odejdźmy stąd razem
• • •
Tunele były długie, kręte i można byłoby się w nich łatwo zgubić. Cadis z wielkimi wyrzutami sumienia szedł za wampirem, który natomiast podążał za zapachem krwi, jakby trzymał czerwoną nić. Jej woń budziła jego zmysły. Rilana ogarniała chęć jak najszybszego dotarcia do celu. Siła wzrastała w jego mięśniach, ścięgna były jak ze stali, ale jednocześnie lekkie jak piórko. Wampirze kły wysunęły się, a ciemne linie na jego twarzy i szyi zdradzały jeszcze bardziej jego rasę. Rilan bał się o Ezrę. Nie wziął jego pogróżek na poważnie i nie chciał pozwolić, aby jego przyjaciel zginął starając się uwolnić Azazela na własną rękę. Z drugiej strony chciał zagłuszyć gorycz, która ogarnęła jego serce. Rilan doszedł do wniosku, że Cadis tak naprawdę nie chciał uczestniczyć w jego życiu. Odkąd spędzili ze sobą noc jego zmiana była widoczna. Z początku wampir nie chciał tego przyjmować do wiadomości, starał się okłamać sam siebie, lecz na dłuższą metę nie miało to żadnego sensu. Kochał czarodzieja, zakochał się w nim bardzo szybko i niespodziewanie. Był w stanie poświęcić swe pragnienia, pozostać w Vesos tuż u boku białowłosego mężczyzny, lecz... nie zamierzał z nim być na siłę.
— Tym korytarzem dojdziemy szybciej — Cadis przerwał ciszę skupiając się na zadaniu, które było priorytetem.
— Dobrze — Rilan starał się zagłuszyć emocje i podejść do sprawy tak samo uważnie jak Ezra czy Cadis.
Gdy tylko Rilan skręcił w prawo, znajdując się w kolejnej wąskiej przestrzeni wpadł na tuzin strażników. Nie było żadnej wątpliwości. Lochy były tłumnie wypełnione strażą, a za tym przemawiał fakt, że ktoś przewidział ich ruch.
Wampir złapał strzałę wystrzeloną z kuszy tuż przed twarzą. Złamał ją w pół i rzucił się z zębiskami na mężczyznę ubranego w zbroję. Uderzył go z całej siły, przez co strażnik powalił jak pachołki swych towarzyszy. Runęli na zimne, wilgotne podłoże, lecz to nie powstrzymało ich przed wyprowadzaniem dalszych ataków. Lot strzał był bardzo precyzyjny, groty nie miały prawa chybić ofiary, gdyby nie była tak szybka i zwinna jak wampir. Rilan niszczył strzały, gdy były jeszcze w locie, czuł je, potrafił wykalkulować z precyzją ich pęd oraz moc. Powstrzymywał je bez żadnych trudności, a następnie sam przechodził do ataku, lecz nie zabijał przeciwników.
Cadis stał na tyłach i przyglądał się Rilanowi, który był inny niż kiedykolwiek. Ta zaciekłość w walce, jego dbałość o szczegóły, użycie nadludzkiej siły.
Kim on jest? — zapytał w myślach Cadis, mając w pamięci wspomnienie, gdy w bursztynowej krainie trzymał Rilana w ramionach.
Czarodziej uniósł wzrok i patrzył na zupełnie inną twarz wampira, który z każdym dniem budził swą prawdziwą naturę. Naturę bestii. Cadis z uwagą przyglądał się scenie, gdy Rilan skoczył na jedną ze ścian, odbił się od niej łapiąc w szczękę szyję strażnika. Mężczyzna krzyknął z przerażenia i machinalnie uderzył Rilana w głowę, ale taka siła była dla wampira niczym. Czarnowłosy okręcił szyję i z całych sił rzucił mężczyznę kilka metrów dalej pozostawiając na jego ciele tylko kilka siniaków, a sam wylądował na drugiej ścianie i zeskoczył z niej lądując gładko na podłożu.
W ciągu zaledwie dwóch minut Rilan sam pokonał ponad dziesięciu strażników, a gdy skończył obrócił się do tyłu i spojrzał na czarodzieja.
— Nic ci nie jest? — spytał, a Cadis widząc jak czarne rysy niknęły na skórze odparł:
— Nie.
— W takim razie ruszajmy — Rilan był pobudzony, jego mięśnie gotowały się do walki, a chęć uwolnienia Azriela pchała go w paszczę lwa. — Czuję krew... mnóstwo krwi — wyznał.
Rilan znów szedł na przedzie, a czarodziej widząc jego pewność siebie idąc w najbardziej niebezpieczne miejsce w królestwie, nie mając świadomości o skali zagrożenia chciał go przed tym powstrzymać. Pragnął wykrzyknąć jego imię, schować go w ramionach i zniknąć za białymi drzwiami. Nie mógł się pogodzić z myślą, że Rilan naprawdę był gotów go opuścić z własnej woli. Spodziewał się, że wampir będzie chciał przy nim trwać, był od niego zależny, lecz teraz dostrzegł, że było zupełnie na odwrót, ale Cadis nie mógł tego przyznać. Musiał brnąć w kłamstwo, nakazywać Rilanowi, aby odszedł i żył u boku innego mężczyzny. Myśl o tym, że ktokolwiek inny mógłby składać pocałunki na ustach Rilana, że ktoś obcy miałby go dotykać i słuchać jego cichych westchnień oraz dźwięków uniesienia doprowadzała go do szału. Niemniej jednak od początku był świadomy, że nie mógł dostać od życia niczego więcej, prócz zakazanego zaklęcia. Ochrona królestwa była jego powinnością. Dlatego dalej musiał kroczyć ścieżką kłamstw i oszukiwać samego siebie.
Nieopodal najbardziej strzeżonych lochów obrońców zamku było mniej, ale za to nie byli to zwykli ludzie a ludzie magiczni. Jeden z nich, po wyglądzie wnioskować można było, że najmłodszy z nich entuzjastycznie spojrzał na Cadisa i starał się dodać otuchy towarzyszom. Młodzieniec, bodajże czternastoletni czarodziej sądził, że najwyższy rangą mag przybył, aby im pomóc. Szybko jednak się przekonał, że się pomylił.
— Atakować!!! — wykrzyknął dowódca oddziału, który nie był jednym z najsilniejszych czarodziejów w Vesos.
Jego grupa była jedną ze słabszych, ale to nie oznaczało, że nie posiadali odpowiednich umiejętności.
Cadis widząc jak czarodzieje pochylili się i kolejno unosili ręce na wysokość klatek piersiowych białowłosy wystąpił przed Rilana, aby zatrzymać atak. Grupa Deneta połączyła swe siły i umocniła falę uderzeniową o pięciu ludzi magicznych. Taka moc pozwoliłaby pokonać z łatwością niższe rangą wampiry, elfy czy demony, ale nie Cadisa, który obejmując Rilana ochronił go przed przypływem niszczącej energii. Niebieskie światło rozpłynęło się po ciemnym korytarzu, a następnie to białowłosy wyprowadził atak. Uniósł dłoń na wysokość ust i przysunął nią po dolnej wardze recytując szeptem krótką inkantację.
Denet zorientował się błyskawicznie co planował Cadis, nakazał swym podopiecznym uciec, ale było za późno. Czarodziej zacisnął pięść i otworzył szeroko oczy przejmując kontrolę nad umysłami innych magów. Mógł ich kontrolować tylko przez mniej niż pięć minut, co w zupełności wystarczyło, aby cała piątka kolejno rzuciła na siebie zaklęcia wiążące. Odebrali sobie możliwość korzystania z magii na okres kilku dni. Takie było bowiem polecenie Cadisa, który prowadząc za rękę Rilana przez kilka metrów minął czarodziejów uwięzionych w transie. Wampir spojrzał na mężczyzn i nie do końca był świadomy tego, co się tutaj wydarzyło. Nie miał jednak czasu zadawać pytań, ponieważ na ostatniej prostej ujrzał czarodziejkę, która chroniła tego przejścia.
— Stój! Cadisie Darco! — powiedziała donośnie.
— Zejdź mi z drogi, Liray — odparł. — Inaczej zabiję.
— Nie przepuszczę zdrajcy — kobieta miała zabrać się za tworzenie zaklęcia, ale wtedy na jej twarz spadła kropla krwi.
Czarodziejka o czerwonych włosach z lekką obawą spojrzała w sufit i ujrzała tylko ciemność, a do jej uszu dobiegło przerażające syknięcie. Kobieta zaczęła szarpać się z napastnikiem, ale ten szybko ją ogłuszył uderzając ją z całych sił w tył głowy. Czerwonowłosa runęła z impetem, a Rilan wraz z Cadisem przyglądali się jak bujne, czarne włosy falujące po przywołaniu demonicznej mocy zaczęły opadać. Czarne oczy wypełnione zostały mrokiem, a pazury o tym samym kolorze wsunęły się przypominając dłoń zwykłego człowieka.
— Ezra! — Rilan podbiegł do mężczyzny, którego lewa noga była w bardzo złym stanie.
— Rilan... co tak późno?
— Ty krwawisz — powiedział, a widząc i czując czerwoną ciecz jego twarz zaczęła się zmieniać.
Pół elf oddychał z pewną trudnością, ale nie brakło mu siły na ripostę.
— Nie patrz na mnie jak na podwieczorek.
— Przepraszam, ja nadal... nie potrafię do końca panować nad przemianą.
— Dobrze ci idzie, nie zagryzłeś mnie tymi zębiskami. Nawet nie próbowałeś — Ezra rzucił krótki uśmiech do wampira, a następnie przeniósł swój wzrok na czarodzieja. — Nie przestajesz mnie zadziwiać, czarodzieju. Wiesz, że już jesteś stracony? Nigdy nie odzyskasz pozycji w Vesos.
Cadis pozostawił jego słowa bez komentarza i spojrzał na cele więzienne, które znajdowały się za plecami Rilana i Ezry.
— Liray pilnowała przejścia do lochów. Gdybyś nie zaatakował jej z zaskoczenia byłbyś trupem. Za chwilę zjawią się kolejne oddziały czarodziejów. Dostajemy sygnał, gdy któryś z nas straci przytomność lub umrze w walce.
Rilan przerwał materiał koszuli i obwiązał udo pół elfa.
— Dasz radę? — zapytał, a Ezra odepchnął go nie potrzebując żadnej troski.
Czarnowłosy obrócił się za siebie i z rwącym bólem w udzie, który promieniował nieprzyjemnie do kolana wszedł między cele. Spojrzał na wampiry znajdujące się w klatkach za metalowymi kratami, ale dopiero na końcu pomieszczenia dostrzegł demona. Uszy Ezry drgnęły i jak najszybciej znalazł się przy kratach, które złapał z całych sił.
Na chwilę stracił dech w piersi, gdy ujrzał obraz rodem z największych koszmarów. Zawsze bał się o Azazela, gdy ten wyruszał na misje, gdy musiał przenikać przez mury Vesos lub Zachodu w poszukiwaniu rodaków. Myśli te nigdy nie dawały mu spokoju. Czasem budził się ze snów i czekał na przybycie demona przy zapalonej świecy. Kilka razy otwierał oczy nocą, a po jego policzkach płynęły łzy. Zawsze wtedy, gdy wiedział, że Azazel znów opuścił bezpieczne strony i ruszył naprzeciw niesprawiedliwemu światu. Był samotnikiem, który zawsze brał na swe barki największe ryzyko.
Teraz ujrzał jeden ze scenariuszy, który wywołał w nim niemoc. Ezra chciał zniszczyć stalowe kraty, ale w zamian tego one pomogły mu utrzymać się na nogach widząc jak jego przyjaciel był skatowany przez te kilka dni. Ręce przykute miał do ścian, pazury — duma demonicznej rasy — zostały zerwane pozostawiając na palcach mięsiste strzępy. Niektóre były wyrwane z taką siłą, że gołym okiem można było zobaczyć cienkie kości. Ręce, nogi, brzuch... całe ciało Azazela było wychłostane, a leżące przy nim kamienie świadczyły o próbie ukamienowania. Rozbite czoło, zaschnięta krew na białych, długich włosach. Ezra przyłożył rękę do ust i powstrzymał się od wydania z siebie krzyku. Stłumił go w samym sercu napełniając je nienawiścią.
— Azazelu... — szepnął imię demona, który niespodziewanie mu odpowiedział.
— Ez... ra...
Pół elf słysząc cichutki ton głosu, który z trudem opuścił gardło rewolucjonisty spojrzał na demona. Cadis otworzył klatki za pomocą magii, a zaskoczenie w oczach innych więźniów nie przyniosło ukojenia a dezorientację. Ezra znalazł się przy Azazelu i ostrożnie starał się uwolnić go z przeklętych kajdan, natomiast Rilan zjawił się przy celi, w której więziono Azriela.
Wampir o długich, czarnych włosach był przepleciony kilkunastoma łańcuchami, skrępowany jednym przy szyi, a w jego ręce wbito solidną ilość metalowych igieł, przez które spuszczano krew. Była to jedna z najbardziej powolnych metod, aby uśmiercić wampira. Igły uniemożliwiały sklepienie się ran, przez co Azriel stracił mnóstwo krwi. To właśnie jego ciecz, Azriela i pozostałych wampirów, Rilan wyczuł z oddali.
Młodzieniec podbiegł do jednego z członków starszyzny i szybko uwolnił go z łańcuchów. Zrzucał je jeden po drugim, a gdy Azriel wyswobodził rękę z uwięzi przyciągnął do swego czoła Rilana i przymknął na moment oczy.
— To nie jest sen, prawda? — szepnął, wywołując dreszcz na ciele Rilana.
Stojący nieopodal Cadis spiął mięśnie i patrzył na dwójkę wampirów, które spotkały się w tragicznych okolicznościach.
— Jesteś tutaj Rilan, tak? — spytał, jakby nadal niedowierzając, że mógł poczuć dotyk ukochanego.
— Jestem, ale musimy się pospieszyć. Za chwilę zjawi się straż. Musimy uciekać — Rilan zerwał z niego łańcuchy, a także wyciągnął z żył Azriela wszystkie igły.
Rany potężnego wampira zaczęły się goić błyskawicznie, a jego siła rosła z każdą minioną sekundą. Azriel spojrzał na Rilana i ujął jego dłoń.
— Ucieknijmy razem — powiedział, wkładając w te słowa wszystkie uczucia. — Selene nie jest już godny miana króla. To nie on. To nie władca, za którym mogę dalej podążać. Dlatego chcę spełnić twoje marzenie razem z tobą i stąd odejść. Zostawić za sobą Vesos, Rineren, Maristi — młodzieniec uchylił usta i uciekł wzrokiem od Azriela.
Rilan spojrzał na stojącego przy celi czarodzieja, który bacznie się im przyglądał. Mężczyzna był chłodny, nie posiadał na twarzy nawet najmniejszej emocji, ale jego serce krzyczało, starało się dotrzeć do umysłu i nakazać mu powiedzieć, aby Rilan nie odchodził.
— Idź, Rilan — Cadis mówiąc te słowa, uwolnił pozostałe wampiry z uwięzi. — W końcu możesz odejść z Vesos z czystym sumieniem.
— Nie mogę...
Rilan podniósł się z ziemi opuszczając dłoń Azriela i zbliżył się do Cadisa. Była to jednoznaczna odpowiedź. Wtulił się w jego tors, a czarodziej mocniej zacisnął szczękę, ponieważ był bliski upadku. Miał ochotę skryć go w ramionach, pokazać Azrielowi, że Rilan należał do niego, ale... nie mógł.
— Cadis ja... — Rilan zacisnął dłoń na jego koszuli, ale nie dokończył myśli, ponieważ usłyszał donośny głos.
— TUTAJ SĄ! POWIADOMIĆ KRÓLA!
Czarodzieje zjawili się w lochu szybciej niż zakładał Cadis. Białowłosy widząc tuziny strażników, a w ich szeregach jednych z wyższych rangą magów zaczął się denerwować. Nie był pewien czy uda im się wyjść stąd cało.
— Rilan!
Azriel usłyszał niesłyszalny dla nikogo innego szmer naciąganej cięciwy i zasłonił ciałem młodzieńca przyjmując na siebie łącznie sześć strzał. Cadis widząc ten obraz zorientował się, że były to strzały nasycone magią przez potężnych magików. Trudne do zatrzymania, momentami nieuchwytne.
Rilan zaczął oddychać głośno i badał wzrokiem twarz Azriela, która zmieniła się w tę wampirzą. Cienie pod oczami, czarne linie ciągnące się po skórze niczym malowidło znakomitego malarza, a także kły o wiele dłuższe niż te należące do wampirów żyjących po sto lat. Były prawie tak długie jak te należące do Selene. Mężczyzna siłą mięśni, ruchem ścięgien, włókien i narządów wydobył z ciała groty i drewniane elementy broni. Oczy jego zmieniły kolor na krwistą czerwień i tym spojrzeniem przepełnionym nienawiścią do ludzi magicznych obdarzył Cadisa. Trwało to tylko ułamek sekundy, ponieważ wtedy Azriel odwrócił się i ruszył samotnie na armię czarodziejów.
***
Dużo akcji, walki z czarodziejami, a także podjęte wybory, przed którymi nie ma odwrotu.
Do następnego Duszyczki ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro