one
Poprawione przez Tysiaczeeq której serdecznie NIE pozdrawiam (/j).
Comfi oneshocik na początek <3
~~~~
Gregory stęknął cicho. Świat przed nim wirował, w uszach piszczało, a promieniujący ból rozchodził się po jego ciele. Nie wiedział nawet gdzie go boli. Nie potrafił się na tym skupić. Ktoś do niego coś mówił, ale Montanha się czuł, jak gdyby był pod wodą. Wszystko było jakby przytłumione. Miał ochotę zwymiotować przez latający mu przed oczami obraz. Zamknął oczy, licząc, że to choć odrobinę pomoże.
Gdy wreszcie zorientował się, że to głowa tak bardzo dawała mu się we znaki, sięgnął do niej ręką. Poczuł ciepłą ciecz. Wspaniale, jeszcze się wykrwawi. Uchylił ponownie powieki. Biel zaatakowała jego źrenice, ale było to znośne. W zamian skupił się wreszcie na postaci przed nim. Dwa złote punkciki wpatrywały się w niego z mieszanką zmartwienia i niepewności.
— Grzesiek, do kurwy — mruknął, zapewne któryś raz z kolei. Montanha jedynie jęknął niezrozumiałe. — Jeśli mnie słyszysz, ściśnij swoją rękę.
Ścisnąć rękę? Tyle potrafił. Zacisnął dłoń na śniegu, nie rozumiejąc co to miało mieć na celu. Czekaj, od kiedy śnieg miał palce?
— Okej. Hm. Słyszysz mnie, nie mówisz, kontaktujesz, ale ledwo...
— Umiem mówić — wychrypiał z trudnością. Zacisnął zęby na kolejną fale bólu.
— Kurwa nie gadaj, bo cię to boli. Masz apteczkę w tym... w radioli?
— Powinny być.
— No ja pierdole. Debil jebany, miałeś nie gadać — warknął w odpowiedzi. Montanha przymknął oczy, tracąc wiarę w człowieka, którego wreszcie rozpoznał.
Erwin Knuckles. Gorzej trafić nie mógł. Ujemne IQ, głupie pomysły, a ponadto wampir i kryminalista. To znaczy, temu ostatniemu Erwin zaprzeczył, lecz Gregory wiedział jak to jest. Za wiele razy widział go na komendzie, by uwierzył mu w marne wytłumaczenie. Mimo to, nigdy nie wpadł, co było frustrującym uczuciem.
Gdy Erwin wrócił do niego, pomógł mu się oprzeć o bok własnego radiowozu, a raczej tego, co z niego zostało. Najwidoczniej podczas pościgu musiał stracić panowanie nad samochodem na pokrytej śniegiem i lodem autostradzie. Wypadł za barierki rozpędzonym autem i je rozbił. I samego siebie też. Nie wiedział ile czasu minęło, ale skostniałe z zimna palce mówiły same za siebie.
— Pewnie masz wstrząs mózgu, bo miałeś taki rozbiegany wzrok — odrzekł Knuckles głosem znawcy. — No i ranę na głowie — dodał, wyciągając bandaż i owijając go ostrożnie wokół rany. Gregory syknął głośno, gdy ostry ból spowodował chwilowe mroczki przed oczami.
— Jak mnie znalazłeś? — wydukał słabo. Czuł jak zimne palce dotykają jego głowy. Pod koniec nawet przeczesał jego włosy. Pewnie przypadkiem.
— Padło mi auto. Szedłem wzdłuż autostrady, szukając... jakiegoś dobrego człowieka, który by mnie podwiózł do miasta. Ale, kurwa, nikogo nie ma — poskarżył się Knuckles. — Poczułem zapach krwi, a po chwili dostrzegłem i rozpierdoloną radiole. I ciebie. We krwi. Obok radiolki. Jakim chujem wylądowałeś poza autem?
— Nie mam pojęcia — mruknął policjant. Wzdrygnął się lekko, gdy poczuł, że przechodzi go dreszcz spowodowany zimnem. Temperatura musiała być na minusie, a on leżał nieprzytomny na śniegu bóg wie ile czasu. Erwin rzucił mu skonfundowane spojrzenie. — Zimno mi — wymamrotał, opatulając się rękoma.
— Aj. No tak. Przytulić cię? — rzucił Knuckles, jedynie połowicznie żartując.
— To coś da?
— Można spróbować — rzekł lekko zawstydzony wampir. Nie czekając dłużej, objął rękoma skostniałe ciało policjanta. Gregory poczuł się lekko niezręcznie, jak i dziwnie dobrze. Było to całkiem przyjemne... przez około pięć sekund, zanim zimna skóra wampira nie otarła się o jego własną. Gregory skrzywił się lekko i zadrżał.
— Kurwa, jesteś podobnej temperatury, co śnieg. Nie pomagasz. — Odsunął się nieco. Sfrustrowany Erwin westchnął niezadowolony, lecz oddalił się o kilka kroków. Nawet pomóc nie może. Ten jeden raz, gdy faktycznie robił coś z dobroci własnego serca, a nie dla korzyści, jego natura nie pozwalała mu na bycie przydatnym. Po chwili jednak wpadł na pomysł.
— Trochę się rozgrzeję, jeśli dostanę trochę krwi — zamyślił się Erwin.
— Jeśli weźmiesz ją ode mnie, to mi będzie tylko zimniej — zaoponował Montanha.
— Nie, nienienie, nie od ciebie — zaprzeczył nagle Knuckles, odwracając wzrok. Gregory uniósł brew, ale nie dopytywał. — Jeszcze ci przypadkiem zrobię krzywdę. Chciałem znaleźć jakiegoś lokalnego randoma i...
— Nie ma opcji, nie będziesz krzywdził zwykłego obywatela. A na pewno nie dla mnie — warknął policjant. Jest stróżem prawa, nie pozwoli na coś takiego... — Zresztą, i tak tu nikogo nie ma.
— No to jaki masz pomysł?! — zirytował się Knuckles, który zaczął chodzić dookoła radiowozu. Donośny głos ponownie przyprawił Gregorego o falę bólu, lecz nie zwrócił na nią uwagi, zbyt skupiony na rozwiązaniu problemu.
— Rozbierz się — rzucił. Erwin aż się zatrzymał i spojrzał pytającym wzrokiem na policjanta.
— Wiem, że jestem gorący, ale że aż tak, by uratować cię od zamienienia się w sopelek? Chyba że mam cię dokładnie rozgrzać. Tylko lody, przypominam, są raczej zimne.
— Nie o to mi chodzi, idioto. — Montanha przewrócił oczami, rumieniąc się lekko resztkami krwi, które dopłynęły do policzków. Erwin uśmiechnął się z satysfakcją w oczach. — Nie odczuwasz zimna, a masz na sobie coś ciepłego by wtopić się w tłum, nie? Możesz mi oddać kurtkę, bluzę... Może to coś pomoże.
— Nie jest to aż takie głupie. — Knuckles chwilę jeszcze analizował wszystkie za i przeciw, po czym zaczął zdejmować kurtkę. — A co potem?
— Trzeba będzie znaleźć patrol, albo jakiegoś obywatela, zarekwirować pojazd, cokolwiek...
Oczy Montanhy uważnie śledziły coraz to bardziej odsłoniętego wampira. Wkrótce, Erwin był w samej bieliźnie i butach. Knuckles uklęknął przy mężczyźnie i ściągnął z niego wierzchnie odzienie, aby dodać więcej warstw ubrań. Po kilku minutach tej dziwnej intymności, Gregory był zapakowany w dwie pary ubrań. Kilka warstw uciskało go nieco w zgięciach łokci, czy w za małych bicepsach, ale mógł to przeboleć dla odrobiny więcej ciepła.
Erwin nie wyglądał żeby czuł się zbyt komfortowo, będąc tak roznegliżowanym przy policjancie. Zwłaszcza, że ten uważnie badał wzrokiem jego nagą klatkę piersiową. Mimo to, duma, albo ta dziwna troska o Grzegorza, spowodowała, że w żaden sposób tego nie komentował. No, do czasu.
— I jak tam Grzegorz? Podoba się widok? Czujesz, że jest ci gorąco? Czy chciałbyś--
— Opanuj się, ksiądz — wycedził Montanha. — To jak? Idziesz kogoś poszukać?
— Mhm — westchnął Erwin. — Nie potrafisz docenić pięknego męskiego ciała. Rozumiem. To cecha nabyta. Rozumiem. To cześć.
Gregory westchnął cicho, obserwując jak siwa czupryna znika za kupą śniegu, a blade ciało powoli wtapia się w białe otoczenie. Zatopił się nieco w podwójnych ubraniach, przymykając oczy i wdychając zapach perfum Knucklesa. Były przyjemne.
Pomimo starań Erwina, nadal było mu cholernie zimno. Nie mógł nawet wstać i się ogrzać. Silne bóle głowy, możliwość wstrząsu mózgu, jak i ogólne osłabienie nie pozwalały mu na to. Szkoda, że radiowóz kompletnie padł, a nawet silnik się ostudził... Kurwa, długo musiał tu leżeć. Montanha zazwyczaj miał gdzieś swoje zdrowie, ale naprawdę wolał nie umierać w tak idiotyczny sposób. Przynajmniej radiowóz osłaniał go od wiatru... Gdyby nie połamane szkło i wyrwane drzwi, pewnie siedziałby w środku.
Miał nadzieję, że wampir się pospieszy, bo ona sam delikatnie opadał z sił. Głowa pulsowała nieprzyjemnym bólem, a gdy był już sam, to nawet nie mógł spróbować się skupić na niczym innym. Chyba by wolał, żeby Erwin z nim został... Zamknął oczy i skupił się na przyjemnym materiale szaliczka.
~~~~
Gregory leżał pod grubą warstwą kołder i kocy. Znajdował się tam wbrew własnej woli. Gdyby nie przymusowe zwolnienie chorobowe, pewnie latałby na patrolu, a tak to leżał w mieszkaniu.
Od incydentu z wypadkiem na autostradzie minęło kilka dni. Zasnął, bądź ponownie stracił przytomność, jeszcze zanim pomoc zdołała przyjechać. Obudził się dopiero w szpitalu. Cudem uniknął odmrożenia. Pielęgniarka pochwaliła go za taką ilość zapasowych ubrań, a Gregory nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu. Nie musi wiedzieć, że Erwin go ubrał, samemu zostając jedynie w bokserkach. Niewygodne pytania, ujawnianie wampirzej tożsamości... Lepiej było to przemilczeć.
Poza zapaleniem płuc, wyszedł bez szwanku. Wstrząs mózgu nie pozostawił większych uszczerbków na zdrowiu, w dużej mierze dlatego, że Gregory prawie się nie ruszał. Erwin był dumny z siebie: ogrzał go, unieruchomił, sprowadził pomoc... a teraz wziął na siebie obowiązek zajmowania się Montanhą w jego własnym domu.
Gregory nie wiedział skąd wzięła się ta nadopiekuńczość ze strony Knucklesa, który dotychczas głównie robił wszystko, żeby utrudnić mu życie, ale nie narzekał. Właściwie to narzekał na początku, ale przestał gdy Erwin zagroził, że jeśli nie zaprzestanie prób wywalenia go z mieszkania, to zadzwoni do jego szefa i przedłuży mu urlop.
W ten oto sposób, Gregory popijał delikatnie zbyt słodkie kakao pod multum kocyków i słuchał jak Erwin nawijał o losowych historyjkach ze swojego życia. Jako stróż prawa, może i nie powinien wiedzieć wszystkich tych rzeczy, ale Erwin nie zwracał na to uwagi. Montanha nie mógł zbyt długo udawać gbura, jakoś ten wampirek sprawiał, że uśmiech sam mu wchodził na usta.
Może te kilka dni urlopu nie będą takie złe...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro