5. Wieczni
Od samego rana każdy chodził podenerwowany. Hugo, Dale oraz satyrowie zajmowali się uprzątnięciem ogrodu, dziadek Sorenson pomagał dziadkowi Larsenowi w dopracowaniu planu zajęć oraz reszty formalności związanych z przyjazdem wiecznych, babcie latały po domu ścierając niewidzialny kurz i wrzeszcząc na wszystkich którzy siadając na kanapie pognietli wypracowane poduszki. Ja z Vanessą natomiast tkwiłyśmy na strychu na zmianę przygotowując się do przyjazdu gości i czytając resztę dzienników.
„KILKA NOCY W ROKU, PRZEMIENIA SIĘ W TRZY DNI, SCHRON, DOM NIE JEST BEZPIECZNY, DWADZIEŚCIA PIĘĆ PEŁNYCH OBROTÓW RYDWANU, PO CAŁKOWITYM ZAĆMIENIU GWIAZDY, ŚMIERĆ, ZAKLECIE, OCHRONA LASU, SCHRON PIĄTY STOPIEŃ NA GÓRĘ, GABINET SZAFA, PRAWDZIWA MAGIA, OSIEM OBROTÓW W PRAWO, DWA W LEWO, JEDEN PEŁNY OBRÓT W PRAWO, NOC ŚMIERCI, DZIEŃ SPUSTOSZENIA, NOC ŚMIERCI, DZIEŃ SPUSTOSZENIA, NOC ŚMIERCI, DZIEŃ SPUSTOSZENIA"
- Jeżeli tutaj naprawdę chodzi o noc kupały, możemy być w wielkim niebezpieczeństwie - wymamrotałam, czytając wiadomość po raz setny tego dnia – nie tylko my, ale nawet cały świat.
- Noc kupały ma zmienić się w trzy dni – Vanessa wyszeptała z przerażeniem - ostatnie słowa nawiązują do tego jak to będzie wyglądac.
- Noc śmierci , dzień spustoszenia – dodałam cicho.
- Myślisz że wieczni będą w stanie nam pomóc ? – kobieta odwróciła się w moją stronę.
- Na razie nie powinniśmy ich w to wciągać – odparłam – mają zająć się szkoleniem, poza tym nie jestem do końca przekonana czy możemy im ufać.
- Więc nie tylko ja mam dziwne przeczucie że z ich przyjazdu wynikną jeszcze większe kłopoty ? – narkobliks odłożyła kolejny dziennik na stertę po jej prawej stronie.
- Przez te wszystkie lata nauczyłam się że nie można ufać ludziom których się nie zna – wymamrotałam – a teraz chodźmy powitać naszych gości.
Dziewczyna tak jak ja podniosła się z ziemi i skierowała w stronę drzwi. Kiedy znalazłyśmy się w korytarzu wyciągnęłam z kieszeni małą fiolkę z brązowym płynem. Roztrzaskałam ją o framugę drzwi a ciecz spłynęła w dół po drewnianej podłodze.
- Co to ? – Vanessa odsunęła się lekko czując nieprzyjemny zapach.
- Eliksir zaginający rzeczywistość – powiedziałam podając jej mleczny kamień na brązowym sznureczku który tworzył coś na wzór bransoletki – otwórz drzwi.
Kobieta nacisnęła klamkę i weszła do środka, a następnie popatrzyła się na mnie jak na wariatkę.
- A teraz oddaj kamień i wejdź jeszcze raz – poleciłam odbierając jej biżuterie .
Vanessa ponownie zamknęła i otworzyła drzwi mojego pokoju.
-Niesamowite – wymamrotała – wygląda jak zwyczajny pokój.
Eliksir sprawił że dla każdego kto nie posiadał mlecznego kamienia, pokój był zwykłym pokojem. Natomiast ja i Vanessa mogłyśmy zobaczyć zawieszone na ścianach kalendarze, dzienniki porozrzucane na całej podłodze oraz wiele notatek dotyczących nocy kupały.
- Pilnuj tej bransoletki – powiedziałam – dopóki tylko my je mamy tylko my wiemy o tym co dzieje się za tymi drzwiami.
- Kendra ! Vanessa ! – babcia Ruth wspinała się po schodach czerwona na twarzy – ile można na was czekać?! Wstyd ! Wieczni już są a wy gawędzicie sobie w najlepsze !
- Spokojnie, już idziemy – powiedziała cicho Van posyłając mi wymowne spojrzenie.
Zaczęłyśmy iść po schodach w dół a ja niekontrolowanie zaczęłam się trząść ze stresu. Nie chodziło tutaj o Marlo czy moją funkcje zwiadowcy. Bałam się że nasi goście nie mają dobrych zamiarów.
- Ej, głowa do góry – bliks poklepała mnie lekko po ramieniu – musisz udawać że wszystko jest w porządku.
Wyszłyśmy za babcią do ogrodu a tam ukazało mi się mnóstwo walizek oraz trzy osoby otoczone resztą domowników. Vanessa wtopiła się w tłum natomiast ja podeszłam do dziadka Stana i poprawiłam spięte w kucyk włosy. Nie miałam na sobie stroju zwiadowcy, wolałam przedwcześnie nie chwalić się moimi obowiązkami. Wyciągnęłam z dna szafy czarne krótkie spodenki i top z motywem wężowej skóry. Wyglądałam po prostu zwyczajnie.
- Moi drodzy, poznajcie Kendrę – dziadek popchnął mnie lekko o przodu a ja przybrałam na twarz wymuszony uśmiech, lecz sądząc po minie babci Larsen nie wyglądał on naturalnie – to moja wnuczka i przyszła wieczna.
- Miło was gościć w naszym rezerwacie – powiedziałam miło i przesunęłam wzrokiem po każdym z nich.
- Hej, jestem Cynthia – odezwała się dziewczyna po prawej stronie. Miała włosy zafarbowane na morską zieleń i ciemną, piegowatą karnacje - przyjechałam w zastępstwie za wieczną z Japonii. Jestem z greckiego rezerwatu.
- Ja jestem Rita, a to mój brat, Marco – odezwała się ruga dziewczyna wskazując głową chłopaka opartego o maskę czarnego samochodu. Obydwoje mieli dziwny kolor skóry, wpadający w kakao z dużą ilością mleka, brązowe włosy i miodowe oczy. Marco miał lekko przydługie kręcone włosy natomiast jego siostra proste sięgające do pępka. Nie wydawali się wcale przyjaźnie nastawieni, wręcz przeciwnie zdawali się niedoceniać danej im szansy. – jesteśmy z Meksyku, ale tego chyba można się domyślić.
- Naprawdę bardzo długo i niecierpliwie czekaliśmy na wasz przyjazd – odezwała się moja mama wychodząc na przód zbiorowiska – przebyliście bardzo długą podróż, wejdźmy do środka, Dale i Vanessa zabiorą wasze bagaże.
Wszyscy zaczęli wchodzić o domu natomiast ja postanowiłam pomóc reszcie we wnoszeniu bagaży. Wraz z Vanessą chwyciłam dużą, bardzo ciężką torbę i uniosłam do góry.
- Uważajcie – nagle pojawiła się przy nas Rita z małą drogą torebeczką na ramieniu – te buty są warte więcej niż cały wasz rezerwat.
Spojrzałam na narkobliksa która morderczym wzrokiem odprowadzała meksykankę aż do drzwi rezydencji.
- Jak powyrywam jej te kudły to już nie będzie taka pewna siebie – czarnowłosa upuściła torbę na ziemie i podenerwowana pociągnęła mnie do środka zostawiając biednego Dale'a samego.
Wszyscy usiedliśmy przy stole w jadalni który zastawiony był po brzegi różnymi potrawami i deserami. Zajęłam miejsce obok dziadka Stana a obok mnie usadowiła się Cynthia. Jej małe ręce nieco drżały i dało się słyszeć jej nieco podenerwowany nierówny oddech.
- Myślałaś już o tym jaki kształt będzie miał twój zmiennokształtny ? – zapytałam, odwracając się lekko w jej stronę.
- Chciała bym żeby miał kształt małpki – zaśmiała się lekko – w naszym rezerwacie jest ich pełno, nie wiem jakim cudem ale dobrze im się żyje w greckich klimatach. A ty ?
- Nie zastanawiałam się – odparłam – wole na razie skupić się na treningach.
Kiedy każdy się najadł rozeszliśmy się do pokoi. Nasi goście chcieli odpocząć natomiast ja i bliks miałyśmy do rozwiązania pewną zagadkę.
Zamknęłam drzwi pokoju na klucz i usiadłam na materacu wśród sterty książek.
- Mam nadzieję że ta meksykańska żmija zdechnie po pierwszym treningu – Van warknęła kopiąc nogą w drzwi szafy.
- Teraz nie czas na to – odpowiedziałam i rzuciłam w jej stronę kalendarz z 1780 roku w którym miała zaznaczyć noce kupały . Był to rok w którym Lotro został opiekunem rezerwatu i zaczął swoje tajemnicze badania.
Minął prawie cały dzień a teraz wszyscy gromadziliśmy się na dworze, za stodołą gdzie przygotowany został plac treningowy. Z powodu że nie ma z nami Warrena, Vanessa i Dale objęli role trenerów a Nowel i Doren zajmowali się mierzeniem czasu lub podawaniem broni.
Po zakończonym treningu mogłam stwierdzić że wyszłam z niego całkiem dobrze. Byłam trochę obolała i miałam trochę siniaków, na szczęście uniknęłam paznokci a raczej szponów Rity czego nie mogłam powiedzieć o zielonowłosej której ramiona były całe w zaróżowionych szramach. Muszę przyznać że bliźniacy są świetni w walce ale ja i Cynthia przeważamy nad nimi po względem zręczności oraz szybkości.
Każdy zasiadł do stołu ustawionego w ogrodzie. Brakowało jedynie Van i Dale'a którzy sprzątali resztę połamanych broni i tarczy.
- Już idą – powiedział tata wskazując głową dwie sylwetki zmierzające w naszą stronę. Dale troche przyspieszył i zmęczony usiadł na swoim miejscu od razu ładując na swój talerz dużą ilość kiełbasek,
Narkobliks zatrzymała się jednak w miejscu czym zwróciła na siebie uwagę wszystkich siedzących przy stole. Po chwili upadła na kolana i wydała z siebie płaczliwy, rozrywający krzyk. Spojrzała na swoją prawą dłoń i zaczęła płakać.
Każdy stał sparaliżowany. Dopiero po chwili zrozumiałam o co tak naprawdę chodzi. Podbiegłam do niej i upadłam tuż obok, obejmując ją ramionami.
- Kendra, on ... on jest zimny – kobieta szlochała ściskając w ręku małą obrączkę – Warren nie żyje.
- Musisz się położyć, nic nie jest pewne – wychlipałam i z całej siły szarpnęłam ją w górę stawiając na równe nogi – nie mów o tym nikomu, nie potrzebujemy teraz zamieszania.
Zaprowadziłam ją do mojego pokoju gdzie Van położyła się na łóżku i bez słowa zamknęła zaszklone oczy. Wróciłam na dół i dokończyłam kolacje. Nikt nie pytał o to co się prze chwilą stało, każdy zdawał się być pogrążony we własnych myślach.
Kochani mam nadzieje że nadal tu jesteście.
Wasze komentarze i gwiazdki to dla mnie ogromna motywacja <3
Honey
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro