Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

"Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać, ni­komu służyć, ni­komu po­magać. Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia. Za­myka się w sobie." Zostałem sam, uprzednio odprowadzając Wandę wzrokiem, aż nie zniknęła za drzwiami biura. Kolejna fala łez spłynęła po moich policzkach, a z ust wyrwał się głośny przeraźliwy krzyk, który wyrzucił z mojego ciała całą wściekłość na siebie i niczemu winny świat. Miała rację, poruszyła tak niewygodny temat, że chciałem wyć z bezsilności. Droga która nas połączyła wypełniona była licznymi dziurami i miałem wrażenie że z każdym krokiem coraz trudniej było mi iść dalej. Bałem się rozstaju dróg, bo doskonale wiem, że sam nie poradzę sobie w tym świecie z tak ciężkim brzemieniem na barkach. Ciężko mi się do tego przyznać, ale... potrzebuję ramienia w które można się wypłakać i w razie potrzeby o nie oprzeć. Łkałem, a moje usta nieustannie drżały, jak u dziecka uspokajanego przez matkę. Chciałem się podnieść, ale moja próba zakończyła się gorzką porażką. Ponownie opadłem na ziemię i złapałem się za serce, czując piekący ból w klatce piersiowej. Byłem wykończony, obolały i załamany. Brakowało mi Wandy, jej ciepłych ramion, pokrzepiającego uśmiechu, słów pocieszenia i delikatnych dłoni, które są moim oparciem w najcięższych chwilach. Ostatkiem sił próbowałem dostać się do umysłu jasnowłosej, niestety pozostawał zamknięty i nic nie wskazywało na to, by otworzył się na oścież. Zrezygnowany odcyliłem głowę w tył i czekałem... Nie wiem na co.

Jeszcze nie zdążyłam w pełni odpłynąć w błogą ciemność, jeszcze sen nie porwał mnie do swojej krainy, gdy ponownie usłyszałam krzyk, jednak jego źródło było dla mnie w tej chwili jasne i bynajmniej nie miałam zamiaru reagować. Przekręciłam się na bok usiłując zasnąć i w ten sposób zaczęło się moje wiercenie na łóżku. Pięknie. Dojść szybko zdałam sobie sprawę z bezcelowości mojego działania. Sen odleciał gdzieś daleko i nie zanosiło się na to, by w najbliższym czasie powrócił. Wstałam więc i zaczęłam kręcić się po pokoju niespokojna; nie mogąc się na niczym skupić, jakby w gorączce. Nie wyszłam jednak z niego, pewna gdzie poniosłyby mnie stopy. Nie chciałam ustąpić, nie było o tym mowy. Wóz albo przewóz. Tylko że... 
Przymknęłam powieki, oparta o barierkę balkonu i wciągnęłam do płuc dym nikotynowy, który zawsze pomagał mi się uspokoić i zebrać myśli, gdy inne metody zawiodły. Tym razem również podział, w czym zapewne pomogło i rześkie po burzy powietrze. Tylko że... choć myśli się zebrały, to ciężar z serca nie ustąpił. Nadwrażliwe sumienie. Ale przecież nie byłam niczemu winna. Prawda? Loki dostał to na co zasłużył, a jednak... głupie serce. Nie chce myśleć o tym, że może teraz cierpi, więc w moich myślach rozpętała się burza, tak silna jak serce i rozum. Trwała trzy wypalone papierosy i jedne rozczesanie włosów, aż w końcu zakończyła się remisem. 
Wyszłam z pokoju i weszłam do gabinetu, by potem starając się nie zerkać nawet na czarnowłosego dodać unoszące się między kamieniami nazwy, a mianowicie - czas, przestrzeń i energię (moc). Zostały tylko dwa, o ile z tą trójką trafiłam, a skoro przed chwilą podałam parametry świata rzeczywistego to może teraz... rzeczywistość niematerialna? I coś nie rzeczywistego... dusza? Nie... to bez sensu... a może. Zatopiłam się na chwilę w rozważaniach, nie tyle prawdopodobieństwa, co głupoty mojej hipotezy jednak "jeśli wykluczyć to co niemożliwe, to to co zostanie musi być prawdziwe." Racja? Problem polegał jednak na tym, że nie dało się wykluczyć niemal niczego.

Obserwowałem każdy ruch dziewczyny, czułem że nie byłem tutaj mile widziany. Przynajmniej na razie i gdybym tylko nie był "przykuty" do podłogi wycofałbym się ze spuszczoną głową. Wchodząc nie obdarzyła mnie jednym krótkim spojrzeniem swoich jasnych oczu.  Odwróciła się do mnie plecami i zaczęł uzupełniać nazwy poszczególnych kamieni. Przez chwilę nawet chciałem jej podpowiedzieć, ale szybko zostałem ukarany bólem w skroni. Skrzywiłem się lekko nie spuszczając wzroku z jasnowłosej. Miałem cichą nadzieję, że dziewczyna nie wyjdzie tak szybko jak się pojawiła. Nadzieja matką głupich, siostrą rozsądnych i kuzynką nieudaczników.

- Wróciłaś? - Wychrypiałem najciszej jak potrafiłem, tak aby to pytanie dotarło tylko do uszu Wandy.

- Zdecydowałeś? - Odparłam wciąż odwrócona do niego tyłem, nie przerywając pisania.

- Nie jestem w stanie. - Mruknąłem podnosząc głowę i z wyczekiwaniem spojrzałem na dziewczynę.

- Jesteś. Są dwa wyjścia. Musisz tylko wybrać jedno z nich. - To mówiąc odwróciłam się do Lokiego i spojrzałam w jego szmaragdowe oczy z wyczekiwaniem. Serce znów krzyczało jedno, lecz rozum podpowiadał drugie, a ja zdecydowałam się nadal słuchać rozsądku, który uparcie twierdził że trzeba podjąć decyzję teraz, bo inaczej będzie jeszcze trudniej. Miał rację.

- Nie chcę, ale nie wiem co będzie dalej. - Szepnąłem. Poddałem się, wywiesiłem białą flagę, bo zdałem sobie sprawę, że w obecnym stanie nie wygram z uporem dziewczyny. Spóściłem głowę i zawiesiłem spojrzenie na podłodze, która w tej chwili wydawała się nazbyt interesująca.

Podeszłam do czarnowłosego i bez słowa wyciągnęłam przed siebie rękę, by pomóc mu wstać. Jego słowa powinny rozpętać burzę, emocje, a jedyne co zrobiły to ją uspokoiły i wywołały trudny do określenia smutek, tak jakby część mnie już wiedziała co będzie dalej.

Spojrzałem na wyciągniętą w moim kierunku rękę dziewczyny i stoczyłem nierówną walkę z myślami. Ostatecznie jednak przyjąłem pomoc jasnowłosej. Syknąłem stawając na nogi i najpewniej ponownie bym upadł gdyby nie szybka reakcja Wandy. Zbyt wiele pytań i żadnych odpowiedzi, które byłyby ukojeniem dla mojego zmęczonego umysłu. Nie miałem siły dłużej utrzymywać bariery blokującej moje myśli, które wypłynęły w eter.

Szedłem ostrożnie stawiając kroki cały czas podpierając się ramienia Wandy, która pozwoliła narzucić mi tępo wspólnego chodu. Miała rację, powinienem się położyć, ale jestem pewien że nawet na chwilę nie zmrużę oka. Nie chciałem powiedzieć niczego związanego z kamieniami, ale to one częściowo odpowiadały za mój obecny stan.

- Mój los został związany z Thanosem i tylko on może go rozerwać, kiedy rośnie w siłę a momentalnie je tracę. Sprawy nie ułatwia również fakt, że temperatura powietrza jest bardzo wysoka. - Wyszeptałem idąc przed siebie. Powiedziałem prawdę, ale nie wszystko co było tak naprawdę istotne. Czułem się coraz gorzej, ale nie chciałem tego pokazać jasnowłosej. Z każdym dniem mój dług rozciągał się o kilka długich metrów i nie wiem czy będę miał okazję go spłacić. 

- Jak to związany? - Spytałam zniżając głos niemal do szeptu. Temperatura otoczenia również spadła o kilka stopni. Choć tak naprawdę to oczywiście ja ją obniżyłam.

- Muszę o tym mówić? - Mruknąłem, choć doskonale znałem odpowiedz. Dziewczyna zaprowadziła mnie do salonu i pomogła położyć się na kanapie. Szczerze mówiąc cieszyłem się, że nie musiałem wchodzić po schodach prowadzących do mojego pokoju.

Kiedy Loki już leżał na kanapie i ja przysiadłam, tyle że na jej oparciu, z tej strony, na której położył on głowę, także opierała się ona w tej chwili o poduszkę nieco poniżej moich nóg. Teraz mogłam się przyjrzeć z bliska jego czarnym włosom, które wydawały się wyglądać słabiej niż jeszcze kilka dni temu.
-Yhym... - Mruknęłam tylko przeczesując je dłonią. Gdy tylko uświadomiłam sobie co robię natychmiast zabrałam rękę.
- Przepraszam. - Powiedziałam szybko, w myślach dodając "cholera". To był odruch, po prostu odruch. Shit.

Delikatne przeczesywanie moich czarnych włosów palcami było ostatnią rzeczą, której spodziewałbym się po jasnowłosej. Tym bardziej przeprosin za to co uczyniła, to ja powinienem przeprosić ją a nie odwrotnie.

- Nie masz za co. - Mruknąłem przymykając powieki, by po chwili ponownie je uchylić i spojrzeć w błękitne oczy Wandy. Czułem się bezpiecznie, wszystkie negatywne myśli opuściły mój umysł, tak jakby wniknęły przy dotyku w palce dziewczyny.

- Zostaniesz ze mną? - Zapytałem, karcąc się w myślach za kolejny objaw słabości.

- Dobrze. - Odpowiedziałam powracając niepewnie do przerwanej czynności.
- Przeszkadza ci to? - Zapytałam cicho.

- Nie. - Powiedziałem pozwalają dziewczynie pieścić moje włosy. Przypomniały mi się czasy dzieciństwa, kiedy matka z taką czułością siedziała przy moim łożu gdy byłem chcz ranny.

- Loki, będziesz mi musiał odpowiedzieć na to pytanie, wiesz o tym? - Spytałam po chwili ciszy. - Ale teraz śpij. - Dodałam zaraz. Tak, Loki słabł, to było widać nie tylko w jego zachowaniu, ale i ciele. Chociażby włosy, które traciły dawny blask. Chciałam pomóc, ba w pewien sposób musiałam, bo w końcu Thanosa trzeba powstrzymać. Tyle że na razie nie wiedziałam jak, lecz miałam się dowiedzieć, niedługo. Najdalej za kilka dni.

- Wiem. - Powiedziałem przymykając powieki, jednak sen za wszelką cenę unikał mojego towarzystwa i nie chciał przyjąć mnie do swojego królestwa. Tak więc leżałem i delektowałem się przyjemnym i nadwyraz delikatnym dotykiem Wandy. Musiałem być w naprawdę kiepskim stanie fizycznym i przede wszystkim psychicznym żeby pozwolić dziewczynie na takie pieszczoty.

Siedziałam, myślałam, rozważałam i bawiłam się kosmykami czarnych włosów. Nie chciało mi się ruszać, nie miałam powodu odchodzić. Było dobrze, przyjemnie i nareszcie spokojnie. Nie mogło tak zostać?
Oczywiście że nie. Moje myśli zaczęły wracać do wspomnień, kierować się w przyszłość i rejony, na które nie powinny. Aż w końcu, zaczęłam mówić, opowiadać legendę, która przypomniała mi się od tak, znikąd. Nie wywołana.
- W górnym biegu Wisły, od dawien dawna leży miasto stare, lecz piękne, a zwące się po jednym ze swych władców Krakowem. Władca ten, książę Krak umarł nie zostawiając po sobie męskiego potomka, jednak miał on córkę, która... - Tak, zaczęłam opowieść o księżniczce, Wandzie, która nie chciała Niemca i aby ratować swój lud skoczyła do rzeki. Zginęła, aby nie ginęli jej poddani.
- ...Mieszkańcy Krakowa postanowili upamiętnić jej bohaterski czyn i usypali pod Krakowem kopiec, który nazwali jej imieniem. - Zakończyłam i umilkłam, ta historia była szczególna. Pamiętam że gdy byłam mała i opowiedziała nam ją mama mój brat przeraził się że kiedyś ja też zrobię coś takiego i kazał mi przysiąść, że nawet o czymś takim nie pomyślę. Rodziców to bawiło, a ja z całą powagą na jaką stać sześcioletnie dziecko odparłam, że "mam nadzieję, iż to nigdy nie będzie konieczne".

Z nie małą uwagą słuchałem opowieści płynącej z malinowych ust dziewczyny. Opowieść miała w sobie coś niespotykanego i znacznie różniła się od legend z moich rodzinnych stron. Jednak jedna cecha była charakterystyczna dla wszystkich legend, które kiedykolwiek zostały przelustrowane przez moje zmysły, mianowicie główny bohater pochodził z rodziny królewskiej.

- Ta legenda, musi mieć w sobie ziarno prawdy, zalążek kłamstwa i kubraczek z tajemnicy. - Powiedziałem nadal z zamkniętymi oczami, które nie zdążyły jeszcze opanować płynących łez.

- Jeśli chcesz mogę opowiedzieć Ci jedną z Asgardzkich legend. - Szepnąłem rozluźniając wszystkie napięte dotychczas mięśnie.

Uśmiechnęłam się smutno. Czarnowłosy słyszał, słuchał, lecz nie rozumiał.
Niektórzy ludzie wiedzą, kiedy umrą. Inni przeczuwają nadejście czegoś złego. Ja zaś wyczuwałam instynktownie kiedy zaczynam stąpać na cienkiej linie, ponad przepaścią. Dotychczas w tedy z niej schodziłam, ale nie tym razem, i chociaż po tej żyłce szłam na razie niczym baletnica, to nigdy nie mogłam mieć pewności czy dojdę do jej końca, czy też będę musiała skoczyć w ciemną czeluść. Niczym księżniczka z legendy. Może to i dobrze że Loki nie zrozumiał?
- Tak, chce. Ciekawe czy bardzo będzie się ona różnić od tych mi znanych. - Powiedziałam owijając w okół palca kosmyk czarnych włosów. Jeszcze chwila, a zacznę robić z nich małe warkoczyki.

Przez chwilę milczałem zastanawiając się którą legendę wybrać, znałem ich wiele jednak ta musiała być niepowtarzalna i wyjątkowa na swój sposób.

Podjąłem decyzję pod wpływem impulsu, który pojawił się w mojej głowie tak szybko jak wczoraj rozpętała się burza.

- Asgard od zadania dziejów był siedzibą królów, nic więc dziwnego że milony istnień przemknęło przez mury złotego zamku. Czternastu monarchów, nazywanych również królami siedmiu lasów zostało uwiedzionych przez pewną niewiastę. Żaden z nich jednak nie mógł cieszyć się jej miłością na długo, po czterech dniach każdy z nich jeden po drugim padał do stóp śmierci. Cześciu królów zmarło bezdzietnie, jednak ostatni władca spłodził syna o nietypowej urodzie. Chłopiec miał włosy czarne jak noc, oczy i skórę jasną niczym kreda. Nadano mu imię Nigrum. Przez dziewiętnaście lat Czarnowłosy na różne sposoby próbował przechytrzyć śmierć, wiedząc że jego matka była jej powierniczką. W dniu swoich dwutysięcznych urodzin, wypił trujący napar z kwiatów deritlis. Umierał w meczarniach przez czternaście dni, aż łaskawa śmierć nie ulitowała się nad księciem. Nigrum wędrował po podziemiach siedem lat i siedem nocy szukając Mortem swojej biologicznej matki i odnalazł ją siedzącą na tronie po prawicy Hell. Mężczyzna z rozpaczy zabił kobietę swoim nożem schowanym w pochwie jeszcze przed śmiercią. Hell nie była zachwycona obrotem spraw, postanowiła ukarać nieudacznika który zabił jej siostrę. Zamieniła młodzieńca w wilka, który do tej pory terroryzuje lasy Azgardu ale jego największą karą jest nieśmiertelność. Powiadają, że Nigrum stał się potworem, bestią która zabije każdego kto stanie na jego drodze. Zwłaszcza kobiety. - Skończyłem opowiadać i spojrzałem na dziewczynę wyczekująco.

W czasie gdy opowiadał zdążyłam zapleść jeden warkoczyk, zbyt skupiona na treści jego słów, by zauważyć co wyprawiają moje palce.
- I gdzie tu morał? - Spytałam. Chyba nie musiałam poznawać nordyckiej mitologii, by poznać ich... mentalność? Wystarczała mi znajomość wikingów. Walka, młoda śmierć w boju, surowe kary i niezbyt zrozumiałe nieraz dla mnie prawo. Tak jakbyśmy wyznawali zupełnie różne wartości i może tak faktycznie było?

- Morał? Śmierci nie da się przechytrzyć, znajdzie i dopadnie każdego. Pani podziemi wiele zabiera, ale również daje. Przecież Nigrum dostał to czego chciał, tylko że na innych warunkach. - Wyjaśniłem spokojnie, co prawda sam wywnioskowałem morał, bo w naszych legendach po prostu go nie ma. Nie jest potrzebny, bo w mojej kulturze podania i legendy mają siać grozę, wyznaczać granice i przedewszystkim ostrzegać przed niebezpieczeństwem.

- To... Yhym... - Westchnęłam. - Mam coraz większe wrażenie że moja i twoja kultura opiera się na innych zasadach i wyznaje inne wartości. Mylę się? - Spytałam, a ponieważ Loki nie protestował zaczęłam zaplatać kolejny warkoczyk.

- Nie. - Powiedziałem kręcąc głową. Mitgardczycy inaczej rozumieją pojęcia, które są dla nas oczywiste i odwrotnie. Nie ma się co dziwić, w końcu nasze planety oddalone są od siebie o kilka tysięcy lat świetlnych, a przemieszczanie się pomiędz nimi po zniszczeniu mostu jest niemal niemożliwe.

- A mogę poznać tą Asgadu? - Spytałam jeszcze.

- Nie. - Mruknąłem z przekąsem, a na mojej twarzy pojawił się psotny uśmiech. Mimo braku sił, mój umysł ponownie zaczynał poprawnie funkcjonować. A myśli zaczęły układać się na poszczególnych, starannie ponumerowanych półkach. Wanda cały czas bawiła się moimi czarnymi włosami, zaplatając je w warkocze. Prychnąłem pod nosem i przekręciłem głowę, aby spojrzeć dziewczynie w oczy.

 To może ja ci coś powiem? - Powiedziałam unosząc brwi. - Wiesz że w legendzie którą ci opowiedziałam był ukryty morał? Zauważyłeś go w ogóle? A jeśli tak, to czy ma on dla ciebie jakąkolwiek wartość? Rozumiesz? Jeśli mam się nie mylić, co chyba zrobiłam początkowo, kiedy wróciłam do pokoju po tym jak pozbyłam się z domu agentów S.H.I.E.L.D.'u. Możemy zostawić to niedopowiedziane, ale w tedy nadal możemy się nie rozumieć. - Dokończyłam zirytowana.

- Zostaw mnie. - Warknąłem zdenerwowany i chyba urażony słowami Midgardki. W moich oczach ponownie stanęły łzy, które chciały uciec jak najszybciej ustępując miejsca złości. Złość przychodzi i od­chodzi, jednak jej kon­sekwen­cje pozostają z nami już na zawsze. Nie chciałem dać się ponieść emocjom i powiedzieć jednego słowa za dużo, w końcu Wanda była... Niebezpieczna. Prawda? Zawsze uciekałem od problemów bo w starciu sił nie miałem z nimi żadnych szans.

- Przecież cię nie trzymam. - Odparłam, czując już zbliżający się wybuch, kłótnie.

- O co Ci chodzi? - Zapytałem powoli tracąc cierpliwość. Atmosfera z delikatnej i przyjemnej robiła się coraz gęstsza podobnie jak powietrze przed burzą.

- Jak mi w końcu odpowiesz na pytanie, to tak. - Odparłam krzyżując ręce na piersi.

- Jestem zmęczony. - Warknąłem i przymknąłem powieki. Doskonale zrozumiałem sens słów kobiety, mimo to nie chciałem dać za wygraną. Byłem uparty, to prawda ale nie postępowałem w ten sposób wyłącznie z wrodzonej złośliwości, za moim postępowaniem była ukryta niema prośba. Czy o tak wiele proszę? Thanos już od kilknastu miesięcy bawi się miom życiem i żągluje nim jak piłeczkami. A ja nie jestem w stanie sprzeciwić się jego woli, nie sam. Musiałem jeszcze raz dokładnie przemyśleć wszystko od początku, aż do samego końca. Dlaczego takie rzeczy spotykają tylko mnie? Nie mam pojęcia.

Westchnąłem głośno, w celu przerwania naprawdę niezręcznej ciszy.

- Mogłabyś obniżyć temperaturę? - Zapytałem z cichą nadzieją, że Wanda spełni moją prośbę, mimo iż ja nie spełniłem jej.

Obniżyłam temperaturę w pomieszczeniu i bez słowa wyszłam. Miałam ochotę płakać, płakać nad własną bezradnością. Oto wychodzi na to że ja daję wszystko, a nie otrzymuje nic, ba nie umiem nawet niczego wymusić, zupełnie niczego. Więcej, niczego też niemal nie potrafiłam odmówić. 
Nie wiem kiedy pojedyncze łzy zaczęły kapać z moich policzków na podłogę, nie wiem kiedy znalazłam się z powrotem w swojej sypialni. Jednak wiem dokładnie w którym momencie rzuciłam się na łóżko. Byłam zła, wściekła na samą siebie, bo powoli stawałam się słaba. Słabość to nie wątłe ciało, czy nie zdolność do walki, a nie zdolność do choćby słusznego sprzeciwu i uległość. A co ja teraz sobą prezentowałam?
Odwróciłam się tyłem do drzwi, jednocześnie waląc z całej siły dłonią w pościel, a moim całym ciałem wstrząsnął niemy szloch. Cholera, kiedy to się stało? Kiedy straciłam zdolność sprzeciwu jego gierką?

Zrobiła to... A ja nie zrobiłem nic. Kolejny raz pokazałem jakim jestem potworem, bez serca czy uczuć które tak naprawdę są nierozłączną częścią mojego istnienia.

W tym świecie nie ma miłości

Wierności czy też sprawiedliwości.

Jest jedynie nikła radość,

Która wznawia pozytywne emocje.

Trudno ją znaleść, łatwiej doświadczyć.

Przemyka rzadko, zostaje na długo.

Znajdz radość swojego życia a otrzymasz to czego pragniesz... Uśmiechnąłem się smutno, bo właśnie straciłem coś na czym wbrew pozorom bardzo mi zależało. Nie mogłem dalej trwać w cieniu, który tak naprawdę narzucała mi moja własna pycha i zuchwałość. Zebrałem wszystkie siły i podniosłem się z kanapy, z trudem utrzymywałem się na nogach, ale nie miałem zamiaru odpuścić.

Nie teraz... Małymi kroczkami doszedłem do kamiennych schodów i przystanąłem, aby zaczerpnąć więcej powietrza. Złapałem za poręcz i pokonywałem pojedyncze stopnie, z każdym krokiem było mi coraz trudniej. Sam tego chciałem i dostałem to na co zasłużyłem...

Upadłem, a do końca dzieliło mnie jeszcze kilkanaście stopni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro