzjastycznie, robiąc to wolniej i wyraźniej, by nic mi nie umknęło.
I och zgrozo, nie przegapiłabym ani jednego słowa.
— Co? Znaczy, jak to? — wypaliłam bezmyślnie, bo przecież już określił zasady konkursu i wszystkim go obwieścił, więc skąd ta nagła zmiana? — Przecież urządzasz nam zawody. — przypomniałam, mój głos cichł i tracił pewność, gdy on przecząco kręcił głową. — Myślałam, że ogłosisz zwycięzcę dopiero pod koniec miesiąca...?
— I tak zrobię — odparł z niewinną miną — Tyle że ciebie uprzedzam wcześniej.
Święty Barnabo, kompletnie nie czaiłam tego faceta.
— Ale... — urwałam zbyt zdębiała, by sensownie dokończyć to zdanie.
Chciał żebym dostała solo.
Chciał bym zatańczyła dla milionów i uzyskała szansę na życiową karierę...
— Airen, powiedzmy sobie otwarcie, jesteś moją najlepszą uczennicą. — zbliżył się, niby zamierzając wciągnąć mnie do udziału w spisku — Niezaprzeczalnie widzę cię w roli primaballeriny.
Szok uderzył w moją jaźń jak rozpędzony pociąg, bo Kai nie żartował.
— Za sprawą konkursu chcę tylko, by reszta bardziej przyłożyła się do pracy. — wzruszył ramionami, usprawiedliwiając swoją okrutną sztuczkę anielskim uśmiechem. — Ale to ciebie chcę zobaczyć na wielkim ekranie.
Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie, dzwoniąc i uderzając o ścianki póki zupełnie nie wchłonęły się moje ciało i nie scaliły z duszą.
— Zrobisz to dla mnie? — zapytał w sposób, jaki prosi się kogoś o przysługę. — Airen?
Parsknęłam śmiechem z niedowierzania kręcąc głową, ale zaraz potem się reflektując i pospiesznie przytakując.
— Czy ty mnie pytasz, czy chcę spełnić swoje największe marzenie?
Uśmiechnął się szeroko, a ja zaczęłam skakać w miejscu jak mała dziewczynka, prawie przy tym piszcząc. Nie bacząc na okoliczności zarzuciłam mu ręce na szyję.
— Jak mam ci dziękować? — zapytałam rozemocjonowana i zachwycona do tego stopnia, że mogłabym przebiec maraton i wrócić jeszcze, by zagrać w mydlanej operze.
— Nie musisz mi dziękować. — roześmiał się, przytrzymując mnie w dole pleców i odchylając się lekko, by móc na mnie spojrzeć. — Zwyczajnie wiem, że nikt inny się do tego nie nadaje.
Nie umiałam opanować szerokiego uśmiechu i rozemocjonowania momentalnie przejmującym nade mną władzę. Boże, mogłabym przysiąc, że śniłam. Taniec mnie ukształtował, nadał barw i wyrazistości, stworzył to kim byłam i stanowił to bez czego nie potrafiłabym się obejść. Wiedziałam jednak, że aby odnieść w tej branży sukces potrzeba czegoś znacznie więcej niż talent oraz chęci. Do mnie los właśnie się uśmiechnął.
Raz jeszcze mocno go przytuliłam, szczerząc się pod nosem i nie potrafiąc ukryć ogarniającego mnie szczęścia nawet jeślibym chciała. Teraz nie dbałam o to, czy przechodnie będą rzucać mi podejrzliwe spojrzenia kiedy tylko wyjdę na wieczorne ulice Tokio. Może nim wrócę do mieszkania wstąpię do cukierni i kupie ciasto? Jeśli tylko jakaś będzie otwarta o tej godzinie... I jeszcze muszę koniecznie zadzwonić do taty! Oszaleje z radości!
— Nie mogę uwierzyć! — cieszyłam się i zerknęłam na zegarek — Kurwa, jak późno!
— Rety co za słownictwo, Airen. — zaśmiał się, ale wcale mnie nie zbeształ.
W biegu pochwyciłam swoje rzeczy i zarzuciłam na plecy ciemny płaszcz.
— Muszę lecieć! — powiedziałam szybko, przeczesując palcami krótkie włosy i rzucając wpatrzonemu we mnie mężczyźnie ostatni uśmiech. — Naprawdę jestem twoją dłużniczką, Kai. — wyznałam, podchodząc do niego i muskając ustami jego policzek. — Jeszcze raz dziękuję.
— Nie ma o czym mówić, Airen. — mrugnął do mnie, cofając się w głąb sali zapewne z zamiarem wrócenia do swoich spraw.
Biegiem ruszyłam do wyjścia i szarpnąwszy za klamkę popędziłam na zewnątrz. Szybko sprawdziłam, która piekarnia jeszcze nie została zamknięta i ku mojej kolejnej uciesze okazało się, że najbliższy sklep znajdował się przecznicę stąd. Udałam się w tamtą stronę, wyciągając w międzyczasie telefon i sprawnie wertując listę kontaktów. Stukając kozakami o brukowaną kostkę wybrałam właściwy numer, przykładając słuchawkę do ucha.
Dzwoneczek zawieszony u szczytu drzwi zabrzęczał przyjaźnie, zawiadamiając w ten sposób o moim nadejściu i przykuł uwagę młodej ekspedientki za ladą. Nie wyglądała na zadowoloną z mojej obecności, (nie o tej godzinie) ale postanowiłam zignorować jej ukradkowe wywrócenie oczami.
Słyszałam po drugiej stronie komórki miarowe pikanie i niecierpliwie czekałam aż tata odbierze, oglądając ostatki wypieków spoczywających na podświetlanych półkach.
— To poproszę. Z malinami. — poprosiłam przyciszonym głosem, wskazując palcem sernik z galaretką.
Włączyła się poczta głosowa, więc z roztargnieniem przerwałam połączenie i spojrzałam na godzinę. Dochodziła dziewiąta, a ojciec zapewnił, że na mnie poczeka. Pewnie oglądał ten jeden ze swoich ulubionych programów na Animal Planet i miał wyciszony telefon. Wyłapując kątem oka jak młoda dziewczyna podaje mi zapakowane pudełeczko wrzuciłam komórkę do kieszeni skórzanego trencza i podziękowałam jej z uprzejmym uśmiechem, zaraz potem płacąc by ruszyć prosto do domu.
Nie widziało mi się czekać na autobus. Nie z nowiną niecierpiącą zwłoki, by rozgłosić ją na miarę wiadomości z ostatniej chwili, więc zamówiłam taksówkę.
Nocne światła miasta rozjaśniały każdy zakątek centrum, tworząc kanonadę niebieskich, fioletowych i czerwonych ekranów nadających Tokio urok jedyny w swoim rodzaju. Migające bilbordy, rozjarzone banery i sunące po szerokich pulpitach słowa reklamujące sławne marki. To wszystko tworzyło odrębny świat, niemal podchodzący pod ujęcie z Blade Runner'a.
Zatrzymawszy się przy moim apartamencie wręczyłam taksówkarzowi gotówkę, dziękując za podróż i życząc miłego wieczoru.
Biegiem wkroczyłam na klatkę i wskoczyłam do windy wybierając właściwe piętro. Bujałam się na boki, wpadając w taneczny nastrój nawet jeśli pierwszą część dnia poświęciłam skomplikowanej choreografii. Mogłabym bez problemu zagrać w kilka piosenek na Just Dance.
Gdy drzwi się rozsunęły, a komputerowy głos zamruczał kilka niezobowiązujących frazesów, ujęłam pudełko z ciastem w jedną rękę i zanurkowałam drugą do kieszeni płaszcza, szukając pęku brzęczących kluczy. Stanęłam przed drzwiami swojego mieszkania i wsunęłam ten odpowiedni do dziurki, ale gdy tylko przekręciłam go w odpowiednią stronę natrafiłam na opór. Zmarszczyłam brwi, zaraz potem naciskając klamkę. Drzwi puściły, na co zdeprymowana jęknęłam.
— Tato! — wyrzuciłam, przestępując próg z pokaźną ilością toreb, sapiąc przy tym, bo rzeczy do baletu powoli zaczynały mi ciążyć.
Chyba jednak dam sobie dzisiaj spokój z tym Just Dance.
— Mówiłam żebyś pamiętał o zamykaniu drzwi! — zawołałam i pozwoliłam, by przestronny korytarz pochłonął moje słowa.
Położyłam pakunek na szafce, zrzucając płaszcz z pleców.
— Tym razem ci wybaczę, ale tylko dlatego, że świętujemy! — zażartowałam, zdejmując kozaki i mimochodem rzucając okiem na stan moich włosów. Zabrałam wypiek i od razu ruszyłam w kierunku kuchni. — Dosłownie czuję się jak w jakimś amerykańskim filmie! Kupiłam nawet sernik malinowy i do diabła z moją dietą. Dzisiaj wszystkie kalorie idą w moją mądrość! — parsknęłam, kładąc przedmiot na wysepce i sięgając po talerze oraz nóż. — Nie uwierzysz! Kai dostał telefon od hollywoodzkiej wytwórni w temacie tancerki — otworzyłam wieczko, zabierając się do krojenia ciasta — która miałaby zatańczyć solo w najnowszej produkcji. — liznęłam koniuszek palca oblepiony słodką, zadziwiająco świeżą galaretką i ciągnęłam dalej — Ten film to chyba musi być z jakim Joaquin'em Phoenix'em albo nawet Lady Gagą, bo ma szansę na prestiżową nagrodę. Mamy może wino? — obróciłam się w stronę lodówki — Suszy mnie.
— Nalej i mnie, dobrze, dziecinko?
Prąd przeszył całe moje ciało. Obróciłam się zamaszyście, dławiąc się kolejnymi słowami, kiedy zrozumiałam, że głos nie należał do taty. Moje oczy spoczęły na młodym mężczyźnie w jasnym garniturze i aroganckim, lekko odległym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Dech opuścił moje płuca i przestałam oddychać, gdy nieznajomy przechylił na mnie głowę z burzą różowych włosów, opierając nogi na podłużnej ladzie, jakby ta kuchnia była jego własnością. Zamarłam z kuchennym nożem w ręku i drugą dłonią na uchwycie lodówki. Szare oczy błyszczały psotnie i dopiero, gdy rozejrzałam się po kuchni złączonej z częścią salonu zrozumiałam, że w domu panuje półmrok. Ledy paliły się tylko pod szafkami nad zlewem, czyli tam gdzie sama je zapaliłam, ale wszędzie indziej wychylały się zza rogów ponure cienie. Po kilku uderzeniach serca przyzwyczaiłam się do ciemności i rozpoznałam w ich smugach sylwetki spokojnie siedzących na kanapach mężczyzn.
Mój ojciec zajmował miejsce na swoim wózku, a o rączkę od oparcia wspierał się wysoki mężczyzna o krótkich włosach zaczesanych elegancko do tyłu. Uśmiechał się spokojnie, jak ktoś kogo wcale nie dziwiło, że tuż koło wypolerowanych butów wylegującego się w mojej kuchni typa leżał prawdziwy pistolet. Wzbierało we mnie przerażenie. Z fotela przyglądał mi się jeszcze jeden mężczyzna, delikatnie, jakby ze znużeniem odchylając głowę na zagłówek i prawie niechętnie obserwując, jak cała sztywniałam ze strachu.
— Coście za jedni? — zawarczałam, znajdując w sobie nieuzasadnione pokłady odwagi, ale odmówiłam próby ruszenia się z miejsca.
Tylko mocniej ścisnęłam rączkę noża, jakby miał jakiekolwiek szanse w starciu z pieprzonym Coltem M1911. Ciemność za linią kanapy zadrgała i wówczas zdałam sobie sprawę, że ktoś odsunął firankę, a czyjaś drobnych rozmiarów postać odsunęła się od okna i z rękami w kieszeniach zmierzała bliżej, w kierunku łuny światła. Z zaschniętym gardłem patrzyłam, jak właściciel śnieżnobiałych włosów i zmęczonych, bezdennych oczu podnosi na mnie wzrok.
— Przyszliśmy pogadać. — oznajmił szorstko, zatrzymując się tuż przy boku mojego ojca. Moje serce zamarło.
Typ o różowych włosach uśmiechnął się szerzej, przesuwając językiem po górnych zębach. W słabym świetle zauważyłam błyszczącą w jego ustach metalową kuleczkę.
— Więc odłóż nóż i grzecznie nas posłuchaj.
Wcale mi nie rozkazywał, ale sądząc po tych pozbawionych życia, czarnych oczach, domyślałam się, że lepiej zrobię jeśli posłucham tej koleżeńskiej rady.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro