Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

- Wiem, nic się nie stało. Nie mogłeś wiedzieć. - Uśmiechnęłam się lekko, pokrzepiająco. Właściwie... Nic złego mi nie zrobił. Zawroty i nagła słabość już niemal minęły zostając jedynie odległym wspomnieniem, tak samo jak i siniaki na mojej szyi.

Kiwnąłem twierdząco głową, Wanda cały czas bawiła się palcami i za wszelką cenę unikała mojego kontaktu wzrokowego. W niektórych momentach miałem wrażenie, że moje towarzystwo nie jest mile  widziane. Wywróciłem jej dotychczasowe życie do góry nogami i jakby tego było mało pozostawiłem w nim duży ślad.

- Wando? Nie przyswajasz żadnej magi, nawet tej naturalnej?

- Nie przyswajam tego co nienaturalne. Z natury czerpię siły. - Nim wypowiedziałam ostatnie zdanie podniosłam głowę i spojrzałam Lokiemu w oczy. Dowodem zaufania jest wyznanie co daje siły, a co zabiera. To jednak stało się samo, nie było przemyślane, nie było bezpieczne.

- Dlaczego mi to mówisz? - Zapytałem z zaciekwaieniem w oczach. To był bardzo nierozsądny i samobójczy ruch z jej strony, albo wręcz przeciwnie bardzo przemyślany i dopracowany. Jeszcze nie byłem w stanie tego stwierdzić, jednak ta myśl napawała mnie coraz większym niepokojem. Przecież Thanos w każdej chwili może zażądać informacji, a wtedy... Może być już tylko gorzej.

Dlaczego? Tak naprawdę dlatego, że nadal lekko oszołomiona o słaba... cóż, za późno zdałam sobie sprawę z tego co tak właściwie robię. Chociaż... przecież moje słowa można było odczytać całkiem inaczej i tym też po części były, więc...

- Bo chyba już najwyższy czas sobie zaufać. Nie sądzisz? - Spytałam z pogodnym, szczerym uśmiechem. Ryzyko... jest obecne zawsze, od chwili poczęcia.

- To trochę nierozsądne, nie sądzisz? Kłamcy nie warto wierzyć, nie mówiąc o zaufaniu. - Powiedziałem zaciskając ręce w pięści. Trudno jest mówić o sobie w tak brutalny, lecz jak najbardziej prawdziwy sposób. Uśmiechnąłem się smutno, choć mój uśmiech bardziej przypominał grymas.

- Wiesz... tak właściwie to każdy jest kłamcą, a ty wcale nie kłamiesz częściej od innych, zaś to że je wyczuwasz, to przecież nic złego. Musisz się bardziej postarać, aby znaleźć argument, przez który  miała bym ci nie ufać. - Odpowiedział... najzupełniej zgodnie z prawdą.

- Tego nie możesz wiedzieć. - Zaoponowałam.

- Chodź. - Dodałam po chwili. - Musimy porozmawiać. - Dokończyłam i nie czekając na jego reakcję poszłam do salonu. Zapalając po drodzę światło, jedno tak, by w pokoju nie było zbyt jasno, lecz nie było też szczególnie ciemno.

Ponownie usiadłam, tym razem na kanapie, a nie na jej podłokietniku.

- Tym razem ty mi zaufaj. - Powiedziałam dojść dobitnie, ale łagodnie. - Połóż się tak jak poprzednio, tylko tym razem głowe złóż na moich kolanach. Dobrze? - Spytałam patrząc z wyczekiwaniem na stojącego w drzwiach Lokiego.

Wiem, że moje słowa musiały się wydawać dziwne, jednak nie widziałam innego sposobu, by powiedzieć mu to wszystko, bez awantury, kłótni, czy obrażania. Gdybyśmy usiedli normalnie istniało spore prawdopodobieństwo, że gdy tylko zaczne mówić, to o czym raczej z pewnością nie chce ani mówić, ani słyszeć. Ten nie zaczął się wykłucać, czy też nie wyszedł. Oczywiście istniało także rozwiązanie siłowe, lecz na to bym się z pewnością nie zdecydowała.

Zrobiłem jako poleciła, ale to nie łatwe. Oparłem się, by czuć jej zapach, ciepło. Tu stał się inny czas, w którym już nawet czekał...
- Co chcesz zrobić?

- Opowiedzieć pewną historię. - Odpowiedziałam przeczesując palcami jego czarne włosy.- Pewnego ranka z drewnianej chatki w górach wybiegła mała dziewczynka. Słońce właśnie wyschodziło, a na górskich łąkach lśniła rosa, której krople osiadały na czerwonych barelinkach dziewczynki, kiedy ta zbiegała w dół zbocza. - Zaczęłam opowiadać sen z samolotu i opowiedziałam cały zarówno ten jakgdyby pierwszy, jak i ten, który nastąpił kiedy straciłam przytomność w ogrodzie. Opowiadałam go z punktu widzenia osoby trzeciej, bez emocji, lecz dokładnie.

- Potem dziewczyna się przebudziła i choć w pierwszej chwili pomyślała, że nic z tej historii nie rozumie, to jednak potem bardzo szybko pojęła, że zrozumiała z niej... chyba wszystko. - Dokończyłam spokojnie.

Pomogę... Będę współpraciwał, tylko niech już ten ból odejdzie...
- Wando, Thanos siłą i mnie przewyższa... Nie pozwól mu przejąć kontroli nad ciałem, umysłem. Ból zadać może, dlatego obiecaj że jeśli coś się stanie uciekniesz...

- Obiecuję. - Powiedziałam nadwyraz poważnie, a potem z wachaniem przymknęłam oczy i zaczęłam czytać jego myśli. Na początku nie wiele rzeczy mnie zdziwiło. W końcu powoli zaczynałam go rozumieć, lecz kiedy przeszłam do wspomnień wszystko nagle się zmieniło.

Zaczęło się od snu, którego czas musiał się najwyraźniej pokrywać jakoś z tym pierwszym moim, tak dziwnym snem. Miałam okazje przyjrzeć się Thanosowi i go znienawidzieć, zaś potem... wszystko potoczyło się tak jakbym to już nie do końca ja decydowała którą kartę i jak szybko chce przeczytać. A może raczej jakbym już wiedziała czego, gdzie i kiedy powinnam szukać, oraz co zobaczyć.

Czułem tępy ból promieniujący od skroni, aż po ostatni odcinek kręgosłupa. We własnym tempie otwierałem poszczególne strony umysłu, aby Wanda nie zobaczyła moich uczuć czy wspomnień z dzieciństwa. Ostrożnie dokonywałem wyborów, aby oszczędzić sobie jak i dziewczynie nieprzyjemnych, krwawych widoków. Na początku wedrówki w labiryncie wspomnień pokazałem jej moją rozmowę z Thanosem.

Bardzo dobrze znany chłód uderzył we mnie z ogromną siłą, zawsze towarzyszył temu przeklętemu miejscu, był jego wizytówką czy znakiem ostrzegawczym. Nie miał On dzisiaj dobrego humoru, widziałem to w jego rozpalonych przeraźliwych oczach.

Spojrzałem niepewnie na Wandę i gestem zaprosiłem dziewczynę do podejścia bliżej. Ciekawiła mnie jej reakcja, jednak  mina została nieodgadniona. Jednak jej oczy zdradzały wszystkie burzliwe emocje, które kotłowały się w jej delikatnych oczach.

- Pewnie się zastanawiasz dlaczego tu jesteś kłamco. - Przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz, jego słowa dzwięczały w moich uszach podobnie jak dzwony na wierzy kościelnej. Przez kilka minut nie byłem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa, moje usta otwierały się ale głos ugrzęzł głęboko w gardle.

- Tak. - Mruknąłem spuszczając wzrok z morderczego oblicza tytana.  Nogi miałem jak z waty, a ciało mimowolnie drżało tak jakby armia mrówek spacerowała po skórze. Wzdrygnąłem się gdy podniusł się ze swojego tronu i ruszył w moim kierunku.

Z zmieszaniem i zdenerwowanie obserwowałem odgrywaną scenę, wiedziałem co się wydarzy. Słowa wypływające z ust tytana brzmiały w moich uszach, niczym uderzenia wielkiego zegara.

- Zawiodłeś mnie, przegrałeś... A teraz kiedy łaskawie pozwalam ci żyć ty mówisz do mnie w tak niedbały sposób? - Warknął a moje oczy zaszły granatową barwą, moje ciało i umysł były pod jego całkowitą kontrolą. Po chwili kolana się podemną ugięły a ja klęczałem przed ciemnookim potworem.

- Wybacz... Panie. - Wyrwał te słowa niemal siłą z moich zsiniałych z zimna ust. Mimo szczerych chęci nie byłem w stanie podnieść głowy, aby wyczytać z jego twarzy choćby jednej cennej informacji, która była na miarę złota.

- Od razu lepiej prawda? - Zapytał łapiąc mnie za podbrudek, dwoma palcami umiusł moją głowę, aby wlepić swoje ślepia w moje zamglone oczy. Chciałem się wyrwać, odepchnąc go... Walczyć, ale w życiu nigdy nie jest tak jak tego chcemy.

- Zabij ją. Przynieś kamień nieskończoności i raz na zawsze wypełnij swoją misję. Jeśli tego nie zrobisz, skończysz jak wszyscy twoi poprzednicy a może gorzej?

Stałem obok Wandy zaledwie kilka metrów od tronu. Było mi wstyd, po moich policzkach płynęły kryształowe łzy.

***

- Chodz Wando. Muszę Ci coś pokazać. - Mruknąłem i przeniosłem nas do samolotu. Siedzieliśmy za naszymi sobowtórami ze wspomnienia na wygodnych białych fotelach.

Jeszcze raz dokładnie przelustrowałem słowa zagadki i nie było żadnych wątpliwości co do odpowiedzi.

Rozległ się mój donośny głos i zaczął recytować moje myśli niczym poeta swój najnowszy wiersz.

Kamienie, to sześć niesamowicie potężnych obiektów powiązanych z innymi aspektami wszechświata, stworzonych przez Kosmiczne Byty. Każdy z kamieni posiada wyjątkową moc, która przez tysiąclecia zmieniana i rozwijana była przez liczne pozaziemskie cywilizacje. Kamieni używać mogą jedynie istoty o niesamniesamowitej sile. Słabsze osobniki z reguły nie są w stanie posiąść pełnej mocy kamieni i są przez nie niszczone po bezpośrednim kontakcie. Każdy byt pozwala kontrolować i przeobrażać materię bądź niematerię. Sześć ich było, szeszć ich będzie, sześć złączonych w jedno z rękawicą, którą dzierży ich pan, który staje się władcą. Umysłu, duszy, mocy, przestrzeni, czasu i rzeczywistości. Thanos...

Wypuściłem Wandę z mojego umysłu nadal nie uchylając powiek. Czułem w ustach metaliczny smak krwi i byłem pewien że spływała ona z mojego nosa. Byłem słaby a czytanie myśli jest bardzo niekomfortowe.

Kiedyś nie rozumiałam ojca, gdy twierdził że czytanie cudzych wspomnień boli. Teraz nareszcie zrozumiałam co miał na myśli, choć jak się okazuje wcale nie chciałam wiedzieć. Jak szybko można kogoś znienawidzić? Niektórym ludziom wystarczy miesiąc, innym rok, lat kilka, dzień, lub godzina. Mi wystarczyła chwila bym go znienawidziła. Fioletowy, duży, potężnie wręcz, a nie dobrze zbudowany, brzydki i zły w ten najbardziej wyrachowany, paskudny sposób. Cały czas chciałam coś zrobić i gdyby to nie było wspomnienie zapewne nie wytrzymała bym i go zaatakowała, lecz to była już tylko przeszłość. Wyblakła karta historii. Dzięki której jednak mogłam się przyjrzeć chyba najpotężniejszemu z bogów. Tytan, tak? Kochanek śmierci? Gdyby nie złość potęgująca się we mnie z każdym jego ruchem, zapewne czuła bym strach. Więc go należało pokonać? Pytanie brzmiało jak? I czy nie..Nim dokończyłam myśl wizja się skończyło, a my przenieśliśmy się do samolotu. Pamiętałam ten moment doskonale, już w tedy wydawało

mi się że coś jest nie tak. Teraz już wiedziałam. Spojrzałam na Lokiego pytająco. Na jego policzkach widać było ślady łez, choć oczy pozostawały suche. Płakał? Kiedy? Chciałam zadać jakieś pytanie, lecz czarnowłosy mnie uprzedził. Opowiedział mi o kamieniach, jednocześnie uzupełniając dojść poważne luki w mojej dotychczasowej wiedzy. W końcu jednak i to wspomnienie się skończyło, tak jak i wszystkie. Znów siedziałam na kanapie, w salonie jednego z domów w pod Warszawskiej miejscowości, a na moich kolanach leżał jedem z nordyckich bogów. Jak o tym w ten sposób pomyśleć to sytuacja wydawała się bardzo... Niecodzienna. Otworzyłam powoli oczy i spojrzałam na czarnowłosego z uśmiechem, który zaraz jednak spełz z moich wark.- Loki, wstawaj, już! - Krzyknęłam niemal, nienażarty wystraszona. Mężczyzna krwawił. Czerwona ciecz pokrywała jego usta, brodę, częściowo szyje, a i moje spodnie zdążyły nią nieco przesiaknąć.- Usiądź i głowa do dołu. - Nakazałam stanowczo, pozbywając się z głosu nuty złości, jako została w nim po widzianych wspomnieniach. Nie denerwowałam się przecież na Lokiego.

Wzdrygnąłem się słyszą krzyk dziewczyny, na początku nie wiedziałem o co może chodzić. Jednak posłusznie wykonałem polecenie, szybko poderwałem się do siadu i pochyliłem głowę. Na podłogę spłyneło kilka kropel krwi, cieknącej z mojego nosa. Kręciło mi się w głowie, to co przed chwilą przeszedłem było naprawdę solidnym fundamentem lojalności.

- Wando, jak już mówić prawdę to całą. - Powiedziałem podnosząc wzrok na dziewczynę. Zasznurowałem usta w wąską linię, przygryzając skrwawione wargi od środka. - Spójrz na mój kark, odgarnij włosy i poznaj kolejny element układanki.

- Nie. - Pokręciłam głową przecząco zaciskając usta w wąską linię. - Za chwilę. - Dodałam szybko i wstałam z kanapym.- A ty lepiej mnie posłuchaj i schyl w końcu głowę. - Dodałam wybiegając z pokoju. Bóg, czy człowiek nigdy nie jest dobrze, gdy traci się dużo krwi, a w przypadku Lokiego krwawienie jak narazie nie ustało. Wbiegłam do łazienki z kąt wzięłam ręcznik, następnie do kuchni po lód, który zawinęłam w ręcznik, zgarnęłam jeszcze po drodze szklankę wody i wróciłam do salonu. Moja nieobecność trwała nie dłużej niż pięć minut, niewiele się też zmieniło. Podeszłam szybko do kanapy, kładąc szklankę na blacie przed bożkiem i wcześniej odgarnąwszy jego ciemne włosy z karku położyłam mu na nim ręcznik. Zauważając przy okazji, dziwny symbol, jednak nie miałam czasu się mu przyjrzeć. Czego bynajmniej nie żałowałam. Usiadłam przed czarnowłosym na stole, nieco z boku i przeanalizowałam sytuację. Krwawienie powoli ustawała, ale atmosfera nadal była jakaś dziwna.

Przyjemne zimno imitowane od ręcznika dodało mi sił. Krwawienie ustało całkowicie, jednak nie miałem zamiaru jeszcze podnosić głowy. Wanda siedziała na stole i bacznie obserwowała karzdy mój ruch, czułem na sobie spojrzenie kryształowych oczu, które przypominały najcenniejsze diamenty. Nie ubiegł mojej uwadze fakt, iż dziewczyna była... Nieobecna i poddenerwowana. Wydawało mi się, że była w rozsypce. Nie potrafiła poradzić sobie ze zdobytymi informacjami, które w tak krótkim czasie zaatakowały jej umysł. Dzień po dniu miałem coraz większe wrażenie, że...nie poradzę sobie z tym co przyniesie jutro. Westchnąłem głośno i ponownie podniosłem głowę, nie wiem dlaczego ale nigdy nikogo nie słuchałem. Każdy rozkaz jest niczym pchnięcie nożem prosto w serce, które momentalnie zaczyna obficie krwawić. Chciałem dodać Wandzie otuchy, dlatego uśmiechnąłem się pokrzepiająco ukazując rząd białych jak śnieg ząbków.

- Rozumiem Cię bardzo dobrze. Wiem jak trudno jest pozbierać myśli i złożyć je w spójną i logiczną całość. Jeśli będzie taka potrzeba możesz liczyć na moją pomoc. - Skwitowałem podnosząc się z kanapy i wyszedłem z salonu, aby obmyć skrwawioną twarz za nim ciecz całkowicie zaschnie.

W łanience spojrzałem w lustro, moje oczy były delikatnie podkrążone, włosy w nieładzie a na  szyji nadal zalegał zimny ręcznik. Odkręciłem wodę i zmyłem całą krew, która wraz z wodą spłynęła do czarnej dziury. Wróciłem do salonu i ponownie zasiadłem na kanapie.

Odetchnęłam z ulgą, w końcu czując że wszystko schodzi na właściwe tory, co dodało mi sił i zapału do dalszej "pracy".

Wyszłam na chwilę z pokoju, by wrócić po chwili z laptopem w jednej, a kupkiem z kawą w drugiej ręcy.

Popijając napój usiadłam na kanapie i włączyłam koputer. Zaczęłam od sprawdzenia powiadomień. Było jedno. "Hydra przejęła berło". Nadawca: Rod.

Odpisałam natychmiast, moje palce zaś tańczyły po klawiaturze jak dawniej. W wiadomości jaką wysłałam mu jako odpowiedź napisałam, że przejmuję akcje. Do zaangarzowanych członków T.H.R. napisałam, by zdobyte informacje wysyłali od teraz do mnie. Rozesłałam wici po kilku portalach w Dark Webie i zabrałam się za porządkowanie informacji i tworzenie mapy z potencjalnymi punktami ukrycia włóczni.

Wanda zajęła się swoimi sprawami, więc nie miałem zamiaru przeszkadzać. Położyłem się na sofie i spróbowałem zasnąć... tak próbowałem, ale jak zwykle się nie udało. Trudno.

Moja ciekawość sięgneła granic i po prostu musiałem zajrzeć nad czym pracuje dziewczyna. Podniosłem się i wlepiłem swoje ślepia w oblicze kobiety, aby zobaczyć co takiego stoi przed jej twarzą. Obszedłem stolik dookoła i stanąłem za Wandą pochylając się lekko.

- Co robisz?

Kiedy poczułam czyjś oddech na karku momemtalnie się spiełam, lecz zaraz ponownie rozluźniłam. Zaskakujące jak wiele może się zmienić w tydzień.

- Sam zobacz. - Powiedziałam przesuwając się nieco w lewo, by umożliwić bożkowi lepszy dostęp do urządzenia. Swoją drogą ciekawe ile z tego zrozumie, choć właściwie sam tekst - lokalizacje, dane osobowe, czasy i cała struktura Hydry, której część przy okazji kompletowałam były chyba dojść jasne i jednoznaczne. Tak swoją drogą nie wiem kto w Hydrze odpowiada za bezpieczenistwo, ale takie zawierzenie w systemy obronne Shield nie było bynajmniej roztropne.

- Rozumiesz? - Spytałam po chwili.

- Nie wiem, co widzisz w tym takiego ekscytującego, ale nie mnie to oceniać. Stukaj sobie w te klawisze, ja pójdę zajrzeć co jest w lodówce. - Powiedziałem klepiąc dziewczynę w przedramię i ruszyłem do kuchni. Zapaliłem światło spoglądając na zegar, jego wskazówki wskazywały piątą - troszkę wczesna pora jak na śniadanie, ale mój żołądek domagał się choćby odrobiny jedzenia. Otworzyłem białe drzwiczki i przetrząsnąłem wzrokiem całą zawartość maszyny. Wyjąłem plasterek sera z plastikowego opakowania i z trzaskiem zamknąłem lodówkę. Przeszukałem kilka szafek aż w końcu znalazłem talerzyk i na nim złożyłem żółty plasterek. Następne kilka minut spędziłem na krojeniu chleba na specjalnej maszynie. - Naśladowałem Wandę, ale chyba nie za bardzo mi się udało. No nic. Z tak przygotowanym śniadaniem wróciłem do salonu i bez słowa zacząłem jeść kanapkę.

Zaczęłam się cicho śmiać, zakrywając dłonią twarz, by stłumić jakiekolwiek symptomy rozbawienia.

Czy on właśnie stwierdził że niszczenie dwóch organizacji  (nieco nie celowo, ale jednak) na raz i ustalanie jednoczesne miejsca przechowywania jednego z sześciu najpotężniejszych artefaktów we wszechświecie jest mało istotne?

Po chwili udało mi się uspokoić i wrócić do swoich zajęć, zerkałam jednak co jakiś czas w stronę kuchni. Wszystko dotąd działo się tak szybko, że nie myślałam nawet o rzeczach tak prozaicznych, jak nauczenie boga korzystania z Ziemskich technologii. Będę musiała to nadrobić - Pomyślałam odhaczając kolejną, błędną lokalizację. Z pomocą Agencji, T.H.R., a także spontanicznych odzewów z Dark Netu poszukiwania szły naprawdę szybko. Inna sprawa, że kosztowały sporo więcej niż zwykle, ale państwo takie jak USA stać na wydanie miliona, czy paru więcej niż zwykle na ochronę swoich obywateli. Prawda?

- Jak bardzo przeszkadza ci taka temperatura, jak była wczoraj na dworze w skali od jeden, do dziesięć? - Zagadnęłam, gdy Loki wrócił do pokoju. Zaraz po zadaniu tego pytania uświadomić sobie jak bardzo było ono "pod linijkę", jak bardzo pasowało do mnie ale nie do Lokiego. Mimo wszystko skali chyba inaczej nie mierzą w Asgardzie i wszystko tym razem powinno się pokrywać. Mam nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro