Rozdział 20
Słysząc nacisk klamki i ciche kroki odwróciłem się na pięcie w kierunku dziewczyny. Na moich ustach wymalował się grymas niezadowolenia, a jedna brew mimowolnie powędrowała ku górze.
Moje policzki zdobił szkarłat, ręce splecione za plecami zaciśnięte były w pięści przybierając kolor bieli. Wpatrywałem się w oczy Wandy z zdezorientowaniem tak jakbym widział ją pierwszy raz w życiu. Cały gniew zakleszczyłem w dłoniach, aby przez przypadek magia nie wzięła sprawy w swoje łabska.
***
Zamknęłam drzwi i ruszyłam powoli na górę, do błękitnego pokoju
sprawdzić co się dzieje z Lokim.
Myśli kłębiły mi się w głowie i same
układały na półkach. Niby nic się nie stało (na szczęście), a jednak
zdarzyło się wiele. Na przykład okazało się, że całkiem dobra ze mnie
aktorka. Nacisnęłam klamkę i po cichu weszłam do pokoju.
Widząc Lokiego tak złego, a wręcz wściekłego i to (chyba) na mnie,
zamilkłam zdziwiona.
Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie tego. Na ten widok coś mnie w piersi zakuło, acz przegrać w tym pojedynku na rację z nim nie zamierzałam. Skrzyżowałam, więc tylko ręce na piersi i zaczęłam spokojnym głosem, nie nasiąkniętym gniewem, ani innymi uczuciami.
- Loki... - Urwałam, nie wiedziałam co jeszcze mam powiedzieć.
Wszystkie słowa wydały mi się nagle płaskie i bezsilne. Nie wiedziałam
co, ani jak powiedzieć, by wszystko wyjaśnić, choć wiedziałam że w
końcu muszę to zrobić, a czym szybciej, tym lepiej.
- Loki? A może powiesz inaczej? Jak nazywają mnie twoi przyjaciele. Obiekt, a może zbieg? - Syknąłem wściekły. Miałem ochotę ruszyć się z miejsca i zniszczyć wszystko co stanie mi na drodze. Byłem jak w amoku, z którego wyjście było tylko jedno, ale mimo tego stałem dalej mordując dziewczynę wzrokiem.
- Po czyjej jesteś stronie?
- Po swojej jak zawsze. - Odparłam hardo, ale zaraz opuściłam ręce,
także bezsilne opadły wzdłuż ciała. - Jednak mało rozumiesz, a raczej
wszystko przeinaczasz.
A gdybym była po ich stronie, to nie
"rozmawialibyśmy" teraz.
Nie sądzisz? - Dokończyłam unosząc brew do góry.
- Sądy pozostaw komu innemu, ja nie zamierzam wymierzać ich spoglądając tylko na ostatnie kilka minut. - Powiedziałem mrużąc błyszczące oczy. Świat zwężył swój horyzont do stopnia krytycznego, tak aby pozostał w nim tylko jeden kadr umieszczony przed moimi oczami. Serce zwolniło bieg pozornie uspakajając oddech, jednak dłonie... Zostały nienaruszone.
- Jesteś jak flaga na wietrze, wystarczy podmuch a ty obracasz się w jego kierunku. Widziałem już wiele, zbyt wiele i nie mam zamiaru ponownie zostać w tyle. - Warknąłem powoli zbliżając się do Wandy miczym wygłodniały wilk do stada owiec.
Nie ruszyłam się z miejsca, nawet nie drgnęłam, tylko oddech zwolnił,
by serce, które wbrew woli chciało przyspieszyć uspokoić.
- Mylisz się. - Powiedziałam tylko patrząc mu w oczy. - Od wczoraj nie
zmieniłam zdania, a raczej... od czterech już dni, będzie.
- Przestań kłamać! - Krzyknąłem uwalniając całą moc palącą moje dłonie, przez pokój przepłynęła fala zielonych wiązek. Nie zwarzającna to co dzieje się dookoła nie zwalniałek kroku, aby podejść do kobiety jak najbliżej.
Zasłoniłam żaluzje, aby na dworze nikt nie zobaczył tych zielonych
błysków, ale nie ruszyłam się z miejsca.
- Nie kłamie, za to ty kłamiesz zarzucając mi kłamstwo. W końcu, ponoć wiesz kiedy ktoś kłamie.
Mylę się? - Nie powiem abym czuła się w tej chwili komfortowo, czy bezpiecznie, lecz nadal mówiłam spokojnie.
Stanąłem przed jej obliczem i obszedłem jej stojące na baczność ciało. Wróciłem na swoje miejsce zaledwie kilka stód od Wandy wwiercając się w jej oczy, które w tej chwili imitowały spokojem. Prychnąłem głośno posyłając w jej kierunku pełne pogardy i wyższości spojrzenie.
- Jestem panem kłamstwa, synem chaosu i królem śmierci. - Syknąłem a oczy zapaliły się czerwonym płomieniem. Dawno nie straciłem panowania nad swoimi emocjami, ale jedna iskierka wystarczyła aby rozpętać piekło.
- Więc je wyczuj, rządź chaosem, nie bój się i panuj nad śmiercią.
Nie dasz rady tego zrobić. Nikt nie da. - Wydawało mi się, że to wszystko
wstąpiło na błędne koło, nie prowadzące do niczego dobrego, a ja
zamiast zatrzymać, lub zmienić tor pociągu jeszcze dorzucam węgla do
kotła lokomotywy, która nieubłaganie mknie w stronę przepaści.
Także nie potrafiłam przestać.
Nie wytrzymałem i złapałem dziewczynę za gardło, czułem pod palcami jej przyspieszone tętno, które wywołało paskudny uśmiech na mojej twarzy. Chciałem widzieć w jej oczach strach, prośbę, śmierć... Jednak widziałem w nich tylko pustkę przepełnioną nicością. Byłem wściekły, że moje posunięcie nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Wbiłem swoje paznokcie w krtań Wandy odcinając jej dotęp powietrza, które chciało wpłynąć do jej ust.
- Uspokój się. - Wyszeptałam gardłowo, zaczynając się powoli dusić.
Mogłam go odepchnąć, ba mogłam nawet unieruchomić, lecz zamiast tego jedynie przymknęłam powieki. Mózg chciał pracować i potrzebował tlenu, serce również, a nie dostając go w odpowiednich ilościach powoli się
wyłączał.Straszne uczucie - nie móc oddychać, wysiłek i panika organizmu, po chwili zmieniło się w całkiem błogą obojętność.
Nie walczyłam, poddałam się temu. Bo i po co?
Tak, mam chyba jakieś skłonności autodestrukcyjne, choć w gruncie
rzeczy liczyłam na to, że sam mnie puści. Nie mogłam mieć jednak co do
tego pewności.
Dziewczyna powoli przymykała powieki, nie miała już sił dłużej walczyć o oddech, choć wydawało mi się że nawet nie próbowała. Docisnąłem kobietę do ściany i poluzowałem uścisk, aby niebieskooka zaczerpnęła powietrza.
- Walcz. - Syknąłem przez zaciśnięte zęby, patrząc głęboko w jej oczy. - Może daruję Ci życie, które i tak jest nic nie warte.
Nabrałam gwałtownie powietrza do płuc, i omal nie zaczęłam kaszleć.
Podświadomie chciałam oddychać gwałtownie, szybko, by jak najprędzej
zaspokoić potrzeby ciała ale świadomie... oddychałam wprawdzie dojść głęboko, lecz powoli.
- Po co? - Szepnęłam ochryple rozchylając lekko powieki.
Zawiodłam się na nim, nie przeczę, ale przeważał we mnie raczej smutek
niż złość, zawód, czy rezygnacja, choć te uczucia także we mnie były.
Chowały się jedynie gdzieś głęboko, w cieniu.
- Be zemnie też sobie jakoś poradzisz. A ja jestem ponoć wrogiem, tak?
Czy jednak po prostu niepewna? - Moimi pytaniami niczego mu nie
wyrzucałam. Ja... po prostu pytałam.
- Walcz. Jeśli przegram będę Ci posłuszny, wypełnię każdy twój rozkaz. Udowodni, że zasłużyłaś na życie, jeśli jednak wygram zabiję cię i nikt już cię nie uratuje. - Wysyczałem z jadem w głosie, czułem jej ciepły oddech na karku, który swoją drogą bardzo mnie rozpraszać.
- Okey, tylko pamiętaj że sam tego chciałeś. Dobrze? - Spytała, lecz
na odpowiedź nie czekałam.
Przymknęłam oczy i uspokoiłam ciało, przechodząc jednocześnie na
swoisty automat.
Oparzyłam dojść dotkliwie jego dłoń, wciąż wspartą na mojej szyi, tak
nagle i szybko, że ten mimo woli ją cofnął. Tyle mi wystarczyło by
wyślizgnąć się z pod ściany, zrobić szybki obrót i podciąć mu nogi.
Wszystko trwało ułamki sekund i nieco męczyło, ale najważniejsze, że
było skuteczne.
Kiedy już leżał na podłodze otworzyłam go czymś w rodzaju klatki z wyładowań prądu. Ot, takich małych błyskawic, które jednak nie dotkną go, póki się nie ruszy. Co dzięki, temu jak pobudzone było - właśnie przez Niego - powietrze w pomieszczeniu, nie stanowiło większego problemu.
Sama zaś przysiadłam na skraju łóżka, oddychając szybko. Byłam z
siebie zadowolona, ale też zdyszana, jak ludzie po szybkim biegu.
Nie spodziewałam się tego, dawno niczego podobnego nie robiłam, ale mimo wszystko nie poszło chyba najgorzej. Tylko kilka sekund, choć to może jeszcze nie koniec. Trzeba zachować czujność, bo z nim nigdy, nic nie wiadomo.
- I jak, Loki? - Rzuciłam zerkając na bożka.
Widząc jej tryumfalne spojrzenie, krew zaczęła wrzeć w moich żyłach niczym woda. Przechyliłem delikatnie głowę obserwóją przeskakujące iskierki wyładowań elektrycznych z których stworzona została klatka. W uszach dzwięczał mi dzwięk przepływającego nad moim ciałem prądu, który przy najmniejszym ruchu mugł mnie poparzyć. Nie mogłem jednak dać jej tej satysfakcji, nie teraz kiedy w grę wchodzi zbyt duża cena. Poruszyłem delikatnie dłonią, jednak szybko pożałowałem swojej decyzji, prąd raził mnie tak gługo dopuki ręka nie została przeze mnie unieruchomiona.
- Nawet w tej klatce jestem od ciebie silniejszy. Boisz się prawdy, która tak dotkliwie kłuje w oczy. - Warknąłem. Musiałem wymyślić jakiś plan, tak aby zbytnio się nie narazić jednak nie wyjdę z tego bez szwanku. Skierowałem swoje wewnętrzne zimno na twarz i odkryte części ciała, aby szybkim i zdecydowanym ruchem wyturlać się z klatki. Podniosłem się z ziemi, utworzyłem zielone ogniste kule i wymierzyłem je w dziewczynę.
To.. przypominało mi grę w zbijaka. Raz, dwa, trzy kulki zostały
znacznie spowolnione przez powietrze, a następnie "zgaszone" przeze mnie. Z tym że magii akurat nie trawię, więc ona po prostu, w postaci małych, zielonych płomyków uderzyła w ścianę. Kiedy czwarta kulka zatrzymała się tuż przed moją twarzą, znikła, a potem zielony ognik
opadł na podłogę, ja zaś mając w sobie jeszcze więcej energii zdecydowałam się na dojść ryzykowny krok, lecz... chyba za bardzo tą zagrywkę po prostu lubię. Tym razem jednak zadbałam również o bezpieczeństwo poszkodowanego, przed światłem, którego promienie skupiły się teraz w okół Lokiego.
Nie chciałam mu zrobić krzywdy, a więc zostawiłam jedynie światło
(i to przysłonięte niejako lekką mgłą), a zabrałam ciepło.
Mimo wszystko było to bardziej męczące niż wcześniejsza "klatka", jednak energia, którą wcześniej niejako otrzymałam wystarczyła.
Wiedziała jak mnie podejść, światło czy też ciepło działało na mnie jak mocne leki nasenne. Cały organizm przyzwyczajony do chłodu z każdą chwilą poddawał się, jednak mimo wszystko próbował zwalczyć mordercze temperatury.
To był błąd, któremu nawet ja nie byłem w stanie się oprzeć. Walcząc ciało coraz bardziej męczyło mięśnie, wyrywało witaminy i pozbtywało się tak potrzebnej wody byle tylko troszeczkę się schłodzić.
Jak tak dalej pójdzie w ciągu kilkunastu minut wszystkie siły wyparują i w konsekwencji przegram starcie. Promienie światła można oddbić, albo zmienić ich kąt padania, jeśli zamieniłbym ręce w lustro może udałoby się wydostać. Tak jak postanowiłem tak zrobiłem, prostym zaklęciem zmieniłem dłonie w szklane lusterka, i wsunąłem je pod promienie. Te rozstąpiły się podobnie jak niegdyś morze czerwone, umożliwiając mi ucieczkę.
Pora pobawić się z dziewczyną wedle moich warónków.
- Załatwimy to inaczej wiesz? - Syknąłem przechylając głowę tak aby nie ominąć żadnego szczegułu, który mógłby wskazywać na szybki i niespodziewany atak Wandy.
Rozstawiłem cztery iluzje, każda z nich dzierżyła w ręku kolorowy strumień światła. Zaatakowałem pierwszy nacierając na dziewczynę niczym rozwścieczone zwierzę, chcące rozszarpać ofiarę powoli ale skutecznie. Moja ognista ręka sięgnęła ramienia kobiety i rzuciła nią na drugi koniec pokoju, jakby ta była szmacianą laleczką.
Kiedy uderzyłam plecami o szafę zabolało, nie przeczę, ale to nie było
nic szczególnego. Tylko ten ogień... skóra wprawdzie tylko nieco
podrażniona, ale bluzka do wymiany. Za to jutro będę miała kilka
"pięknych" siniaków.
Upadłam, podniosłam się nieznacznie zwężając przy tym powieki - Loki
razy cztery, a pewnie jeszcze gdzieś tu jest i piąty - uśmiechnęłam
się i skumulowałam cały tlen przy sobie, także w pokoju powstała
swoista pustka, w której na dodatek tańczyły małe błyskawice, niczym
sztuczne ognie, gdy maluje nimi wzory dziecko.
- Możemy to załatwić tak. Co sądzisz? - Spytałam wciąż nie podnosząc
się z podłogi, lecz tworząc w okół siebie dużo gęstsze, niż w całym
pokoju błyski.
Nie potrafiłem złapać tchu, moje płuca domagały się tlenu, ale nie potrafiłem spełnić ich oczekiwań. Iluzje rozpłynęły się pozostawiając po sobie zielone, niedogaszone jeszcze ogniki. Upadłem na kolana nie mając siły dłużej utrzymać się na drżących ze strachu i zmęczenia nogach.
Za wszelką cenę usiłowałem zaczerpnąć choćby odrobinkę powietrza, które skumulowało się wokuł dziewczyny leżącej po drugiej stronie pokoju. Płuca paliły mnie żywym ogniem, a zaschnięte gardło przy każdej próbie wdechu mrowiało niemiłosiernie. Nie miałem siły spojrzeć w jasne oczy Wandy, ale byłem pewien że za błękitnym oceanem skrywa się cień satysfakcji. Przegrałem, teraz moje życie spoczęło w jej delikatnych rękach.
Sprowadziłam powietrze do jego stanu przed kilku minut i podniosłam
się powoli, opierając o ścianę. Byłam obolała i trochę zmęczona, ale
nie szczególnie się tym przejmowałam.
Podeszłam do Lokiego, klęczał.
Na końcu dojść ostro go potraktowałam, racja, lecz nie miałam już po prostu niczego łagodniejszego w zanadrzu. Wyciągnęłam do niego rękę, abym pomóc mu wstać.
- Wszystko dobrze? - Spytałam z lekkim uśmiechem na wargach.
Powietrze wpełzło do moich dróg oddechowych niczym pyton. Zacząłem się krztusić usiłując uspokoić ciało jak i umysł, który dopiero teraz uświadomił sobie co właściwie się stało. Teraz już wiedziałem, że dziewczyna jest godnym przeciwnikiem i z pewnością nie chciałbym być jej wrogiem. Całą walkę traktowała mnie jak talerzyk z porcelany, który przy drobnym uderzeniu może rozsypać się w drobny mak. Gdyby tylko chciała już dawno byłbym martwy, ale najwidoczniej nie na tym jej zależało. Przegrana uczy pokory, tak też było w moim wypadku, cała złość wyparowała z moich żył niczym woda z czajnika.
Chwyciłem rękę Wandy i nieporadnie podniosłem się z klęczek.
- Nic mi nie jest. - Wychrypiałem nadal oddychając szybko i łabczywie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro