Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Powitanie lata i to przeczucie


- Wszystko wygląda tak jak to zostawiliśmy – stwierdził dziadek przekraczając próg salonu.

- Nikomu nic się nie stało, las wygląda normalnie – odezwał się Warren wchodząc zaraz za dziadkiem.

Rozejrzałam się po wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu wszyscy wydawali się czuć nie pewnie. Tak jakby oczekiwali trzęsienia ziemi, zawalenia sufitu czy po prostu nagłej śmierci. Drogę z bunkra do domu przebyliśmy w zawrotnym tempie, nie oglądając się za siebie, chcąc zapomnieć że to wszystko się wydarzyło.

- Musimy być czujni – powiedziałam – nie ważne, że teraz wszystko wydaje się idealne. Coś może się stać kiedy najbardziej nie będziemy się tego spodziewać.

***

- Tęsknisz za nim ? - spytała Vanessa podając mi klamerki którymi przypięłam białe prześcieradło w celu wysuszenia go.

- Trochę ... bardzo – mruknęłam smętnie.

- Teraz nasuwa się pytanie – zaśmiał się Warren chwytając Van pod boki i patrząc na mnie ze złowieszczym uśmiechem – Powiedziałaś to myśląc o Paprocie czy o Marco ?

- Nienawidzę was – warknęłam i chwyciłam kosz z praniem który przeniosłam do następnego sznurka.

Kilka dni po wyjściu z bunkra Rita wróciła do Meksyku a Marco dość przygnębiony brakiem siostry, zaszył się w pokoju i nie miał ochoty widywać się z nami częściej niż to konieczne. Paprot natomiast wrócił do Królestwa Wróżek które powoli kończyło swoją odbudowę. Cały czas prześladowało nas wszystkich przeczucie iż zapomnieliśmy o czymś ważnym.

- Seth razem z Satyrami organizuje dzień powitania lata – prychnął Warren pocierając lekko sparzone słońcem ramie.

- Nie żartuj – mruknęłam zażenowana.

- To pewnie pomysł Nowela i Dorena – powiedziała Van – Tańce dookoła ogniska, tenis, oglądanie telewizji i żelki w kształcie misi. Słyszałam jak dzisiaj rano rozmawiali o tym ze Stanem a on zgodził się pod warunkiem że przez kolejne dwa tygodnie będą odwalać za niego czarną robotę.

- Stan i utargi z satyrami ? - zaśmiałam się i rozwiesiłam ostatni już element prania – Tego jeszcze nie grali.

***

- Kendra proszę – kolejny raz zostałam pociągnięta za rękę – tylko jeden taniec.

- Nie Verl, przetańczyłam z tobą już trzy piosenki – warknęłam.

- Kendra przecież to twoja ulubiona piosenka – satyr dalej stał natarczywie blisko przestępując z nogi na nogę.

- Jeżeli dama mówi „nie" to znaczy że masz zjeżdżać – usłyszałam za sobą męski głos a po chwili latynos usiadł na kamieniu tuż obok mnie.

- Jak się czujesz ? - spytałam chłopaka, kątem oka patrząc jak zestresowany satyr chowa się za jednym z drzewek.

- Już lepiej – powiedział – musiałem trochę odreagować, ten wyjazd Rity, czas spędzony w bunkrze, rozłąkę z rodziną i sytuacje między nami...

- Rozumiem – mruknęłam opierając głowę na jego ramieniu – to był trudny czas dla wszystkich.

Siedzieliśmy na płaskich kamieniach rozstawionych wzdłuż żywopłotu i obserwowaliśmy co dzieje się wokół stawu. Niedaleko jeziora paliło się ognisko wokół którego tańczyły driady co jakiś czas wirując wokół stojących nieopodal centaurów których główną rozrywką było siłowanie się na rękę z słabszymi niczego nieświadomymi satyrami. Rodzice z dziadkami siedzieli na molo odwróceni do nas tyłem i obserwowali tańczące wkoło wróżki. Tuż za rozległymi krzewami siedzieli Doren, Nowel, Seth i Warren delektując się piwem kremowym. Co jakiś czas Seth patrzył w moją stronę a ja teatralnie odwracałam wzrok udając że nie widzę tego jak jest demoralizowany. Verl dalej chował się za jednym z drzew bojąc się konfrontacji z Marco który teraz rozmawiał z jednym z młodych centaurów. Spojrzałam na taflę stawu w której odbijał się lekko niebieski księżyc, woda co chwila mącona była przez najady które wyłaniały swe szpony ilekroć ktoś nierozważny stanął zbyt blisko brzegu.

- Myślę, że twojemu bratu już wystarczy – mruknął brunet kiwając w stronę wcześniej wspomnianej grupki.

- Warren go pilnuje – powiedziałam niepewnie widząc jak mój brat ledwo stoi i bełkocze coś do siebie cicho się śmiejąc.

- Kendra – usłyszałam przestraszony krzyk mamy i odwróciłam się w jej stronę – łódka!

Spojrzałam na jezioro gdzie w małej łódce siedział Verl i płynął na środek jeziora. Zapewne chciał odzyskać kapelusz który teraz dryfował niedaleko wysepki z kapliczką. Niepokojące było w tym jednak to że małe szaro niebieskie rączki, niczym pijawki przyczepiły się do spodu łódki i kołysały nią na boki tak bardzo że biedny koziołek nie był w stanie się utrzymać. Nim zdążyłam dobiec do krawędzi pomostu. Zniknął pod wodą.

- Cholera – wrzasnęłam zatapiając dłonie we włosach i ciągnąc za nie z całej siły.

Rozejrzałam się wkoło na wszystkich którzy ze strachem gromadzili się na małej plaży. Wzięłam głęboki wdech, skoczyłam. Kiedy już na skórze czułam chłodne krople wody ogarnął mnie zapach owsianki i polnych kwiatów. Opatulił moje ciało niczym ciepły koc i ukoił dusze jak najsłodsza kołysanka. Po chwili usłyszałam plusk wody i upadłam z powrotem na pomost, tuż obok mnie wylądował koziołek. Podniosłam się szybko i spojrzałam na małą wysepkę na środku.

- Paprot – szepnęłam.

Chłopak stał tam, ubrany w białe lniane spodnie a u jego boku unosiło się kilka kolorowych wróżek. Żywopłot rzucał na jego twarz złowrogi cień a sam chłopak po chwili zniknął w ciemności. Znowu mnie uratował.

- Czy ty do reszty oszalałaś – bliks podniosła mnie z ziemi i potrząsnęła moimi ramionami – Nie możesz tak po prostu wskakiwać do wody żeby ratować kupę futra!

- Ejj – zabeczał urażony Verl wycierając się ręcznikiem przyniesionym przez moich dziadków.

- Czasami mam wrażenie że masz nie po kolei w głowie – kontynuowała czarnowłosa i popchnęła mnie w stronę meksykanina który pomógł mi stabilnie usiąść.

- Widziałeś Setha ? - mruknęłam do chłopaka na co ten tylko zdziwiony spojrzał na krzewy za którymi teraz znajdowali się tylko satyrowie i na wpół przytomny Burrgers.

- Jeszcze kilka chwil temu siedział tam ... - mruknął na co ja podniosłam się zdenerwowana.

Nie było go w altanie, ani przy rodzicach co było raczej dobrą wiadomością gdyż nie był on w najlepszym stanie. Spojrzałam na wyjście gdzie mignął mi jaskrawożółty kolor spodni chłopaka. Przecisnęłam się między kilkoma trollami i grupką podstarzałych centaurów i wyszłam za żywopłot.

- Hej nie widziałaś może mojego brata ? - spytałam driady która stała nieopodal opierając się o szerokie drzewo.

- Nie, nikogo tu nie było – odpowiedziała sympatycznie lekko się uśmiechając.

Była zdecydowanie jedną z najpiękniejszych driad jakie kiedykolwiek widziałam. Miała mocno opaloną skórę, fioletowe oczy i ciemne długie włosy które ozdobione były wieloma bratkami tak samo jak jej sukienka.

- Nie widziałam Cię tu wcześniej – mruknęłam na co driada posłała mi jedynie słodki uśmiech.

- Jestem ze smoczej opoki – przyznała na co jedynie lekko się uśmiechnęłam – Agad poprosił bym miała oko na pewną rabatkę.

Otworzyłam szerzej oczy i wpatrywałam się w dziewczynę ze zdziwieniem. Przypomniałam sobie moją rozmowę z Agadem kilka dni przed tym jak zostałam zwiadowcą.

- To bardzo ważne zadanie – powiedział czarodziej a jego głos zdawał się być lekko zniekształcony w mojej głowie – liczę że podołasz temu zadaniu.

- Zrobię co w mojej mocy – odpowiedziałam zaciskając mocniej dłoń w której trzymałam kamień pozwalający na telepatyczną rozmowę.

- Kendro, jesteś mądrą dziewczyną, wiesz że ten świat nie jest nawet w połowie tak kolorowy jak nam się wydaje. Coraz częściej rozmawiam z wyrocznią, a ta zaś mówi sprowadzeniu was do smoczego azylu. Jeszcze nie wiem co to znaczy ale jeżeli będę czuł że coś jest nie tak, przyślę ci wsparcie. Nie mów nikomu o tej rozmowie, wymarz ją z pamięci do momentu kiedy przyślę szpiega o którym tylko ty możesz wiedzieć. Bratek będzie mieć oko na rabatki. Nie zawiedź mnie.

- Nie zawiodę.

- Kocham bratki – powiedziałam cicho a dziewczyna powoli kiwnęła głową na co jedynie posłałam jej znaczące spojrzenie.

Po chwili zza jednego z krzaków wyłonił się ledwo przytomny Seth który zatoczył się i wszedł z powrotem na teren stawu.

- Coś jest nie tak – szepnęłam na co driada zbliżyła się w moją stronę – czuję jakby czegoś brakowało, jakbyśmy o czymś zapomnieli.

- Wyrocznia też powiedziała że coś nie jest tak jak powinno, Agad nie przysłał mnie tu bez powodu.

***

Wyjrzałam przez okno, była trzecia nad ranem a ja nadal nie mogłam zasnąć. Chodziłam w kółko po pokoju a nurtujące przeczucie nie dawało mi spokoju. Co jakiś czas światło na ganku się zapalało a ja nie zdążałam dolecieć do okna by zobaczyć kto był tego sprawcą. Gdybym mogła widzieć wszystko co dzieje się na zewnątrz spałabym dużo spokojniej. Spojrzałam na siebie w lustrze. Wyjrzałam. Rozejrzałam się, Zobaczyłam.

Wybiegłam z pokoju zbiegając po schodach ile sił w nogach. Po chwili dopadłam do zamkniętych drzwi piwnicy za którymi pewnie smacznie drzemał sobie Tanu i zaczęłam w nie walić pięścią dopóki nie zapaliło się tam światło.

- Kendra co się stało – dziadkowie wraz z rodzicami niepewnie zatrzymali się na schodach a reszta wybiegła na korytarz.

- Spokojnie co ... - Warren chciał do mnie podejść ale Vanessa złapała go za ramię przyglądając mi się badawczo.

- Błagam, nie nie ... nie, proszę – powtarzałam do siebie jak mantrę dopuki drzwi nie ustąpiły.

Popchnęłam Tanu w bok i zbiegłam w dół otwierając ciężkie drzwi lochów. Wszyscy zaczęli schodzić za mną lecz ja biegłam ślepo przed siebie. Dopadłam magicznego sejfu który miał strzec najważniejszych rzeczy na ty świecie. Otworzyłam go. To uczucie że o czymś zapomnieliśmy, że coś straciliśmy okazało się być całkowicie słuszne.

- Zabrali artefakt – wrzasnęłam czując napływające do oczy łzy – nie ma Oculusa.

Nie widziałam.


Trochę spóźniony prezent dla was kobitki <3 Piszcie co sądzicie! Teorie spiskowe mile widziane, może coś wykorzystam <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro