Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

#1
Stałam przy blacie w kuchni, patrząc jak ekspres wypluwa z siebie
resztki czarnej, tak cennej dla mnie w tej chwili substancji. Niemal
nieprzespana noc dawała mi się we znaki, ale jedna, mocna kawa bez
wątpienia przepędzi swoistego kaca, który dopadł moje zmysły. A kiedy
to się stanie... no cóż, należy Dark Webu, po szczegółowe, i (co
najważniejsze) prawdziwe informację odnośnie wczorajszego ataku, bo
to, czym faszerują społeczeństwo media, tym razem było wyjątkowo mało wiarygodne.
Przede wszystkim zaś poszukiwania mężczyzny - który bez wątpienia leży
właśnie w pokoju gościnnym tego domku, ciężko ranny i zapewne wciąż
nieprzytomny - za oszustwa podatkowe? Jakoś trudno mi w to uwierzyć, za to dowody i zarzuty na to przestępstwo najłatwiej spreparować.
Jednak z jakiegoś powodu jest on poszukiwany, a odpowiedź, ta
najbardziej logiczna, to współudział w ataku na Manhattan. Długo nad
tym myślałam i nie widzę żadnej innej, racjonalnej i prawdopodobnej
zarazem opcji, więc ta musi być prawdziwa. Problem jednak w tym, że
tak na dobrą sprawę wciąż wiem za mało, zarówno o nieudanej inwazji,
tym mężczyźnie, jak i jego udziale w całej sprawie, żeby móc wyciągnąć
jakiekolwiek dalej posunięte wnioski.

Kiedy naczynie zostało napełnione skierowałam się z nim w prawej, a
laptopem w lewej ręce do błękitnego pokoju, w którym leżał mój "gość".
Postawiłam napój na szafce nocnej, a sama usiadłam na fotelu i
zaczęłam poszukiwania. Od czasu, do czasu zerkając na czarnowłosego.
Wczoraj opatrzyłam jego rany i przyniosłam tutaj, lecz więcej nie
zrobię, jeśli się nie obudzi.  Teoretycznie powinnam zadzwonić po służby specjalne, S.H.I.E.L.D., albo chociaż policję, żeby go zabrali,
ale teoria czasem ma mało wspólnego z praktyką, a ja jakoś nie mogłam
się zdobyć, by go wydać.
Gdybym to zrobiła, najpewniej, jednocześnie wydałabym na niego wyrok.
Skoro więc był on w złym stanie, ja zaś zabezpieczyłam się przed
czarami, to miałam trochę czas, na wykonanie następnego ruchu.

                                 ***

Świadomość powoli wypełniała mój umysł, ale mimo wszystko dalej tkwiłem w błogiej ciemności. Bałem się powrotu do rzeczywistości, która pochłonie mnie tuż po przebudzeniu. Skrajnie zmęczony umysł odzywał się ludzkim głębokim głodem i przemawiał do mojego zdrowego rozsądku. - Kiedyś będziesz musiał się przebudzić Kłamco, mam czas poczekam na ciebie. Możesz już zacząć błagać o śmierć. Świerć na pewno będzie jedynym rozwiązaniem twoich problemów pomyśl nad tym, to twoja szansa...

Nie obawiałem się kary, bardziej tego co się za nią kryje. Zniewolenia. Spętania. Bezradności. To moje trzy najgorsze koszmary, które nieustannie krążą wewnątrz wspomnień. Nie na próżno ciekawość została okrzyknięta przeze mnie cichym zabójcą, to ona popycha mnie do skrajnych zachowań. Ostatkami zebranych sił zmusiłem ociężałe powieki do uniesienia się ku górze. Szybko pożałowałem swojej decyzji, moje szparagdowe oczy zostały porażone przez światło. Leżałem na jakiejś miękkiej powierzchni nie miałem pojęcia gdzie jestem i co się wydarzyło, ale z pewnością nie była to ulica na której ostatnio straciłem przytomność. Próbowałem się podnieść, ale mimo starań opadłem z cichym jękiem na poduszkę. Ból ponownie opanował całe moje ciało, oddech znacznie przyspieszył.  Czułem jakby wszystkie zaschnięte rany otorzyły się gwałtownie i zaczęły obficie krwawić pozbawiając mnie sił witalnych.

Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałem się po powieszczeniu, sufit i ściany były w odcieniach szarości i błękitu. Meble w żadnym stopniu nie przypominały Asgardzkich bogato zdobionych szaf, wykonane były z jasnego drewna dzięki czemu komnata pozostawała nie wykluczającej się kolorystyce. Jedno pytanie nie przestawało dręczyć mojego umysłu. Do kogo należy? Nie tracą zimnej krwi próbowałem racjonalnie myśleć, ale mimo wszystko pytanie nasuwało się samo. Do wroga. 

                                 ***

Odwróciłam gwałtownie głowę z nad laptopa, słysząc głuchy jęk jakiś
metr przede mną. Jak się okazało wydobył się on z ust mężczyzny
leżącego na łóżku.
Poderwałam się z fotela, zamykając jednocześnie laptop i pochyliłam
się nad łożem, ale czarnowłosy zdążył już z powrotem stracić
przytomność. Zaniepokojona zmierzyłam mu puls i sprawdziłam, czy aby nie zaczął gorączkować.
Na szczęście jego stan nie uległ pogorszeniu, a wręcz nieco się polepszył. W takim tempie za trzy dni powinien już móc sam się przemieszczać, nie martwiąc, że przy pierwszej, napotkanej przeszkodzie upadnie, a za jakiś tydzień odzyskać już większość sił witalnych, choć by wszystkie jego rany się zagoiły potrzebne były miesiące.
Upewniwszy się że nagła pobudka w żaden sposób nie pogorszyła jego
stanu wyszłam z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi i przeszłam
przez korytarz, do mojego, już nie tak pastelowego pokoju, z niego zaś
na balkon wychodzący z widokiem, na pola i lasy rozciągające się za
domem, aż po horyzont, po drożdże wyszarpując z kieszeni paczkę
Marlboro. Najwyższy czas stoczyć walkę z myślami i zdecydować co robić dalej. Nie mogłam przecież z nim tak tu siedzieć, powinnam wracać do domu i opuszczać ten raj, w którym jest zdecydowanie za dużo rzeczy ukrytych za mgłą. Jednocześnie jednak nie mogłam go przecież zostawić w takim stanie, a rzucenie go na pastwę S.H.E.I.L.D., po tym co
zobaczyłam wydawało się jednocześnie najlepszą i najgorszą opcją. Środków pośrednich brak, a dane jakie "ukradłam" T.A.R.C.Z.Y. w cale nie pomagały w wyborze. Zaciągnęłam się dymem przymykając oczy, nikotyna uspakaja i rozluźnia, a lekki, zimny wiatr otrzeźwia umysł.

                                ***

Moje ręce, nogi i szyja były skrępowane gróbymi, ciężkimi łańcuchami. Leżałem w ciemnej, zimnej i wręcz klaustrofobicznej celi, nie miałem siły podnieść głowy nie wspominając o zwyczajnym funkcjonowaniu. Całe ciało drętwiało, tak jakby wojska żołnierzy wielkości mrówek maszerowały pod powierzchnią skóry. Usłyszałem trzask, to strażnicy wtargnęli do środka pomieszczenia i brutalnie postawili mnie na nogi. Było mi niedobrze gdybym miał czym już dawno bym zwymiotował, ale niestety jedzenia nie widziałem od kilku dni. Nogi się podemną uginały, nie miałem nad nimi żadnej władzy mimo to one wiedziały co mają robić. Wyprowadzili mnie na zewnątrz, gdyby mnie nie podtrzymywali upadłbym głucho uderzając o podłogę. Korytarze wydawały się puste, ciche pozbawione życia, które w tej części zamku zawsze było widoczne. Weszliśmy na salę tronową, to tutaj zgromadzili się wszyscy mieszkańcy. Jak tylko mnie zobaczyli zaczęli drwić, upokarzać, kłamać i krzyczeć. Nienawiść to jedyne wyjaśnienie ich zachowania. Miałem wrażenie, że jakby strażnicy nie trzymali kurczowo za łańcuchy to ci wszyscy ludzie rozszarpali by mnie żywcem. tronie siedział król i przyglądał się całej tej sytuacji, jego twarz nie wyrażała żadny emocji tak jakby ta sprawa wogóle go niedotyczyła. Może właśnie tak było? Monarcha tylko raz obdarzył mnie kpiącym spojrzeniem i znacząco kiwnął głową w kierunku stojących strażników. Jeden z nich jak na zawołanie kopnął mnie prosto w brzuch, pod siłą uderzenia zgiąłem się wpół i upadłem na kolana przed obliczem brodatego. Tłum zaczął głośno wiwatować na cześć króla, który swoją dobrodusznością postanowił publicznie ukarać jeńca. Odwróciłem głowę, aby spojrzeć w kierunku mojej "widowni" i odszukać jakiejś znajomej twarzy. Byli tam wszyscy, wszyscy których kiedykolwiek skrzywdziłem. Widziałem matki tulące dzieci na które zawalają się budynki, rozpaczające rodziny zmarłych i niewyobrażalny ból umierających. Dostałem w twarz, metalowa tękawica miała bliskie spotkanie z policzkiem. Siła uderzenia odrzuciła głowę w zupełnie innym kierunku. Wiwaty. Kochają mnie? Nienawidzą. Nagle zapadła cisza przerywana jedynie melodyjnym dźwiękiem metalu. Kolejne skinienie ze strony jednookiego, tym razem byłem już przygotowany na uderzenie, które odziwo nie nastąpiło. Z moich ust wydobył się jęk. Czas zwolnił. Sztylet tkwił w moim barku, jednak po chwili został wyrwany wraz ze skórą i tkanką mięśniową. Kolejny cios tym razem w brzuch. W moje ciało ostrze wbiło się osiem razy kończąc w sercu. Pojedyńcza zła spłynęła po moim policzku, a później była już tylko ciemność..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro